Od dobrych trzydziestu minut wbijałam wzrok w zagłówek fotela przede mną. Co chwilę jednak spoglądałam na ekran telefonu sprawdzając godzinę.
Muszę przyznać, że denerwowałam się trochę. Myślałam tylko o Hannibalu i
Torze. Suczka siedziała teraz w klatce, całkiem sama. A o ogierze nie
chciałam już nawet myśleć. Ten miał znacznie gorzej. Do samolotu nie
chcieli go załadować.
Zacznijmy może jednak od tego, skąd się tutaj
wzięłam. Moja historia zaczęła się ponad dwadzieścia lat temu. Kiedy to
moi rodzice podczas swojego miłosnego i pijackiego zarazem uniesienia
mnie spłodzili. Skąd to wiem? Ano matka raz mi się pochwaliła. Wróćmy
jednak to tematu. Była to dla nich dość niespodziewana wiadomość,
ponieważ mnie nie planowali. Taka Kinder niespodzianka. Na moje
szczęście nawet nie mieli w planach mnie usunąć. Ojciec był
wniebowzięty. Od zawsze chciał mieć dużo dzieci. Matka natomiast już
mniej się cieszyła, powodem jak zawsze była praca. Przyszłam na świat w
Paryżu. Byłam wtedy normalnym niemowlakiem. Ryczałam, żarłam, spałam i
srałam w pieluchy. Później jak
już zaczęłam poruszać się i mówić wszyscy zaczęli dostrzegać, że uczę
się szybciej i rozumiem więcej niż dzieci w moim wieku. Nadal byłam
dzieckiem i nie rozumiałam tego, co się dzieje. Matka zorientowała się,
że nie jestem przeciętna. Zaczęła zabierać ze sobą całą rodzinę na
przyjęcia. Miało to na celu pokazanie się ze strony kochającej i
najlepszej matki, jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi. Kupowała mi
najlepsze i najpiękniejsze ubranka, jakie były tylko dostępne w
sklepach. Czesała mnie i stroiła nawet jak wychodziliśmy na spacer.
Nie mogłam się pobrudzić, pobawić z dziećmi na placu zabaw, bo przecież
mogłam zniszczyć swój przepiękny wizerunek. Już wtedy zaczęłam odczuwać
niechęć Vanessy. Nienawidziła mnie z całego serca. To ona była wcześniej oczkiem w głowie rodziny teraz została zepchnięta na drugi plan.
Co innego myślał o mnie Oscar. Ten chłopak kochał i nadal kocha mnie do
szaleństwa. Po pięciu latach błogiego życia w ogromnym mieście
spakowaliśmy manatki i przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Powodem
była lepsza praca mojej matki. Tam rodzice posłali mnie do zerówki.
Uczyć dużo się nie musiałam. Praktycznie wcale tego nie robiłam. Po roku
poszłam już do szkoły podstawowej, oczywiście matka musiała uprzeć się
na tą
prywatną i najlepszą. Byłam o rok młodsza od wszystkich. Zresztą u nas
było to rodzinne. Większość osób w mojej klasie patrzyła na mnie i
traktowało jak wroga. Miałam to w du...
nosie. Znalazłam sobie małą grupkę przyjaciół i dość szybko się
przystosowałam. Nauka szła mi bez problemu. Jednak już wtedy mój czas
wolny i okres beztroskiego dzieciństwa się skończył. Tańce, malowanie,
śpiewanie, gra na pianinie, pływanie jazda konna i jeszcze na cholerny
basen mnie zapisali. Moja męka trwała dwa lata. W końcu tupnęłam nogą.
Pamiętam ten dzień jak dziś. Wróciłam ze szkoły z rozczochranymi
włosami, rozdartymi rajstopami i cała umazana w czekoladzie. Tak właśnie
zaczęłam swój młodzieńczy bunt. Postawiłam się mamie jednak ta
siłą mnie ogarnęła do porządku i zawiozła na zajęcia dodatkowe.
Zaczęłam pyskować, stawiać się i nawet obrażać każdego trenera. Matka zrezygnowała szybciej niż mnie tam zaciągnęła.
Nie chciała, abym przyniosła im większy wstyd. Tak koniec końców
zostałam przy jeździectwie. Wtedy ubłagałam ojca, aby zapisał mnie na
sztuki walki. Nie mógł się nie zgodzić, przecież jestem jego małą
księżniczką. Takim sposobem znalazłam się na treningach z kick boksingu. Pokochałam te sporty bardziej niż naukę. Lata mijały a ja byłam coraz bardziej zbuntowana.
Matka odsunęła mnie na dalszy plan na rzecz siostry, bo przestałam być
jej pokazową zabawką. Przez ten czas doszło kilka nowych zainteresowań. W
wieku czternastu lat wygrałam zawody w ujeżdżaniu. Niestety były to
pierwsze i ostatnie na tym koniu. Klacz zaszła w swoją pierwszą ciążę.
Niestety podczas porodu były komplikacje i zmarła. W jej boksie
znalazłam tylko nowo narodzonego źrebaka. Zajęłam się nim. To była
miłość od pierwszego wejrzenia. Szybko dogadałam się z właścicielami i
odkupiłam wierzchowca. Z pomocą trenerów wyszkoliłam go. Jeśli chodzi o Torę to nie było żadnego wspaniałej historii łapiącej za serca.
Nie znalazłam jej na ulicy, nie wyrwałam jej ze szponów pseudohodowcy i
nie wzięłam jej ze schroniska. Kupił i podarował mi ją brat na
siedemnaste urodziny. Wtedy już chodziłam na wyższą uczelnię. Z jednej
strony uchodziłam za kujona pod względem ocen, ale z drugiej zaczęły się
ucieczki z zajęć, alkohol, imprezy i papierosy. Ukończyłam szkołę jednak bez problemu. Praktycznie od razu po otrzymaniu świadectwa złożyłam dokumenty do Impossible Horse Academy. Dostałam się. Spakowałam wszystkie swoje i pupili duperele i zabukowałam lot. To by było na tyle.
Otworzyłam
szerzej oczy. Spojrzałam znowu na wyświetlacz. Zostało pół godziny
lotu. Włączyłam sobie pierwszą lepszą grę i czas minął mi znacznie
szybciej. Oczywiście jak zawsze odprawa musiała się przeciągnąć. W końcu
mogłam wsiąść do wypchanego po brzegi moimi gratami busa. Obok mnie
siedziała wymęczona Tora. Pierwszy raz przebyła tak długą podróż. Po
kilkunastu minutach znaleźliśmy się na parkingu przed dwoma ogromnymi
budynkami. No muszę przyznać, że zrobili to z niezłą pompą. Wyskoczyłam z
pojazdu z moim czworonożnym towarzyszem. Szybko wybrałam pierwszy
lepszy budynek i pewnie siebie wkroczyłam do środka. Jak się okazało był to mój akademik.
Udałam się do drugiego. Tam przemiła kobieta skierowała mnie do
gabinetu właścicieli. Uświadomiła mnie, że z psami nie można tam
wchodzić. Cóż wydałam rozkaz suczce, aby położyła się grzecznie przy
kontuarze. Załatwiłam z właścicielką co miałam i
obie wyszłyśmy, aby załatwić formalności jeszcze przy wcześniej
zapoznanej kobiecie. Nikt nie spodziewał się, że przyjadę tak wcześnie.
Elena nie spodziewała się tam żadnych zwierząt. Chyba nie pokazałyśmy
się z tej dobrej strony.
Dzięki pomocy uprzejmego Pana kierowcy udało
nam się sprawnie wtargać moje rzeczy. Po zakończeniu noszenia
podziękowałam i zapłaciłam. Wciągnęłam na tyłek czarne spodnie dresowe i
jakąś pierwszą lepszą bokserkę oraz bluzę. Wyszłam z pokoju w
towarzystwie psa. Obie udałyśmy się w stronę stajni. Na szczęście tym
razem trafiłam dobrze. Szłam wzdłuż boksów, w których stały piękne
konie. Ta stajnia zupełnie różniła się od naszej poprzedniej. Tutaj było
wszystko na najwyższym poziomie. Robiło wrażenie. Trochę pobłądziłam nim znalazłam siodlarnię.
Będę musiała podziękować stajennym za rozłożenie sprzętu i oporządzenie
konia. Dotarłam do mojego maleństwa. Ogier radośnie rzucał łbem i
zarżał. Pogłaskałam zwierzaka i weszłam do środka. Hannibal był dość
podekscytowany. Chwilę zajęło mi nałożenie mu kantara i podpięcie uwiązu. Kiedy tylko wyprowadziłam wierzchowca na zewnątrz od razu wiedział, o co chodzi. Widziałam jak się napina z ekscytacji.
Nie mógł się doczekać, kiedy wyjdzie na świeże powietrze. Wszystko
musiało go interesować. Ciągnął mnie w każdą możliwą stronę. Naszarpałam
się, ale doprowadziłam go do małego padoku. Posiedziałam z nim chwilę,
po czym wróciłam do akademika.
Wieczorem udałam się na kolację.
Odebrałam swoją porcję jedzenia, zajęłam jedno z wolnych miejsc. Czułam
na sobie spojrzenia wszystkich osób znajdujących się na stołówce.
Standardowo, byłam nowa więc nie mogłam spodziewać się innego zachowania.
Skończyłam posiłek i wróciłam do pokoju. Zabrałam psa i wyszłam na
podwórko. Tam panował już półmrok. Usiadłam na schodkach. Wyciągnęłam
paczkę papierosów, wzięłam jednego i odpaliłam go. Oparłam się
balustradę i zaciągnęłam. Tora wbiegała wokół z jakimś kijkiem.
Dzisiejszy dzień był długi. Pocieszała mnie tylko myśl, że jutro będzie
sobota. Do tego przyjedzie moje auto i motocykl. Rozmarzyłam się o
przejażdżce jednośladem. Marzenia przerwał mi głos otwierających się
drzwi. Z czystej ciekawości odwróciłam delikatnie głowę, aby zobaczyć
kto nadchodzi. W wejściu pojawił się nieznajomy mi chłopak. Jego fryzura
mówiła jakby przed chwilą wstał z łóżka.
Wyższy ode mnie. Jakoś nie przejęłam się nim bardziej. Jeszcze nie
zrobiłam nic, aby miał coś do mnie. Odwróciłam głowę i zajęłam się
dalszą obserwacją czworonoga.
- Co to za bydle? - Mruknął. Odwróciłam się, aby zobaczyć czy mówi. Tak jak się domyśliłam, mówił o Torze.
- A co Ty psa nie widziałeś w życiu, że z bydłem go mylisz? - Uśmiechnęłam się patrząc mu w oczy.
Thomas?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz