11.18.2018

Od Honolulu CD. Leonarda

Przysięgam, że dzisiaj jest jakiś pieprzony Dzień Palanta. Co on sobie myśli, traktując ludzi jak jakieś śmiecie. Najchętniej strzeliłabym go w tę jego zapyziałą buźkę, a zegarek, który swoją drogą pewnie kosztuje dwa razy więcej niż mieszkanie Daniela, może sobie ten zadufany w sobie kretyn włożyć w swoją królewską dupę. Może i jest jakimś tam księciem, ale, szczerze? Dla  mnie równie dobrze mógłby być i samym Bogiem, a mnie i tak by to obeszło. Ze złością ściskałam w dłoniach srebrnego Rolexa i z trudem powstrzymywałam się od ciśnięcia nim do najbliższego obornika. Myśli sobie, że jest nie wiadomo kim, palant, że może mi rzucać te swoje cholerne błyskotki jak jakiemuś psu. Pieprzony, rozpieszczony dupek. Całe szczęście, że zdążył sobie pójść, bo nie wiem czy dałabym radę odmówić sobie przyjemności strzelenia go pięścią w twarz.
  - Cześć, piękna. - powiedziałam wchodząc do boksu Douce. Schowałam Rolexa do kieszeni i pogładziłam klacz. - Poćwiczymy dzisiaj, co, mała? - mówiłam do niej uspokajającym głosem. Klacz była dzisiaj wyjątkowo podenerwowana. - Co jest, maleńka?
 Jak na złość ruja, świetnie i to tuż przed zawodami... Westchnęłam cicho. Nawet nie wiem, czy wezmę w nich udział. Nie jestem przekonana co do tego, czy moja mała Vie jest gotowa ponowni zmierzyć się z publicznym wystąpieniem. Rodeo niestety odcisnęło na niej piętno do końca życia. Na zawsze zapamiętam dzień, kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy; do pasa brodzącą w gnoju, wychudzoną prawie na śmierć, z ropiejącymi ranami, w których pozalęgały się larwy. Jadły żyjące zwierzę. Miała przerośnięte kopyta i z ufnością szła na śmierć. Jestem pewna, że ją bili.  Cudem jest, że nie ma zwichrowanego kręgosłupa, przez to w jak młodym wieku ją ujeżdżono. I stanowiła widowisko dla tępego ludu. Kretyni.
Zaczęłam delikatnie czyścić Vie, która lekko się rozluźniła pod wpływem mojego dotyku. Kocham sposób, w jaki ta klacz na mnie reaguje, jak potrafi mi ufać, pomimo tego co przeżyła. Mimo krzywdy, którą wyrządzili jej ludzie. Już po chwili byłyśmy gotowe do naszego treningu. Już któryś raz w tym tygodniu zdecydowałam się jeździć na cordeo. Bardzo to lubiłam, a i Douce sprawiało to wiele przyjemności.
 Wyszłam ze stajni w idealnym momencie. Ledwo to zrobiłam a zad konia z szanownym księciem zniknął za drzwiami hali. Ruszyła pewnym krokiem w tamtą stronę, a Douce podążyła za mną. Zawsze tak miała, maleństwo chodzi za mną jak pies. Wyprostowana i z dumnie uniesioną głową weszłam na halę i zmierzyłam chłodnym wzrokiem chłopaka, który dosiadał przepięknego holsztyna. Oczywiście miał najdroższy, markowy sprzęt jeździecki. Zauważył nas od razu, bo jego ogier żywo zareagował na wejście Douce.
 Ekwipunek godny błękitnej krwi, prychnęłam w myślach, teraz już jestem pewna który, rozpieszczony do granic możliwości, dupek potraktował jednego z naszych stajennych jak jakiś podgatunek człowieka. Nienawidzę tego, jak on się zachowuje. Jak ma się za kogoś lepszego niż inni.

  Wreszcie chłopak zniżył się do poziomu zwykłego śmiertelnika i raczył na nie spojrzeć, po czym odezwał się.
- Lulcia też przyszła skoki poćwiczyć? - spytał, wznosząc wzrok ku niebu, okazując tym samym kompletny brak szacunku. Słysząc to, jak mnie nazwał, coś się we mnie zagotowało, jednak trzymałam nerwy na wodzy. - Wątpię - dorzucił szybko, zanim zdołałam mu odpowiedzieć - Jesteś bardzo słodka i miła, ale może spotkamy się później? Lubisz herbatę? Kawę? Lody? Lepiej rozmawia się przy jedzeniu niż na sucho. Mam pomysł. Może pojedziemy do mnie? Muszę jakoś przetestować nowy ogród.
 - Wiesz co, wielmożny książę? - zaczęłam, siląc się na spokój. - Mam naprawdę daleko w dupie twój ogród. Twoje lody, kawę czy twoją pieprzoną angielską herbatę też. - warknęłam. - Nie jesteś Bogiem, choćbyś sama nie wiem jakimi tytułami został mianowany, o jego królewska wysokości, książę Leonardzie Williamie II Winsdor s Wesseksu. - koleś naprawdę podniósł mi ciśnienie, do tego stopnia, że myślałam, że zaraz zrzucę go z tego konika i mu przywalę. Nie ogierowi, rzecz jasna, ale jego nadętemu do granic możliwości panu.
Chłopak prychnął ze wstrętem.
 - Każda inna dziewczyna dałaby się pokroić za taką propozycję z mojej strony. - odparł z dumą. Widziałam, że ma lekkie problemy, by opanować swojego konia, który aż rwał się do mojej Douce.
 - Więc zaproponuj to każdej innej. - prychnęłam, nie wierząc, że można być aż tak nadętym.
Odwróciłam się na pięcie, z zamiarem wyjścia, ale wtedy coś sobie przypomniałam. Wygrzebałam z kieszeni książęcego Rolexa i cisnęłam nim tak, że odbił się od jego klatki piersiowej, a potem upadł.
 - Ah i wypchaj się tym swoim świecidełkiem. - dodałam ze wstrętem. - A tobie koniku współczuję noszenia na grzbiecie tego napuszonego łba. - zwróciłam się do konia, po czym wyszłam, niespecjalnie starając się, by zamknąć drzwi cicho.
Leo? 
starałam się :c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz