12.21.2019

Od Arleny do Sebastiana

- Kochanie pośpiesz się! Dziadek już czeka! - usłyszała krzyk swojej babci, która wołała ją z dołu schodów.
- Już idę babciu! Musiałam jeszcze pójść po jedną rzecz – mówiąc to szybko wyszłam ze swojego pokoju, w którym przyszło mi dość długo mieszkać u swoich dziadków. Moja matka nigdy nie miała dla mnie czasu, tak więc dość dobrze mieszkało mi się na wsi z dziadkami, gdzie stale miałam ich uwagę, a przy tym zobaczyłam inny świat. Więcej natury, więcej przyrody, a nie jedynie asfaltowe ulice, kamienne bruki i głośny ryk miasta do którego byłam aż tak bardzo przyzwyczajona. Z początku było mi dziwnie będąc z dala od gwarnego i wiecznie zabieganego życia, lecz po tygodniu się przyzwyczaiłam i tak oto przekonałam się iż życie na wsi jest znacznie lepsze niż w mieście. Uwielbiałam swoje szalone przejażdżki daleko w teren na Eveningu! Aż do tej pory ciężko mi było uwierzyć, że moi dziadkowie namówili moją wiecznie sceptycznie do wszystkiego nastawioną matkę, do tego by kupiła mi konia!
Miałam już swojego siwka od trzech miesięcy, ale bardzo dobrze się z nim dogadywałam. Uwielbiałam swojego czterokopytnego towarzysza, który choć trochę wypełniał mi pustkę przez nieobecność wiecznie zabieganej matki i niestety całkowity brak ojca w moim życiu. Do tej pory nikt mi nie chciał zdradzić z kim chodziła moja matka gdy zaszła w ciążę… Bolało mnie to, bo przecież miałam prawo znać swojego ojca, niezależnie jaki by on nie był! Nawet jeśli byłby paskudnym człowiekiem, to chciałam to wiedzieć by uspokoić swoje pragnienie poznania go. Miałam jednak smutne przeczucie, że do końca życia ta prawda będzie przede mną zatajana. Być może i dla mojego dobra, ale sama już nie wiedziałam co o tym wszystkim mam myśleć. Z zamyśleń wyrwał mnie zniecierpliwiony już głos mojej babci, która zmieniła już sposób przywołania mnie na dół.
- Arleno Moss! W tej chwili na dół, młoda damo! Ileż można czekać? Twój dziadek już zrzędzi – mówiąc to szybo oprzytomniałam i zbiegłam po schodach czym prędzej na dół, nie chcąc już denerwować starszej kobiety.
- Już jestem przepraszam… Chciałam jeszcze wziąć książkę na drogę – mówiąc to pokazałam jej ową książkę trzymaną w ręce, na co kobieta jedynie pokręciła głową.
- Dobrze już dobrze kochanie, ale śpiesz się bo Twój dziadek ma swoje lata, a przed wami kilka godzin podróży skarbie – mówiąc to wręczyła mi jeszcze reklamówkę pełną kanapek jak dla wojska.
- Babciuuuu… Kto tyle tych kanapek przeje? - spytałam głęboko zszokowana ilością prowiantu na drogę.
- Lepiej za dużo niż za mało skarbie, a teraz idź idź już i nie zapomnijcie dzwonić do mnie z drogi bym się o Was nie martwiła! - mówiąc to mocno mnie uściskała i pocałowała w czoło jak miała w zwyczaju.
- Dobrze, pa babciu! - pożegnałam się po czym czym prędzej wybiegłam z domu, prosto do samochodu dziadka czyli srebrnego pickupa hiluxa z napędem na cztery koła.
Tutaj taki wóz był podstawą by nie zakopać się w zaspach czy też mocno zasypanych przez śnieg drogach. Tutaj nie wszędzie docierały pługi, zwłaszcza do tych siedlisk mieszkalnych gdzie jechało się bardzo długo polnymi dróżkami. Dlatego też nie raz trzeba było odśnieżać samemu drogę, co było nie lada wyzwaniem, ale moim dziadkom to nigdy nie przeszkadzało, zwłaszcza iż mieli bardzo miłych sąsiadów, którzy w razie czego sami proponowali odśnieżenie im drogi swoim traktorem rolniczym o dużej mocy.
- Jesteś wreszcie – usłyszała swojego dziadka, gdy się już zapinała w pas bezpieczeństwa na miejscu pasażera z przodu.
- Przepraszam dziadku, ale nie mogłam znaleźć książki – odparłam ze skruchą.
- Gdybyś kładła wszystko na swoim miejscu, to byś nie miała takich problemów ze znajdowaniem rzeczy kochanie – mówiąc to odpalił silnik samochodu, po czym spokojnie ruszył, a ja jeszcze pomachałam na pożegnanie babci, która odmachała mi szybko, a później gdy auto się obróciło, spojrzałam ponownie na starszego mężczyznę.
- Wiem wiem… - westchnęłam lekko po czym skierowałam znowu swój wzrok na pola, przez które teraz jechaliśmy. Koń był już dawno załadowany do przyczepy, wraz z jego wszystkimi rzeczami, więc wystarczyło przejechać parę kilometrów by wjechać na drogę szybkiego ruchu, a następnie na autostradę.
- Dziadku? - zaczęłam niepewnie.
- Tak? - odparł pytaniem na pytanie spokojnie, będąc uważnym na drodze.
- Dlaczego nie chcecie mi powiedzieć kim był mój ojciec? - spytałam, przez co mina mu wyraźnie zrzedła.
- Nie drąż tego tematu Arleno, nie ma o czym tu rozmawiać – odparł jedynie, lecz ja się nie poddawałam.
- Ale dziadku… Mam już przecież te dziewiętnaście lat i chcę poznać chociaż część prawdy, bo inaczej nigdy nie zaznam spokoju – starałam się jakoś zagrać mu na uczuciach, gdyż było to dla mnie bardzo ważne – Wiesz kto to jest przecież… Mama mi nigdy tego nie powie przecież.
- Dziecko drogie, to już zamknięty rozdział, a Ty dalej chcesz otwierać stare rany? - spytał na chwilę spojrzawszy na nią kątem oka.
- To nie moje rany… - mruknęłam cicho pod nosem – Zasługuję na prawdę, to nie moja wina jeśli matce coś nie wyszło, nie tępcie mnie za to że chcę znać swojego ojca – burknęłam już wiedząc iż nic mi nie powie.
- Arleno nie możesz go poznać, bo zrujnujesz mu życie. Nie można od tak otwierać zamkniętych drzwi i przez nie wchodzić jakby nigdy nic się nie stało. Każdy czyn ciągnie za sobą pewne konsekwencje i Ty musisz to wiedzieć – odparł poważnie, zmieniając w tym czasie pas z lewego na prawy.
- Babcia mówi to samo! - powiedziałam oburzona, krzyżując ręce na klatce piersiowej i odwracając wzrok na prawo, patrząc przez szybę, gdzie mogłam zobaczyć różne zabudowania w oddali, które mijaliśmy z dużą szybkością.
- Taka prawda kochanie, nie masz naprawdę o co się złościć. Przecież wiesz że to wszystko jest dla Twojego dobra – próbował mnie przekonać.
- Ja tego nie odpuszczę. Dlaczego ja nie mogę mieć normalnej rodziny? Matka fiśnięta bo ciągle obchodzi ją tylko i wyłącznie praca, a ojca nie mam, bo tak jest lepiej według Was i do tego całe życie wszystko przede mną ukrywacie. Wiecie jak ja się czuje postawiona w takiej sytuacji? - mówiłam już zdenerwowana szybko – A zresztą nie było tematu… Po śmierci się nie dowiem niczego nawet – mówiąc to zakończyłam rozmowę, krzyżując ręce na klatce piersiowej i na nic już nie miałam ochoty. Byłam zła że też nie chciał mi powiedzieć, a byłam pewna że chociaż on się nade mną zlituje. Wiedziałam że jeśli nie dowiem się tego od dziadków, to od matki już tym bardziej! Ona nienawidziła wracać do tego tematu i tym bardziej urywała wtedy ze mną kontakty. W zasadzie to czułam się coraz bardzie tak, jakby była dla mnie zupełnie obcą osobą… Oddalała się ode mnie i dzwoniła raz na parę miesięcy, jeśli akurat sobie o mnie przypomni. Ja wiedziałam że nie powinnam narzekać, bo przynajmniej mogłam jeździć konno, miałam jakieś tak środki na normalne życie, ale co z tego z drugiej strony skoro prawie w ogóle nie miałam żadnej rodziny? Takiej normalnej związanej z matką i ojcem, którzy wiecznie zrzędzą na swoje dzieci razem, które nie chcą się uczyć itp.
Obserwując tak otoczenie, które mijaliśmy samochodem, zobaczyłam nagle że skręcamy w stronę stacji benzynowej, a wiedziałam iż mamy pełny bak, więc stwierdziłam iż pewnie dziadek musi zapalić papierosa na uspokojenie, gdyż zawsze tak robił. Uzależnienie robiło swoje, ale ani myślał to rzucić, o co nie raz, nie dwa były o to kłótnie w domu urządzane przez moją babcię. Dziadek był jednak nieugięty. Widząc iż zaparkował na miejscu postoju, dla pozostałych aut, zaciągnął ręczny, przełączył auto na luz, po czym odpinając pas bezpieczeństwa wyszedł i skierował się do stacji benzynowej. Wzdychając na to lekko, przez dobre kilka minut słuchałam rechotu silnika diesla samochodu, by w końcu po tym czasie zobaczyć swojego dziadka z paczką papierosów w kieszeni i dwoma jakimiś gorącymi napojami w kubkach, co mnie zainteresowało jakiż to mój dziadunio miał plan, projekt i pomysł, jak to mówiła moja babcia gdy już dziadek się za coś brał do pracy. Otwierając mu drzwi, by mógł wejść do środka, wręczył mi jeden z gorących napojów do ręki, a swój kubek odłożył na specjalne miejsce w aucie. Patrząc na niego pytająco, zapiął ponownie swój pas, a następnie oparł swoje ręce na kierownicy samochodu i lekko westchnął.
- Posłuchaj uważnie to co teraz Ci powiem… Dowiesz się tylko pewnej części, ale nie możesz o tym powiedzieć ani babci, ani swojej mamie dobrze? - spytał wlepiając we mnie to swoje poważne spojrzenie, które nigdy mi się nie podobało.
- Dobrze – odparłam niemalże natychmiastowo, zupełnie ignorując iż gorący, plastikowy kubek lekko parzy moje dłonie.
- Pewnego dnia Twoja matka poszła do koleżanki na sylwestra, na imprezę by uczcić nadejście nowego roku. Zgromadziło się tam dość dużo znajomych i jak pewnie wiesz i nie tylko samych kobiet… - urwał na chwilę, uważnie na mnie patrząc, a ja skinęłam lekko głową, na znak iż ciągle go słucham – Zabawa rozwinęła się na całego, wszyscy wypili o wiele za dużo, przez co stracili racjonalne myślenie i nie wiedzieli za bardzo co robią – mówił dalej, a ja poczułam że mimowolnie zaciskam nieco bardziej ręce na kubku gorącego napoju, domyślając się powoli tego, do czego dziadek zmierzał z opowieścią – Twoja matka poszła z kimś do łóżka, z kim nie powinna… Z kimś kto miał już kogoś na oku, a w zasadzie jej przyjaciółkę, ale się stało. Po pewnym czasie dowiedziała się, że jest w ciąży i chciała o tym wszystkim powiedzieć, lecz dowiedziała się iż owy mężczyzna oświadczył się jej najlepszej przyjaciółce, więc się wycofała… Nie chciała rujnować im życia, dlatego też postanowiła z tym milczeć i po prostu wyjechała bez słowa z tamtej miejscowości. Zerwała kontakty z tamtymi osobami, wszystko. Nigdy nikt się niczego nie dowiedział, a my pomogliśmy twej matce Cię wychować. Tak to się skończyło. On ma własną rodzinę, a Ty masz nas… Dlatego proszę Cię nie drąż już więcej tematu. Twoja matka jest jaka jest, ale zawsze chciała dla Ciebie dobrze – mówiąc to pogłaskał mnie po głowie jak małe dziecko.
- Mhym… odzywając się raz na parę miesięcy, wzorowa matka – mruknęłam ironicznie, wlepiając spojrzenie w parujący kubek, z którego dochodził zapach gorącej czekolady.
- Twoja mama ciężko pracuje i ma swoje wady, ale mimo wszystko Cię bardzo kocha – mówiąc to wyjął z kieszeni tabliczkę czekolady o smaku oreo, którą zawsze uwielbiałam i mi ją wręczył – To na poprawę humoru. Nie smuć się już! Czeka Cię wiele fajnych przygód w nowej szkole – mówiąc to ruszył spokojnie z miejsca i wjechał ponownie na autostradę.
**
Droga do akademii dłużyła się niesamowicie! Bardzo chciałam już wszystko zobaczyć, a przede wszystkim miałam nadzieję na to iż spotkam jakiś fajnych ludzi z którymi się zaprzyjaźnię. Wiedziałam oczywiście że równie dobrze może być tam bardzo zacięta rywalizacja, ale z drugiej zaś strony starałam się myśleć pozytywnie. Widząc z oddali tabliczkę wskazującą drogę do akademii, w której miałam już za chwilę zamieszkać, sprawiła że serce zabiło mi szybciej z napływu różnych emocji. Strach pomieszany z ekscytacją. Jadąc już nieco polną drogą, usłyszałam jak Evening kopie lekko kopytem w podłogę, także nie mogąc się doczekać przyjazdu i rozprostowania wreszcie swoich nóg. Nie lubił za bardzo długich przewozów w przyczepie, lecz zawsze jakoś udawało mi się go przekabacić kosteczkami cukru, dzięki którym mi jakoś wybaczał te tortury stania w przyczepie.
- No to jesteśmy na miejscu – oznajmił dziadek, gdy wjechaliśmy już na normalną kostkę, przejeżdżając przez ogromną i piękne zdobioną bramę akademii. Dziadek zatoczył krąg po specjalnym placu, a następnie zatrzymał się tuż przy jednej ze stajni. Szybko odpięłam pas i wyszłam na zewnątrz, czując chłodnawe powietrze, które uderzyło we mnie gwałtownie po wyjściu z rozgrzanego dotąd auta. Szybko zatem ubrałam na siebie ciepłą kurtkę, a następnie podchodząc spokojnie do przyczepy, zauważyłam iż w naszą stronę idzie jakaś kobieta, uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Dzień dobry! Witam w akademii jeździeckiej IHA – przywitała się z nami, po kolei lekko podając swoją prawą dłoń – Jak minęła podróż? - spytała z grzeczności.
- Dziękujemy, bardzo dobrze – odezwał się mój dziadek, podczas gdy ja kątem oka zauważyłam lekkie zbiegowisko uczniów łypiących ciekawsko oczami.
- Cieszę się – uśmiechnęła się szczerze – Niech państwo wyprowadzą teraz konia, nim przejdziemy do formalności, zaprowadzę pod przypisany boks, a później udamy się wspólnie do sekretariatu – dodała, na co skinęłam lekko głową.
- Dobrze – odparłam jeszcze z grzeczności, podczas gdy dziadek zabrał się za otwieranie przyczepy, a ja mogłam usłyszeć za swoimi plecami „ciekawe jakiej maści będzie”. Wydało mi się to dziwne, lecz może ktoś o coś się z kimś założył? Tego nie widziałam, w każdym razie nieco mnie takie obserwowanie speszyło, lecz nie dałam po sobie tego poznać. Kiedy dziadek otworzył przyczepę, ja weszłam do środka, a po chwili wyprowadziłam ostrożnie z przyczepy swojego pięknego siwka białego niczym śnieg, który był opatulony na czas podróży, aby nic sobie nie zrobił, co też było standardem podczas przewozu koni w przyczepach na długie odległości.
- Piękny koń – oznajmiła kobieta – Rzadko tutaj widuje się czysto białe konie – dodała lekko się uśmiechając, po czym ruszyłam za nią wraz z Evening’iem, który ciekawsko obracał uszami niczym antenami. Idąc środkiem stajni, mogłam zobaczyć różne konie, o różnych typach umaszczenia, lecz tak jak mówiła wcześniej kobieta, nie było tutaj czystko białych koni. A przynajmniej nie w tej stajni. Niektóre konie zaciekawione wydłużały szyje, inne zaś kuliły po sobie uszy i prychały groźnie. Było to bardzo urozmaicone środowisko koniowatych.
- To ten boks – mówiąc to, kobieta otworzyła drzwiczki boksu, bym mogła wprowadzić do nowego domu swojego wierzchowca. Boksy były naprawdę duże i przestronne, a czysta ściółka świadczyła o profesjonalnym podejściu akademii o zdrowie i komfort czterokopytnych. Szybko zdjęłam z niego te wszystkie rzeczy, a w tym czasie dziadek przeniósł rzeczy wałacha do siodlarni, gdzie również wszystko pokazała mu kobieta, dzięki czemu miałam czas by zająć się swoim koniskiem, które już domagało się ode mnie pieszczot oraz nagrody, którą zaraz dostał.
- Masz masz łakomczuchu – mówiąc to wyszłam z boksu, zamykając drzwiczki na metalową zasuwkę, a następnie wypełniłam wszystkie formalności w sekretariacie, rozpakowałam swoje rzeczy w nowym pokoju i tak oto przyszedł czas na pożegnanie się z moim dziadkiem. Odprowadziłam go zatem do auta, gdzie niestety czas był się pożegnać, co też było dla mnie trudne.
- Czas się zbierać. Będę robił częste przystanki, a w razie czego wezmę sobie jakiś pokój w moteliku by wypocząć – mówiąc to mocno nie przytulił – Uważaj na siebie i pamiętaj, dzwoń zawsze jeśli coś będzie się działo! Bądź grzeczna i pamiętaj dasz sobie ze wszystkim radę – dodał, po czym mnie jeszcze poczochrał i wsiadł do auta.
- Oj dziadku, ja zawsze jestem grzeczna – mówiąc to uśmiechnął się lekko pod siwym wąsem.
- Wiem wiem skarbie. Nie siedź do późna i nie zapomnij zadzwonić do babci, ona się martwi – dodał jeszcze, po czym zamknął drzwi i powoli ruszył, trąbiąc jeszcze przy tym dwa razy na pożegnanie i tak oto po chwili zniknął za braną akademii. Poczułam momentalnie w sercu żal i smutek iż odjechał, lecz wiedziałam że się przyzwyczaję. Nie był to mój pierwszy raz, kiedy zostawałam na tak długo sama. Byłam już poniekąd przyzwyczajona przez życie wcześniejsze w Nowym Jorku, gdzie wiecznie byłam sama, a opiekunka którą wynajmowała matka, zazwyczaj siedział trzy, która cztery godziny i wychodziła, chcąc świętego spokoju. Nie chcąc za bardzo wracać od razu do swojego pokoju, postanowiłam sprawdzić jak się miewa moje konisko, zatem ruszyłam do stajni, gdzie po paru chwilach byłam już przy swoim konisku, które aktualnie piło wodę z poidła.
- Co tam mały? Fajnie tu nie? - odezwałam się do niego, na co konisko pokiwało śmiesznie łbem i pokazało zęby w swoim uśmiechu, a następnie do mnie podszedł i przytulił swój muskularny łeb. Spokojnie zaczęłam go głaskać, sama się przy tym uspokajając. Stałam tak z dobre piętnaście minut, kiedy usłyszałam jak ktoś idzie ze swoim koniem przez stajnię. Spojrzałam zatem w swoją lewą stronę, gdzie ujrzałam jakiegoś chłopaka, który prowadził swojego konia prawdopodobnie z wybiegu, albo z myjki dla koni po przebytej przejażdżce. Los chciał iż koń chłopaka urzędował naprzeciwko boksu mojego konia. Widząc jak chłopak wchodzi do boksu ze swoim koniem, stwierdziłam że może lepiej mu nie przeszkadzać, gdyż jego mina mówiła raczej o tym iż nie chce z nikim rozmawiać, a tym bardziej z nową uczennicą akademii, która zapewne była by teraz dla niego utrapieniem. Chciałam zatem skierować już swoje kroki ku wyjściu ze stajni, lecz zauważyłam iż chłopakowi wypadły niebieskie słuchawki na środku korytarza, dlatego więc niepewnie do nich podeszłam i je podniosłam. Następnie podeszłam do jego boksu i przewiesiłam słuchawki przez drzwiczki boksu jego konia.
- Wypadły Ci słuchawki… - mówiąc to przewiesiłam niebieskie słuchawki, które dobrze trzymały się na drewnianych drzwiczkach – Em… na razie – dodałam szybko, po czym wycofałam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Nie chciałam psuć mu dodatkowo dnia. Wiedziałam że nikt nigdy nie chce się użerać z nowymi, zwłaszcza jak ma się zły dzień. Wolałam na początku swojego pobytu nikogo nie drażnić. Wolałam być ze wszystkimi na pokojowych relacjach. Kiedy już chciałam złapać za przesuwane drzwiczki, przystanęłam na chwilę, a wtedy usłyszałam głos chłopaka za moimi plecami. 

2741 słów :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz