Uniosłam, ciężkie jeszcze od snu, powieki i spojrzałam na szczerzącego swoje zęby w uśmiechu mężczyźnie. Kochałam go, naprawdę, bardzo go kochałam, ale pobudka o piątej trzydzieści rano wzbudziłaby gniew i rządze mordu w każdym. Dlatego też przewróciłam się tylko tyłkiem do brata, szczelnie naciągając kołdrę na głowę. Byłam strasznie zmęczona, choć sama nie mam pojęcia czym.
- Nie chcę mi się dziś żyć. - wymruczałam żałośnie, a mój głos stłumiła kołdra. - Daj mi jeszcze godzinkę. - dodałam błagalnie.
Słyszałam wyraźnie, kiedy Daniel krzątał się po moim pokoju. Bezczelnie grzebał mi po rzeczach. Rozpoznałam szelest papieru i jestem pewna, że kilka moich ołówków stoczyło się z biurka na podłogę. Nieco zaciekawiona, tym, co on knuje, wyjrzałam spod kołdry.
- Zostaw to. - powiedziałam, gdy brat zaczął przeglądać moje baźgroły.
- Oh, nadal nie pozbyłaś się swojego akcentu... - zacmokał Daniel. To prawda, jako małe dziecko mieszkałam we Francji, a w starym domu wciąż rozmawialiśmy po francusku, dlatego pozostał mi akcent, który wszyscy mi wypominają. - Są naprawdę dobre. - chłopak kompletnie mnie ignorował, a ja starałam się opanować. Nie wiem dlaczego jestem tak przewrażliwiona na punkcie moich rysunków.
- Nie, nie są. - burknęłam, podnosząc się z łóżka. Uśmiech mojego brata zbladł, kiedy na mnie spojrzał, a mnie zrobiło się przykro, bo znów go zraniłam. - No... to co na to śniadanie? Zgłodniałam.
Śniadanie zjedliśmy prawie całkowicie w milczeniu. Ledwo co tknęłam moją porcję. Omlet ugryzłam może ze dwa razy, a i tak miałam wrażenie, że zaraz się nim udławię. Mimo iż mój braciszek jest świetnym kucharzem, nie dałam rady nic przełknąć.
- Wypij chociaż herbatę. - mruknął, przenosząc wzrok z porannej gazety na mnie.
Posłusznie chwyciłam w dłonie kubek z gorącym, parującym napojem po czym upiłam kilka łyków. Nie bardzo wiedziałam jak zacząć rozmowę, atmosfera między nami była ciężka, a ja zdawałam sobie sprawę z tego, czyja to wina. Ja niszczyłam mu życie.
- Mmm... Daniel? - wymruczałam cicho, a on ponownie uniósł wzrok ponad gazetę - Przyjdziesz dziś popatrzeć na mój trening z Vie? Robimy naprawdę duże postępy i pomyślałam sobie, że... m-może mógłbyś...
- Nie dzisiaj. - przerwał mi. Nie był na mnie zły, ale wyraźnie widziałam jak bezradny wobec mnie się czuje - Przykro mi, mam wiele pracy.
- Oh, okej. - odparłam krótko.
Zapakowaliśmy się do samochodu, a ja byłam dzisiaj na tyle leniwa, że nawet nie zrobiłam makijażu. Miałam głęboko gdzieś to, co pomyślą o mnie inni - wiem, że daleko mi do bogini. Nie chciało mi się i tyle.
Droga do stajni nie była długa, samochodem zajmowała około pięciu minut. Daniel zazwyczaj starał się mnie zabierać, kiedy jechał do pracy. Niestety często trudno mi było zwlec się z łóżka o tak wczesnej porze i byłam skazana na kilkunastominutowy spacer lub wycieczkę rowerową. Całe szczęście dzisiaj mnie podwiózł, bo chmury na niebie nie wyglądały zbyt przyjaźnie, a ja nie miałam najmniejszej ochoty moknąć.
Samochód powoli zatrzymywał się przed bramą, a pierwsze krople zimnego, listopadowego deszczu zaczęły rytmicznie uderzać o szybę. Cmoknęłam szybko Daniela w policzek, jak to zwykle robię na pożegnanie, i miałam już wysiąść, jednak on złapał mnie za przedramię. Syknęłam z bólu, zanim zdołałam się powstrzymać. Mimo to Daniel nie zelżył uścisku.
- Wiem, że są nowe. - powiedział, starając się podwinąć rękaw mojej czarnej bluzy. Milczałam. - Wiem, że nie wyszłaś z tego gówna, Lu, tylko nie rozumiem, czemu wciąż mnie okłamujesz?
Nadal byłam cicho, czekając na to, co jeszcze mi powie. Sama dobrze wiedziałam, że jestem tylko obciążeniem. Niczym więcej niż problemem, którego już dawno powinien był się pozbyć.
- O nic cię nie obwiniam, tylko... ja już naprawdę nie mam siły. - mówił łamiącym się głosem, a moje serce ścisnęło się w klatce piersiowej.
Spokojnie, powtarzałam sobie w duchu, spokojnie.
Spojrzałam na brata wzrokiem, który nie wyrażał niczego, a moja twarz pozostała obojętna, mimo iż czułam jak łzy pieką mnie pod powiekami.
- Przepraszam. - wyszeptałam cicho i wybiegłam z samochodu. Nawet nie wiem kiedy Daniel mnie puścił.
Wchodząc do stajni byłam w podłym nastroju. Nie rozumiałam samej siebie, jak mogę pozwolić na to, by ktoś, kogo kocham, cierpiał z mojej winy. Byłam na siebie zła, niczym nie zasłużyłam sobie na tak dobrego brata. Zgarnęłam z mojej szafki sprzęt do czyszczenia i ruszyłam w stronę boksu Douce Vie. Z powodu wczesnej pory większość koni była jeszcze w stajni, jednak gdzieniegdzie krzątali się już ludzie, czy to stajenni, czy właściciele koni.
- Cześć maleńka. - uśmiechnęłam się do klaczy, która widocznie była zadowolona, że ją odwiedziłam. Najwyraźniej ona jedyna.
Douce powitała mnie cichym rżeniem, a ja pogładziłam ją lekko po chrapach, zanim zaczęłam ją czyścić. Na początku oczyściłam ją mniej-więcej ze wszelkich zlepek i sklejek, po czym jeszcze raz wyszczotkowałam jej szarą sierść, tym razem już porządnie. Na dzisiaj zaplanowałam dla nas trening na cordeo. Vie nie przepada za wędzidłem czy ogłowiem, z resztą, bardzo ładnie pracuje bez nich, a nie ma jej co męczyć przed kolejnymi lekcjami.
Na ujeżdżalni Douce była bardzo zrelaksowana. I dzisiaj również niezwykle grzeczna. Reagowała na najmniejsze pomoce, najdelikatniejszy dotyk łydką, czy balans mojego ciała, miałam wrażenie, że płynę razem z nią w powietrzu, że stanowimy duet doskonały. Pod koniec treningu leżałam na klaczy, wciągając jej zapach, a ona lekko stępowała ze mną na grzbiecie. Obie byłyśmy lekko zmęczone, ale zadowolone. A przynajmniej ja, chociaż sądząc po zachowaniu Vie i jej podobał się trening. Podniosłam głowę i spostrzegłam, że ktoś się mi przygląda. Ciemnowłosy chłopak, którego kojarzyłam, jednak nie miałam pewności skąd. Stał oparty o ogrodzenie i palił papierosa. Zgrabnie zsunęłam się z mojego wierzchowca i ruszyłam w jego kierunku . Vie niepewnie podążyła za mną.
- Ładnie to tak podglądać? - zapytałam, patrząc prosto w granatowe oczy chłopaka. Był ode mnie sporo wyższy, dlatego musiałam lekko zadrzeć głowę do góry. Czułam na karku oddech Douce.
- Ładnie to tak zaczepiać obcych ludzi? - odpowiedział pytaniem na pytanie, a na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek.
Obdarzyłam go tym samym.
- Pewnie nie. - westchnęłam, lekceważąco wzruszając ramionami.
- Sama sobie odpowiadasz. -odparł gładko, z tym samym uśmiechem.
Nie spuszczając z niego oczu pogładziłam Vie po jej zgrabnej szyi, po czym poprawiłam kosmyki włosów, które wypadły mi z kucyka.
- Poczęstujesz mnie? - zapytałam, wskazując na papierosa w jego dłoni, a chłopak zaśmiał się.
- To takie małe francuzeczki jak ty palą? - zapytał drwiąco, ewidentnie kpiąc sobie z mojego akcentu.
- A tacy ładni chłopcy jak ty? - zaśmiałam się - To co, poczęstujesz czy nie?
Thomas?
Poczęstujesz? >w<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz