- Nie mogę powiedzieć, że tego nie zauważyłam. - Uśmiechnęłam się. - Choć raczej nie spodziewałam się, że cię tu spotkam… Nie sprawiasz wrażenia osoby, która jeździ konno.
- Bo w zasadzie nie jeździłem. Przynajmniej do niedawna. - Przyznał.
- Zasługa siostry? - Zgadłam, zakładając że to właśnie nastolatka zapragnęła trenować ten sport.
- Raczej Ronana. - Sprostował. - Poznaliśmy się na uniwersytecie, całkiem nieźle się dogadujemy i tak jakoś wyszło. - Streścił całą historię do raptem jednego zdania. - Ale ty na razie nie pochwaliłaś się istnieniem siostry, która wkręciłaby cię w jeździectwo. - Przekierował rozmowę na mnie. - Więc jak tu trafiłaś?
- Właściwie to właśnie wina siostry. - Roześmiałam się. - Kiedy miałyśmy osiem czy dziewięć lat Cassie uznała, że chcemy jeździć konno i już nie było odwrotu. - Uśmiechnęłam się na wspomnienie dnia, w którym Cas zagroziła wyrzuceniem mojej figurki Applejack, jeśli przy rodzicach nie poprę jej pomysłu. - To uzależnia, więc kiedy zobaczyłam na uczelni plakat, uznałam, że mogę spróbować.
***
Co prawda przez kolejny tydzień spotykałam Ganseya (zwykle w towarzystwie Ronana i nieznanej mi szatynki, którą z jakichś powodów przezywali “Blue”), jednak ponieważ jeździliśmy w różnych grupach, a nasze treningi miały miejsce bezpośrednio po sobie, nie mieliśmy czasu na wymienienie czegokolwiek poza “cześć”. Nie mogę powiedzieć, żeby mi się to podobało, ale nie posiadłam jeszcze ani umiejętności zaginania czasoprzestrzeni, ani bilokacji. Dopiero w weekend spotkaliśmy się w nieco mniej zabieganych okolicznościach - stojąc w kolejce do automatu z napojami na uczelni.
- Liczyłem, że tu będzie mniejszy tłok niż w kafejce. - Usłyszałam za sobą głos Ganseya i odwróciłam się. - Cześć. - Uśmiechnął się.
- Hej. - Odpowiedziałam tym samym, zauważając że jest sam. - Jest sobota, zbliża się osiemnasta trzydzieści. - Poprawiłam okulary, które powoli zjeżdżały mi z nosa. - Wszyscy potrzebują kofeiny.
- Ale to kiepska kofeina! - Roześmiał się.
- Jest tańsza. - Zauważyłam. - No i znacznie szybsza. - Przesunęliśmy się o krok do przodu, kiedy kolejna osoba zdobyła swój gorący napój.
- To akurat prawda. - Przyznał i znów się uśmiechnął. Cholernie uroczo.
Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że stoimy w ciszy (jeśli nie liczyć trzech pracujących non stop automatów i rozmów studentów dookoła).
- O której kończysz? - Odezwałam się w końcu, zastanawiając się jak duże są szanse, że Gansey zgodzi się ze mną gdzieś wyskoczyć po zajęciach.
Gansey?
352 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz