Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Honolulu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Honolulu. Pokaż wszystkie posty

11.29.2018

Od Honolulu CD. Thomasa

 Obudziłam się coś po piątej rano, na dworze było jeszcze ciemno, a ja nawet nie chciałam wiedzieć jak wyglądam, bo czułam się dosyć podle. Spanie w śpiworze na jednej z ławek w szatni nie było jakimś błyskotliwym pomysłem. Mimo wszystko nie żałowałam tej decyzji. Nie chciałam wracać do domu, a tym bardziej nie chciałam, żeby Daniel po mnie przyjeżdżał, bo kiedy zadzwoniłam do niego w nocy usłyszałam, że nie jest sam. A mnie zależy na tym, żeby nie spieprzyć mu życia doszczętnie i żeby wreszcie sobie kogoś znalazł. Zapewniłam go, że mam gdzie spać i powiedziałam, żeby się o mnie nie martwił. Cieszyłam się, że wykorzystał moją nieobecność i w końcu postanowił kogoś zaprosić.
 Włożyłam na siebie moje ukochane, różowe futerko i ubrałam buty, po czym złożyłam z ławki śpiwór, jakimś cudem upchnęłam go do pokrowca i odniosłam do szafy w składziku. Później skierowałam się do stajni, moje obcasy stukały o podłogę i odbijały się echem od ścian i wysokiego sufitu. Konie spały w swoich boksach. Douce także spała, ale przywitała mnie cichym rżeniem, kiedy znalazłam się przy niej. Spokojnie zaczęłam gładzić ją dłonią po głowie i chrapach. Stęskniłam się za nią, mimo iż widuję się z nią codziennie. Powinnam zacząć trenować z nią bardziej na serio, bo ostatni troszkę poleciałyśmy sobie w kulki. Jednak nasze postępy są naprawdę ogromne, zasłużyłyśmy sobie na odrobinę wakacji.
 Nagle drzwi od stajni otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Mimowolnie odwróciłam się w tamtą stronę i z zaskoczeniem stwierdziłam, że nie kto inny jak Tommy, który był ostatnią osobą jaką spodziewałabym się tutaj zobaczyć.  On również wydawał się być tak samo zaskoczony jak ja.
 - Spałaś tutaj? - zapytał, nawet nie kryjąc zdziwienia.
Lekceważąco wzruszyłam ramionami. Nie zamierzałam traktować go inaczej po tym, co się wydarzyło. A raczej nie wydarzyło.
 - Niezupełnie tu. - odparłam, starając się nie czuć skrępowana czy zażenowana i chyba całkiem dobrze mi szło.  - No ale można tak powiedzieć.  A z ciebie co taki ranny ptaszek?
 - Jakoś tak wyszło. -mruknął, również wzruszając ramionami.
 Wydawało mi się, że żadne z nas do końca nie wie jak ma się w tej chwili zachować, dlatego cisza, która zapadła między nami po jego słowach była tak bardzo krępująca. Nie miałam pojęcia jak ją przerwać, więc tylko wlepiłam wzrok w podłogę, machinalnie głaszcząc łebek Douce dłonią. Czułam jak Thomas patrzy na mnie, uważnie mnie obserwując, jednak ja z uporem wlepiłam wzrok w miejsce gdzieś niedaleko moich butów.
 I wtedy to dostrzegłam. Niewielką, jednak z każdą sekundą powiększającą się  szkarłatnoczerwoną kałużę. Nie było trudno się domyślić jej pochodzenia. Chłopak zauważył  w co tak uporczywie się wpatruję, jednak nie starał się w jakikolwiek sposób ukryć ręki, z której powoli kapała krew. Nic nie zrobił. Nasze spojrzenia skrzyżowały się , a on wyglądał tak, jakby tym właśnie spojrzeniem chciał mi rzucić wyzwanie. Nie miałam najmniejszej wątpliwości skąd wzięły się rany, ale też nie chciałam o to pytać ani, tym bardziej, oceniać go za cokolwiek, co zrobił. Mimo wszystko to nie tak, że nie wywarło to na mnie wrażenia. Wystraszyłam się.
 - Chodź, opatrzę ci tę ranę. - powiedziałam, z grozą stwierdzając, że w moim głosie dało się usłyszeć bardzo wyraźną nutkę troski.
 - Nie wysilaj się. - odparł chłopak. Minę miał bez wyrazu, jednak głos był szorstki, jakby mi mówił, że mam się od niego odwalić.
Spojrzałam na niego i pokręciłam głową z lekkim niedowierzaniem. Był bardzo blady na twarzy, jednak zdawał się tym wcale nie przejmować.
 - Uwierz, ż e się nie wysilam. - powiedziałam spokojnie, mimo iż naprawę się o niego  martwiłam. Twarz miał pobladłą, prawie przeźroczystą i wyglądał tak, jakby zaraz miał zemdleć.
 - Nie jestem przekonany. - prychnął gniewnie, a na usta wkradł się jego firmowy ironiczny uśmieszek.
 - Nie wydurniaj się - również prychnęłam. Naprawdę bałam się, że coś mu się stanie. - Nie wkurwiaj mnie i chodź. Opatrzę ci to, a później się od ciebie odpieprzę, okej? - warknęłam w jego stronę. Co za uparty osioł z niego, naprawdę nie starałam mu się w tamtej chwili jakoś zaszkodzić.
Tommy przewrócił teatralnie oczami, robiąc cierpiętniczą minę, a ja starałam się tego nie komentować. Zaprowadziłam go do szatni i usadziłam na tej samej ławce, na której dane mi było spędzić ostatnią noc. Oparł się o ścianę, odchylając głowę mocno do tyłu i zamykając oczy. Wyglądał jakby mu na niczym nie zależało. Wygrzebałam z jednej z szafek apteczkę i wróciłam do chłopaka. Bez gadania pozwolił mi podciągnąć nieco już uwalony od krwi rękaw bluzy i odwinąć bandaże. Przeraził mnie widok, który zobaczyłam. Rany były tak głębokie, że nie chciały w się w żaden sposób zejść. Krew lała się z nich strumykami, a Tommy zachowywał się jakby miał to daleko w dupie. Ubrałam rękawiczki i spryskałam jałową gazę jakimś antybakteryjnym płynem, po czym przetarłam lekko przedramię chłopaka, starając się to robić jak najdelikatniej potrafię. Na twarzy Thomasa pojawił się prawie niedostrzegalny grymas, ale nie syknął z bólu.
 - Przepraszam jeśli bolało. - zwróciłam się do niego, powoli biorąc się za bandażowanie. Robiłam to naprawdę bardzo ostrożnie, starając się nie sprawić mu tym niepotrzebnego bólu.
 - Po co to robisz? - prawie na mnie warknął, kiedy wreszcie raczył na mnie spojrzeć - To zupełnie nie pasuje do obrazu zimnej suki, jaką jesteś.
Westchnęłam cicho, kończąc wiązać bandaż i delikatnie zsuwając na niego bluzę. Dopiero wtedy spojrzałam na chłopaka. On tylko wpatrywał się we mnie intensywnie, oczekując na moją odpowiedź.
 - To nie ma żadnego znaczenia. - powiedziałam, wpatrując się mu w oczy. - Te rany nadają się do szycia. Albo pojedziesz teraz do szpitala, albo zadzwonię po karetkę. - dodałam.
Tommy?
<3<3

Od Honolulu CD. Leonarda

 Spóźniłam się na treningi dosyć sporo. W nocy miałam problem z zaśnięciem, wciąż rozmyślałam o mojej rozmowie z Leą i kłótni z Danielem. Chciałam się go zapytać czy do niej zadzwonił i jak mała się czuje, ale kiedy wróciłam do domu nawet słowem się do mnie  nie odezwał. Ani na mnie nie spojrzał, musiał być naprawdę bardzo zły.
 Weszłam do stajni w dosyć podłym nastroju, w zasadzie to większość czasu chciało mi się płakać, mimo wszystko powstrzymywałam łzy. Douce chyba rozpoznała mnie po krokach, bo wychyliła swój mały łebek ponad drzwiczki boksu i zaczęła rżeć na powitanie, a za nią poszły w ślad inne konie, które akurat były w stajni. Weszłam do boksu, witając się z moim maleństwem i szybko wzięłam się do czyszczenia uwalonej do granic możliwości kobyłki. Cała była w błocie, szczególnie lewy bok był posklejany i brudny tak, że nie było widać jej prawdziwego koloru sierści.
 - Co, brudasie? - zwróciłam się do klaczy, humor troszkę mi się poprawił, gdy zajęłam się pracą - Ładnie tak dokładać pani pracy, co? - zapytałam, lekko drapiąc ją po zadzie.
Usłyszałam za plecami kroki i odwróciłam się szybko, żeby sprawdzić kto idzie jednak wkrótce pożałowałam tej decyzji. Tuż po chwili obok mnie pojawił się jaśnie wielmożny książę, do którego nie pałam sympatią. Zmierzyłam go bardzo chłodnym spojrzeniem, nie mając pojęcia czego ode mnie chce. Nie miałam zamiaru znowu się z nim użerać. Vie zdenerwowała się na jego widok, a ja pogładziłam ją po prawie już czystej szyi, żeby chociaż trochę się uspokoiła.
 - Cześć, Lulu... - zaczął ostrożnie, patrząc mi w oczy i dzielnie wytrzymując moje niezbyt przychylne spojrzenie.
 - Odczep się. - warknęłam, chyba trochę ostrzej niż mogłabym się po sobie spodziewać, powracając do przerwanej czynności.
- Wybacz, ale nie - odparł., drapiąc się po karku i wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku, mimo iż moja twarz prawdopodobnie wyrażała wszystko co sobie o nim myślę i biło ode mnie chłodem na całe mile - Chciałem cię przeprosić... To trochę dziwne, ale chyba źle się wczoraj wobec ciebie zachowałem... Wybaczysz  mi?
 Spojrzałam na niego, nie wiedząc czy sobie ze mnie kpi czy mówi poważnie. Zlustrowałam go wzrokiem szukając jakiejkolwiek oznaki żartu. Nie znalazłam żadnej, nawet najmniejszej., a Leonard dalej intensywnie się we mnie wpatrywał, wyczekując odpowiedzi. Douce drobiła w miejscu swoimi niewielkimi kopytkami, była podenerwowana obecnością mężczyzny, którego w dodatku nie znała.
 - Spokojnie maleńka. - powiedziałam do klaczy, starając się ją chociaż trochę uspokoić, po czym ponownie spojrzałam na chłopaka -  Skoro ci na tym  zależy. - prychnęłam.
Chłopak w tym momencie musiał chyba przełknąć swoją dumę. Nie miał specjalnie zachwyconej miny, ale powstrzymał się od złośliwego komentarza.
 - Zależy mi. - powiedział z naciskiem.
 - W takim razie w porządku. - odparłam. - Wybaczam. - spojrzałam na niego i nawet zdobyłam się na coś na kształt uśmiechu.
 Leonard westchnął cicho, być może z ulgą, ale ja nie chciałam pytać ani  w to wnikać.
 - Niezmiernie mnie to cieszy. - powiedział. I on uśmiechnął się lekko, jednak w jego przypadku zrobiło to dużo lepszy efekt. Miał ładny uśmiech, który nie przypominał grymasu tak jak mój. - To może, jako przeprosiny... - nie dałam mu dokończyć, nie zważając na dobre wychowanie czy maniery, ale miałam gdzieś to, co on mógłby o mnie pomyśleć.
 - Jeżeli jeszcze raz spróbujesz dać mi tego Rolexa, to przysięgam, że wsadzę ci go w dupę. - powiedziałam, zachowując śmiertelnie poważny wyraz twarzy.
Leonard parsknął głośnym śmiechem. Spojrzałam na niego nieco zdezorientowana, bo nie przyszło mi na myśl, że taki wielki książę, jak on, mógłby tak zareagować na to, w jak niegrzeczny sposób się do niego zwracam.
 - Co? - zapytałam zaskoczona, mierząc go spojrzeniem.
 - Nic. - zaśmiał się krótko. - Po prostu nigdy nikt nie pozwolił sobie na traktowanie mnie w tak bezczelny, opryskliwy i lekceważący sposób, w jaki ty mnie traktujesz.
 - Przyzwyczaisz się. - odparłam uśmiechając się złośliwie.
 - Chciałem zaproponować przejażdżkę. - kontynuował wypowiedz, którą wcześniej tak bezceremonialnie mu przerwałam.
 - Z księciem tak? I pewnie niejedna dziewczyna dała by się za taką propozycję pokroić? - zapytałam złośliwie.
 - Nieskromnie przyznam, że tak. Wszystkie dałyby się pokroić. - odparł, powracając do swojego wcześniejszego tonu. Parsknęłam śmiechem.
 - Ja nie. - powiedziałam szczerze, kontynuując czyszczenie Douce, która w końcu trochę się uspokoiła.
Energicznie szorowałam jej bok pozbywając się zlepek błota i dość sporej ilości sierści. Nareszcie zaczynała przypominać konia, a nie jakiegoś potwora bagiennego.
 - To jak będzie? - zapytał chłopak, o którego istnieniu zdążyłam zapomnieć, całkowicie pochłonięta wykonywaną czynnością.
Spojrzałam na Leonarda, który wyraźnie niecierpliwił się brakiem odpowiedzi.
 - O ile nie będę musiała zwracać się do ciebie per "książę", to tak. Mogę jechać. Ale nie myśl sobie, że dam się za to pokroić.
Leo?
<3 

11.27.2018

Od Honolulu CD. Thomasa

Tak bardzo chciało mi się spać i tak bardzo padnięta byłam, i tak bardzo bolały mnie nogi, że z wyraźną ulgą przystałam na to, kiedy Tommy zarządził powrót do domu, mimo tego iż bawiłam się naprawdę bardzo dobrze. Nie wiedziałam która jest godzina, ale w tamtej chwili średnio mnie to obchodziło. Marzyłam tylko o tym, żeby położyć się gdzieś i zasnąć. Poza tym alkohol i trawka weszły we mnie chyba troszkę za bardzo. Nie powiem, to było bardzo przyjemne uczucie, kiedy wreszcie przestałam się martwić, było mi bardziej wszystko jedno. Miła odmiana oderwać się od codzienności chociażby na jeden króciuteńki moment. Chyba właśnie dlatego tak lubię imprezy. No i oczywiście dlatego, że mogę potańczyć.

 Zajęłam miejsce pasażera z przodu, podczas gdy Mary i Stiles usadowili się na tylnej kanapie, a wkrótce potem zapadli dosyć głęboki sen. Głęboki na tyle, że z nieznacznie uchylonych ust któregoś z nich wydobywało się ciche pochrapywanie, jednak nie poświęciłam zbytniej uwagi temu zjawisku. Bardziej skupiona byłam na tym, by przypadkiem nie patrzeć na Thomasa, który siedział po mojej lewej stronie. Zauważyłam, że całkiem dobrze prowadzi to swoje śliczniutkie, sportowe autko i uśmiechnęłam się pod nosem, chociaż sama do końca nie wiem dlaczego.  Właśnie z tego powodu wlepiłam nieco rozkojarzone i odrobinę zmęczone spojrzenie w szybę i uporczywie wpatrywałam się w to, co działo się za oknem. Zaczęło padać, a mnie przemknęło przez myśl, że powinnam zwrócić chłopakowi uwagę, że nie powinniśmy jechać tak szybko. Mimo wszystko milczałam, jakby cała moja odwaga w jednej chwili gdzieś się ulotniła.  Chłopak położył dłoń na moim udzie, nie zaprotestowałam w żaden sposób, w sumie nie było to coś nieprzyjemnego. Spojrzałam na niego i nasze spojrzenia skrzyżowały się na moment. Chciał odwieźć mnie do domu, ale ja zaproponowałam, że najpierw powinniśmy zająć się pozostałymi pasażerami, którzy już pozasypiali na dobre.
 W akademiku szybko uporaliśmy się z odstawieniem Stilesa i Mary do ich pokojów, chociaż największy problem sprawiło wydobycie od tych dwojga lekko podchmielonych ludzi, w którym pokoju mieszkają. Po drodze oboje zataczali się lekko i, gdyby Thomas cały czas nie pozwolił im się na sobie podeprzeć, pewnie poprzewracaliby się, robiąc przy tym większy hałas niż obecnie. Byłam wykończona. Oparłam się o futrynę, stojąc w drzwiach pokoju Tommy'ego.
 - W sumie jebać. - odpowiedziałam gdy zapytał czy odwieźć mnie do domu - Daniel i tak nie przejął się zbyt mocno, gdy ostatniou ciebie spałam. - dodałam, otwierając drzwi, tym samym przedzierając się do szaro-beżowego pokoju. Na twarzy Thomasa wymalował się wyraz niemego pytania, kiedy wspomniałam o bracie, ale tylko ściągnął usta w wąską linię i powstrzymał się od zapytania.
 Kiedy stanęłam na grafitowym dywanie praktycznie od razu zrzuciłam kurtkę, od której zrobiło mi się niemiłosiernie gorąco, po czym zdjęłam buty, które po tylu godzinach stały się bardzo niewygodne i obtarły mi stopy w kilku miejscach. Poczułam jak miękki jest dywan pod moimi nogami, moje zmysły były dziwnie wyostrzone, co było zastanawiające. Zamyśliłam się na chwilę.
 - Czekasz na zbawienie? - zażartował chłopak, a w odpowiedzi tylko się do niego uśmiechnęłam.
 Podszedł do mnie, a ja poczułam jego ciepłe dłonie na mojej talii, pozwoliłam mu na to, spodziewając się tego co może się za chwilę stać. I miałam rację, Tommy niedługo odwlekał pocałunek. Jego ręce zaczęły powoli zjeżdżać trochę niżej, w końcu złapał mnie za pośladki i podniósł. Nie zastanawiając się nawet nad tym, co robię, owinęłam nogi wokół bioder chłopaka, który zaczął kierować się w stronę wielkiego łóżka. Już po chwili leżałam na miękkiej pościeli, a Thomas znajdował się tuż nade mną, uniósł moje ręce ku górze i pozbył się mojej bluzki, po czym rzucił ją gdzieś w kąt. Podobało mi się to bardziej niżbym tego chciała. Nie protestowałam kiedy składał na mojej szyi delikatne pocałunki, pod wpływem przyjemności moje powieki samoistnie opadły,  a ja nawet nie wiedziałam kiedy. Nie kazałam mu przestać kiedy powoli schodził niżej z pocałunkami. Czułam jego usta na moim obojczyku i nie zdołałam się powstrzymać od cichego westchnienia, kiedy robił mi malinkę. Chyba właśnie to nakręciło go jeszcze bardziej. Jego dłoń zaczęła błądzić po moim ciele, czułam jak delikatnie gładzi moją skórę, jak jego palce ostrożnie dotykają jej w miejscach, gdzie brzytwa przeorała mi skórę. Kiedy jego dłoń zawędrowała zbyt nisko wzdrygnęłam się lekko, to było dla mnie za dużo, nie chciałam więcej, ani nie byłam gotowa. W tym momencie ten dotyk przypomniał mi inny, nie tak przyjemny, pozbawiony jakiejkolwiek czułości. Nie chciałam tego. Nie tak, nie teraz.
 - Przestań. - powiedziałam nagle, wciąż z zamkniętymi oczami. Przestał, mimo tego wciąż był bardzo blisko mnie, tak jakby tylko czekał, aż powiem każę mu kontynuować. - Nie chcę.
Thomas uniósł się na łokciach, tak że jego twarz była teraz kilka milimetrów nad moją, dalej nie podniosłam powiek, jednak czułam jak blisko mnie jest. Jego ciało delikatnie napierało na moje.
 - Jak to nie chcesz? - zapytał, z tonu jego głosu mogłam odczytać, że był lekko zagniewany. Tak jakby teraz stawiał mi wymagania.
Otworzyłam oczy i spojrzałam w te jego. Granatowe, w których teraz mogłam dostrzec zawód, ale i gniew.
 - Po prostu. - odparłam wciąż patrząc w jego oczy, nieskrępowana niczym. Ani nim, ani sytuacją, w której się znaleźliśmy.
Chłopak prychnął rozeźlony, a ja zauważyłam, że rysy jego twarzy wyostrzyły się nieznacznie pod wpływem złości.
 - Wiesz co, mogłabyś się zdecydować czego chcesz. - prawie na mnie warknął, a ja nie do końca wiedziałam o co mu chodzi. Przecież niczego mu nie obiecywałam.
 - Przynajmniej wiem czego nie chcę. -  powiedziałam spokojnie - A ty wiesz, czego chcesz? - zapytałam
 - Najwyraźniej. - i najwyraźniej był również na mnie wściekły.
 - Chyba nie mam co liczyć na transport, a tym bardziej nocleg. - prychnęłam, bezczelnie wpatrując się w jego granatowe oczy, które przybrały wściekły wyraz i bezczelnie musnęłam jego wargi swoimi, w przelotnym pocałunku - Dobranoc.
Zebrałam swoje rzeczy, ubrałam się szybko i włożyłam niewygodne buty, po czym zniknęłam za drzwiami, zamykając je z cichym trzaskiem.
Tommy?
nie zabijaj za długość, jakość i oczekiwanie, błagam i przepraszam

11.20.2018

Od Honolulu CD. Thomasa

  We czwórkę weszliśmy do klubu, a ja już czułam jak narkotyk rozprzestrzenia się w moim organizmie  i jak przyjemnie i beztrosko zaczynam się czuć. Thomas był na tyle miły, że zafundował nam wszystkim po pierwszym szocie, mimo iż sam, jako kierowca zrezygnował z alkoholu.  Zrobiło mi się całkiem przyjemnie. W powietrzu unosiła się głośna muzyka, a zapach dymu papierosowego mieszał się z potem. Było gorąco i parno, pogratulowałam sobie w duchu, że postanowiłam zostawić moje krótkie, różowe futro w samochodzie Tommy'ego. Raz po raz ktoś ocierał się swoim ciałem o moje, szturchał mnie lub trącał. Mary i Stiles zniknęli mi z oczu, a ja, mówiąc szczerze, miałam gdzieś to, gdzie się podziali.
 - Zatańczymy? - usłyszałam głos Thomasa tuż nad uchem, co sprowadziło mnie na ziemię. Uśmiechnęłam się krzywo.
 - Nie umiem tańczyć. - skłamałam, choć sama nie jestem pewna czemu. Nie cenię specjalnie jakichkolwiek moich umiejętności, ale kiedy tańczę jestem w swoim żywiole, kocham to robić.
 - Daj się ponieść. - nalegał Thomas, łapiąc mnie za rękę i delikatnie ciągnąc w swoją stronę. Nie protestowałam, gdzieś w głębi czując zadowolenie z tego, że to on wyszedł z tą propozycją, a nie ja.
Dałam się poprowadzić chłopakowi poprzez gęsty tłum tańczących żywo ludzi wprost na sam środek parkietu. Muzyka zmieniła się; z głośników popłynęła spokojna, wolna melodia. Bardzo ładna i bardzo romantyczna, poczułam się prawie jak w jednym z tych tanich, kiczowatych filmów romantycznych. I nie mogę zaprzeczyć, że było to całkiem miłe uczucie. Thomas delikatnie ułożył swoje dłonie na mojej talii i przyciągnął mnie do siebie. Moja twarz znalazła się mniej więcej na wysokości jego ramion, tylko dlatego, że ubrałam szpilki. Jestem pewna, że chłopak czuł na niej mój oddech, być może łaskotało go to lekko, bo nieznacznie ruszył głową. A ja czułam, że na mnie patrzy i nie miałam absolutnie nic przeciwko jego spojrzeniu, sama zadarłam lekko głowę, by móc spojrzeń w jego oczy. Nie wiem jak to się stało, ale chwilę później poczułam jak jego pełne, miękkie usta łagodnie napierają na moje. Pozwoliłam mu na to, a sobie pozwoliłam rozkoszować się tą chwilą, gdy Thomas całował mnie  namiętnie. Moje serce zaczęło bić przyspieszonym rytmem, tłukło się w klatce piersiowej jak oszalałe. Żałowałam, kiedy skończył, nie chciałam żeby kiedykolwiek przestał. Powoli otworzył oczy, w których igrały maleńkie ogniki, a ja wpatrywałam się w nie jak urzeczona. Uśmiechnął się do mnie, jednak nie był to żaden z tych uśmiechów, które miałam okazję poznać do tej pory. Był całkowicie szczery. Thomas także mi się przyglądał, ale ja nie miałam ochoty przestać patrzeć na niego, wyraźnie niczym nieskrępowana.
 - Nie powinniśmy tego robić. - oznajmiłam, lekko muskając jego wargi moimi.
Thomas przyciągnął mnie jeszcze bliżej, tak że nasze ciała napierały na siebie lekko. Mogłam poczuć bicie jego serca, które, tak jak moje, było rozkołatane, a ja nie chciałam się nawet zastanawiać czy to przeze mnie czy też przez narkotyk, który zażyliśmy wcześniej. Zrobiło mi się bardzo ciepło i nie miało to nic wspólnego z tym, że pośród tłumu było strasznie parno. Chłopak ponownie pochylił się nade mną i odgarnął z mojej twarzy zagubiony kosmyk włosów, który założył mi za ucho. Jego oddech łaskotał mnie po twarzy i szyi.
 - Nie wyglądasz mi na dziewczyna, która robi to co się powinno. - wyszeptał mi wprost do ucha, co wywołało u mnie nieznaczne, jednak przyjemne, dreszcze.
 - Nie mam na myśli siebie. - odparłam, wciąż spoglądając wprost w jego oczy, zupełnie jakbym rzucała mu rękawicę. Tylko od niego zależało, czy zechce ją podnieść.
 Wybrzmiały ostatnie takty piosenki, mimo tego chłopak wciąż trzymał mnie blisko siebie. Zaskoczona uświadomiłam sobie, że jego delikatny dotyk wcale mnie nie przeraża, a wręcz przeciwnie, koi moje nerwy.  Tyle czasu uciekałam od jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, a dopiero teraz przemknęło mi przez myśl, że być może coś tracę? Być może coś mnie omija? Jednak niebezpiecznie jest myśleć w ten sposób. Nie powinnam się do niego zbliżać, nie powinnam odkrywać siebie. W pewien sposób przerażało mnie to jak daleko zaszła nasza relacja w tak krótkim czasie.  Wtuliłam się w jego rozgrzany tors, a on zaczął gładzić nagą skórę na moich plecach, w miejscu, gdzie mam tatuaż. Mimo tego, że Tommy obchodził się ze mną naprawdę delikatnie, na każdy jego dotyk moje ciało reagowało dreszczami.
 Poczułam, kiedy Thomas oparł swoją brodę o moją głowę, wciąż tkwiliśmy na środku parkietu wtuleni w siebie, mimo iż muzyka zmieniła się na zdecydowanie żywszą.
 - Będziemy teraz tak stać? - zapytał mnie, bawiąc się kosmykami moich, lekko splątanych już, włosów. Skinęłam głową, a on zaśmiał się cicho.
 - No co? - burknęłam w odpowiedzi - Dobrze mi tu z tobą.
Wciąż miałam zamknięte oczy, wtulając głowę w jego klatkę piersiową, dlatego nie dostrzegłam emocji, które odmalowały się na jego twarzy. Nie wiem  jak zareagował i nie wiem jak mógłby. Prawdopodobnie taka paplanina jakiejś małej gówniary nie znaczy dla niego zbyt wiele, ale nie obchodziło mnie to. Mówiłam szczerze, a to rzadko się u mnie zdarza. Z resztą, naprawdę dobrze się przy nim czułam.
 - Ale wiesz co? - zaczął - Jesteś kłamczuchą. Naprawdę dobrze tańczysz. - pochwalił mnie.
 Wreszcie odważyłam się na niego spojrzeć.
 - To może w końcu zaproponujesz mi kolejny taniec, Tommy? - uśmiechnęłam się zadziornie.
Tommy?
przepraszam, że krótkie ><

11.18.2018

Od Honolulu CD. Thomasa

Już dawno nie jadłam śniadania w takiej atmosferze. Bez żadnego stresu, czy napięcia, które potrafiło zagęścić powietrze do tego stopnia, że dałoby się zawiesić w nim siekierę. I... to było bardzo miłe ze strony Tommy'ego, że przyniósł mi jedzenie, kiedy stwierdził "nie wiem co lubisz", nawet mnie to rozczuliło, czego jednak  nie dałam specjalnie po sobie poznać.  Co jakiś czas zerkałam na chłopaka, który zdawał się być całkowicie pochłonięty jedzeniem. A ja byłam całkowicie pochłonięta tym, żeby przypadkiem nie uwalić jego ubrań roztopioną nutellą.
Wróciliśmy szybko do pokoju, bo uparłam się, że muszę spakować swoje rzeczy, ale prawda była taka, że zostawiłam telefon w pokoju Thomasa. On wziął kurtkę, a ja zgarnęłam do torby swoje ubrudzone ciuszki i ukradkiem sprawdziłam telefon. Zero nieodebranych połączeń, zero wiadomości. Rozczarowało mnie to.  Daniel nawet nie napisał. Ma mnie w dupie. Odsunęłam od siebie tę okropną myśl, że nawet dla własnego brata przestałam być ważna i udałam się wraz z Thomasem do stajni.
 W drodze uważnie lustrowałam chłopaka wzrokiem, ale on zdawał się tego nie dostrzegać, bądź nie chciał tego robić. Wyglądał na lekko spiętego i zestresowanego. Słyszałam jego płytki oddech, a raz zdało mi się, że usłyszałam jak ciche kurwa ulatnia się z jego ust.
 - To co, jedziemy? - zapytałam, wkładając moje rzeczy do szafki, i notując w myślach, że jutro muszę oddać ubrania chłopakowi. W głębi duszy miałam nadzieję, że jednak się zgodzi, chociaż nie byłam do końca pewna, dlaczego mi tak na tym zależy.
 - Co? - chłopak ewidentnie nie wiedział o co pytam, a wyraz zaskoczenia na jego twarzy był komiczny.
Uśmiechnęłam się,
 - No na przejażdżkę. Chodź, będzie super. - próbowałam go przekonać. Gdyby odmówił byłabym bardzo rozczarowana, po cichu liczyłam, że jednak nie odmówi, choć miałam coraz większe wątpliwości.
- Nie chcę, nie potrafię jeździć po za tym nie lubię zwierząt. - stawiał twardy opór, a mnie wręcz zszokowało to, co powiedział. Jak można nie lubić zwierząt.
Nie spodobało mi się to do tego stopnia, że lekko popsuło mi humor. Straciłam troszkę z mojego entuzjazmu.
- To co tutaj robisz?. -mruknęłam sucho, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
- Sam nie wiem... -powiedziałem chłopak i jakby zmarkotniał. Nie wiedziałam dlaczego. Może po prostu nie lubił poruszać tego tematu? W każdym razie nie zamierzałam w to brnąć, wyczuwając, że mogłabym zabrnąć na zbyt cienki lód.
- Nauczę Cię wszystkiego. - stwierdziłam, nie chciałam oddać tej bitwy bez walki. I nie oddałam.
 Po kolejnych kilku minutach rozmowy Thomas finalnie się zgodził, a ja byłam dumna z siebie i z sukcesu, który odniosłam. Ten chłopak jest naprawdę uparty i oporny. Chyba w życiu nie spotkałam kogoś tak zawziętego jak on. Ale w pewien sposób mi to imponowało.
 W mgnieniu oka zagoniłam Thomasa do roboty. Już wczoraj zauważyłam, że Douce Vie dobrze na niego reaguje, więc nie miałam oporów, by pozwolić mu na zajęcie się klaczą. Oczywiście pod moją kontrolą. Złapałam jego rękę, w której trzymał zgrzebło i z zapałem zaczęłam kolistymi ruchami rozczyszczać zlepioną sierść. Czasem zastanawiam się czy mój koń to koń, czy może bardziej świnka. W pewnym momencie Douce pchnęła mnie swoim łbem. Straciłam na chwile równowagę i wpadłam wprost w ramiona Tommy'ego. Zacisnęłam ręce na jego ramionach, a nasze twarze znalazły się w bardzo niebezpiecznej i niekomfortowej odległości. Momentalnie zesztywniałam na całym ciele i lekko poluzowałam uścisk na jego przedramionach.  Thomas parsknął, a mi zrobiło się jeszcze bardziej głupio.
 - Widocznie na mnie lecisz. - zaśmiał się, puszczając mi oczko i przybliżając swoją twarz do mojej, tak że mogłam dostrzec na niej każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Starał się,  żebym poczuła się bardziej komfortowo, ale to nie podziałało zbyt dobrze, mimo wszystko, doceniałam jego chęci. Pomógł mi postawić się na nogi.
Uśmiechnęłam się blado, dalej zmieszana sytuacją, która miała miejsce przed chwilą.
 - No to... - zaczęłam kulawo, speszona uciekając przed jego wzrokiem. Irytowało mnie to, że on tak prowokacyjnie na mnie patrzy, bez krzty czelności. I byłam zła na siebie, że dałam mu zobaczyć moje uczucia, że może rozkoszować się tym, jak bardzo skrępowało mnie to, co się wydarzyło. - Może już pójdziemy?
Chłopak nie odpowiedział, tylko skinął głową wyraźnie zadowolony z siebie.
Wyprowadziłam Douce z boksu i zaczęłam zmierzać ku wyjściu.
 - Hej! - głos Thomasa zatrzymał mnie,  kiedy otwierałam drzwi. Odwróciłam się w jego stronę. - A siodło i reszta tego całego szajsu? - zapytał. Chyba troszkę się bał.
 Uśmiechnęłam się do niego ciepło, chcąc chociaż troszkę dodać mu otuchy.
 - Zaufaj mi. - powiedziałam pewnie.
 Zabawny był widok Thomasa na koniu. Chłopak wyglądał jakby stracił całą pewność siebie i niezbyt wiedział co ma robić. To był rozczulający, uroczy widok.
 - Nie bój się, Tommy, ona naprawdę cię lubi. - zwróciłam się do chłopaka, głodząc mojego srebrnego rumaka po zgrabnej szyi.
 Pokazałam mu jak powinien siedzieć i jak powinien trzymać wodzę, jednak miał o tyle utrudnioną sprawę, że musiał jeździć na oklep. Ja sama tak się uczyłam i jestem bardzo zadowolona. Pozwala to na lepszy kontakt z koniem i lepiej ćwiczy się równowagę. Przypięłam do kantara lonżownik. Na początku Thomas miał problem by się rozluźnić, jednak po kilku minutach było już znacznie lepiej. Całkiem dobrze sobie radził na końskim grzbiecie, do tego stopnia, że pod koniec zdecydowałam się pozwolić mu na zrobienie kilku rundek samodzielnie. Typowy dla niego wyraz samozadowolenia powrócił na jego twarz. A ja odczułam dumę.
 Godzinę później Thomas w końcu zsiadł z mojej Douce. Uśmiechnęłam się na ten widok, bo wiem jak bolą nogi i tyłek po pierwszej jeździe. Klaczka od razu pokłusowała do mnie, domagając się pieszczot.
  - Nie było tak źle, co? - powiedziałam z uśmiechem, ale nie dane mi było usłyszeć odpowiedź, bo Vie ponownie popchnęła mnie i już drugi, cholerny raz, wpadłam w objęcia chłopaka, widząc jego twarz z odległości bliższej, niżbym sobie życzyła.
Tommy?
<3

Od Honolulu CD. Leonarda

Przysięgam, że dzisiaj jest jakiś pieprzony Dzień Palanta. Co on sobie myśli, traktując ludzi jak jakieś śmiecie. Najchętniej strzeliłabym go w tę jego zapyziałą buźkę, a zegarek, który swoją drogą pewnie kosztuje dwa razy więcej niż mieszkanie Daniela, może sobie ten zadufany w sobie kretyn włożyć w swoją królewską dupę. Może i jest jakimś tam księciem, ale, szczerze? Dla  mnie równie dobrze mógłby być i samym Bogiem, a mnie i tak by to obeszło. Ze złością ściskałam w dłoniach srebrnego Rolexa i z trudem powstrzymywałam się od ciśnięcia nim do najbliższego obornika. Myśli sobie, że jest nie wiadomo kim, palant, że może mi rzucać te swoje cholerne błyskotki jak jakiemuś psu. Pieprzony, rozpieszczony dupek. Całe szczęście, że zdążył sobie pójść, bo nie wiem czy dałabym radę odmówić sobie przyjemności strzelenia go pięścią w twarz.
  - Cześć, piękna. - powiedziałam wchodząc do boksu Douce. Schowałam Rolexa do kieszeni i pogładziłam klacz. - Poćwiczymy dzisiaj, co, mała? - mówiłam do niej uspokajającym głosem. Klacz była dzisiaj wyjątkowo podenerwowana. - Co jest, maleńka?
 Jak na złość ruja, świetnie i to tuż przed zawodami... Westchnęłam cicho. Nawet nie wiem, czy wezmę w nich udział. Nie jestem przekonana co do tego, czy moja mała Vie jest gotowa ponowni zmierzyć się z publicznym wystąpieniem. Rodeo niestety odcisnęło na niej piętno do końca życia. Na zawsze zapamiętam dzień, kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy; do pasa brodzącą w gnoju, wychudzoną prawie na śmierć, z ropiejącymi ranami, w których pozalęgały się larwy. Jadły żyjące zwierzę. Miała przerośnięte kopyta i z ufnością szła na śmierć. Jestem pewna, że ją bili.  Cudem jest, że nie ma zwichrowanego kręgosłupa, przez to w jak młodym wieku ją ujeżdżono. I stanowiła widowisko dla tępego ludu. Kretyni.
Zaczęłam delikatnie czyścić Vie, która lekko się rozluźniła pod wpływem mojego dotyku. Kocham sposób, w jaki ta klacz na mnie reaguje, jak potrafi mi ufać, pomimo tego co przeżyła. Mimo krzywdy, którą wyrządzili jej ludzie. Już po chwili byłyśmy gotowe do naszego treningu. Już któryś raz w tym tygodniu zdecydowałam się jeździć na cordeo. Bardzo to lubiłam, a i Douce sprawiało to wiele przyjemności.
 Wyszłam ze stajni w idealnym momencie. Ledwo to zrobiłam a zad konia z szanownym księciem zniknął za drzwiami hali. Ruszyła pewnym krokiem w tamtą stronę, a Douce podążyła za mną. Zawsze tak miała, maleństwo chodzi za mną jak pies. Wyprostowana i z dumnie uniesioną głową weszłam na halę i zmierzyłam chłodnym wzrokiem chłopaka, który dosiadał przepięknego holsztyna. Oczywiście miał najdroższy, markowy sprzęt jeździecki. Zauważył nas od razu, bo jego ogier żywo zareagował na wejście Douce.
 Ekwipunek godny błękitnej krwi, prychnęłam w myślach, teraz już jestem pewna który, rozpieszczony do granic możliwości, dupek potraktował jednego z naszych stajennych jak jakiś podgatunek człowieka. Nienawidzę tego, jak on się zachowuje. Jak ma się za kogoś lepszego niż inni.

  Wreszcie chłopak zniżył się do poziomu zwykłego śmiertelnika i raczył na nie spojrzeć, po czym odezwał się.
- Lulcia też przyszła skoki poćwiczyć? - spytał, wznosząc wzrok ku niebu, okazując tym samym kompletny brak szacunku. Słysząc to, jak mnie nazwał, coś się we mnie zagotowało, jednak trzymałam nerwy na wodzy. - Wątpię - dorzucił szybko, zanim zdołałam mu odpowiedzieć - Jesteś bardzo słodka i miła, ale może spotkamy się później? Lubisz herbatę? Kawę? Lody? Lepiej rozmawia się przy jedzeniu niż na sucho. Mam pomysł. Może pojedziemy do mnie? Muszę jakoś przetestować nowy ogród.
 - Wiesz co, wielmożny książę? - zaczęłam, siląc się na spokój. - Mam naprawdę daleko w dupie twój ogród. Twoje lody, kawę czy twoją pieprzoną angielską herbatę też. - warknęłam. - Nie jesteś Bogiem, choćbyś sama nie wiem jakimi tytułami został mianowany, o jego królewska wysokości, książę Leonardzie Williamie II Winsdor s Wesseksu. - koleś naprawdę podniósł mi ciśnienie, do tego stopnia, że myślałam, że zaraz zrzucę go z tego konika i mu przywalę. Nie ogierowi, rzecz jasna, ale jego nadętemu do granic możliwości panu.
Chłopak prychnął ze wstrętem.
 - Każda inna dziewczyna dałaby się pokroić za taką propozycję z mojej strony. - odparł z dumą. Widziałam, że ma lekkie problemy, by opanować swojego konia, który aż rwał się do mojej Douce.
 - Więc zaproponuj to każdej innej. - prychnęłam, nie wierząc, że można być aż tak nadętym.
Odwróciłam się na pięcie, z zamiarem wyjścia, ale wtedy coś sobie przypomniałam. Wygrzebałam z kieszeni książęcego Rolexa i cisnęłam nim tak, że odbił się od jego klatki piersiowej, a potem upadł.
 - Ah i wypchaj się tym swoim świecidełkiem. - dodałam ze wstrętem. - A tobie koniku współczuję noszenia na grzbiecie tego napuszonego łba. - zwróciłam się do konia, po czym wyszłam, niespecjalnie starając się, by zamknąć drzwi cicho.
Leo? 
starałam się :c

Od Honolulu CD. Thomasa

Z chęcią przystałam na propozycję wspólnego oglądania filmów, tym bardziej, że na mojej liście znajduje się całe mnóstwo stosunkowo starych pozycji, których jakoś nie dane mi było jeszcze obejrzeć. Cieszyłam się, bo jakoś wcześniej nie miałam ani czasu, ani ochoty na filmy, tym bardziej, horrory, więc taka szansa była jak na wagę złota.
 W głowie kotłowała mi się myśl, że powinnam już wracać do domu, jednak nie miałam najmniejszej chęci, by spędzić wieczór sam na sam z Danielem. Coś się między nami wyraźnie popsuło. Niestety. To nie tak, że mi na nim nie zależy, a nasze relacje są mi obojętne, po prostu... nie potrafię przestać. Muszę przestać o tym myśleć.
 Ucieszyłam się, bo Thomas zgodził się obejrzeć  "Obecność", chociaż byłam wręcz przekonana, że widział już ten film, być może więcej niż jeden raz. Włączyłam horror na laptopie chłopaka, a on beztrosko rozłożył się na łóżku. Nic w tym dziwnego... w końcu to jego pokój i jego łóżko, ja jestem tutaj jak wyrzutek, który akurat nie bardzo ma się gdzie podziać i co ze sobą zrobić.
 Starałam się skupić całą swoją uwagę na filmie, dlatego praktycznie cały czas siedziałam cicho, jednak dwie rzeczy znacząco zakłócały moją uwagę. Pierwszą z nich byłą wszechogarniająca mnie senność. Zarwanie poprzedniej nocki wcale nie było dobrym pomysłem, ale to wcale nie była moja wina, że miałam okropny problem z zaśnięciem. Po drugie był Thomas. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego jego obecność wpływała na mnie w ten sposób, ale przez niego zupełnie nie mogłam skupić się na filmie. Mimo iż cały czas dzielnie wpatrywałam się ekran laptopa, śledząc akcję, nie bardzo wiedziałam co dzieje się w filmie. Ogarnęłam wątek mniej-więcej, ale cały czas zastanawiałam się, czy nie siedzę zbyt blisko chłopaka i czy nie zerkam na niego zbyt często.
 Po jakimś czasie, nie wiem czy to było piętnaście, dwadzieścia minut, czy może godzina, położyłam się obok Thomasa na łóżku. Z ulgą przyjęła to, że nie zaprotestował, tylko nieznacznie przesunął się, by zrobić mi trochę więcej miejsca. W głowie wciąż kotłowały się myśli, czy aby na pewno nie jestem zbyt blisko niego. Krępowało mnie to odrobinę, właśnie ta bliskość i trochę się tego obawiałam. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej, układając się w pozycji embrionalnej i niechcący otarłam się plecami o tors chłopaka. Sparaliżowało mnie to trochę, jednak brak reakcji z jego strony trochę mnie uspokoił. Czułam jak moje powieki ciążą mi, a po chwili pozwoliłam im opaść.
 Tej nocy miałam dziwne sny. Na początku gonił mnie chyba z trzysta razy powiększony Behemot, mój mały kociak. Bawił się mną  jak swoją pluszową myszką, ale nie robił mi krzywdy. Później uciekałam jakimś ciemnym pokrętnym labiryntem. Miałam wrażenie, że ktoś mnie goni, a ja nie dość, że próbowałam wydostać się z labiryntu, to jeszcze starałam się zgubić pościg. W końcu udało mi się odnaleźć wyjście, a tam czekał na mnie Thomas, uśmiechnęłam się na jego widok.
 Obudziłam się, nie wiedząc gdzie do cholery jestem. Rozejrzałam się po nie moim pokoju, tuląc do piersi nie moją kołdrę w nie moim łóżku.
  -No, dzień dobry, śpiąca królewno - odwróciłam się w stronę głosu nieco wystraszona. Co ja tu do jasnej cholery robie?
 - Dzień dobry... - mruknęłam sennie, przecierając lekko zapuchnięte oczy.  Wciąż rozglądałam się po pokoju, na stoliku nocnym dostrzegłam nieodłączną paczkę szlugów i zapalniczkę.
 Thomas przyglądał mi się z zainteresowaniem, a kiedy to dostrzegłam również zaczęłam mu się przyglądać. Jego włosy nie przypominały artystycznego nieładu, a coś w rodzaju artystycznego bałaganu. Jakby huragan przeszedł mu przez głowę. Niesforne, poskręcane kosmyki delikatnie opadały mu na czoło, pod oczami miał niewielkie, sinawoczerwone obwódki, zupełnie jak gdyby zarwał nockę.
 - Jak się spało? - zapytał chrapliwie. Chyba zaczynam lubić ten jego nieco szorstkawy głos.
Uśmiechnęłam się półgębkiem i poprawiłam włosy, które jak zwykle rano były jednym wielkim kołtunem. Zdawałam sobie sprawę, że nie wyglądam teraz zbyt dobrze, ale nie byłam tym w jakiś sposób skrępowana.
 - Wydaję mi się, że lepiej niż ty. - odparłam z lekkim uśmiechem, nawiązując do  cieni pod jego oczami i ponownie przetarłam zaspane jeszcze powieki.
Zaśmiał się tak samo jak wczoraj. Bez przymusu, naturalnie i chrapliwie. W tym śmiechu można było usłyszeć cały jego charakter. Pasował do niego. Przez chwilę rozkoszowałam się dźwiękiem, który wypełnił pokój.
 - Skąd ten wniosek? - zapytał. Wiedziałam, że droczy się ze mną tak, jak wczoraj, chcąc sprowokować mnie do dalszej konwersację.
 - Hmm... - udałam zastanowienie - sama nie wiem, nie jestem pewna. - wzruszyłam lekceważąco ramionami.
 Zgrabnie wygramoliłam się z łóżka, po czym wygładziłam pościel i jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju, w poszukiwaniu łazienki. Potrzebowałam wziąć gorący prysznic.
 - Tommy, pozwolisz mi skorzystać z łazienki? - zapytałam, unosząc lekko brew. - Cholernie potrzebuję prysznica. - dodałam.
 - Jasne. - odparł chłopak, jakby zupełnie nie przeszkadzała mu moja obecność. -  Rozgość się.
 Nie skomentował tego, w jaki sposób się do niego zwróciłam, ale skoro ja jestem Lulu on będzie  Tommy.
 Po chwili już stałam pod cieniutkimi strumieniami gorącej wody, pozwalając sobie na chwilę relaksu. Miałam nadzieję, że Thomas nie będzie miał nic przeciwko temu, że ukradłam jego płyn do kąpieli, ale nie sądziłam, żeby zrobił mi z tego powodu jakieś wyrzuty. Po prysznicu umyłam zęby. Nie miałam przy sobie szczoteczki, więc musiałam poradzić sobie palcem. Na koniec przeczesałam moje włosy palcami, tak mniej-więcej , i związałam je w niedbałego koczka. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam jako-tako, ale nie sprawiało mi to problemu. Wciągnęłam na siebie spodnie i stanik, ale reszta była tak uwalona po treningach, że nie nadawała się już do niczego. Jak na złość nie wzięłam wczoraj ze sobą ciuchów na zmianę.
Wyszłam z łazienki, mając głęboko w dupie to, jak Thomas zareaguje na widok moich blizn, które znajdowały się głównie na moich rękach, ale też na żebrach i brzuchu. Jednak te najbardziej krwawe miały miejsce na przedramionach. Chłopak lustrował mnie, a raczej moje ciało, wzrokiem. Zignorowałam to.
 - Pożyczysz mi jakieś ubrania? - zapytałam, niczym nieskrępowana. Skinął głową.
Podeszłam do szafy i wybrałam czarną podkoszulkę, najmniejszą jaką znalazłam  i nałożyłam ją na siebie. I tak była zbyt duża, więc trochę wystawał mi spod niej stanik. Zabrałam się za poszukiwanie bluzy. Czułam jak wzrok Thomasa ślizgał się po moich plecach.
 - Znów się na mnie gapisz, Tommy.
Tommy?
znowu się gapisz ;)

Od Honolulu CD. Leonarda

Stany Zjednoczone to z pewnością największa wylęgarnia wszelkiej maści wariatów, zboczeńców i innych zwyrodnialców, o czym kilka lat temu miałam okazję się przekonać na własnej skórze. W takim klimacie faktycznie ciężko jest stworzyć dziecku odpowiednie warunki wychowawcze, w których mogłoby się spokojnie rozwijać i cieszyć swoim dzieciństwem, według mnie, najlepszym okresem w życiu. Jednak nie jest to niemożliwe, a wywiezienie kilkuletniej dziewczynki za granicę nie jest rozwiązaniem. Z trudem opanowywałam narastający we mnie gniew i... bezradność.
 - Lea, proszę cię, nie płacz. Proszę. - mówiłam, starając się, by mój głos się nie załamał. W oczach miałam łzy, których moja mała siostrzyczka na szczęście nie miała szansy dostrzec. - Oni nigdzie cię nie zabiorą. - starałam się ją uspokoić. Wiem jak traumatyczna może być dla niej przeprowadzka.
 - P-przyrzekasz? - dopytywała Lea, a jej głos drżał od płaczu. Słyszałam wyraźnie jak dziewczynka łka cicho.
 - Przyrzekam. - odpowiedziałam, a serce ścisnęło mi się z żalu. Jeśli matka postanowi ją wywieźć nie będę mogła nic z tym zrobić. Mimo wszystko musiałam kłamać, by chociaż trochę wesprzeć siostrę.
 Po moich zapewnieniach uspokoiła się trochę, czego ja nie mogę powiedzieć o sobie, i z ożywieniem zaczęła opowiadać o tym, jak jej minął dzień i czego ostatnio nauczyła się w szkole. Próbowałam skupić się na tym, co do mnie mówiła, jednak w głowie kotłowały się myśli. Co mogę zrobić, żeby ją tu zatrzymać?
 - A ostatnio zapisałam się nawet na kółko plastyczne. Chcę rysować tak, jak ty! - prawie wykrzyknęła z radości, a mnie zrobiło się bardzo miło, że jestem dla niej w pewien sposób autorytetem. - Mama idzie, muszę kończyć, pa! - sygnał urwał się nim zdążyłam na niego odpowiedzieć.
 Po tej rozmowie byłam cała roztrzęsiona i nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wszystko, czego tylko dotknęłam leciało mi z rąk. Nie miałam pojęcia, co zrobić, ani jak sobie z tym wszystkim poradzić. Chciałam o wszystkim jak najszybciej powiedzieć Danielowi, ale on był w pracy i jak na złość nie odbierał ode mnie telefonów. Może po prostu nie chciał ze mną gadać? Ostatnio tak często się ze sobą kłócimy... Jeszcze bardziej się przez to wszystko roztrzęsłam, zaczęłam okropnie dygotać na całym ciele.
 W jednej chwili mój wzrok padł na nóż, leżący na kuchennym stole, na moje pokuszenie.  Ostrożnie ujęłam go palcami, a dłonie trzęsły mi się tak, że ledwo zdołałam go utrzymać. Z wahaniem przyłożyłam zimne ostrze do mojej rozgrzanej skóry, wiedziałam, że nie powinnam tego robić. To złe, tylko krzywdzę tym siebie. Wiedziałam, że później wyrzuty sumienia będą zżerać mnie od wewnątrz.
 Po chwili na moim przedramieniu powstała krwawa róża.
 ~*~
  Daniel zjawił się w domu około czternastej, co mówiąc szczerze, powitałam z wielką ulgą. Gdy tylko wszedł do środka ja podbiegłam do i rzuciłam się na niego, obejmując i tuląc. Nie chciałam już się z nim kłócić, tęskniłam za moim starszym bratem.
 - Co za entuzjastyczne powitanie. - skwitował ze śmiechem, odwzajemniając uścisk. Jest sporo większy niż ja i dobrze zbudowany, dlatego w jego ramionach czułam się jak w łapach niedźwiedzia.
 - Tęskniłam za tobą. - powiedziałam, nie wiedzieć czemu, lekko płaczliwym głosem. Naprawdę chciałam, żeby wszystko już było w porządku nie chciałam się już z nim  kłócić, nie chciałam utrudniać mu, i tak już ciężkiego, życia.
  Wypuściłam brata z objęć i przyjrzałam mu się. Cerę miał bladą a pod oczami lekkie sińce. Na twarzy malowało się najzwyczajniejsze zmęczenie. Przepracowywał się.
 - Jest coś do żarcia? - zapytał, wlokąc się w stronę kuchni. Widziałam, że ledwo chodzi i pogratulowałam sobie w duchu tego, że postanowiłam dzisiaj ugotować obiad, co, szczerze, nie zdarza mi się często.
 - Jest spaghetti, sama gotowałam. - odparłam, kiedy mój brat usadowił się na krześle przy stole.
 - O Boże. Tego właśnie się boję. - zażartował. Oparł głowę na dłoniach i zamknął powoli oczy. Powinien iść się przespać. - Odgrzejesz mi? - dodał z nutką błagania w głosie.
 - Jasne. - powiedziałam z uśmiechem. - Ale jesz na własne ryzyko. - dodałam, a na twarzy Daniela odmalował się świetnie zagrany wyraz strachu.
 Parsknęłam na ten widok śmiechem. Trzeba przyznać, że mój brat potrafi być uroczy. Szkoda, że nie ma dziewczyny, bardzo tego żałuję, ale wydaję mi się, że ja jestem tego powodem. Dziwne uczucie, kiedy w końcu zdaję sobie z tego sprawę.
  Wstawiłam talerz pełen spaghetti do mikrofali po pierwsze, po to żeby mieć pewność, że nic nie przypalę; po drugie, nie chciało mi się pieprzyć z podgrzewaniem wszystkiego na ogniu. Niestety nie należę do osób pracowitych jak mrówki, pszczółki czy Bóg jeden wie co jeszcze. Po kilku minutach wyciągnęłam gorący talerz, parząc sobie przy tym opuszki palców, i, uważając by niczego nie upuścić, położyłam danie na stole, tuż pod nosem mojego brata.
 - Lea dzisiaj dzwoniła. -- powiedziałam.
 Daniel jednak mnie nie słuchał. Utkwił swój skupiony wzrok w moich rękach, a ja już wiedziałam co stanie się za chwilę.
 - Lu, co to jest? - zapytał, a ja czułam jak narasta w nim gniew.
Udawałam, że nie wiem o czy on mówi. Udawałam, że na rękawie mojej bluzki wcale nie ma wielkiej, szkarłatnej, krwawej plamy. Udawałam, że absolutnie nic się nie stało.
 - To jest spaghetti. - odparłam, jak gdyby nigdy nic. Próbowałam schować jakoś moje przedramię, jednak zanim zdążyłam to zrobić, Daniel złapał mnie za nie mocno.
 Chwilę szarpaliśmy się zanim mój brat zdołał podwinąć rękaw bluzki. Powoli zaczął odwijać przesiąknięty krwią bandaż. Widziałam jak zły na mnie jest i z jakim trudem próbuje nad sobą panować. Rozumiałam go, jednak czasami miałam wrażenie, że on nawet nie stara się zrozumieć mnie. Zirytowało mnie to.
 - I jak ty chcesz, żeby ją nam oddali, co? - warknął na mnie Daniel. W tamtej chwili naprawdę się go bałam, wyglądał groźnie i aż cały dygotał z gniewu. - Jak ty chcesz się nią zająć, jeżeli ciebie cały ja muszę niańczyć ciebie? - prychnął.
Wyrwałam mu się, a z odsłoniętej rany obficie lała się krew.  Spojrzałam na niego gniewni, maskując tym prawdę. A prawda była taka, że chciało mi się płakać. Zgarnęłam z korytarza plecak, w którym znajdowały się moje rzeczy i wybiegłam z mieszkania, trzaskając drzwiami.
 - Tak, uciekaj, świetnie. Najlepiej to w ogóle już nie wracaj. - krzyknął za mną.
  Nie miałam zamiaru przychodzić dzisiaj do stadniny, ale nie wiedziałam co ze sobą zrobić i gdzie się podziać. Moje plany ułożyły się same. Szłam żwirowaną ścieżką w stronę stajni, wsłuchując się jak drobne kamyczki chrzęszczą pod ciężarem moich butów. Byłam odrobinę roztargniona.
 - Oh, Honolulu, świetnie, że cię widzę. - zagadnął mnie właściciel stajni, który dosłownie pojawił się znikąd. Zanim zdążyłam zareagować kontynuował. - Dzisiaj przybył do nas nowy uczeń, było by miło, gdybyś pokazała mu okolicę. - wyrzucił na jednym wdechu - Dziękuję, jesteś kochana. - dodał, zanim zdążyłam odmówić i oddalił się z prędkością światła.
 To było co najmniej dziwne. Mimo tego, że nie miałam co robić, taki obrót sprawy nie przypadł mi do gustu. Nie chciałam, żeby ktokolwiek oglądał mnie w takim stanie, w jakim jestem dzisiaj. Kontynuowałam drogę do stajni, starając się opanować własne emocje. Nie pozwoliłam sobie na łzy, które już od jakiegoś czasu paliły mnie pod powiekami.
 Sama nie wiem kiedy znalazłam się w środku. W jednej chwili po prostu uderzył we mnie ostry zapach siana i usłyszałam głośne rżenie, a w następnej już siedziałam na podłodze. Nawet nie poczułam momentu, w którym sie o coś potykam. Nienawidzę być tak roztargniona.
- Racz mi wybaczyć lady, ale moje nogi nie miały prawa cię zobaczyć - westchnąłem nieznajomy chłopak. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, a może raczej w uszy, był jego brytyjski akcent. Miałam wrażenie, że mówiąc specjalnie go podkreśla. Pomógł mi wstać. - Więc skoro już tu jesteś... Jak cię zwą? - lustrował mnie wzrokiem, a mnie do głowy przyszło tylko jedno.
Co za arogancki dupek.
Czy dzisiaj jest jakiś cholerny dzień palanta? Miałam już kompletnie dość wszystkiego. Przyjechałam tu żeby się zrelaksować i odstresować, a wyszło kompletnie na odwrót. W dodatku, jeżeli przez to całe oprowadzanie spóźnię się na trening, to moi kumple mnie zabiją. Nie mam zamiaru rezygnować z tańca dla jakiegoś nadętego bufona. Mam tylko nadzieję, że się do mnie nie przyczepi jak rzep do psiego ogona. Niby mam dużo czasu, ale nigdy nie wiadomo co komu strzeli do głowy.
 - Honolulu. - przedstawiłam się, a chłopak prawie parsknął śmiechem, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. - A ty to pewnie ten nowy, tak?
 - Leonard. - przedstawił się i chciał jeszcze coś dodać, ale nie pozwoliłam mu, mając w dupie dobre maniery.
 - Świetnie. Mam cię dzisiaj oprowadzić. - na twarzy Leonarda pojawił się ledwo widoczny wyraz zadowolenia.
 Pokazywałam chłopakowi wszystkie najważniejsze punkty akademii.  Nie wyglądał na specjalnie nią zachwyconego, a wręcz wydawało mi się, że na jego twarzy mogę dostrzec obrzydzenie. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ja mówiłam tylko to, co wydawało mi się konieczne, a on odpowiadał tylko wtedy, kiedy uznał za stosowne. Dlatego nasza współpraca zmierzała w dobrym kierunku. Prawdopodobnie nigdy więcej nie będzie nam dane spędzać czasu razem, nad czym szczególnie nie ubolewałam, bo troszkę irytował mnie ten typek. Nosił się jak paw. Mimo wszystko zaintrygowało mnie to, dlaczego mijane przez nas osoby, w większej mierze dziewczyny, zaczynają oglądać się za nami i chichotać jak jakieś niespełna rozumu, gdy tylko nas widzą. Niektóre ośmieliły się nawet pokazać na Leonarda palcem. Chłopak udawał, że tego nie dostrzega, ale był wyraźnie rozdrażniony.
 - Czemu one wszystkie tak na ciebie reagują? - zapytałam, zanim zdołałam ugryźć się w język. Mnie też zaczynały już drażnić te rozchichotane idiotki.
 - To ty nie wiesz, z kim masz przyjemność? - zapytał, z nieskrywanym zaskoczeniem.
Zaczęłam się zastanawiać, czy on ma równo pod sufitem. Czy oczekiwał ode mnie jakiegoś specjalnego traktowania, czy co? Nie będę się przed nim płaszyczyć, choćby był jakimś pieprzonym księciem.
 - Absolutnie nie. - odparłam, nawet nie przejmując się tym, że olał moje pytanie. Nie zamierzałam już się przypominać.
Leo?
mam nadzieję, że się podoba >w<

11.16.2018

Od Honolulu CD. Thomasa

 Thomas został na zewnątrz, by wypalić kolejną fajkę, a ja w tym czasie przygotowywałam napój bogów. Powyciągałam z szuflad i szafek wszystko co było mi potrzebne. O mało co nie zabiłam się, wydobywając z najwyższej półki minipianki. Przeklinając to, że  karły jednak mają ciężkie życie, spoglądałam przez okno na oddaloną ode mnie, szarą sylwetkę mojego towarzysza. W zasadzie nie widziałam wiele więcej poza tlącym się w oddali czerwonym punkcikiem. Chłopak długo stał nieruchomo, wyraźnie rozkoszując się paleniem. Wydawał się być wtedy naprawdę rozluźniony i zrelaksowany, sądząc po konturze jego sylwetki.
Przygotowanie napoju nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Może nie był wcale taki idealny, bo czekolada chili była z torebki, mleko najtańsze, na pół rozcieńczone wodą, w dodatku sojowe, a bita śmietana z puszki, jednak w tym momencie mało mnie to obchodziło, a smak, przynajmniej w tej chwili, był najlepszy jaki mogłam sobie wymarzyć.
 Ledwo zdążyłam położyć na blacie dwa wielkie, różowe kubki z parującym, gorącym płynem, gdy do pomieszczenia wszedł Thomas. Przyjemny zapach wypełnił kuchnię, sprawiając że w momencie zrobiło się cieplej. Moje dłonie odzyskały swój dawny kolor, mimo wszystko nadal bardzo się trzęsłam.
 - No proszę... szybko ci poszło. - rzekł Thomas, wchodząc. Na jego twarzy widniał ten sam wyraz samozadowolenia, co u kota z Cheshire, ale miało to swój urok. Pasowało do niego.
 Thomas zajął usiadł na blacie tuż obok mnie, sącząc gorącą czekoladę. Obserwowałam go jak powoli upija gorący płyn z kubka. Miał lekko przymknięte powieki, sprawiające wrażenie opadłych lekko ze zmęczenia, a na ledwo zauważalnie rozchylonych ustach błąkał się jego ironiczny uśmiech, który miałam okazję poznać dziś rano. Zastanawiałam się tylko czy nie siedzę zbyt blisko niego, dla bezpieczeństwa odsunęłam się od niego trochę, pod pretekstem oparcia się o lodówkę.
 - Zdradź mi swój sekret... - zagadnął, lekko zaczepnym tonem. A może tylko mi się wydawało?
 Odruchowo chwyciłam za mój lewy nadgarstek, co nie umknęło oczom chłopaka, chociaż życzyłabym sobie, by tak było. W tym momencie byłam już pewna, że mnie przejrzał i okropnie zła na siebie, przez ten mój jeden błędny ruch. Mogłam lepiej się kontrolować. Miałam to sobie za złe.
 - Jaki sekret? - zapytałam, grając na zwłokę, w obawie przed pytaniem, które spodziewałam się usłyszeć.
 - Jakikolwiek. - odparł, biorąc kolejnego łyka. Byłam mu w tym momencie cholernie wdzięczna za to, że nie naciskał, uszanował moją prywatność, tak jak ja wcześniej uszanowałam jego.
Odetchnęłam cicho z ulgą.
 - Cóż... nie lubię groszku. - wyznałam z udawaną powagą.
 Chłopak parsknął w swój kubek, resztka piany z kubka ubrudziła mu nos. Mimowolnie nachyliłam się w jego stronę, by ją zgarnąć. Dotknęłam delikatnie jego nosa, zbierając słodką pianę na palec. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie w jak niekomfortowej sytuacji się znalazłam. Trochę mnie to sparaliżowało. Thomas uśmiechnął się, a ja znów poczułam irytację, bo  nie mogłam odczytać jego myśli. I znów ten cholerny wyraz samozadowolenia.
 - Ktoś tu się chyba naoglądał za dużo "Zakochanej złośnicy" - zaśmiał się, patrząc mi prosto w oczy. Widziałam, że stara się mnie speszyć lub zawstydzić. Nie miałam zamiaru opuszczać wzroku.
  Niczym nieskrępowana oblizałam palec, a zimna już, lepka pianka rozpuściła mi się na języku. Przez chwilę rozkoszowałam się jej słodyczą.
 - Być może. - odparłam, nonszalancko opierając się o lodówkę, tym samym przyjmując wcześniejszą pozycję. Przyłożyłam palec do ust. - Ale cii... to mój sekret. - dodałam.
Zaśmiał się. Tak zwyczajnie, nie było to nic wymuszonego. Po prostu najzwyklejszy, naturalny śmiech. Wsłuchiwanie się w jego dźwięk sprawiło mi dziwną radość. Miał przyjemne, charakterystyczne brzmienie. Satysfakcjonowało mnie to, że miałam pewność, iż Thomas pozwolił sobie być sobą. Chociaż na chwilę. Zauważyłam, że lekko odchyla głowę do tyłu, kiedy się śmieje.
 - Hej, teraz twoja kolej. - lekko szturchnęłam go w ramię.
 - Kolej na co? - zapytał, wyraźnie się ze mną drocząc, zupełnie jakby sprawiało mu to jakąś przyjemność.
 - Jak to na co? Na twój sekret. - odpowiedziałam spokojnie - To niesprawiedliwe, że ty znasz mój, a ja twojego nie.
 - Czyli to, że jesteś fanką "Zakochanej złośnicy" jest twoją życiową tajemnicą, tak? - zapytał, a kącik jego ust powędrował ku górze.
 - Jasne. - parsknęłam - Gdyby ktoś się o tym dowiedział... To zniszczyłoby moją reputację. - zażartowałam. Nawet dobrze mi się z nim rozmawiało. I... intrygował mnie w pewien sposób.
 Thomas wpatrywał się we mnie intensywnie, a ja byłam lekko zmieszana pod wpływem tego spojrzenia, jednak nie pozwoliłam sobie  na okazanie tego w jakikolwiek sposób, nie wspominając już o odwracaniu wzroku. Cierpliwie czekałam na to, aż zdecyduje mi się odpowiedzieć.
 - Jesteś całkiem fajna. - oznajmił w końcu, wyraźnie zadowolony z siebie.
Tym razem to ja się zaśmiałam.
 - To ma być ten twój sekret? - zapytałam, z nutką niedowierzania w głosie.
 - A co jest z nim nie tak? - ponownie odpowiedział pytaniem, co już powoli zaczynało mnie irytować.
 - Wszystko z nim okej. Tylko słaby ten twój sekret. Rozczarowałeś mnie... Liczyłam na coś bardziej... hmm... spektakularnego- uśmiechnęłam się słodko - Mój był zdecydowanie lepszy. - oparłam głowę o lodówkę i pozwoliłam moim powiekom opaść. Jednak wciąż czułam na sobie spojrzenie Thomasa. - Długo jeszcze będziesz się tak na mnie gapił? - zapytałam sennym głosem. Zaczynałam powoli odczuwać zmęczenie.
 - Myślę, że dopóki mi się nie znudzi. - już nawet na niego nie spojrzałam. Nie miałam siły otworzyć oczu.
 - A ja myślę, że wcale nie masz na co patrzeć. - odpowiedziałam sennie.
Thomas?
<3

11.15.2018

Od Honolulu CD. Thomasa

 Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło, że zaproponowałam to spotkanie, być może fakt, że po kłótni z Danielem nie chciałam być sama? Nie wiem. Nie rozumiałam tego, jednak w żadnym wypadku nie miałam zamiaru się wycofać.
  W każdym razie rozmowa z Thomasem wprawiła mnie w troszkę lepszy nastrój.  A może to tylko dopamina, która zaczęła się pojawiła się w moim mózgu, gdy wypaliłam papierosa?
 Douce lekko szczypnęła mnie w szyję chrapami, domagając się z mojej strony troszkę więcej uwagi. Pogładziłam ją po ładnej głowie.
 - Co, maleńka? Podobał ci się trening? - mówiłam cicho, cały czas głaszcząc klacz po głowie i szyi. Odpowiedziało mi ciche rżenie, a ja zaśmiałam się - Czeka nas jeszcze wiele pracy.
 Zgarnęłam kantar, który przed treningiem powiesiłam na ogrodzeniu i założyłam go Vie, następnie przypięłam uwiąz i wyprowadziłam ją na padok, gdzie pasły się już inne konie. Douce nie odstąpiła mnie na krok, dalej tkwiła przy moim boku, nie zamierzając odejść.
 - Mam coś dla ciebie. - oznajmiłam. Może to i głupie, że rozmawiam z koniem, ale nie obchodzi mnie to. Czasami mam wrażenie, że ona rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
 Wyciągnęłam z kieszeni jabłko i rozerwałam je w rękach na pół.
 - Nie dam ci całego, grubasie. - powiedziałam do klaczy i wyciągnęłam do niej rękę ze smakołykiem, a ona szybko porwała go z mojej dłoni. Zajadała ze smakiem i zadowoleniem wymalowanym na pyszczku - No leć już. Będę tęsknić, malutka.
Wróciłam z padoku, zajadając połówkę jabłka.
~*~
Kolejne godziny w akademii upływały jak zwykle, jak w zegarku. Wszystko miało swój ustalony rytm i porządek, nic nie zmąciło planu dnia, który kadra  dla nas ustanowiła.
  Na treningu z crossu ja i Douce dawałyśmy z siebie około pięćdziesięciu procent tego, co byłyśmy w stanie razem zrobić. Nie chciałam jej dzisiaj forsować, bynajmniej nie na crossie, dawałam jej czas na przywyknięcie do nowych koni i uczniów, którzy pojawili się w naszej grupie. Kiedy tak przyglądałam się wierzchowcom oraz ich jeźdźcom dokonałam naprawdę wielkiego odkrycia. Tak olbrzymiego, że aż miałam ochotę mocno stuknąć się w czoło. Olśniło mnie, że przecież już jakiś czas temu Thomas trafił do akademii i, rzecz jasna, do mojej grupy jeździeckiej. Ale nie widziałam go tu więcej niż jeden, może dwa razy. Więcej już się nie pojawił, a mnie lekko zaintrygowało dlaczego. To właśnie dlatego rano go kojarzyłam, jednak wtedy nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Nie czułam się w jakiś sposób urażona, tym, że nie przyszedł na trening się ze mną zobaczyć. Nasza znajomość nie była nijak zobowiązująca, po prostu chłopak był na tyle miły, że poczęstował mnie swoim papierosem. Z resztą, wcale nie miałam pewności co do tego czy on w ogóle ma pojęcie, że jesteśmy w jednej grupie, czy też nie.
 Po crossie mięliśmy dwadzieścia minut przerwy na ochłonięcie, po czym wszyscy musieliśmy przejść na halę. Strasznie się rozpadało i zaczęło bić gradem. Wszyscy wprowadzili swoje konie na halę,  gdzie posłusznie ustawiłam się w rządku za resztą uczniów. Pani Lisa, trenerka, spóźniała się. Powoli zaczynałam się niecierpliwić, z resztą, Douce także nie wyglądała na zachwyconą przymusem czekania.
Słyszałam jak niektórzy klną cicho pod nosem ze zniecierpliwienia i rozumiałam to doskonale, bo sama miałam wielką chęć wyjścia stamtąd i trzaśnięcia drzwiami. Miałam poczucie, że ktoś marnuje mój cenny czas. Zaczęłam stępować wraz z klaczą dookoła sali, a później przeszłam do kłusa i zrobiłam parę prostych ćwiczeń. Inni także starali się w jakiś sposób wykorzystać to, że to nasza kolej treningu.
 Nagle drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem, a do środka wszedł jeden z uczniów, oznajmiając, że pani Lisa potwornie się rozchorowała i dzisiaj nie będzie treningu. Z kilku stron posypały się głośne przekleństwa, a ja tylko cicho westchnęłam.
 - Cóż,  wygląda na to, że na dzisiaj koniec , kochana. - szepnęłam do klaczy, kładąc się na niej i wtulając w jej szyję.
 Nie wiem dlaczego, ale odczułam pewnego rodzaju zawód. Thomas nie pojawił się do końca treningu, a ja, nie wiedzieć czemu, chyba skrycie na to liczyłam.  Nie rozumiałam tego, nigdy specjalnie mi nie zależało na tworzeniu jakichś relacji z pozostałymi podopiecznymi akademii. Raczej od nich stroniłam, nie interesowały mnie znajomości z nimi. Nie zwracając na niego uwagi i próbując pozbyć się tego niekomfortowego poczucia opuściłam halę, pozostawiając wszystkich za sobą. Sądząc po rozgardiaszu, jaki zapanował za mną, pozostali uczniowie także zaczęli się rozchodzić.
Pozostałą część dnia spędziłam niezbyt produktywnie. Coś tam pobaźgrałam, coś tam poczytałam w bibliotece. Oglądnęłam kilka filmików na you tubie i dużo czasu poświęciłam Douce. Bawiłyśmy się trochę razem, uwielbiam spędzać z nią czas i patrzeć jak klacz otwiera się przede mną coraz bardziej. Jak coraz bardziej mi ufa. Pamiętam jak trudne były nasze początki, jak ciężko było mi z nią współpracować. Ale cały trud, który włożyłyśmy w naszą współpracę okazał się być tego warty. Efekty są bardziej niż zadowalające, a ja zyskałam najlepszą przyjaciółkę na świecie.
~*~
 Poirytowana ilością osób, które, jak na złość, postanowiły spędzić dzisiaj swój wolny czas w bibliotece, wyszłam na spacer. Było coś koło dziewiętnastej i na dworze panował półmrok, ale nie przeszkadzało mi to. Przynajmniej przestało padać. Żałowałam tylko, że nie wzięłam jakiejś kurtki, bo moja bluza była stanowczo za cienka, a zaczynało robić się chłodno i w dodatku wzmógł się dosyć silny wiatr. Usiadłam na ogrodzeniu, nieopodal umówionego miejsca spotkania, wyciągnęłam z kieszeni nieco już połamany ołówek i dość mocno zgniecioną kartkę. Rozprostowałam ją na kolanach i zaczęłam szkicować. Rysunek nie był dokładny, bo oświetlenie nie pozwoliło mi na porządne nakreślenie wszelkich szczegółów i detali. Myślałam, że dłonie odpadną mi od zimna, były skostniałe i, o ile dobrze mogłam dostrzec w słabym świetle, czerwone i lekko zsiniałe. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Za dwadzieścia ósma. Spostrzegłam w półmroku jakąś wysoką postać, nadchodzącą w moim kierunku. Zeskoczyłam z ogrodzenia, na którym siedziałam, i ruszyłam w jej kierunku.
 - Co tuj robisz tak wcześnie? - usłyszałam znajomy głos.
 - Opalam się, jak widać. - odparłam sarkastycznie, trzęsąc się z zimna. Mój rysunek bezceremonialnie włożyłam do kieszeni bluzy. - A ty?
 - Opalam się. - zakpił ze mnie, dając tym samym wyraźnie do zrozumienia, że nie odpowie mi, dopóki ja nie odpowiem jemu.
Westchnęłam cicho i włożyłam ręce do kieszeni, by chociaż trochę móc je ogrzać.
 - Najwidoczniej zamarzam. - parsknęłam - Po prostu miałam już dość ludzi i wyszłam się przewietrzyć. Potrafią być irytujący. A teraz mi odpowiesz?
 - Cóż... Podobnie jak ty, miałem ich wszystkich dosyć i po prostu wyszedłem. - odparł. Jego twarz skryta była w cieniu, dlatego ciężko mi było odczytać z niej jakiekolwiek emocje.
 - Nie widziałam cię tu wcześniej. - stwierdziłam, bez skrępowania przyglądając się chłopakowi. Można by rzec, że bezczelnie wpatrywałam się w niego, jednak jemu raczej to nie przeszkadzało. Nie uciekał wzrokiem, jak wszyscy, tylko sam zaczął patrzyć na mnie.
 - Nie jestem tutaj od dawna. - odpowiedział na moje niewypowiedziane pytanie - W sumie, jak na razie, średnio mi się tutaj podoba.
Parsknęłam śmiechem. Sama pamiętam jak prosiłam brata, by pozwolił mi trenować z naszym sąsiadem, panem Stanem,  żeby nie wysyłał mnie tutaj. Że nie chcę i że nie będę tu uczęszczać. Ale Daniel uparł się, że muszę otworzyć się na społeczeństwo.
 - Co jest? - zapytał Thomas, zbity stropu moim śmiechem.
 - Nic. - wzruszyłam ramionami - Gwarantuję ci, że się przyzwyczaisz.
Sama nie wiem kiedy zaczęliśmy oddalać się od akademika, zmierzając w stronę lasu. Zrobiło się już naprawdę ciemno i bardzo chłodno.
- Umrę jeśli zaraz nie napiję się gorącej czekolady. - oznajmiłam nagle, a mój głos drżał od zimna.
 - Gorącej czekolady? - powtórzył Thomas. Był wyraźnie zaskoczony, ale może i też trochę rozbawiony.
 - Nie takiej zwykłej. Tylko takiej z chili, podwójną bitą śmietaną i mimipiankmi. - na samą myśl zrobiło mi się trochę cieplej - Jestem pewna, że jest w kuchni, czasem ją wam podkradam.
 - Jak to podkradasz nam? - nie zdążył do kończyć, bo mu przerwałam.
 - Uczę się tutaj, ale tu nie mieszkam. Dlatego można powiedzieć, że kradnę. - zaśmiałam się - W ogóle to ... Pewnie nie powinno mnie już tu być, ale jakoś nie mam ochoty wracać do domu. - powiedziałam zgodnie z prawdą. Może i mówiłam trochę za dużo, ale nie obchodziło mnie dziś to. W ogóle już mało co mnie obchodziło.
Thomas?
naprawdę się staram

11.14.2018

Od Honolulu do Thomasa

- Śniadanko - usłyszałam, czując jak palce Daniela delikatnie zaciskają się na moim nosie, ciągnąc go lekko - jak się pospieszysz, to może podrzucę cię do stajni.
 Uniosłam, ciężkie jeszcze od snu, powieki i spojrzałam na szczerzącego swoje zęby w uśmiechu mężczyźnie. Kochałam go, naprawdę, bardzo go kochałam, ale pobudka o piątej trzydzieści rano wzbudziłaby gniew i rządze mordu w każdym. Dlatego też przewróciłam się tylko tyłkiem do brata, szczelnie naciągając kołdrę na głowę. Byłam strasznie zmęczona, choć sama nie mam pojęcia czym.
 - Nie chcę mi się dziś żyć. - wymruczałam żałośnie, a mój głos stłumiła kołdra. - Daj mi jeszcze godzinkę. - dodałam błagalnie.
 Słyszałam wyraźnie, kiedy Daniel krzątał się po moim pokoju. Bezczelnie grzebał mi po rzeczach. Rozpoznałam szelest papieru i jestem pewna, że kilka moich ołówków stoczyło się z biurka na podłogę. Nieco zaciekawiona, tym, co on knuje, wyjrzałam spod kołdry.
 - Zostaw to. - powiedziałam, gdy brat zaczął przeglądać moje baźgroły.
 - Oh, nadal nie pozbyłaś się swojego akcentu... - zacmokał Daniel. To prawda, jako małe dziecko mieszkałam we Francji, a w starym domu wciąż rozmawialiśmy po francusku, dlatego pozostał mi akcent, który wszyscy mi wypominają. - Są naprawdę dobre. - chłopak kompletnie mnie ignorował, a ja starałam się opanować. Nie wiem dlaczego jestem tak przewrażliwiona na punkcie moich rysunków.
 - Nie, nie są. - burknęłam, podnosząc się z łóżka. Uśmiech mojego brata zbladł, kiedy na mnie spojrzał, a mnie zrobiło się przykro, bo znów go zraniłam. - No... to co na to śniadanie? Zgłodniałam.
 Śniadanie zjedliśmy prawie całkowicie w milczeniu. Ledwo co tknęłam moją porcję. Omlet ugryzłam może ze dwa razy, a i tak miałam wrażenie, że zaraz się nim udławię. Mimo iż mój braciszek jest świetnym kucharzem, nie dałam rady nic przełknąć.
 - Wypij chociaż herbatę. - mruknął, przenosząc wzrok z porannej gazety na mnie.
Posłusznie chwyciłam w dłonie kubek z gorącym, parującym napojem po czym upiłam kilka łyków. Nie bardzo wiedziałam jak zacząć rozmowę, atmosfera między nami była ciężka, a ja zdawałam sobie sprawę z tego, czyja to wina. Ja niszczyłam mu życie.
 - Mmm... Daniel? - wymruczałam cicho, a on ponownie uniósł wzrok ponad gazetę - Przyjdziesz dziś popatrzeć na mój trening z Vie? Robimy naprawdę duże postępy i pomyślałam sobie, że... m-może mógłbyś...
 - Nie dzisiaj. - przerwał mi. Nie był na mnie zły, ale wyraźnie widziałam jak bezradny wobec mnie się czuje - Przykro mi, mam wiele pracy.
 - Oh, okej. - odparłam krótko.
  Zapakowaliśmy się do samochodu, a ja byłam dzisiaj na tyle leniwa, że nawet nie zrobiłam makijażu. Miałam głęboko gdzieś to, co pomyślą o mnie inni - wiem, że daleko mi do bogini. Nie chciało mi się i tyle.
 Droga do stajni nie była długa, samochodem zajmowała około pięciu minut. Daniel zazwyczaj starał się mnie zabierać, kiedy jechał do pracy. Niestety często trudno mi było zwlec się z łóżka o tak wczesnej porze i byłam skazana na kilkunastominutowy spacer lub wycieczkę rowerową. Całe szczęście dzisiaj mnie podwiózł, bo chmury na niebie nie wyglądały zbyt przyjaźnie, a ja nie miałam najmniejszej ochoty moknąć.
 Samochód powoli zatrzymywał się przed bramą, a pierwsze krople zimnego, listopadowego deszczu zaczęły rytmicznie uderzać o szybę. Cmoknęłam szybko Daniela w policzek, jak to zwykle robię na pożegnanie, i miałam już wysiąść, jednak on złapał mnie za przedramię. Syknęłam z bólu, zanim zdołałam się powstrzymać. Mimo to Daniel nie zelżył uścisku.
 - Wiem, że są nowe. - powiedział, starając się podwinąć rękaw mojej czarnej bluzy. Milczałam. - Wiem, że nie wyszłaś z tego gówna, Lu, tylko nie rozumiem, czemu wciąż mnie okłamujesz?
Nadal byłam cicho, czekając na to, co jeszcze mi powie. Sama dobrze wiedziałam, że jestem tylko obciążeniem. Niczym więcej niż problemem, którego już dawno powinien był się pozbyć.
 - O nic cię nie obwiniam, tylko... ja już naprawdę nie mam siły. - mówił łamiącym się głosem, a moje serce ścisnęło się w klatce piersiowej.
Spokojnie, powtarzałam sobie w duchu, spokojnie.
Spojrzałam na brata wzrokiem, który nie wyrażał niczego, a moja twarz pozostała obojętna, mimo iż czułam jak łzy pieką mnie pod powiekami.
 - Przepraszam. - wyszeptałam cicho i wybiegłam z samochodu. Nawet nie wiem kiedy Daniel mnie puścił.
  Wchodząc do stajni byłam w podłym nastroju. Nie rozumiałam samej siebie, jak mogę pozwolić na to, by ktoś, kogo kocham, cierpiał z mojej winy. Byłam na siebie zła, niczym nie zasłużyłam sobie na tak dobrego brata. Zgarnęłam z mojej szafki sprzęt do czyszczenia i ruszyłam w stronę boksu Douce Vie. Z powodu wczesnej pory większość koni była jeszcze w stajni, jednak gdzieniegdzie krzątali się już ludzie,  czy to stajenni, czy właściciele koni.
 - Cześć maleńka. - uśmiechnęłam się do klaczy, która widocznie była zadowolona, że ją odwiedziłam. Najwyraźniej ona jedyna.
Douce powitała mnie cichym rżeniem, a ja pogładziłam ją lekko po chrapach, zanim zaczęłam ją czyścić. Na początku oczyściłam ją mniej-więcej ze wszelkich zlepek i sklejek, po czym jeszcze raz wyszczotkowałam jej szarą sierść, tym razem już porządnie.  Na dzisiaj zaplanowałam dla nas trening na cordeo. Vie nie przepada za wędzidłem czy ogłowiem, z resztą, bardzo ładnie pracuje bez nich, a nie ma jej co męczyć przed kolejnymi lekcjami.
 Na ujeżdżalni Douce była bardzo zrelaksowana. I dzisiaj również niezwykle grzeczna. Reagowała na najmniejsze pomoce, najdelikatniejszy dotyk łydką, czy balans mojego ciała, miałam wrażenie, że płynę razem z nią w powietrzu, że stanowimy duet doskonały. Pod koniec treningu leżałam na klaczy, wciągając jej zapach, a ona lekko stępowała ze mną na grzbiecie. Obie byłyśmy lekko zmęczone, ale zadowolone. A przynajmniej ja, chociaż sądząc po zachowaniu Vie i jej podobał się trening. Podniosłam głowę i spostrzegłam, że ktoś się mi przygląda. Ciemnowłosy chłopak, którego kojarzyłam, jednak nie miałam pewności skąd. Stał oparty o ogrodzenie i palił papierosa. Zgrabnie zsunęłam się z mojego wierzchowca i ruszyłam w jego kierunku . Vie niepewnie podążyła za mną.
 - Ładnie to tak podglądać? - zapytałam, patrząc prosto w granatowe oczy chłopaka. Był ode mnie sporo wyższy, dlatego musiałam lekko zadrzeć głowę do góry. Czułam na karku oddech Douce.
 - Ładnie to tak zaczepiać obcych ludzi? - odpowiedział pytaniem na pytanie, a na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek.
Obdarzyłam go tym samym.
 - Pewnie nie. - westchnęłam, lekceważąco wzruszając ramionami.
 - Sama sobie odpowiadasz. -odparł gładko, z tym samym uśmiechem.
Nie spuszczając z niego oczu pogładziłam Vie po jej zgrabnej szyi, po czym poprawiłam kosmyki włosów, które wypadły mi z kucyka.
 - Poczęstujesz mnie? - zapytałam, wskazując na papierosa w jego dłoni, a chłopak zaśmiał się.
 - To takie małe francuzeczki jak ty palą? - zapytał drwiąco, ewidentnie kpiąc sobie z mojego akcentu.
 - A tacy ładni chłopcy jak ty? - zaśmiałam się - To co, poczęstujesz czy nie?
Thomas?
Poczęstujesz? >w<

11.13.2018

Ciągle ci mówię, że nic się nie stało. A ty ciągle w to wierzysz.

Wizerunek: Niestety nie wiem, kto to, proszę o pomoc z identyfikacją.
Imię i nazwisko: Honolulu Hillfiger
Wiek: 17 lat
Głos: Alessia Cara
Płeć: Kobieta
Ranga: Intermédiaire.
Grupa: II 
Imię konia: Douce Vie
Pokój: Lulu, w towarzystwie swojego brata i jego zwierzyńca, mieszka w małym mieszkanku, w bloku, znajdującym się w pobliskim mieście.
Charakter: Honolulu jest bardzo kontrowersyjną postacią. Jej charakter, osobowość jest bardzo złożona. Nie da się jej opisać w dwóch zdaniach.
Na pierwszy rzut oka widać jej zimną powłokę. Od dziewczyny bije chłodem, co skutecznie odstrasza od niej ludzi. Choć i tak zachowuje przy tym swój urok i słodycz, z czego kompletnie nie zdaje sobie sprawy. Zawsze trzyma się na uboczu, woli pozostać niezauważona - wiecznie w cieniu. Niczym nie wyróżnia się z tłumu, choć nie podąża za nim. Zostaje szarą myszką. Nie czuje się dobrze w centrum uwagi i stroni od wszelakich sytuacji, które tym grożą. Można powiedzieć o niej "aspołeczna" i nie minie się to z prawdą. Nie lubi robić czegoś pod dyktando innych, wypracowała silną potrzebę niezależności. Nie lubi pracować w grupie, ma swój własny, odrębny sposób myślenia i pracy, przez co niezbyt odnajduje się w takich sytuacjach. Jeżeli już musi, to bierze część pracy na siebie i nie pozwoli wtykać w nią nikomu nosa. Olewa wszystkich i sprawia wrażenie jakby jej na niczym nie zależało, dlatego inni jej nie lubią. Przybrała idealnie dopasowaną maskę obojętności, która wręcz przyrosła do jej osoby. Nic nie jest w stanie jej zaskoczyć, urazić czy wywołać radość. Dlatego ciężko jest ją zmanipulować czy zaszantażować. Lu ignoruje wszystko i wszystkich, zachowuje się jakby miała to daleko w dupie. Tylko nieliczni mogą liczyć na choć jedno bardzo obojętne i zimne spojrzenie jej smutnych oczu. Wydaje się, że nie da się jej obrazić. 
Lulu to osoba okropnie tajemnicza. Nic o niej nie wiadomo. Dobrze ukrywa wszystkie emocje, uczucia i przeszłość. Z całej społeczności, w której się obraca nikt nie jest w stanie nic o niej powiedzieć czy ocenić. Ciężko też cokolwiek wywnioskować na podstawie jej zachowania, gdyż teraz przychodzi jej całkiem naturalnie ta gra pozorów. Może się wydawać, że Lu wciąż pilnuje się, ale wypracowane zachowania tak weszły jej w krew, że nie ma problemów z udawaniem. To dziwne, że była w stanie zagłuszyć swoją poprzednią naturę, prawie całkowicie się jej pozbyć, prawda? I tu ujawnia się jedna bardzo ważna cecha Honolulu - samokontrola. Jest ona bardzo ważna w tym misternie ułożonym planie. Wystarczy jeden mały błąd, sekunda zapomnienia, by runął. Dziewczyna nie sprawiała wrażenia nieśmiałej, choć jest taka w rzeczywistości, ona po prostu nie mówi. Nie odzywa się wcale, kiedy nie musi. Kiedy musi stawia na minimalizm - opowiada tylko absolutną konieczność, nie więcej, półsłówka, monosylaby, ewentualnie pojedyncze zdanie - na nic więcej nie można liczyć. Pod przeciętnymi ocenami skrywa swą inteligencję, by nie wzbudzić podejrzeń i nie zdradzić zbyt wiele o swojej osobie. To kolejna część jej planu. Wybitnie inteligentna Lulu postanowiła nikomu nie mówić o tej zalecie, dlatego nawet o tym jak udało jej się osiągnąć najlepsze wyniki z egzaminów nikt nie wie. Zdolność obserwacji i bystrość pozwoliła jej na wychwycenie cech, które odpychają ludzi i zaczęła się nimi otaczać niczym murem, a konsekwencja tego jest wręcz przerażająca. Kontakty z ludźmi ograniczyła do minimum, nikt nie może się o niej dowiedzieć więcej niż pozwoli, by wiedział. Dziewczyna ambitna sama w sobie, poprzeczkę stawia wysoko, jednak tylko w sprawach, na których jej zależy. Wirtuozka misternej sztuki pomijania prawdy, co czyni ją manipulantką, a w konsekwencji stała się bardzo niebezpieczną osobą. Sama Lulu jest kimś ulotnym, owianym tajemnicą.
Jednakże tak jak każdy medal ma dwie strony, tak i Lu posiada też drugą stronę siebie. Zakopaną głęboko pod grą pozorów, jakby za murami. Można zauważyć jej odrębność, indywidualność, autentyczność. Ta część osobowości ma wiele zalet, które stanowią prawdziwe "ja" Honolulu. W rzeczywistości jest to osoba o bardzo kruchej psychice i to co na pozór nie robi na niej wrażenia, głęboko rani ją w środku, rozrywając strzępki jej duszy. Niepoprawna marzycielka, która wciąż ma nadzieję na lepszą rzeczywistość, wierzy, iż ma szanse na lepsze życie. Okazuje się osobą altruistyczną, która ma w sobie wiele pokładów empatii. Dogłębnie wrażliwa, łatwo się wzrusza, ale również niezwykle łatwo ją zranić, choć za cholerę się do tego nie przyzna. Osoba nieufna i w pewnym sensie płochliwa, dlatego, by się do niej zbliżyć trzeba postępować ostrożnie. Lu ma wielkie, gołębie serce. Niezwykle stała w uczuciach, niestety tak w miłości, jak i w nienawiści. Przy czym może bywać zazdrosna o osoby, na których jej zależy. Dziewczynę cechuje troskliwość. Przejmuje się o osoby które kocha, opiekuje się nimi i jest wtedy naprawdę cudowną młodą kobietą. Miłą i przyjazną oraz wyrozumiałą, choć wybaczanie przychodzi jej ciężko. Jej postać jest bardzo absorbująca, dziewczyna potrzebuje, by poświęcano jej uwagę, ale też trzeba być bardzo ostrożnym, by przypadkiem jej nie urazić. Jeżeli ktoś utraci jej zaufanie, nikłe są szanse, by je odzyskać. Straci ją bezpowrotnie. Honolulu jest lojalna, oraz odważna, to typ wojowniczki, która odda życie za swe idee. Nie chcę i nie pozwala, by ktoś się do niej zbliżał, ze strachu, że ktoś ponownie ją zrani. Zbyt dużo krzywdy zaznała od ludzi. I choć brakuje jej kogoś, kto by ją po prostu przytulił nie zamierza się poddawać i pozwolić, by ktoś poznał ją naprawdę.
Aparycja: Widzisz ją i od razu budzi się w tobie potrzeba zaopiekowania się tą małą niepozorną istotką. Ma niecałe 165 cm wzrostu i jest naprawdę bardzo drobna, wygląda troszkę jak duże dziecko, mimo iż nie narzeka na brak kobiecych kształtów. Sama czasem żartuje, że jest gruba, mimo posiadania bardzo zgrabnej, szczupłej sylwetki. Ma bladą, dziecięcą twarz z dużymi, szaroniebieskimi oczami, które przeszywają na wskroś, same nie zdradzając niczego poza czającą się w nich gdzieś głęboko nutką grozy. Jej mały, lekko zadarty nosek obsypany jest mnóstwem drobnych piegów, których szczerze nienawidzi. Ma wiele blizn po samookaleczeniu; niektóre są stare inne zdecydowanie świeższe. Ciekawym faktem jest to, że odkąd dziewczyna zainteresowała się modyfikacjami ciała jej blizny przybrały bardziej artystyczny wyraz. Mimo wszystko jej lewe przedramię szpeci wykrojony żyletką napis "what's love ". Lulu jest fanką alternatywnego wyglądu, zdecydowanie lubuje się w piercingu oraz tatuażach. Jej największy kompleks z dzieciństwa, mianowicie elfie uszy (w których teraz znajduje się multum kolczyków), już nie sprawia jej problemów. Ma przekłute sutki, pępek, przekłucie typu smiley oraz posiada septum, które zdarza jej się ukrywać. Ponadto w lewym uchu z dumą nosi kilkunastomilimetrowy tunel. Na jej plecach widnieje tatuaż - wilk, a na prawym udzie małe serduszko. Jej włosy są proste i sięgają za pupę, dziewczyna ma na ich punkcie obsesję. Często zdarza się jej farbować na różne kolory tęczy. Ma także bardzo małe dłonie o długich szczupłych palcach. Wyglądają jak rączki elfa.
Historia: Nieciekawa przeszłość, od której dziewczyna stara się jak najdalej uciec, zapomnieć. Właśnie dlatego przeprowadziła się z bratem do Karoliny Północnej, by zacząć zupełnie nowe życie. Mimo wszystko demony przeszłości wciąż nie dają Lu spokoju. 
W koniach Honolulu zakochała się przypadkiem. Kiedy jej brata wezwali do interwencji, Lu uparła się, by z nim jechać. Chciała przekonać się na własnej skórze jak to wszystko wygląda, jednak obraz, który wtedy ujrzała był jedną z najstraszliwszych rzeczy, które kiedykolwiek widziały jej oczy. Koń, rozpaczliwie wychudzony, z przerośniętymi kopytami i ranami, z których powoli sączyła się ropa. Cierpiał tylko dla rozweselenia ludzi. Dla głupiej rozrywki - rodeo. Jakie to zabawne. Mimo wszystko klacz tak ufnie i tak spokojnie oddała się w ręce ludzi. W jej oczach nie było już nadziei. Oddała się ludziom, wiedząc, że tym samym oddaje się w ręce śmierci. I może właśnie to poruszyło, piętnastoletnią wówczas, Honolulu, która poczuła ze zwierzęciem więź. Już od pierwszego wejrzenia. Nie pozwoliła poddać klaczy eutanazji. Za wszelką cenę chciała ją uratować. Dzięki temu zaczęła się jej przygoda z jeździectwem. Z początku pomagał jej sąsiad - stary wyjadacz. Na koniach i jeździectwie zjadł zęby. Lulu dużo mu zawdzięcza. Daniel, który widział jak duże postępy tworzą dziewczyny, wysłał je do pobliskiej akademii.
Rodzina: 
Daniel Hillfiger - dwudziestopięcioletni brat, który niedawno rozpoczął swoją karierę weterynaryjną. Jest typowym starszym bratem jak z amerykańskich filmów. Nierzadko zawstydza swoją siostrę w obecności jej znajomych. Jest bardzo troskliwy i opiekuńczy, chociaż łatwo się denerwuje. Kocha zwierzęta. On i Lulu mają różnych ojców.
Camille Hillfiger - matka Lulu. Jest krawcową i ma problem z alkoholem. Nie utrzymują ze sobą kontaktu.
Robert Hillfiger - trzeci partner i drugi mąż Camille, policjant. Tak jak żona, ma problem z alkoholem, mimo tego nie stracił pracy. 
Lea Hillfiger - młodsza przyrodnia siostra Lulu i Daniela. Daniel walczy o prawa do opieki nad nią..
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Partner: Lu sama nie wie, że potrzebuję kogoś do kochania.
Inne: 
- Jest typową artystyczną duszą, kocha rysować i tworzyć różne dzieła oraz śpiewać.
- Lubi tańczyć, w przyszłości chciałaby studiować choreografie oraz kosmetologię.
- Uwielbia piercing, a wszystkie swoje kolczyki wykonała sama. Czasem przekłuwa różne części ciała swoim znajomym.
- Ma ambicje, by kiedyś robić tatuaże.
- Ma okropne łaskotki na całym ciele.
- Nie uważa, że jest wegetarianką, ale nie je mięsa, bo go nie lubi. Za to nałogowo pije kawę.
- Czasami zdarza jej się palić papierosy, co niezmiernie irytuje Daniela.
- Ma małego kociaka, Behemota. Jest to małe, bezczelne, włochate stworzenie. Całe czarne, z białymi łapkami i różowym nosem.
- Lubi imprezować, aż za bardzo.
- Jej matka trochę za bardzo marzyła o życiu jak z amerykańskiego snu - dlatego Honolulu.
- Żałuje, że nie ma więcej czasu na czytanie książek.
- Uczy się w szkole wieczorowej, zajęcia odbywają się tam trzy razy w tygodniu od 17 do 22.
- Zna francuski oraz koreański.
Właściciel: AnotherPrincess

Imię: Douce Vie
Rasa: Mieszaniec, ale płynie w niej krew arabska.
Wiek: 5 lat
Płeć: Klacz
Charakter: Mimo tego co przeszła jest przemiłą klaczą... Tylko na to trzeba sobie zasłużyć. W początkowych kontaktach jest raczej wycofana. Vie jest klaczą bardzo nieufną, a jej zaufanie zdobywa się powoli, małymi kroczkami. Czasem bywa złośliwa - a to szczypnie, a to przepchnie cię w boksie, ale to tylko na zasadzie testu; sprawdza na ile może sobie pozwolić. Bardzo delikatna w pysku, czuła na pomoce. Jest inteligentną klaczą, bardzo szybko się uczy i zapamiętuje. Można ją nazwać posłuszną, ale miewa swoje humorki. Nie należy do odważnych koni, szybko się płoszy, a w szczególności boi się mężczyzn. Ma problem z przyjmowaniem wędzidła, bardzo go nie lubi.
Dyscyplina: Ujeżdżenie
Należy do: Honolulu Hillfiger