12.28.2019

Od Adama cd Blue

Po wyjściu Jane, zwyczajnie wstałem z krzesła, zrobiłem kilka kroków na przód i padłem twarzą na łóżko. Pozytywny nastrój, w jaki wpędziła mnie wczorajsza randka oraz noc spędzona z Aniołkiem, zupełnie mnie opuścił, a wraz z nim odeszły też chęci na cokolwiek. Co było złego w traktowaniu relacji z innymi na równi z zabawą? Dopóki obie osoby czerpią z tego przyjemność, wszystko powinno być ok, prawda? Przecież rozmawiałem już z Ronanem o swoim podejściu do związków. Mówiłem mu, że nie chcę się angażować, a on nie wydawał się mieć nic przeciwko, nie naciskał na mnie, nawet się nie wkurzył, choć taka reakcja była jak najbardziej uzasadniona. Ale skoro tak… Dlaczego czułem się jak kompletny dupek, kiedy dziewczyna wygarnęła mi moje debilne, lekkomyślne zachowanie? Cholera, jeśli coś jej nie pasowało, mogła zabronić mi kontaktu ze swoim przyjacielem, a nie pomagać mi w poderwaniu go.
- Dlaczego dziewczyny są jakieś dziwne? - spytałem Yurio, który postanowił, że w ramach “pomocy” wskoczy mi na plecy. Ważył na pewno ponad pięć kilo, bo wbił mnie tym w materac, aż wypuściłem z płóc powietrze.
Niestety jedyną odpowiedzią jaką uzyskałem było głośne miauknięcie i miarowe ugniatanie przestrzeni między moimi łopatkami.
- Ałaaa… - Jęknąłem przeciągle, czując haczyki ostrych pazurów, wbijające się w moją skórę. - Cholera, już wstaję!
Obróciłem się na bok, strącając tym z siebie wredne zwierzę, po czym niemrawo przerzuciłem nogi przez krawędź łóżka i usiadłem, łapiąc się za skronie. Parę wdechów, wydechy…
- No dobra, zróbmy coś do jedzenia - oznajmiłem, po czym wstałem, ale zamiast do kuchni, skierowałem swe kroki w stronę łazienki. Tak, gorący prysznic był tym, czego potrzebowałem, by pozbyć się uciążliwych myśli i rozluźnić ciało.
***
Po dłuższym pobycie w łazience, już odświeżony i z wciąż wilgotnymi włosami, przebrałem się w wygodne dresy oraz za dużą bluzę, po czym wyszedłem z pokoju. Nie zdziwiło mnie, że Yurio podążył moim śladem, pewnie oczekując przysmaków, jakie mogły mu przypaść podczas przyrządzania obiadu. Tak właściwie, chyba powinien otrzymać też coś więcej, bo od wczorajszego poranka, nikt go nie karmił.
- Sorki, mały. - Posłałem mu pełne skruchy spojrzenie. - Zaraz znajdę ci trochę surowego kurczaka. Chyba, że wolisz szynkę? Albo kiełbasę?
Odpowiadały mi odgłosy pośrednie między miauczeniem i pomrukami, ale wyglądało na to, że wszytskie opcje brzmiały dla kota zachęcająco.
Kiedy dotarłem do kuchni od razu zajrzałem więc do lodówki i wydobyłem z niej zapakowaną w papier szynkę, którą następnie pokroiłem na małe kawałki. Nie całą, ale wystarczająco, by zadowolić zwierzaka na czas, gdy kurczak będzie rozmrażał się w mikrofali. Yurio przyjął przekąskę z entuzjazmem, a ja zająłem się gromadzeniem składników na jakiś pożywny obiad. Nie miałem ochoty na nic skomplikowanego, więc szybko mój wybór padł na prosty omurice z kurczakiem oraz warzywami, po czym zabrałem się do pracy.
Kiedy gotowałem mogłem skupić się na wykonywanych czynnościach, nie myśląc o niczym i mając na uwadze jedynie staranne ruchy oraz odmierzanie składników. Nastawić wodę na ryż, umyć warzywa, pokroić, zeszklić cebulę, przyrządzić mięso… Od czasu do czasu, rzucałem coś zachłannemu kotu, ale poza tym moja uwaga była skupiona jedynie na idealnym przygotowaniu obiadu. Do takiego stopnia, że zauważyłem Jane dopiero, gdy podebrała mi kawałek marchewki z miski.
- Możemy mieć gościa na obiedzie?
- Jeżeli dalej będziesz podbierać mi składniki, to… - Odwróciłem się i mój wzrok od razu padł na stojącego przy stole blondynka. - Co ty tu robisz? Nie miałeś odpoczywać w domu?
- Zmienił zdanie. - Dziewczyna machnęła ręką i zabrała kolejny składnik, lecz tym razem był to kawałek mięsa. - Okazuje się, że można jeździć też z gipsem.
- Na pewno wszystko w porządku? Nie boli cię? - Odsunąłem miskę od Jane, zanim podebrała więcej kurczaka i zwróciłem się do chłopaka  z raczej zaniepokojonym wyrazem twarzy.
- Wszystko okej. - Uśmiechnął się lekko i sam wykorzystał okazję, by podebrać marchewkę. - Inaczej by mnie tu nie było. Ja, w odróżnieniu od innych, jestem odpowiedzialny.
- Z tym się spierać nie będę - odparłem, bo cóż, dobrze zdawałem sobie sprawę ze swojego braku zaangażowania w cokolwiek. - Okej, jak poczekasz jeszcze chwilę to skończę obiad. Jane, ty się na coś przydaj i wymieszaj te wszystkie składniki z ryżem, gdy będę smażyć omlety - zdecydowałem, po czym zanim zdążyła zaprotestować wcisnąłem jej w ręce łyżkę.
- Ja to wezmę. - Aniołek przejął łyżkę. - Byłem świadkiem jak spaliła mleko i garnek. Nie powinna gotować.
- Nawet nie zbliżyłaby się do palnika - odparłem, bo przecież wystarczyło wsypać wszystko do miski i połączyć, ale nie zaprotestowałem. Jeżeli chłopak chciał mi pomóc, nie miałem nic przeciwko, tylko… - Na pewno dasz radę tylko z jedną ręką? - Zwykle w jednej dłoni trzymałem łyżkę, a drugą przytrzymywałem naczynie.
W odpowiedzi chłopak poruszył palcami i zacisnął je na uszku garnka.
- Mam unieruchomiony nadgarstek, a nie palce. - Uniósł kącik ust. - A dla naszego bezpieczeństwa naprawdę będzie lepiej, jeśli ona nie będzie się zbliżać.
- No dzięki, wiesz? - Westchnęła. - Zamieszać składniki raczej potrafię.
- Nie jestem pewien. - Blondynek popatrzył na nią przenikliwie. - Przypomnieć ci, gdzie skończyła ostatnio nasza sałatka z kurczakiem?
- W brzuchu Klio? - Popatrzyła na nas niby niewinnie.
- Dokładnie. - Ronan pacnął ją po głowie zdrową ręką. - Nasza umowa, że trzymasz się z dala od robienia żarcia ciągle obowiązuje.
- Okej, okej. Jane posiedź sobie przy stole i nie przeszkadzaj - nakazałem dziewczynie, po czym zabrałem się za mieszanie jajek.
Kątem oka zerkałem na stojącego obok chłoapaka, sprawdzając jak sobie radzi, ale wyglądało na to, że nie potrzebował pomocy. Sprawnie usmażyłem więc pierwszego omleta na tyle, by jego spód się ściął, a góra wciąż pozostała lekko płynna, a następnie wyłożyłem wymieszany ryż na talerz i przykryłem go żółtym kocykiem. Powtórzyłem to jeszcze z dwoma porcjami i na koniec ozdobiłem je uśmiechniętymi buźkami z ketchupu. Postawiłem wszystkie talerze na stole, razem z łyżkami i usiadłem przed jednym z nich, po czym wskazałem już niecierpliwej Jane, że w końcu może jeść.
- Mogą być trochę pikantne - ostrzegłem.
- Mamy colę? - Dziewczyna chwyciła łyżkę i popatrzyła na mnie z zainteresowaniem.
- Albo mleko? - Dodał Aniołek.
- Zachowujecie się tak, jakbym wrzucił tam całą łyżkę chili - stwierdziłem ze śmiechem. - Ale tak, coś powinno być w lodówce.
Blue radosnym krokiem udała się do urządzenia i wyjęła sobie colę i blondynowi mleko. Po chwili postawiła też trzy szklanki na stole.
- Nie wiem, co będziesz pił ty. - Po czym zjadła pierwszą łyżkę dania.
- Itadakimas… - Powiedziałem cicho, składając dłonie, po czym sam spróbowałem własnego dania. Wcale nie zaskoczyło mnie, że było dobre jak zawsze. Trudno było cokolwiek spieprzyć w tak prostym przepisie.
- Dobre. - Westchnęła zadowolona Jane. - Bardzo dobre.
- Cieszę się, że doceniasz ten darmowy obiad - rzuciłem z uśmiechem, po czym przeniosłem uwagę na Aniołka. - Jest okej?
Pokiwał z uśmiechem głową, pewnie dlatego, że akurat połykał swoją porcję.
- Dobre. - Wziął kolejną łyżkę i zjadł. - Uwielbiam jajka!
- Serio? - Uśmiechnąłem się szeroko. - W takim razie mogę je robić częściej. Jest dużo japońskich dań z jajkami.
- Więcej jajek, lepiej dla mnie. - Zaśmiał się Ronan i wrócił do jedzenia. Lubiłem, gdy innym smakowały zrobione przeze mnie dania, ale komplement od niego chyba szczególnie mnie ucieszył. Choć gdybym wiedział, że Jane go tu ściągnie zrobiłbym coś bardziej specjalnego, bo hej, co było złego w chęci popisania się?
- Masz jakieś plany na dziś? - spytałem zupełnie bez żadnych intencji.
- Nie, chyba nie. - Zmarszczył brwi. - Ale nie wiem, czy Blue nic nie planuje.
- Jane? - Zerknąłem na nią, oczekując odpowiedzi.
- Mam ochotę wyciągnąć go na miasto. - Wyszczerzyła się zadowolona. - Może do tego baru, gdzie można przychodzić ze zwierzętami…
- Brzmi fajnie. Nie macie nic przeciwko, bym poszedł z wami, prawda? W końcu to nie tak, że idziecie na randkę - rzuciłem z rozbawieniem, ale mimo wszystko posłałem Ro pytające spojrzenie. Jak nie chciał mnie w pobliżu, nie zamierzałem się narzucać. A przynajmniej nie jakoś bardzo.
- Zawsze możesz dołączyć. - Uśmiechnął się blondyn, co od razu wywołało podobny uśmiech na mojej twarzy. WIęc jednak nie miał dość mojego towarzystwa po wczorajszej randce.
- O ile nie będzie macania. - Założyła ręce dziewczyna. - Poza tym, skąd wiesz, że nie mamy rocznicy?
- A siedzielibyście tu wtedy ze mną? Bez urazy Jane, ale sądziłem, że akurat ty masz dobry gust, gdy trzeba zorganizować coś specjalnego - odparłem, opierając podbródek na dłoni.
Dziewczyna przewróciła oczami i oparła się o blondyna.
- Dawaj, możemy iść. - Popatrzyła na Ronana. - Prowadzisz?
- A niby jak się tu dostałem? - odparł, śmiejąc  się. - Chodźcie.
- Siadam z przodu! - zadeklarowała szatynka, już zrywając się z krzesła, ale powstrzymałem ją i blondynka, zanim zdążyli pobiec do auta.
- Moment, stop. Przecież nie mogę wyjść do baru w dresie - zauważyłem, wskazując na swój definitywnie mało wyjściowy strój. - I ktoś musi umyć te naczynia, więc ty się tym zajmij… - Skinąłem na dziewczynę. - ...a ja pójdę się szybko ogarnąć.

1387 słów
Jane?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz