Po swoim nieudanym przejeździe, zaprowadziłem Residenta od razu do stajni, aby przyjrzeć się jego nogą, które pomimo ochraniaczy mogły zostać uszkodzone. Na moje szczęście koń nie utykał, a dotykanie go w różnych częściach jego nadpęcia nie sprawiło mu żadnego bólu. Wzdychając na to głośno, oparłem swoją głowę o zwierzęcą łopatkę myśląc o tym jak bardzo dzisiaj zrąbałem. Strąciłem drągi, pozwoliłem przyjacielowi na to, żeby prawie się zabił, zawiodłem swoją drużynę... Podsumowując wszystko poszło nie tak, jakbym sobie życzył. Zapewne myślałbym tak przez dwie godziny, gdyby nie postać Irmy, która jak zwykle zakłóciła mój spokój. Dzięki Bogu nie przebywała blisko mnie za długo, więc nie musiałem się z nią zbytnio użerać. Wycierając Evila z potu, poczułem jak moje nogi zaczynają w nieoczekiwanie się pode mną uginać. Klnąc na to w myślach, po raz ostatni przejechałem szmatką po szlachetnej szyi gnidosza, a następnie pozwoliłem sobie na opadnięcie na plastikowe krzesło. Brało mnie na wymioty... Palce nerwowo przebierały po plastikowym podłokietniku wywołując u mnie jeszcze większe poddenerwowanie. Znowu się zaczyna - pomyślałem żałośnie, starając się usunąć twarz Michaela ze swojej podświadomości. Nie chciałem, aby wszyscy ponownie brali mnie za jakiegoś wariata przez moje ataki agresji. Miałem już sięgać po butelkę lodowatej wody, która stała dość blisko mnie, ale postać niebieskookiej na nowo zachwiała moją rzeczywistość.
- Mamy być zaraz na parkurze na rozdanie nagród - poinformowała mnie - Pomóc Ci później przy koniu Jay'a? Po skończonych zawodach chcemy pojechać do szpitala i zobaczyć jak się ma Jay... Będziesz chciał jechać? - spytałam, co pogorszyło jeszcze bardziej moje samopoczucie. Kręcąc na to wszystko głową, wbiłem swoje paznokcie w tworzywo sztuczne, które pod mocnym naciskiem lekko zaskrzeczało.
- Nigdzie nie jadę - warknąłem, podnosząc swoją głowę, aby spojrzeć jej w oczy - Nawet do niego... I tak nie będzie chciał mnie widzieć... Popsułem wszystko... To nie ma sensu - złapałem się za pulsującą czaszkę, która nie chciała dać mi czasu na pozbieranie się z tego bagna - Koniem też się zajmę... Nie róbcie ze mnie sieroty... - dorzuciłem na koniec, zrywając się z sztucznego stołka, które niemal wywróciło się przez mój, dość ostry ruch.
- Nie wściekaj się tak. Nikt ci nic nie zrobił... Odetchnij i pojaw się na parkurze, aby pan Pol się nie gniewał, bo nie mam zamiaru odbywać przez ciebie kary. Jeśli chodzi o Jay'a to na pewno by się ucieszył gdyby jego najlepszy przyjaciel pojawił się w szpitalu, ale twój wybór - westchnęła, wracając do swojej klaczki, z którą po kilku minutach powędrowała we wcześniej wskazane mi miejsce. Przewracając na to oczami, podciągnąłem ciut mocniej popręg swojego ogiera, a następnie zapinając na jego nogi na nowo czarne ochraniacze zacząłem go prowadzić w stronę placu, przed którym zatrzymał mnie mój zmartwiony ojciec.
- Bierzesz tabletki? - złapał mnie za ramiona, jakby bał się, że gdzieś mu ucieknę.
- Nie, są mi przecież niepotrzebne... Już dawno się wyleczyłem i nie chodzę do psychologa tato - odpowiedziałem, zatrzymując wierzchowca, który ze znudzeniem zaczął grzebać w miękkim błocie.
- Znowu masz napady agresji... Nie chce byś zrobił komuś krzywdę więc wracasz do terapii - mówiąc to wcisnął mi do ręki dwie, podłużne "fasolki", których kolor był porównywalny do zielonej, wiosennej trawy - Połknij i będzie po krzyku. Wyciszysz się w końcu - pogłaskał mnie po włosach, co nie ukrywam trochę mnie speszyło. Nie chcąc się z nim kłócić, połknąłem szybko tabletki, a po chwili spojrzałem mętnym wzrokiem w stronę reszty swojej drużyny - No idź, idź. Zobaczymy się po rozdaniu - rozczochrał moją czuprynę, a ja bez wahania ruszyłem do moich znajomych, którzy ze zniecierpliwieniem wyczekiwali wyników, które kończyły trzy dniowe zawody. Stojąc nieco na boku zbiegowiska, zacząłem wpatrywać się w swoje lekko przybrudzone buty. Leki jak zwykle działały bardzo szybko. Na początku wyciszały, potem kazały skupiać się na jednym punkcie, a na koniec całkowicie zmuszały do zachowania milczenia. Czułem się wtedy jak nic nie warta lalka, ale kiedy efekt otumanienia minął, mogłem cieszyć się dobrym humorem i radością życia.
Od kilku minut jeden z głównych jurorów odczytywał miejsca jakie zajęły poszczególne kluby, bądź akademie. Jak na razie nie było ani słowa o IHA, dlatego moje zaniepokojenie z czasem rosło coraz bardziej. Emocje sięgały niemal zenitu kiedy mężczyzna dojechał do miejsc znajdujących się na podium! Wszyscy moi towarzysze z utęsknieniem wpatrywali się w białą kartkę jaką trzymał w swoich rękach aż do momentu kiedy padły następujące słowa.
- Pierwsze miejsce zajmuje akademia Impossible Horse Academy! Najszybszym zawodnikiem okazała się Irma Enderfind, której przejazd skończył się bez żadnego punktu karnego. Gratulujemy i prosimy o odebranie nagród! - oddał świstek swojej pomocniczce, aby móc się zająć czymś lepszym.
- Gratulacje - szepnąłem słabo w stronę dziewczyny, mając nadzieję, że będę miał szanse utrzymać się jakoś na koniu.
- Nie wściekaj się tak. Nikt ci nic nie zrobił... Odetchnij i pojaw się na parkurze, aby pan Pol się nie gniewał, bo nie mam zamiaru odbywać przez ciebie kary. Jeśli chodzi o Jay'a to na pewno by się ucieszył gdyby jego najlepszy przyjaciel pojawił się w szpitalu, ale twój wybór - westchnęła, wracając do swojej klaczki, z którą po kilku minutach powędrowała we wcześniej wskazane mi miejsce. Przewracając na to oczami, podciągnąłem ciut mocniej popręg swojego ogiera, a następnie zapinając na jego nogi na nowo czarne ochraniacze zacząłem go prowadzić w stronę placu, przed którym zatrzymał mnie mój zmartwiony ojciec.
- Bierzesz tabletki? - złapał mnie za ramiona, jakby bał się, że gdzieś mu ucieknę.
- Nie, są mi przecież niepotrzebne... Już dawno się wyleczyłem i nie chodzę do psychologa tato - odpowiedziałem, zatrzymując wierzchowca, który ze znudzeniem zaczął grzebać w miękkim błocie.
- Znowu masz napady agresji... Nie chce byś zrobił komuś krzywdę więc wracasz do terapii - mówiąc to wcisnął mi do ręki dwie, podłużne "fasolki", których kolor był porównywalny do zielonej, wiosennej trawy - Połknij i będzie po krzyku. Wyciszysz się w końcu - pogłaskał mnie po włosach, co nie ukrywam trochę mnie speszyło. Nie chcąc się z nim kłócić, połknąłem szybko tabletki, a po chwili spojrzałem mętnym wzrokiem w stronę reszty swojej drużyny - No idź, idź. Zobaczymy się po rozdaniu - rozczochrał moją czuprynę, a ja bez wahania ruszyłem do moich znajomych, którzy ze zniecierpliwieniem wyczekiwali wyników, które kończyły trzy dniowe zawody. Stojąc nieco na boku zbiegowiska, zacząłem wpatrywać się w swoje lekko przybrudzone buty. Leki jak zwykle działały bardzo szybko. Na początku wyciszały, potem kazały skupiać się na jednym punkcie, a na koniec całkowicie zmuszały do zachowania milczenia. Czułem się wtedy jak nic nie warta lalka, ale kiedy efekt otumanienia minął, mogłem cieszyć się dobrym humorem i radością życia.
Od kilku minut jeden z głównych jurorów odczytywał miejsca jakie zajęły poszczególne kluby, bądź akademie. Jak na razie nie było ani słowa o IHA, dlatego moje zaniepokojenie z czasem rosło coraz bardziej. Emocje sięgały niemal zenitu kiedy mężczyzna dojechał do miejsc znajdujących się na podium! Wszyscy moi towarzysze z utęsknieniem wpatrywali się w białą kartkę jaką trzymał w swoich rękach aż do momentu kiedy padły następujące słowa.
- Pierwsze miejsce zajmuje akademia Impossible Horse Academy! Najszybszym zawodnikiem okazała się Irma Enderfind, której przejazd skończył się bez żadnego punktu karnego. Gratulujemy i prosimy o odebranie nagród! - oddał świstek swojej pomocniczce, aby móc się zająć czymś lepszym.
- Gratulacje - szepnąłem słabo w stronę dziewczyny, mając nadzieję, że będę miał szanse utrzymać się jakoś na koniu.
Irma? :3
Wygrali dzięki tobie xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz