Diego źle znosi przeprowadzkę. Zauważyłem to już przy wyprowadzaniu konia z boksu. Musiał coś przeczuwać gdyż nawet za namową nie zamierzał wyjść ze stajni. O wejściu do przyczepy nie wspominając. Był spięty, a gdy tylko usłyszał rżenie nowych koni i poczuł zapach obcego miejsca zaczął zachowywać się jak... jak on. Czyli zaparte koniowate, za którym musiałbym gonić pół nocy. Na szczęście, chyba był równie zmęczony podróżą co ja. Nie zważając na nic, z lekka ogłuszony snem po rozmowie z właścicielami ośrodka udałem się do swojego pokoju. Padłem na łóżko, lecz nie mogłem usnąć. Być może to przez myśli latające mi po głowie, obowiązki czekające jutro i pierwszy poranek. Na pewno odpuszczam sobie jazdę. Diego powinien się zaaklimatyzować, a to oznacza albo duży problem albo mały. Zależy od jego jak i mojego humoru. Oby było prosto, choć ten jedyny raz. Ostatni raz spojrzałem na stertę toreb. Zdecydowanie nie byłem w stanie ich teraz rozpakować. Obróciłem się na drugi bok i zasnąłem.
***
Obudził mnie dzwonek telefonu. Nawet nie przypominam sobie żebym ustawił budzik. Schowałem twarz w poduszkę, nakrywając się kołdrą i w myślach, powtarzając wkoło nie, nie, nie, nie. Ignorowałem z całych sił denerwujące urządzenie, które zaczęło pod wpływem wibracji "chodzić" po całym stoliku nocnym. Wkrótce ucichło, jednak nie na długo, ponieważ tuż po minucie znowu dało się słyszeć usiłującą mnie obudzić wibrację w telefonie. Wyłączyłem budzik. Zerkając na zegarek byłem załamany, była równo piąta! To jakiś żart, jednak wiedziałem, że już nie usnę. Rzuciłem telefon gdzieś na środek niepościelonego łóżka i dobyłem walizki, która już od wczoraj czekała na rozpakowanie. Plan dnia? Przeżyć.
Zwlekłem się z łóżka, wziąłem czyste ubrania i poszedłem do łazienki wziąć prysznic. Ubrałem się dość neutralnie, trampki, granatowe jeansy, czarny t-shirt i czerwono-czarna koszula w kratę. Nie chciałem zwracać na siebie zbytniej uwagi już pierwszego dnia. Po "porannej toalecie" postanowiłem zobaczyć co u Diego. Nie chcąc nikogo obudzić, spokojnym krokiem zszedłem po schodach, wychodząc na pusty dziedziniec i kierując się w stronę stajni. Boks Diego znajdował się gdzieś na końcu. Wychylił łeb, a zaraz potem z powrotem schował się w boksie.
-Co ty taki wstydliwy? - oparłem się o furtkę boksu, trzymając już w ręce derkę.
Koń nie zwracając na mnie większej uwagi, w spokoju przeżuwał w pysku siano. Wszedłem do środka, zakładając na głowę konia kantar. Ubranie Diego w derkę okazało się nie lada wyzwaniem, gdyż sprytnie zdejmował zębami wszystko co udało mi się na niego założyć. Utrudniał mi życie w każdym stopniu. Po jakimś czasie uporałem się z nim i wyprowadziłem na zewnątrz.
Krajobraz, w którym położona była Akademia zachwyciłby nie jednego, dlatego i mi nie pozostał obojętny. Co prawda było mało co widać z powodu mgły, która zawisła nad pastwiskami, ale poszczególne obiekty były dość dobrze widoczne.
Trzymając uwiąz w ręce i uważnie obserwując każdy ruch konia, prowadziłem ją na pobliski czworobok, na którym mógłby się oswoić z otoczeniem i wyrzucić wzbierającą w nim już od wczoraj energię. Puki co wydawał się być spokojny, ale znam go już na tyle, że nie zdziwiłoby mnie gdyby teraz zaczął robić piruety. Jego uszy odwracały się w kierunku nawet najdrobniejszego szmeru. Był zainteresowany nowym miejscem, a to dobry znak. Może nie będzie aż tak źle. Zamknąłem drzwiczki, zaraz potem spuszczając Diego z uwiązu i przeszedłem na sam środek, by mieć widok na wszystko wokół. Nie trwało to długo, bo już po chwili Diego zaczął galopować po całym czworoboku, ryjąc w ziemi kopytami. Coraz bardziej żwawo i pewnie. Były momenty kiedy to bałem się, że mnie staranuje, brykając coraz bliżej mnie. Jednak za każdym razem zatrzymywał się tuż obok i gwałtownie skręcał. Zachęcany do zabawy, wstałem i zacząłem podążać jego krokiem. Uwielbiał mnie gonić. Jak pies.
-Koniec - odparłem zdyszany, kładąc się na piasku. Poczułem ciepły oddech prze koszulkę na brzuchu. Diego starannie obwąchał moje kieszenie, po czym przeszła na twarz, opluwając mój policzek. Skrzywiłem się, dmuchając mu w chrapy. Odsunął się ode mnie, a ja wstałem, otrzepując się z ziemi i podszedłem do bramy.
-Idziemy szogunie - rzuciłem do ogiera -Jakiś ty dzisiaj grzeczny, aż niemożliwe. -dopowiedziałem
Ruszyliśmy z powrotem do stajni.
Po drodze jednak zatrzymały mnie pewne dźwięki dochodzące z ćwiczebnego parkoura. Ktoś widocznie lubił trenować wcześnie rano. Delikatnie dając znać ogierowi by skręcił, ruszyłem w tamtym kierunku z czystej ciekawości. Stanąłem przy płocie, patrząc na dziewczynę trenującą skoki na ogierze. Oparłem się rękoma z delikatnym uśmiechem, obserwując skupienie nieznajomej. Diego w tym samym czasie zaczął skubać trawę, widocznie nie przejmując się niczym innym.
Na prawdę dobrze jej szło i już pod sam koniec, dała radę namówić swojego wierzchowca na ostatnie dwa skoki. Poklepała go po szyi.
Zacząłem klaskać, odrywając się od metalowej barierki. Głowa dziewczyny odwróciła się w moją stronę. Zatrzymała ogiera, patrząc delikatnie zdziwiona.
-Ładnie, podobało mi się - powiedziałem, wzrokiem okalając cały tor przeszkód
-Nie zauważyłam cię. Myślałam, że jestem sama... - nieznajoma podjechała bliżej
-Nie dziwne, starałem się - parsknąłem pod nosem, uśmiechając się ponownie - Startujesz na coś? - schowałem ręce w kieszenie, nadal trzymając uwiąz w dłoni
-Nie. Przyszłam tylko poćwiczyć - zsiadła z konia, przerzucając wodze nad jego głową
-Że też komuś chce się o tej godzinie wychodzić z łóżka. - stanąłem bokiem, kątem oka obserwując swojego konia -Bardzo ładnie ci szło. Ja poprawiłbym tylko nadgarstek -nie mogłem powstrzymać się od złośliwej zaczepki
Dziewczyna uchyliła usta, krzyżując ręce na piersi. Zmierzyła mnie swoim spojrzeniem, ewidentnie nie spodziewała się takiej uwagi od obcego człowieka.
< Sofia? Padło na Ciebie c; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz