12.25.2018

Od Charli Wigilijna kolacja

Podjechałam pod dom, po tym, jak godzinę wcześniej podzieliłam się opłatkiem z właścicielami stajni oraz uczniami, którzy zostali w akademii na święta. Włosy, które wcześniej były rozpuszczone, teraz miałam upięte w ciasnego koka z tyłu głowy, bladoróżową, koktajlową sukienkę zamieniłam na długą, wieczorową czerwoną suknię do ziemi. Miała opadające ramiączka oraz dekolt w kształcie serca. Na szyję założyłam złotą kolię z brylancikami, którą otrzymałam dwa lata temu na święta od dobrego przyjaciela. Ścisnęłam mocniej kierownicę i ostatni raz westchnęłam, spoglądając na willę za plecami. Dasz radę, to tylko świąteczna kolacja. Nic wielkiego. Będzie Emma z rodzicami, ty oraz twoi rodzice. To takie żenujące, gadać sama ze sobą. Policzyłam do trzech i wysiadłam z auta, zatrzaskując za sobą drzwi. W progu czekał kamerdyner, który zdążył już zapowiedzieć moje przybycie. Przywitałam się z nim ciepło, a następnie wkroczyłam do domu. Od samego patrzenia na wiszące girlandy zrobiło mi się niedobrze. W holu stała wysoka choinka przyozdobiona różnymi bombkami w kształcie koni oraz innych zwierząt. Pod nią stały prezenty. Zatrzymałam się przy nich na chwilę, szukając rozbieganym wzrokiem swojego imienia. Zapomniałam o zmartwieniach, gdy chwilę później na nie natrafiłam. Poczułam ulgę, a w brzuchu zbudziły się motyle. Znałam to pismo na tyle dobrze, że sama nie wiedziałam, czy powinnam się śmiać, czy płakać.
— Charli!!! — po całym domu rozniósł się pisk mojej przyjaciółki. Westchnęłam pod nosem i odruchowo poprawiłam białe rękawiczki. Obrócił się na pięcie w stronę czarnowłosej piękności. Em była ubrana w Granatową suknię bez ramiączek, która sięgała do ziemi. Oczy podobnie, jak ja podkreśliła czarnym eyelinerem, a usta pomalowała na czerwono. Dress code Kruków nadal obowiązywał. Przytuliłam ją na przywitanie, naprawdę się za nią stęskniłam.
— Na jak długo przyjechałaś?
— Do nowego roku wszyscy tu zabawimy.
— Wszyscy? — zapytałam drżącym głosem.
— Tak, chodź do stołu, czekamy tylko na ciebie.
Chwyciłam ją pod ramię i razem weszłyśmy do paszczy lwa. W jadalni, jak zwykle panował tłok, wszyscy rozmawiali i sumowali swoje tegoroczne dokonania. Nikt nie zwrócił uwagi na moje przybycie, ale wszyscy wiedzieli, że już zajęłam swoje miejsce. Uściskałam ojca, który siedział obok mnie i skinęłam mamie siedzącej naprzeciw. Jak zwykle Vincent musiał być w centrum uwagi, więc siedział pośrodku, po drugiej stronie stołu zasiadał drugi król wieczoru, a był nim Dominic Filles. Przyglądałam się każdemu z osobna, oceniając jego nastrój, wygląd, to, jak bardzo się zmienił po roku, aż w końcu natrafiłam na Nicka. Ubrany był w czarny smoking, włosy miał krótko przystrzyżone, chociaż jak zawsze ułożone były w lekkim nieładzie. Jego skóra była wciąż blada, a sam chłopak nadal szczupły, lecz było widać poprawę w jego wyglądzie. Mimo długotrwałej choroby udało mu się podnieść i znów mógł cieszyć się życiem. W końcu wyczuł na sobie mój wzrok, ale nie odwróciłam się. Jego orzechowe oczy były takie jak zawsze — ciepłe, ogniste. Uwielbiałam podziwiać jego profil, prosty nos, skupione spojrzenie oraz mocno zarysowaną szczękę. Poczułam kopnięcie pod stołem, więc szybko się odwróciłam w stronę sprawcy.
— Zaraz pożrecie się spojrzeniem, ogarnij się. Będziecie mieli dla siebie całą noc — dziewczyna zaczęła chichotać, ale mi nie było do śmiechu.
— Z chęcią dałabym ci z liścia, ale przy stole nie wypada.
— Pff. Trupia Główko, nie zapominaj, kto teraz rządzi w Gnieździe Kruków.
— Nie zapominaj, kto cię mianował kapitanem.
— Możecie już skończyć? — naszą intensywną wymianę zdań przerwał męski głos. Obie popatrzyłyśmy w kierunku naszego przyjaciela, posyłając mu groźne spojrzenia, ale poszłyśmy na ugodę. Wszyscy już wcześniej podzielili się opłatkiem, więc składałam jedynie krótkie życzenia. Ojciec zmówił modlitwę i zaczęliśmy jeść. Zjadłam jedynie połowę swojej porcji. Bawiłam się łyżką w talerzu słuchając, co nowego wydarzyło się w Anglii. Brakowało mi starego domu, pogody i tamtejszych ludzi. Zdecydowanie ludzi. W końcu dostrzegłam, że coraz mniej osób je, więc przeprosiłam gości i opuściłam salę z pretekstem pójścia do toalety. Szybko wspięłam się po kręconych schodach na piętro i powędrowałam do swojego pokoju. Zaczęłam niespiesznie wyciągać ubrania z szafki w poszukiwaniu białego kuferka, w nim znajdował się mój skarb. Kiedy tylko go znalazłam, poszłam do samochodu, aby ukryć go w bezpiecznym miejscu. Było co najmniej -10 stopni na zewnątrz. Ręka mi drżała, gdy zamykałam auto. 
— Na twoim miejscu wróciłbym do domu, właśnie zaczynają rozdawać prezenty. 
Obrócił się na pięcie i obrzuciłam go lodowatym spojrzeniem.
— Wracam Nickolasie.
— Pozwolisz? — zaoferował mi swoje ramię, które z niechęcią przyjęłam. 
Kiedy byliśmy już na schodach, postanowiłam się odezwać.
— Pójdziemy do stajni?
— Będzie ci zimno, już marzniesz. 
— To chodźmy szybko.
— W tych butach z pewnością nie będzie szybko — powiedział, wskazując na moje czerwone szpilki. Uniosłam głowę i pierwszy raz mogłam przyjrzeć się z bliska jego twarzy. Dopiero wtedy dostrzegłam maleńką bliznę zdobiącą jego szczękę. — Proszę, no chodź.
Pociągnęłam go za rękę, schodząc ze schodów. Czułam przyjemne ciepło, które od niego biło, nie chciałam go opuszczać. W stajni panował półmrok, ale nawet wtedy rozpoznałam kasztanowaty łeb Pelkolbera. Weszłam do jego boksu i przytuliłam się do jego szyi. 
— Nawet nie wiesz, jak bardzo za tobą tęskniłam — mruknęłam w jego długą grzywę.
— Za mną też?
Nim zdołałam wypowiedzieć tak, kilkakrotnie przekalkulowałam w głowie, jakie konsekwencje niesie za sobą to jedno, głupie słowo. Odkleiłam się od rudego i popatrzyłam na Nicka, który trzymał w ręce małe pudełko. 
— Nie mogę tego przyjąć. Ja nie mam dla ciebie nic, miało cię nie być, miałeś zostać w Anglii...
— Zostaję do nowego roku, jeśli tak bardzo zależy ci na obdarowaniu mnie, masz czas do końca grudnia, a teraz po prostu to weź. 
Niepewnie sięgnęłam po pudełeczko i uchyliłam wieko. Moim oczom ukazał się złoty pierścionek z zielonym oczkiem. Spoglądałam to na niego, to na chłopaka.
— Mam nadzieję, że nie jest zaręczynowy...
— Nie spokojnie, po prostu nie wiedziałem co kupić, więc postawiłem na to.
Zdjęłam rękawiczki, aby założyć pierścionek, a następnie podeszłam do chłopaka. Dzięki obcasom sięgałam do jego podbródka. Kiedyś dodam sobie kolejne 20 centymetrów i wtedy będzie idealnie. Nachyliłam się do jego ucha i powiedziałam:
— Wiesz, to najromantyczniejsze zaręczyny, jakie kiedykolwiek widziałam. — A po tych słowach wybuchnęłam śmiechem. — Na jego twarzy malowała się powaga z cieniem niedowierzania. — Przepraszam, po prostu musiałam — powiedziałam, nie przestając się śmiać. Przylgnęłam do niego, ręce zarzuciłam mu na szyję i wdychałam zapach jego perfum od Gucci'ego. Pierwszy raz od dawna czułam, że jestem w domu.

1015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz