12.23.2019

Od Blue cd. Adama

Łeb bolał mnie niemiłosiernie, oczy się zamykały, a całe ciało napierdalało w każdym możliwym miejscu. Na domiar złego, nie pamiętałam większości tej jebanej nocy. Ugh, nigdy więcej tyle nie piję. A przynajmniej nie z Mikaelsonem. Tak sam na sam. Nigdy więcej. Jedyne, co mogłam teraz zrobić, to trzymać kciuki za niego i Amorka, bo w końcu randka to randka. No i przypomnieć sobie kto to, do chuja pana, jest Jasper…
***
– I jak ci poszło? – Zapytałam chłopaka, gdy tylko zauważyłam jego czuprynę wysiadającą z samochodu ojca Ro. – I dlaczego nie ma z tobą naszego kochanego blondyneczka?
- Pytasz czy zaliczyłem? - odparł pytaniem na pytanie, ale uśmiechał się jak debil. Nie, żeby było w tym coś dziwnego. 
- Ronana? Proszę cię, nie ma szans. - Zaśmiałam się szczerze. - Prędzej znowu pocałujesz Morningstara niż zaliczysz swojego Aniołka.
- Na pewno nie jest taki łatwy jak ty - rzucił milutkim tonem, z dłońmi w kieszeniach, kierując się ku drzwiom akademika.
- Ja przynajmniej nie całuję się z nieznajomymi. - Wystawiłam mu język. - Jaki drink pił wcześniej ten chłopak?
- Jaki chłopak? - Albo udawał, albo naprawdę nie pamiętał, ale logicznym było obstawiać to drugie. Założyłabym się, że nawet nie spytał o imię.
- Może ten Jasper, o którym mi mówiłeś. - Założyłam ręce i weszłam z nim do pokoju, a on… Zatrzymał się w drzwiach, a wyraz twarzy miał co najmniej nieciekawy. Jakbym zabiła mu kota czy coś. Normalnie byłoby mi go szkoda, gdybym nie miała takiej satysfakcji z dręczenia go.
- Skąd… - Zaciął się, a w jego oczach widoczna była panika, niezrozumienie i cień bólu. Czyżbym przesadziła? Westchnęłam.
- Nie ważne. Byłeś pijany. - Machnęłam ręką. - Miałeś mi powiedzieć jak ci poszło z Ro. Bo na razie wiem, że nie zaliczyłeś. I zaliczysz na święte nigdy.
- Założymy się? - spytał z udawanym uśmiechem, kierując się prosto do mini lodówki, z której wyciągnął niedobitki sody i duszkiem wypił pół butelki.
- O butelkę wina? - Wyciągnęłam rękę.
- Czerwone słodkie? - upewnił się i przyjął zakład. - Stoi.
- Cudnie. - Wyszczerzyłam się. - Jak tam pierwsze wrażenie co do Nico?
- Gdyby nie był bratem Aniołka, zacząłbym się poważnie martwić - wyznał ze śmiechem. - Młody zdecydowanie za dużo naoglądał się tego durnego serialu.
- Po prostu go lubi. - Wyszczerzyłam się. - Mówiłam ci, że pisze fanfiction? Słabe, bo słabe, ale pisze.
Usiadłam na łóżku chłopaka i od niechcenia chwyciłam za kartkę, która na nim leżała. Wyglądało to trochę jak komiks, ale jak dla mnie, niedokończony. Popatrzyłam się uważniej. Tych loczków nie dało się pomylić z niczym innym. Zastanawiałam się, co Adam powie, kiedy Amorek w końcu pójdzie do fryzjera i je zetnie.
- Ten aniołek  serio wygląda jak Ro. - Odłożyłam kartkę. - Masz obsesję.
- Ma ładną twarz - rzucił, wzruszywszy ramionami, po czym zabrał mi kartkę. - Jeszcze nie skończyłem - dodał i odłożył rysunek na już i tak pogrążone w chaosie biurko. Wiedziałam, że gdzieś w tym bałaganie ma też inne komiksy, szkice, plany… A jednak choć wciąż coś dodawał, nigdy nie pokazał mi czegoś, co faktycznie wyglądałoby na skończone.
- Cały jest ładny. - Siadłam u niego na łóżku. - Więc opowiadaj o randce i czemu nie było cię całą noc.
- Rodzice Aniołka nalegali, bym został, bo zrobiło się późno, a ja… Wiesz jak wyglądałem - wyjaśnił ze śmiechem, siadając na obrotowym krześle. - No i skończyło się na nocy w łóżku z Ronanem, choć nie, nie zaliczyłem. Ale na brak rozrywki narzekać nie mogę. - Uśmiechnął się jak debil. 
