Po powrocie z cmentarza Sam pozwolił mi ukryć się w swoim pokoju na tak długo, jak będę tego potrzebować. A ja nawet nie wiem kiedy zasnęłam zwinięta w kłębek na jego łóżku. Płakanie przez cały dzień najwyraźniej też potrafiło człowieka wykończyć. Obudziłam się dopiero po drugiej i zobaczyłam Sama siedzącego na krześle przy biurku i najwyraźniej obserwującego mnie od dłuższego czasu. Podniosłam się i przetarłam oczy.
- Czemu mnie nie obudziłeś? - Ziewnęłam.
- Przyda ci się trochę snu, tak dla odmiany. - Zauważył. - Oboje wiemy, że w Karolinie praktycznie nie sypiasz.
- Bo nie mam na to czasu. - Westchnęłam. - Poza tym sen jest dla słabych. - Zaśmiałam się, a Sam też się uśmiechnął. Zwykle to on mi to powtarzał.
- Ale nie możesz się rozbić na jakimś drzewie na poboczu, tylko dlatego że zaśniesz za kierownicą. - Upomniał mnie. - Jesteś pewna, że chcesz już wyjeżdżać? - W jego głosie słychać było nutę nadziei.
- Powinnam. - Zamknęłam oczy. - Wystarczy mi już kompromitacji przed Leo, mam wrażenie, że on się tu nudzi. No i lekcje w Akademii są już opłacone tak czy inaczej, a w pracy też muszę się pojawić.
- Jeszcze jeden dzień? - Sam zamrugał śmiesznie. - Zawsze też możesz po prostu wykopać stąd księcia. Ja też po cichu planuję jak się ciebie stąd pozbyć i odzyskać łóżko. - Wzruszył ramionami.
- Ale ja się nigdzie nie wybieram! - Ponownie opadłam na materac. - Tu jest ciepło i miękko.
- Chciałabyś. - Roześmiał się. - Chłopak na ciebie czeka, Tylko zjedz coś po drodze.
- To nie jest mój chłopak. - Skrzywiłam się. - To tylko znajomy. I miałam nadzieję, że odpocznę tu od nadopiekuńczości Ro.
- Kto to Ro? - Zainteresował się.
- Przyjaciel? - Odparłam, zastanawiając się nad tym. - Chyba… Lubię go, ale zmusza mnie do jedzenia i każe spać - kontynuowałam. - Jak ty. - Sam uśmiechnął się, gdy oskarżycielsko wskazałam na niego palcem. - Poza tym jest wygodną Poduszką, a jego chłopak pozwala mi go przytulać.
- To dobry przyjaciel. - Zauważył. - Ale teraz naprawdę powinnaś już iść spać.
- Ty też. - Przypomniałam mu, wstając. - Sam? - Spojrzał na mnie. - Dziękuję. Że jesteś.
- Zawsze będę. - Obiecał i przytulił mnie mocno.
Gdy weszłam do swojego pokoju, zastałam Leo siedzącego na podłodze i czytającego przy niemalże zerowym świetle jakąś książkę, której nie potrafiłam rozpoznać oraz śpiącą w moim łóżku Lily. Mała musiała się wymknąć ze swojego pokoju tak, że ani Sara, ani Jake tego nie zauważyli, ale postanowiłam pozwolić jej tu spać, a po krótkiej wymianie zdań z Leonardem położyłam się obok dziewczynki, przytulając ją i po chwili również zasypiając.
***
Pobudka o piątej rzadko kiedy była przyjemna, ale z biegiem lat można było się do tego przyzwyczaić. W zasadzie i tak całe życie wstawałam o poranku. A teraz miałam dodatkową motywację w postaci powrotu do akademii. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, do pewnego stopnia tęskniłam za tym miejscem. A może raczej za Ronanem i Blue. Chociaż równocześnie doskonale wiedziałam też, że będę tęsknić za Samem, gdy tylko minę bramę rancha. Czy nie dało się w jakiś cudowny sposób zebrać wszystkich fajnych ludzi w jednym miejscu?
Leo wciąż uparcie czytał książkę, ale trudno było mi powiedzieć czy był to ten sam egzemplarz co wcześniej. Wymruczałam niewyraźne “cześć”, mijając go, kiedy wychodziłam z pokoju, ale nie odpowiedział, o ile w ogóle to zarejestrował. Wyglądał na dość nieprzytomniego. Ja natomiast miałam proste zadania. Ubrać się. Zejść na dół. Zabrać mięso. Nakarmić lisy i psy. Mniej więcej wtedy powinnam się już obudzić na tyle, by być w stanie pomóc Jake’owi i Sarze przy koniach. Zwłaszcza przy wprowadzaniu mojego nowego wierzchowca do przyczepy.
***
Ku mojemu zachwytowi Leonard był na tyle zmęczony, że w samochodzie po prostu zasnął, dzięki czemu nie musiałam chociaż martwić się o podtrzymywanie jakiejś rozmowy. Dwa praktycznie dzikie lisy, które nie zawsze dobrze sobie radziły z długimi podróżami w klatce (zwłaszcza Flair, która wciąż nie czuła się najlepiej w aucie) i praktycznie dziki koń, zamknięty w ciasnej przyczepie, ciągniętej przez jadącego za nami czarnego Forda dostarczały mi wystarczającej dawki stresu.
- Leo? - Dotknęłam lekko jego ramienia, budząc go. - Jesteśmy na miejscu. - Wyjaśniłam, gdy spojrzał na mnie zdezorientowany.
Minęłam bramę akademii i niecałą minutę później zatrzymałam się na parkingu.
Leo?
664 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz