Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Charlotte. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Charlotte. Pokaż wszystkie posty

12.28.2018

Od Charli cd. Gabriela

Galopowałam po hali już któreś kółko z kolei. Zdecydowanie jazda podczas zimy nie była dla mnie. Nudziłam się, nie mogłam trenować, ujeżdżenie też nie spełniało moich wymagań, a nie mogłam przecież w kółko jeździć w tereny, bo też by mi się znudziły.
— Nie kręci ci się w głowie? — usłyszałam nieco zatroskany głos Gabriela.
— Nie, właściwie już kończę. To chyba nie dla mnie.
Zwolniłam do stępa i zjechałam na środek hali.
— Co nie jest dla ciebie?
— Zima, jazda zimą, monotonność. Jedyne na co mam ochotę to... film. — Pięknie, udało ci się ugryźć w język w ostatniej chwili. Stępowałam jeszcze chwilę po środkowej części placu, aby nie zajmować miejsca chłopakowi, a następnie w końcu skierowałam się do wyjścia.
— Dzięki za poświęcony czas. Do zobaczenia jutro na śniadaniu! — powiedziałam na odchodne, ale Gabriel nie miał zamiaru mnie wypuszczać bez słowa.
— Jak to na śniadaniu? Co masz zamiar robić cały dzień?
— Nic, może pojadę do domu albo zostanę w pokoju i będę leżeć.
— W takim razie do zobaczenia — zasalutował siedząc na koniu, a ja odmachałam mu ręką.

Rozsiodłałam Vandelopę, założyłam derkę padokową, a następnie wyprowadziłam go na pastwisko. Na zewnątrz szumiał wiatr, pobudzając wszystkie zmysły i komórki znajdujące się w ciele. Uwielbiałam taką pogodę. Przypominała mi wietrzne, zimne i wilgotne zimy w Anglii. Zimy pełne ciepłej herbaty, ognia oraz miłości. Czasami naprawdę nienawidziłam swojej duszy romantyka. Prychnęłam pod nosem i kopnęłam powietrze. Pora wracać do akademika.

***

— Nie chcesz do mnie przyjechać? — zaskomlałam przez słuchawkę. — Niiiick tak strasznie się nudzę. Emma nie może, bo pojechała na cały dzień na zakupy, a rozrywki akademickie wykorzystałam w całości.
Zakaszlał.
— Jesteś pewna, że już nic nie jest w stanie ci pomóc i nikt?
— Może... Jeździłam dziś z Gabrielem, ale to nie to samo.
— Kim jest Gabriel? — zapytał. Cudownie było czuć zmieszanie w jego głosie, a zarazem lekką złość i rozgoryczenie. Nie mógł mi nic zabronić.
— Przyjedź, a się przekonasz.
I się rozłączyłam. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał trzynastą. Postanowiłam się nieco ogarnąć. Poszłam pod prysznic, następnie umyłam głowę, zęby, pomalowałam usta na nowo czerwoną pomadką, jedynym kolorem, który potrafi ożywić moją bladą cerę. Uśmiechnęłam się sama do siebie w lustrze i wróciłam do pokoju. Nie fatygowałam się, aby ubrać coś bardziej ambitnego, nie licząc bladoróżowej bielizny, w pokoju panował gorąc. Walnęłam się na łóżko i chwyciłam telefon, aby przejrzeć media społecznościowe. Gabriel, Gabriel, Gabriel Carramz. Zaobserwowałam, obejrzałam wszystkie zdjęcia nie zostawiając po sobie śladu i wróciłam na stronę główną. W świecie polo cisza, w świecie gonitw również zastój. Emily Snow dodała zdjęcie, na którym nic nie było. Super Emily, chciałam to zobaczyć. Gdy już miałam przewinąć dalej dostrzegłam opis. Jedno słowo, a mówiło tak wiele dla osób wtajemniczonych. Tęsknię. Za kim, za czym? Weszłam w komentarze i się nie myliłam. Z pewnością z nią nie zerwał, to było niemożliwe, ale coś w głębi serca podpowiadało mi, że w domu od jakiegoś czasu nie działo się dobrze. Uniosłam prawą dłoń do góry i spojrzałam na pierścionek z zielonym oczkiem. Nie powinno mnie to obchodzić. Teraz jestem tutaj i bawię się świetnie. Moje nostalgiczne rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Rozpoznałam je, było ciche, identyczne do tego, które słyszałam niegdyś wielokrotnie nocami.
— Wejdź.
Drzwi się uchyliły, a do środka wszedł Nickolas Filles we własnej osobie. Obróciłam się do niego twarzą i machnęłam ręką na przywitanie. Chłopak zdjął płaszcz i szalik, a następnie rzucił je na kanapę. Był ubrany w białą koszulę i czarne spodnie.
— Gdzie byłeś?
— W domu, gdybyś też w nim była, z pewnością nie chodziłabyś w samym staniku i majtkach.
— Skąd wiesz? — zmrużyłam groźnie oczy, pytając.
— Matka by ci nie pozwoliła, w końcu dom jest pełen ludzi.
Oczywiście.
— Masz zamiar tak ciągle stać i się gapić, czy w końcu usiądziesz?
— Kusisz — powiedział z zadowoleniem.
— Nie zapominaj, że masz dziewczynę.
— To nie takie proste — zaczął wchodząc po schodach. — Wiesz, my mężczyźni mimo wszystko nie jesteśmy tak wierni, jak wy. Nie lubimy stać w miejscu, czasami lubimy się zabawić.
— Sam się oczerniłeś, a na dodatek nie zapominaj, jak bolało, kiedy ostatnim razem ci przyłożyłam.
— Pamiętam — dotknął swój policzek siadając obok mnie.
— To jak. Może w końcu powiesz, co się naprawdę dzieje?
Czekałam. Cisza między nami się wydłużała, leciały minuty. Chwilami miałam ochotę się do niego przykleić z powodu gorąca, które od niego biło, ale powstrzymywałam się.
— Chyba jeszcze nie dorosłem do tej decyzji Char.
Delikatnie objęłam jego kark i przyciągnęłam go do siebie. Siedzieliśmy tak przez chwilę. W końcu Nick wstał i zaczął rozpinać koszulę.
— Hej. bez przesady. Jesteśmy przyjaciółmi i...
— Spokojnie. — Przerwał mi. — Serio masz tu saunę, a i tak masz zimne ręce.
— Jak zawsze. 
Mimo wysokiej temperatury, która panowała w pokoju weszłam pod kołdrę. Zdjęłam ze stolika laptop i zaczęłam surfować po sieci w poszukiwaniu odpowiedniego filmu. Nick położył się obok mnie, nie obyło się bez narzekania na za krótkie łóżko, czy zbyt niski sufit.
— Pocahontas? 
— Mhm, ale ty trzymasz. — wręczyła mu urządzenie, a sama ułożyłam się wygodnie na jego torsie. Wzdrygnął się, gdy dotknęła dłonią jego ramienia. Jak to kiedyś podsumował, byłam lodowym sorbetem wylanym na rozgrzany asfalt. Co do samego filmu, wybór nie był przypadkowy. Przedstawiał nas, dwie, całkiem różne i obce sobie osoby, które w jakiś sposób wspólnie zmieniły się na lepsze. Nie obyło się bez romansu, który w końcu nie doszedł do skutku, ale mimo to obie postacie pozostały w przyjaźni. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. 

Czułam, że się topię. Gorąco było nie do wytrzymania, a na dodatek wnętrze ogarniała ciemność. Nie miałam przy sobie telefonu, nie wiedziałam, która godzina, ale nie mogło być późno. Chłopak leżący obok mnie też spał. Jego ręką była luźno przerzucona przez moje biodro i leżała na czymś chłodnym. Eureka, znalazłam telefon. Sięgnęłam po iphone'a z całych sił modląc się o brak blokady. Wpisz kod. Wiem, wiem, aby zobaczyć godzinę, nie trzeba nic odblokowywać, ale kto nie zna kobiecej ciekawości. Wpisałam datę urodzin jego dziewczyny i voilà. Zrobiłam nam wspólne zdjęcie i ustawiłam je na wyświetlające się w kontakcie, kiedy będzie do mnie dzwonił.
— Dobrze się bawisz? — mruknął w poduszkę.
— No.
— Muszę się powoli zbierać, ale najpierw zobacz zdjęcie na insta.
Jak kazał, tak zrobiłam. Weszłam na profil xNickix i wyświetliłam pierwsze zdjęcie przedstawiające śpiących ludzi, jak się później okazało tylko ja tam spałam. Z podpisem *w końcu razem*.
— Wydaje mi się, że Emily nie będzie zachwycona.
— Przestań w końcu o niej nawijać Char. Czy myślisz, że gdybym z nią był, to bym do ciebie przyjechał?
Nie.
— Zdecydowanie musisz już iść Filles.

<Gabriel? Wybacz, że tak dużo tu mnie, ale narcyz to narcyz. Możesz mi opisać swój dzień, z chęcią przeczytam. <3 I może przy okazji spotkasz kogoś po drodze?>

1063

12.25.2018

Od Charli Wigilijna kolacja

Podjechałam pod dom, po tym, jak godzinę wcześniej podzieliłam się opłatkiem z właścicielami stajni oraz uczniami, którzy zostali w akademii na święta. Włosy, które wcześniej były rozpuszczone, teraz miałam upięte w ciasnego koka z tyłu głowy, bladoróżową, koktajlową sukienkę zamieniłam na długą, wieczorową czerwoną suknię do ziemi. Miała opadające ramiączka oraz dekolt w kształcie serca. Na szyję założyłam złotą kolię z brylancikami, którą otrzymałam dwa lata temu na święta od dobrego przyjaciela. Ścisnęłam mocniej kierownicę i ostatni raz westchnęłam, spoglądając na willę za plecami. Dasz radę, to tylko świąteczna kolacja. Nic wielkiego. Będzie Emma z rodzicami, ty oraz twoi rodzice. To takie żenujące, gadać sama ze sobą. Policzyłam do trzech i wysiadłam z auta, zatrzaskując za sobą drzwi. W progu czekał kamerdyner, który zdążył już zapowiedzieć moje przybycie. Przywitałam się z nim ciepło, a następnie wkroczyłam do domu. Od samego patrzenia na wiszące girlandy zrobiło mi się niedobrze. W holu stała wysoka choinka przyozdobiona różnymi bombkami w kształcie koni oraz innych zwierząt. Pod nią stały prezenty. Zatrzymałam się przy nich na chwilę, szukając rozbieganym wzrokiem swojego imienia. Zapomniałam o zmartwieniach, gdy chwilę później na nie natrafiłam. Poczułam ulgę, a w brzuchu zbudziły się motyle. Znałam to pismo na tyle dobrze, że sama nie wiedziałam, czy powinnam się śmiać, czy płakać.
— Charli!!! — po całym domu rozniósł się pisk mojej przyjaciółki. Westchnęłam pod nosem i odruchowo poprawiłam białe rękawiczki. Obrócił się na pięcie w stronę czarnowłosej piękności. Em była ubrana w Granatową suknię bez ramiączek, która sięgała do ziemi. Oczy podobnie, jak ja podkreśliła czarnym eyelinerem, a usta pomalowała na czerwono. Dress code Kruków nadal obowiązywał. Przytuliłam ją na przywitanie, naprawdę się za nią stęskniłam.
— Na jak długo przyjechałaś?
— Do nowego roku wszyscy tu zabawimy.
— Wszyscy? — zapytałam drżącym głosem.
— Tak, chodź do stołu, czekamy tylko na ciebie.
Chwyciłam ją pod ramię i razem weszłyśmy do paszczy lwa. W jadalni, jak zwykle panował tłok, wszyscy rozmawiali i sumowali swoje tegoroczne dokonania. Nikt nie zwrócił uwagi na moje przybycie, ale wszyscy wiedzieli, że już zajęłam swoje miejsce. Uściskałam ojca, który siedział obok mnie i skinęłam mamie siedzącej naprzeciw. Jak zwykle Vincent musiał być w centrum uwagi, więc siedział pośrodku, po drugiej stronie stołu zasiadał drugi król wieczoru, a był nim Dominic Filles. Przyglądałam się każdemu z osobna, oceniając jego nastrój, wygląd, to, jak bardzo się zmienił po roku, aż w końcu natrafiłam na Nicka. Ubrany był w czarny smoking, włosy miał krótko przystrzyżone, chociaż jak zawsze ułożone były w lekkim nieładzie. Jego skóra była wciąż blada, a sam chłopak nadal szczupły, lecz było widać poprawę w jego wyglądzie. Mimo długotrwałej choroby udało mu się podnieść i znów mógł cieszyć się życiem. W końcu wyczuł na sobie mój wzrok, ale nie odwróciłam się. Jego orzechowe oczy były takie jak zawsze — ciepłe, ogniste. Uwielbiałam podziwiać jego profil, prosty nos, skupione spojrzenie oraz mocno zarysowaną szczękę. Poczułam kopnięcie pod stołem, więc szybko się odwróciłam w stronę sprawcy.
— Zaraz pożrecie się spojrzeniem, ogarnij się. Będziecie mieli dla siebie całą noc — dziewczyna zaczęła chichotać, ale mi nie było do śmiechu.
— Z chęcią dałabym ci z liścia, ale przy stole nie wypada.
— Pff. Trupia Główko, nie zapominaj, kto teraz rządzi w Gnieździe Kruków.
— Nie zapominaj, kto cię mianował kapitanem.
— Możecie już skończyć? — naszą intensywną wymianę zdań przerwał męski głos. Obie popatrzyłyśmy w kierunku naszego przyjaciela, posyłając mu groźne spojrzenia, ale poszłyśmy na ugodę. Wszyscy już wcześniej podzielili się opłatkiem, więc składałam jedynie krótkie życzenia. Ojciec zmówił modlitwę i zaczęliśmy jeść. Zjadłam jedynie połowę swojej porcji. Bawiłam się łyżką w talerzu słuchając, co nowego wydarzyło się w Anglii. Brakowało mi starego domu, pogody i tamtejszych ludzi. Zdecydowanie ludzi. W końcu dostrzegłam, że coraz mniej osób je, więc przeprosiłam gości i opuściłam salę z pretekstem pójścia do toalety. Szybko wspięłam się po kręconych schodach na piętro i powędrowałam do swojego pokoju. Zaczęłam niespiesznie wyciągać ubrania z szafki w poszukiwaniu białego kuferka, w nim znajdował się mój skarb. Kiedy tylko go znalazłam, poszłam do samochodu, aby ukryć go w bezpiecznym miejscu. Było co najmniej -10 stopni na zewnątrz. Ręka mi drżała, gdy zamykałam auto. 
— Na twoim miejscu wróciłbym do domu, właśnie zaczynają rozdawać prezenty. 
Obrócił się na pięcie i obrzuciłam go lodowatym spojrzeniem.
— Wracam Nickolasie.
— Pozwolisz? — zaoferował mi swoje ramię, które z niechęcią przyjęłam. 
Kiedy byliśmy już na schodach, postanowiłam się odezwać.
— Pójdziemy do stajni?
— Będzie ci zimno, już marzniesz. 
— To chodźmy szybko.
— W tych butach z pewnością nie będzie szybko — powiedział, wskazując na moje czerwone szpilki. Uniosłam głowę i pierwszy raz mogłam przyjrzeć się z bliska jego twarzy. Dopiero wtedy dostrzegłam maleńką bliznę zdobiącą jego szczękę. — Proszę, no chodź.
Pociągnęłam go za rękę, schodząc ze schodów. Czułam przyjemne ciepło, które od niego biło, nie chciałam go opuszczać. W stajni panował półmrok, ale nawet wtedy rozpoznałam kasztanowaty łeb Pelkolbera. Weszłam do jego boksu i przytuliłam się do jego szyi. 
— Nawet nie wiesz, jak bardzo za tobą tęskniłam — mruknęłam w jego długą grzywę.
— Za mną też?
Nim zdołałam wypowiedzieć tak, kilkakrotnie przekalkulowałam w głowie, jakie konsekwencje niesie za sobą to jedno, głupie słowo. Odkleiłam się od rudego i popatrzyłam na Nicka, który trzymał w ręce małe pudełko. 
— Nie mogę tego przyjąć. Ja nie mam dla ciebie nic, miało cię nie być, miałeś zostać w Anglii...
— Zostaję do nowego roku, jeśli tak bardzo zależy ci na obdarowaniu mnie, masz czas do końca grudnia, a teraz po prostu to weź. 
Niepewnie sięgnęłam po pudełeczko i uchyliłam wieko. Moim oczom ukazał się złoty pierścionek z zielonym oczkiem. Spoglądałam to na niego, to na chłopaka.
— Mam nadzieję, że nie jest zaręczynowy...
— Nie spokojnie, po prostu nie wiedziałem co kupić, więc postawiłem na to.
Zdjęłam rękawiczki, aby założyć pierścionek, a następnie podeszłam do chłopaka. Dzięki obcasom sięgałam do jego podbródka. Kiedyś dodam sobie kolejne 20 centymetrów i wtedy będzie idealnie. Nachyliłam się do jego ucha i powiedziałam:
— Wiesz, to najromantyczniejsze zaręczyny, jakie kiedykolwiek widziałam. — A po tych słowach wybuchnęłam śmiechem. — Na jego twarzy malowała się powaga z cieniem niedowierzania. — Przepraszam, po prostu musiałam — powiedziałam, nie przestając się śmiać. Przylgnęłam do niego, ręce zarzuciłam mu na szyję i wdychałam zapach jego perfum od Gucci'ego. Pierwszy raz od dawna czułam, że jestem w domu.

1015

12.24.2018

Od Charli cd. Gabriela

Byłam zaskoczona, do tego stopnia, że na początku nie zauważyłam, że przekręcił moje imię.
— Jestem Charli kotku, nie Charla — uśmiechnęłam się, zatrzepotałam rzęsami i zabrałam rękę.
— Och wybacz, a cóż to za nagła zmienność nastroju?
— Po prostu kobieta zmienną jest. Jesteś nowy? — zapytałam, aby nieco rozluźnić atmosferę, a przy okazji dowiedzieć się czegoś więcej o Gabrielu.
— Jak widać — westchnął. — Nawet nie mam przy sobie konia, ale z tej okazji z chęcią ci potowarzyszę w czymkolwiek.
Hmm zerwałam się z treningu, na zewnątrz padał śnieg, a to oznaczało idealne warunki na teren.
— Masz ochotę na spacer do lasu? Tylko uprzedzam, że ja będę jeździć, mogę ci jednak zaoferować zmianę w połowie, żebyś całkiem nie odmroził sobie nóg.
Chłopak przytaknął i zaczął przyglądać się moim poczynaniom. Szybko zdjęłam siodło oraz czaprak z grzbietu Vandy, następnie ogłowie, a w zamian założyłam stare, dobre, proste kiełzno.
— Podasz mi tamto siodło? — zwróciłam się do chłopaka, wskazując w odpowiednim kierunku. Sama zaczęłam czyścić kopyta, po wczorajszym kuciu i struganiu wyglądały niemal idealnie. Poczułam lekkie klepnięcie w ramię, ale nie była to ręka, tylko spadający popręg z grzbietu konia. Spojrzałam w górę. Pieprzony perfekcjonista dobrał sobie nawet czaprak pod kolor oczu.
— Mam rozumieć, że chcesz jechać pierwszy, skoro nawet outfit konia dobrałeś pod siebie?
— To ty to powiedziałaś.
Wybuchnęliśmy szczerym śmiechem. Kiedy skończyłam zakładać owijki, wyszłam przed stajnię z koniem, aby poczekać na Gabriela, który udał się po kask. Powolnym krokiem zmierzałam w stronę bramy. Wyszłam poza teren akademii, skręciłam w polną drogę, ale chłopaka nadal nie było. Miałam dość czekania, wiec wsiadłam na ogiera i poprosiłam go o żywszy stęp. Po stu metrach usłyszałam kroki i szybki oddech, nie należały one jednak do nas.
— No no. Ileż można czekać.
— Wybacz, zatrzymało mnie coś bardzo ważnego.
Pokiwałam głową na znak zrozumienia i jechałam dalej, nie przerywając milczenia. Kątem oka obserwowałam mężczyznę idącego obok. Miał na sobie czarne spodnie, skórzaną kurtkę w tym samym kolorze oraz trapery. Co jakiś czas spoglądał na telefon, wyglądał na nieco zdenerwowanego, ale był dobrym aktorem.
— Więc może opowiesz coś więcej o sobie? — zaczął.
— Dlaczego mam zacząć?
— Damy mają pierwszeństwo.
Spojrzałam w niebo i zaśmiałam się. Chmury przykrywały niemal cały nieboskłon, tylko gdzieniegdzie przebijało się słońce.
— Jestem z Londynu, gram w polo, nie lubię skoków, Vandelopa jest moim głównym koniem w grze, gdybym nie była tutaj i nie miałabym tyle wzrostu, to ścigałabym się na torze. Jestem jedynaczką i to chyba tyle.
— Nieco nudna historia. A co z alkoholem, papierosami, ćpaniem?
— Nic, nie palę, piję, ale nie do nieprzytomności, nie biorę. — Prawda, półprawda, kłamstwo. Coraz lepiej Char. — Zmiana?
Zeskoczyłam z konia, oddając wodze Gabrielowi. Chłopak sprawdził popręg, wydłużył strzemiona i z lekkością dosiadł grzbietu ogiera.
— Nie boisz się oddawać obcym konia?
— Nie, w końcu jestem obok. Mogę was obserwować. A twoja historia? — zapytałam, kolejny raz zmieniając temat.
— Historia, a zbędne informacje o życiu to różnica Charli. Podzielę się tym z tobą, jak tylko wyjedziemy z tego zagajnika.
Kolejny raz zawiesiłam spojrzenie na Gabrielu, który zgrabnie manewrował rumakiem między drzewami, na prostszych odcinkach robił przejścia, zatrzymania.

<Gabriel? Wyszło luźne, ale jak wcześniej pisałyśmy, musimy się poznać i wybadać sytuację. ;)>

502

12.20.2018

Od Charli do Thomas'a

01.01.2018 r.

Obudziłam się w nie swoim, a mimo to, dobrze znanym pokoju. Spojrzałam na zegarek leżący na stoliku nocnym. Siódma. Nie powinnam tego robić, bardzo dobrze zdawałam sobie sprawę z konsekwencji. Znów będę chciała więcej i więcej. Wstałam spod zimnej kołdry i powędrowałam do łazienki, mijając przy tym zagraconą kuchnię i potykając się o kilkanaście par butów. Tak jak obstawiałam, nie wyglądałam zbyt dobrze. Źrenice nadal słabo reagowały, miałam zjazd i po raz kolejny miałam ochotę na ścieżkę, ale nie mogłam. Tego dnia oficjalnie przeprowadzałam się do Ameryki, o dziesiątej powinnam być w domu. Związałam włosy w kitkę, narzuciłam kurtkę na plecy i założyłam niewygodne koturny, a następnie wyszłam z domu. Tak po prostu, bez pożegnania. Przez krótką chwilę miałam nadzieję, że ktoś usłyszy trzask drzwiami i wybiegnie za mną, aby ostatni raz spojrzeć w moje oczy i powiedzieć słodkie słowo na do widzenia, lecz nic takiego się nie stało. Wsiadłam do granatowego Mustanga i odjechałam spod domu Warwick'a Scott'a. Żegnaj przyjacielu niedoli, mam nadzieję, że już nigdy więcej się nie spotkamy.

W oblepionych błotem butach kroczyłam niepewnie przez  szpitalne korytarze. Miałam dokładnie pół godziny na rozmowę z najlepszym człowiekiem na świecie. Pół godziny na wyznanie miłości, zerwanie i pożegnanie. Weszłam do niewielkiej sali i usiadłam na krześle, które stało przy łóżku. Następnie przesiadłam się na samo posłanie, tak aby nie uszkodzić chłopaka.
— Cześć Nick. Mamy nowy rok. Za godzinę wylatuję do Durham w Karolinie Północnej. Byłam u Warwick'a razem z Emmą. Wzięłam tylko jedną ścieżkę, dziś czuję się okropnie, nie powinnam tego robić. — Przerwałam, głos mi się załamał. Chwyciłam go za rękę.  — Do akademii biorę jak na razie tylko Vandelopę. Pelkolber zostanie w Anglii, będzie miał dobrą opiekę, do momentu, gdy nie sprowadzę go do siebie. Ja... Kocham cię. — Muszę iść, zrywam z tobą. Okrutne słowa, których nie byłam w stanie wypowiedzieć. Ostatni raz ścisnęłam jego dłoń, miałam wrażenie, że zrobił to samo, ale to tylko nic. Minęło piętnaście minut, zostało mi dodatkowe piętnaście na rozpacz, ale zostawiłam to sobie na później. Samolot nie czekał.

W domu, jak zwykle panował spokój. Wbiegłam na górę bez przywitania, aby zabrać walizki, ale wszystko już było spakowane. Ostatni raz się skrzywiłam na widok bladoróżowych ścian i powędrowałam do samochodu. Zapięłam pasy i przykleiłam głowę do szyby. Przed oczami migały mi światła wyglądające jak gwiazdy. Przypominały dzieciństwo. Byłam jedynaczką, kochaną, ale niekiedy nierozumianą przez rodziców, z resztą chyba, jak każdy. Uczyłam się w prywatnej szkole, w której poznałam Nickolas'a Filles, Emmę Gresso, Warwicka Scott'a oraz pełno innych bogatych dzieci. Nie miałam wrogów, złych wspomnień, nikt mnie nie męczył ani nic z tych rzeczy. W pewnym momencie to ja stałam się tą złą. Miałam w garści wszystkich, ale tak naprawdę prawie nigdy nie korzystałam ze swoich możliwości. Patrząc na to z perspektywy czasu, byłam okropną zołzą, ekhem suką. Miałam tylko jedną ofiarę, z którą musiałam się szybko pobratać, bo została dziewczyną mojego chłopaka. Dziwne, co? Samochód podskoczył na wyboju, a moja głowa głośno odbiła się od okna. Jednak mimo to z Nick'iem nadal utrzymywałam dobre kontakty, właściwie nigdy formalnie nie potwierdziliśmy naszego związku, czy też jego braku. Częste treningi gry w polo, wspólne wyjazdy, spotkania towarzyskie celebrujące zwycięstwo. Ograniczony kontakt nie był możliwy, a my po prostu dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. Sam też nie przywiązywał zbyt dużej wagi do tego, że miał dziewczynę. Jako honorowa osoba odstąpiłam go, ale nie dostałam zakazu zbliżania się, więc czerpałam radość z naszej przyjaźni. Moje życie opierało się na koniach, szkole oraz życiu rodzinnym, aż pewnego, pięknego wrześniowego dnia podczas zawodów ktoś spadł z konia. Nie byle kto. W tamtym dniu moje serce oraz psychika rozsypały się na kawałki. Jedyną dobrą wiadomością było to, że żył.

Wsiadłam do samolotu z posępnym wyrazem twarzy. Nagle telefon w mojej ręce zaczął wibrować, a na ekranie pojawiło się nazwisko, którego nigdy bym się nie spodziewała. Odebrałam.
— Obudził się — usłyszałam.

***

21.12.2018 r.


— Kto mądry zmienia szkołę w środku roku szkolnego? — zapytała czarnowłosa, skrzecząc przy tym niemiłosiernie.
— Ja Emmo — westchnęłam. — Przecież wiesz, że miałam sezon. Zostało mi jeszcze dwadzieścia minut drogi, więc możesz mi w tym czasie opowiedzieć, co dzieje się u nas.
Nie musiałam jej dwa razy powtarzać. Od razu zaczęła gadać, począwszy od nowych pracowników, a kończąc jak zwykle na najgorętszych plotkach. Najbardziej rozpoznawalną parą roku okazali się Emily Snow oraz Nickolas Filles, kto by pomyślał. Chłopak, który zmartwychwstał, od razu podbił serca nowych uczniów i napalonych uczennic. Tandeta.
— ...no mówię ci, nie mogą się odpędzić od tłumów, co chwilę ktoś podchodzi i pyta się o stan samopoczucia, zdrowie, plany na przyszłość. Nauczyciele też nieźle cisną, ale na szczęście chłopak ma nas i nasze niezastąpione zeszyty.
— To siedzi w klasie niżej? — zapytałam z udawaną obojętnością.
— Jakbyś nie wiedziała. Prawie rok przeleżał w szpitalnym łóżku i...
— Wiem — ucięłam. Nagle usłyszałam otwierane drzwi po drugiej stronie telefonu, a następnie donośny i czysty, dziewczęcy śmiech. Rozłączyłam się. Sięgnęłam po telefon, nie spuszczając wzroku z jezdni i szybko wystukałam wiadomość do przyjaciółki "Ani slowa". Tak, nikt od dziesięciu miesięcy nie miał ze mną kontaktu i tak miało zostać. Nim się obejrzałam, zatrzymałam auto na podjeździe akademii. Była godzina trzynasta, o tej porze prawdopodobnie mają jeszcze treningi, więc powinnam być niezauważona. Przed ośrodkiem stało kilka osób, byli to stajenni. Wyszłam z auta, przywitałam się i wspólnie z niewysokim mężczyzną otworzyliśmy przyczepę. Zaczęło kropić. Szybko wyprowadziłam Vandelopę z przyczepy i podziękowałam za pomoc. Na boksie ogiera wisiała już tabliczka z imieniem oraz informacjami, pozostało jedynie wolne miejsce na wskazania dotyczące karmienia i tym podobne. Wróciłam po długopis i koślawym pismem zapisałam, że ma być padokowany codziennie, ma mieć stały dostęp do siana, następnie rozpisałam dawki karmienia paszą treściwą. Nie wyglądało to najlepiej, jednak postanowiłam poprawić to kolejnego dnia. Westchnęłam, ostatni raz spoglądając w brązowe oczy Vandy.

Po drodze do pokoju minęłam jedynie krótkowłosą dziewczynę, której rzuciłam cześć na przywitanie. Otworzyłam drzwi do pokoju i niezgrabnie kopnęłam walizki na środek pomieszczenia. Teraz wiem, że wybór jednego z mniejszych pokoi nie był dobrym pomysłem. Zaczęłam wypakowywać ubrania, następni przeszłam do zdjęć, którymi obwiesiłam całą ścianę nad łóżkiem. Szczególne miejsce na osobnej ścianie otrzymały dwa zdjęcie w ramkach w kształcie serca. Na jednym z nich byłam razem z Vandelopą podczas meczu, obok galopował kasztanowaty Pelkolber ze swoim właścicielem. Drugie zdjęcie było ciekawsze, nieco zabawne, bo przedstawiało białego źrebaczka, skaczącego przez niewidzialną przeszkodę. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie.

Nim skończyłam porządki, na zegarku wybiła godzina dwudziesta. Wcześniej jeszcze zajęłam się układaniem rzeczy w siodlarni, ale zostawiłam tam jedynie dwa siodła, do ujeżdżenia i o zgrozo do skoków. Na kolacji poznałam wszystkich oficjalnie albo przynajmniej zobaczyłam. Nie obyło się bez przedstawienia, ale ze względu na brak sił do rozmów zajęłam osobny stolik w kącie stołówki. Grzebałam w sałatce, wyjadając jedynie mięso i niektóre lubiane warzywa. W tym czasie miałam czas na obserwację. Nastolatkowie zajmowali dwa stoły i siedzieli według swoich upodobań. Jedno z miejsc obok dziewczyny o jasnych, niemalże białych włosach było wolne, oprócz tego nie zauważał niedociągnięć. W końcu skończyłam wybierać przysmaki, wyrzuciłam pozostałości do specjalnego kosza i udałam się do pokoju. Jutro czekało mnie spotkanie z trenerami.

***

Rozmowa z panem Marcusem Dewidelio poszła szybko i sprawnie. Męczył mnie jedynie ból brzucha spowodowany głodem, nie ma to, jak zaspać na śniadanie. Większym wyzwaniem była rozmowa z trenerami crossu i skoków, na szczęście po dłuższej wymianie informacji doszliśmy do porozumienia. Robię tyle, ile mogę, ale staram się pokonać swoje bariery. Jako że była sobota umówiłam się na krótki pokaz skoków z panią Rosą Hils. Weszłam do stajni, rozgrzewając zmarznięte dłonie. Boks był pusty, więc chwyciłam uwiąz przewieszony przez drzwi od boksu i ruszyłam w stronę łąk. Po wczorajszym deszczu na ziemi pozostały jeszcze niewielkie kałuże, które starałam się omijać ze względu na złe obuwie. Weszłam na pastwisko i zaczęłam wzrokiem szukać białego. Van pasł się obok siwego wałacha. Zawołałam go po imieniu, a ten uniósł głowę. Minęło kilka minut, nim doszedł do mnie z końca łąki, ale nie poganiałam go. W końcu dopięłam uwiąz do skórzanego kantara i równie powolnym krokiem zmierzałam ku bramie. Po wyjściu zatrzymałam się przy płocie i weszłam na ogiera. Gdyby mama to widziała, to już bym nie żyła. Równym stępem dojechaliśmy do zabudowań, tam zeszłam z konia, nie chcąc ryzykować spotkania z ziemią. Przywiązałam ogiera do rozpinek i zaczęłam czyścić mleczną sierść. Odkąd sezon się zakończył, jego grzywa sporo urosła. Z jednej strony powinnam ją zgolić, ale jakoś nie miałam na razie na to ochoty. Szczotki z brzękiem uderzyły o dno skrzynki. Zaczęłam czyścić kopyta, później wzięłam się za wiązanie ogona. Robię to już z przyzwyczajenia. W końcu narzuciłam na jego plecy szary czaprak, na to nałożyłam jasnobrązowe siodło. Zapięłam popręg, nałożyłam napierśnik i założyłam ogłowie w kolorze siodła. Sama wcisnęłam na głowę różowy kask, który zakładałam jedynie na specjalne okazje i przeszłam na halę. Dziwnie się czułam, jeżdżąc zimą, zazwyczaj o tej porze po prostu kończyłam z jeździectwem. Robiłam sobie przerwę, aż do wiosny i w sumie było mi to na rękę. Wsiadłam na ogiera i ruszyłam luźnym stępem wzdłuż ściany. Zrobiłam dwa koła i poprosiłam o kłus, następnie przeszłam do galopu. Zauważyłam trenera ustawiającego przeszkody. Prosiłam o metr i miałam nadzieję, że wysłuchał moich błagań. Obserwowałam poczynania pani Rosy, nie za bardzo skupiając się na wierzchowcu, ten chyba wyczuł moje lekkie zdenerwowanie, bo zwolnił. Wypuściłam głośno powietrze z ust i spojrzałam na kobietę.
— Gotowa? — zapytała. Skinęłam głową i nakierowałam Vandelopę na pierwszą przeszkodę. Było ich pięć i wyglądały dość przyjaźnie, więc wyłączyłam myślenie i dałam kierować się instynktowi. Przy pierwszym skoku wybiliśmy się zbyt szybko, ale na szczęście jedynie stuknęliśmy drąga. Robiąc najazd na następną przeszkodę, skróciłam krok, aby nie popełnić wcześniejszego błędu i tym razem wszystko poszło dobrze. Problem pojawił się przy ostatnim krzyżaku. Aż tak nisko upadłam, aby bać się zwykłego krzyżaka, ale to nie moja wina, że miałam w głowie linijkę. Ojciec miał dobre geny. Odgoniłam od siebie złe myśli i dałam koniu silniejszy sygnał łydką. Wygląda na to, że pobijemy swój osobisty rekord. Kiedy ogier oderwał wszystkie nogi od ziemi, czułam jedynie nieprzyjemny chłód. Nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy porównywali skoki do latania, ale z drugiej strony, ja czułam, że lecę, kiedy ścigałam się na torze. Nie robiłam tego zawodowo, ale czasami, gdy bardzo prosiłam, tato pozwalał mi wsiąść na jakiegoś konia i przebyć z nim jeden trening pod okiem trenera. Wylądowaliśmy niezgrabie, ale żadne z nas nie straciło życia. To było najważniejsze. Z szerokim uśmiechem pogłaskałam przyjaciela po szyi, a następnie podjechałam do pani Hils.
— I jak?
— Nie powinnaś się tak ostro osądzać, Vandelopa jest młody, ale jeśli tylko chcesz, możesz go ładnie poprowadzić podczas skoku. Widziałam twoje wahanie przy krzyżaku. Tak był wyższy niż metr, ale daliście radę i jestem dumna. Myślę, że uda nam się coś zdziałać w dalszym czasie. Miło było was poznać.
I tyle. Pożegnałam się z nią i wyjechałam z hali, mijając przy tym ciemnowłosego chłopaka. Nie widziałam go wczoraj. Na zewnątrz się przejaśniło, więc korzystając z pogody, postanowiłam wybrać się na przejażdżkę. Szybko wbiegłam do siodlarni, aby zmienić siodło ogierowi na lżejsze, lecz w drodze przypomniało mi się, że zostawiłam je w pokoju. Nie spiesząc się, ściągnęłam mu ogłowie, założyłam kantar, przywiązałam i poszłam do pokoju po zapomniany sprzęt. Siodło treningowe było cięższe od tych prawdziwych wyścigowych, ale mimo to dobrze się sprawdzało. Miałam ochotę się odprężyć i chociaż na trzydzieści minut przestać myśleć.

Na skórę kopytnego zarzuciłam wycięty potnik, a na to podniszczone siodło treningowe. Zmieniłam również ogłowie na zwykłe bez nachrapnika. Wyjechałam bramą główną, bo nie mogłam znaleźć innej drogi na zewnątrz i skierowałam się w stronę pobliskiego lasu. W puszczy było słychać jedynie nasze oddechy oraz kroki Vandy. Galopowaliśmy powoli już spory kawałek. Kiedy ujrzałam przed sobą jedynie prostą drogę, dałam wolną wodzę, a ogier momentalnie wydłużył krok. Wiatr rozwalił wcześniej splecionego warkocza, a czerwona wstążka powędrowała pod kopyta konia.
— Dobry Vandelooopa.
Zaczęłam zwalniać, stosując półparadę, aż w końcu przeszliśmy do stępa. Kolejny raz go pochwaliłam i pogłaskałam po spoconej szyi. Słońce powoli zmierzało ku horyzontowi, gdy postanowiłam wrócić do akademii. Rozkoszowałam się ciszą i spokojem, gdy moją uwagę zwrócił cichy gwizd. Zatrzymałam konia i obróciłam się za siebie. Na środku drogi stał ten samo chłopak, którego mijałam wcześniej w hali. Postanowiłam na niego poczekać, w końcu we dwójkę zawsze raźniej. Mężczyzna w końcu zrównał się ze mną, nic nie mówiąc. Z jednej strony nie miałam ochoty na rozmowy, a z drugiej nie odpowiadała mi cisza.
— Długo mnie śledzisz? — postanowiłam zapytać.
— Od jakiś dwóch mil idę za tobą, po tym, jak zobaczyłem laskę na białym koniu, który pędził przez las. Może nie jestem zbyt towarzyski, ale nie chcę być oskarżany o spowodowanie wypadku.
— Cóż, muszę cię rozczarować, bo wybrałam się jedynie na przejażdżkę.
— Już mnie spławiasz? — Zapytał z krzywym uśmiechem.
— Nie, po prostu mówię, jak było. Charli — mówię, wyciągając dłoń w jego stronę.
— Thomas.

<Thomas? Nie za bardzo wiedziałam, jak zacząć, więc postanowiłam, że wpadną na siebie w terenie. Trochę się rozpisałam, ale nie często mi się to zdarza. Liczę, że będzie się miło czytać.>

2118

12.18.2018

Why'd you only call me when you're high?

Wizerunek: Charli xcx
Imię i nazwisko: Charlotte Charli Ville
Wiek: 19 lat
Płeć: Kobieta
Ranga: Intermédiaire
Grupa: II
Imię konia: Vandelopa
Pokój: 13
Charakter: Panna Ville jest marzycielką i niepoprawną romantyczką. Uwielbia miłosne historie, szczęśliwe zakończenia oraz czeka na własnego księcia na białym koniu. W środku brakuje jej bliskości oraz ciepła drugiej osoby. Na co dzień jednak jest spokojna, ukrywa się pod maską miłej, szczerej, czasem sarkastycznej dziewczyny, która lubi być w centrum uwagi. Miewa wahania nastrojów, nie dzieje się to często, ale wtedy jest nie do zniesienia. W jednym momencie ma ochotę płakać i śmiać się bez żadnego powodu. Nie należy do tych grzecznych osobników, które stronią od alkoholu i narkotyków, jednak sama nie bawi się zbyt często. Zdarza jej się również zapalić jointa, ale nie zwykłego papierosa. W wieku szesnastu lat miała spore problemy z powodu używek i od tamtej pory stara się nad sobą panować. Jako osoba dość zamożna, w młodości często skazywana na samotność, nauczyła się słuchać i obserwować ludzi. Zawsze najpierw robi te dwie rzeczy, a dopiero później powoli wdraża się w życie społeczności. Jej historia z końmi rozpoczęła się już w dzieciństwie. Od zawsze podobały jej się te stworzenia i chociaż rodzina była ciągle powiązana z kopytnymi, dziewczyna swoją pierwszą jazdę odbyła w wieku dwunastu lat. Wcześniej jedynie pomagała wśród koni. Wśród zwierząt problemy życia codziennego stają się mało istotne i w końcu może robić to, co kocha. Nie ma problemu z dłuższą przerwą od jazd, częściej ubolewa nad tym, że nie może zobaczyć swojego ulubionego wierzchowca, wyjść z nim na spacer, czy po prostu na niego popatrzeć. Nie ufa większym koniom, jej lękiem są wysokie skoki i nigdy nie odważyła się na pokonanie przeszkody mierzącej więcej niż metr. Lubi szybkość i wiatr we włosach, ale, bywa bojaźliwa o nawet podczas zwykłego marszu z koniem, w jej głowie rodzi się milion pomysłów, w jaki sposób mogłoby im się coś stać. 
Aparycja: Char jest szczupłą dziewczyną średniego wzrostu (168 cm). Kształt jej figury można określić jako kolumnę, sezonowo dość kościstą. Jej rówieśnicy z Anglii śmiali ją nazywać bladą twarzą lub truposzką, chociaż nic sobie z tego nie robiła, taka była po prostu prawda. Jednak od momentu przeprowadzenia się do USA, skóra dziewczyny stała się złocista
i pełna blasku, idealnie współgrała z czekoladowymi oczami. Ma czarne włosy, które sięgają jej do łopatek. Często czesze je w koka, a podczas jazdy zazwyczaj są rozpuszczone lub zaplecione w warkocza. Niekiedy na jej ustach można zobaczyć czerwoną szminkę, ale to jedyny rodzaj upiększenia, jaki stosuje. Nie potrafi się malować. Ubiera się dziewczęco, ale zarazem ma swój styl i lubi łamać zasady panujące w świecie mody. Posiada tatuaż na żebrach po lewej stronie, który przedstawia dwa wilki, jeden z nich jest biały i ma granatowe oczy, a drugi czarny z toksycznie zielonymi ślepiami. 
Historia: Pragnę napisać opowiadanie na ten temat.
Rodzina: 
Matka: Mia Ville - matka, pani domu. Jej głównym zajęciem jest pielęgnacja ogrodu oraz dbanie o porządek. Uwielbia podróże, swego czasu była zawodniczką w ujeżdżeniu.
Ojciec: Vincent Ville - hodowca koni, który uwielbia wydawać pieniądze. Jest największym fanem swojej córki, ale zawsze usiłuje narzucić jej swoje zdanie. 
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Partner: Bywali tacy, co podbijali jej i tak już strzaskane serce. Aktualnie wolna (chyba że powróci do Londynu).
Inne: Inaczej podsumowanie + bonusy
~ Mówią na nią Charlotte, Char, Charli, Lotte, Blada Twarz (tylko dla przyjaciół).
~ Brała nałogowo, ale teraz ma to pod kontrolą (hah).
~ Strzela z łuku.
~ Nie umie pływać.
Właściciel: HarbingerGhost

Imię: Vandelopa
Rasa: Koń pełnej krwi angielskiej (Yukichan x Bayern)
Wiek: 4 lata
Płeć: Ogier
Charakter: Mimo buntowniczego charakteru ojca oraz żywego usposobienia matki, Vandelopa jest dość spokojnym koniem o zrównoważonym charakterze, ale wykazuje się również odwagą. Jest wyrazisty, czasami miewa "ciekawe" pomysły, ale nigdy w szczególny sposób nie buntował się przeciwko człowiekowi. Nie boi się ludzi, przypomina typ zwykłego profesora, tyle że jest jeszcze za młody i zbyt mało umie, aby nim być. W nowych miejscach zachowuje czujność, dobrze się czuje w towarzystwie znanej mu osoby. Nie wykazuje nadmiernej nerwowości, ale potrafi podskoczyć, gdy usłyszy niespodziewany dźwięk. Ma za sobą wiele podróży samolotem, jest przyzwyczajony do wszelakich środków transportu, chociaż czasami zachowuje się, jakby widział je po raz pierwszy. Jego spokój ogarnia zazwyczaj wszystkich przebywających w pobliżu, jednak równie łatwo udziela mu się stres oraz zdenerwowanie, które odczuwają inne stworzenia
znajdujące się w tym samym miejscu. W momencie, gdy zyskał jednego właściciela, stał się większym psem (za tymi z kolei nie przepada). Jak już wcześniej wspominałam, dobrze na niego działa towarzystwo znanego osobnika. Kiedy został przewieziony do rodzinnej stajni Ville,
minęło sporo czasu, nim się zaaklimatyzował i zaufał otoczeniu. Jest wiernym i oddanym rumakiem. W stosunku do koni jest neutralny, nie walczy zażarcie o pozycję, ale nie daje sobą pomiatać. Padokowany wraz z wałachami.
Dyscyplina: Kariera Vandelopy jest dość owocna, a zarazem obszerna. W wieku dwóch lat zaczął treningi, aby móc zacząć startować w wyścigach konnych w kolejnym sezonie. Zadebiutował w ładnym stylu, wygrywając Maiden na 7 furlongów. Następnie rzucono go na głęboką wodę i wystawiono w Haskell Invitational grupy pierwszej, ale trzylatek nie zawiódł i wygrał bieg o cztery długości. Kolejnym jego startem było Travers Stakes, które zwyciężył z trudnościami.
Ukoronowaniem jego kariery był udział w Breeders' Cup Classics, który wygrał o nos. Po starcie zakończył karierę i został zakupiony przez rodzinę Ville. Miał przerwę do końca roku. W styczniu zaczął regularnie chodzić pod siodłem, tym samym rozpoczął przygotowania do gry w polo, a ze względu na swój niewielki wzrost (163cm wk) został jednym z głównych koni Char. Nigdy nie był naskakiwany, chociaż w terenie zdarzyło mu się niezdarnie przeskakiwać niewysokie krzaki.
Sumując, jest to koń wszechstronny. Zwrotny, szybki i wytrzymały. Nadaje się do rajdów, gry w polo oraz ujeżdżenia, które w ostatnim czasie sprawia mu najwięcej radości.
Należy do: Charlotte Ville