- Wasz związek wkroczył na nowy poziom? - Uniosłam zabawnie brew.
- Zaczął się od sesji całowania na moim łóżku, więc co miałoby się stać po kilku kolejnych? - spytał, odpychając się od mebla, by obrócić się wraz z krzesłem. 
- Cóż, idąc tym tropem rozumowania… gdzie skończymy my? - Zatrzymałam stopą ruch obrotowy jego krzesła.
- Masz jakieś sugestie? - Oparł brodę na oparciu. - Jestem otwarty na propozycje. 
- Sorki, już mi Ronan obiecał, że się ze mną chajtnie jak nikogo sobie nie znajdziemy. - Udałam rozczarowanie. - Ale wiesz. Zawsze możesz zadzwonić do Arthura…
- Albo pójść do randomowego klubu. Mniejsze prawdopodobieństwo, że dostanę w twarz - oznajmił, krzywiąc się jakby go to obchodziło.
- Wydawało mi się, że ten tęczowy chłopiec patrzy na ciebie baaaardzo przychylnym wzrokiem. - Ułożyłam się na brzuchu i oparłam brodę na ręce. - I to nie tylko wtedy, gdy chodziły kamery... 
- Błagam, tylko nie ty… - Jęknął cierpiętniczo, wznosząc oczy ku niebu to jest sufitowi. - Czemu wy, dziewczyny, uwielbiacie bawić się w shipy? Bycie yaoistką macie w genach, czy co?
- Może mamy szósty zmysł? - Zamyśliłam się. - Ale wybacz. Sceny pocałunków, które nagrywaliście, były równie niewinne co twoje pocałunki z Amorkiem…
- To się nazywa aktorstwo, Branwell - odparł krótko. 
- Nie sądzę. - Przekrzywiłam głowę. - Przynajmniej nie ze strony Morningstara.
- Arthur i ja jesteśmy… byliśmy tylko przyjaciółmi, jasne? Gdyby było inaczej to chyba by powiedział, nie? Poza tym i tak nic, by z tego nie było - wyjaśnił, odwracając wzrok w stronę kota, który postanowił właśnie opuścić szafę i przeciągał się rozespany.
- O, przynajmniej temu udał się coming out - parsknęłam.
- Więc powinienem oficjalnie ogłosić jego związek z Hammerem? - zastanowił się chłopak, wtórując mi śmiechem. 
- Zróbcie im imprezę z tuńczykiem, czy coś. - Znowu się przekręciłam. - Ale wracając do tematu… pamiętaj, że umiem złamać rękę w trzech miejscach. Tak na wszelki wypadek.
- A mówisz mi to, bo? 
- Bo ostatnią osobą, na której to trenowałam był ex Ronana. - Uśmiechnęłam się miło.
- Twoje groźby stają się powoli nudne, wiesz? - Odpowiedział na uśmiech tym samym. 
- Po prostu cię uprzedzam. - Przewróciłam oczami. - Rozumiesz. Czasami mamy księcia i rycerkę w lśniącej zbroi.
- Spokojnie, Jane. Schowaj te pazurki - rzucił, znowu kręcąc się wokół własnej osi, czy raczej osi krzesła. - To tylko zabawa, a nie pole bitwy. Nikt nie zginie.
Wolnym i gustownym (o ile taki istnieje) krokiem i zatrzymałam fotel, przypierając do niego Adama, by uderzyć oparciem o biurko. Potem zatrzepotałam uroczo rzęsami i zbliżyłam swoją twarz do jego.
- Obiecuję ci, że jeśli Ronan skrzywi się chociaż raz z twojego powodu, tylko dlatego, że uznajesz to za “zabawę”, ja postaram się przybliżyć ci termin sterylizacja w praktyce. - Sugestywnie zerknęłam między jego nogi. - I wtedy żadne zbliżenie nie będzie przyjemnością.
- Oh… - Jeśli moja groźba podziałała, to dobrze to ukrywał, bo nie wydawał się bardzo przejęty. - Traktujesz, Ronana jak jakąś nieświadomą niczego księżniczkę, która potrzebuje ochrony, ale hej, nie jest nią. Z resztą już z nim o tym rozmawiałem. O twoim podejściu i tej naszej “zabawie”, więc wyluzuj trochę. Jeśli go skrzywdzę, sam mi o tym powie, lecz jak na razie oboje wiemy na czym stoimy i dopóki tak zostanie, nie musisz brudzić sobie tych ładnych rączek - był poważny, choć jego ton brzmiał raczej lekko. - I uwierz, lub nie, nie zamierzam umyślnie go zranić. Ale z zupełnie innego powodu, niż strach przed sterylizacją.
- Chyba nigdy nie miałeś prawdziwych przyjaciół. - Odsunęłam się i wróciłam na łóżko. - Ale dobrze. Niech wam będzie. Ja będę robiła swoje. Tak, czy inaczej. - Adam jeszcze nie wiedział, że to największa groźba, jaka do tej pory wyszła z moich ust. I miałam nadzieję, że nie będzie musiał się dowiadywać.
- Miałem przyjaciół ale, niespodzianka, spieprzyłem sprawę - oznajmił z krótkim śmiechem pozbawionym prawdziwej wesołości. - A skoro skończyłaś już tryb kazań i gróźb, może zajmiemy się czymś pożytecznym i obejrzymy kolejne odcinki Voltrona, co?
- Mówisz z sensem. - Zmrużyłam oczy. - Ale nie mamy słodyczy i alkoholu. I w sumie to mamy zajęcia.
- Zajęcia? - Po jego minie wiedziałam, że kompletnie nie łapał o co chodzi. 
- Konie, patataj, skoku skoku? - Pokręciłam głową. - Tam jest staaajnia. No i Ronan pewnie zaraz tu będzie. Chociaż nie. Czekaj. Pewnie nie będzie jeździł z gipsem...
- No i właśnie moja motywacja do ruszenia się z pokoju przepadła - odarł z cierpiętniczym westchnięciem. 
- A te pieniądze, które przepadają z każdą twoją nieobecnością? - Uniosłam lekko brwi.
Nie sądziłam, by ruszyło to kogoś oprócz mnie, Ro i Noah. Reszta dzieciaków, które tu się uczyły raczej nie znała pojęcia “kłopoty finansowe”. A to tylko przypomniało mi, że powinnam w końcu porozsyłać swoje CV… god damn it! Życie to sucz.
- To pieniądze moich rodziców, a cała ta jazda konna to tylko wymówka, by trzymać mnie z dala od miasta, klubów, dragów… - Machnął ręką. - ...i reszty rzeczy potencjalnie niebezpiecznych, lub prowadzących do skandalu. ich nie obchodzi co robię, dopóki nie muszą odebrać mnie z komisariatu, albo szpitala - wyjaśnił z rozbawieniem, które nijak nie pasowało mi do przybliżonej sytuacji.
- W sumie to zapomniałam, że gadam z chłopakiem, który był w stanie wynająć lodowisko od ręki. - Przewróciłam oczami. - Właśnie dlatego nie rozumiem, co Ronan w tobie widzi. - Westchnęłam. - Nie ważne. Ważne, że ja nie mogę sobie pozwolić na takie marnotrawstwo, więc wybacz, ale idę na zajęcia. Może potem wpadnę. - I wolnym krokiem zaczęłam zbliżać się do drzwi.
- Powodzenia tam - rzucił, znów kręcąc się na tym głupim meblu. - I nie tylko ty nie ogarniasz gustu Aniołka - dodał ze śmiechem. - Może ogarnę obiad… Chcesz obiad? 
- Darmowe żarcie? - Uniosłam brwi. - A czy istnieje inna odpowiedź niż tak?
- To widzimy się później - oznajmił, odsłaniając zęby w uśmiechu. 
Wyszłam z pokoju kręcąc głową. Każdy facet był taki sam. Cokolwiek miało to podsumować.
***
- Och piękna Roszpunko, co ty tu do cholery robisz? - Zapytałam, kiedy w końcu wysoka sylwetka przybrała kształt Amorka. Powinnam zainwestować w okulary…
- Cześć. - Uśmiechnął się blondyn. - Podejrzewam, że powód mamy podobny.
- Pieniądze wydane na lekcje nie pozwalają ci ich przepierdolić? - Parsknęłam. - U ciebie pewnie by dało się to jeszcze jakoś załatwić.
- Mogę jeździć z gipsem. - Wzruszył ramionami. - Tylko muszę uważać.
- Jak chcesz. - Westchnęłam. - Uważać na siebie potrafisz w każdej sytuacji z wyjątkiem uczuciowej.
- Prawdopodobnie. - Rzucił pogodnie i wspiął się na konia. - Ale za to mnie kochasz.
- I dlatego nie szukam faceta. - Wsiadłam na Kaliope. - Kto pierwszy na miejscu, czy truchtamy razem?
- Truchtamy. Moja ręka nie pozwala na wyścigi - westchnął.
Trudno. Pościgamy się następnym razem.

Adam? Jak tam obiad?
1564

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz