11.05.2018

Od Alex do Thomas'a

Od dobrych trzydziestu minut wbijałam wzrok w zagłówek fotela przede mną. Co chwilę jednak spoglądałam na ekran telefonu sprawdzając godzinę. Muszę przyznać, że denerwowałam się trochę. Myślałam tylko o Hannibalu i Torze. Suczka siedziała teraz w klatce, całkiem sama. A o ogierze nie chciałam już nawet myśleć. Ten miał znacznie gorzej. Do samolotu nie chcieli go załadować.
Zacznijmy może jednak od tego, skąd się tutaj wzięłam. Moja historia zaczęła się ponad dwadzieścia lat temu. Kiedy to moi rodzice podczas swojego miłosnego i pijackiego zarazem uniesienia mnie spłodzili. Skąd to wiem? Ano matka raz mi się pochwaliła. Wróćmy jednak to tematu. Była to dla nich dość niespodziewana wiadomość, ponieważ mnie nie planowali. Taka Kinder niespodzianka. Na moje szczęście nawet nie mieli w planach mnie usunąć. Ojciec był wniebowzięty. Od zawsze chciał mieć dużo dzieci. Matka natomiast już mniej się cieszyła, powodem jak zawsze była praca. Przyszłam na świat w Paryżu. Byłam wtedy normalnym niemowlakiem. Ryczałam, żarłam, spałam i srałam w pieluchy. Później jak już zaczęłam poruszać się i mówić wszyscy zaczęli dostrzegać, że uczę się szybciej i rozumiem więcej niż dzieci w moim wieku. Nadal byłam dzieckiem i nie rozumiałam tego, co się dzieje. Matka zorientowała się, że nie jestem przeciętna. Zaczęła zabierać ze sobą całą rodzinę na przyjęcia. Miało to na celu pokazanie się ze strony kochającej i najlepszej matki, jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi. Kupowała mi najlepsze i najpiękniejsze ubranka, jakie były tylko dostępne w sklepach. Czesała mnie i stroiła nawet jak wychodziliśmy na spacer. Nie mogłam się pobrudzić, pobawić z dziećmi na placu zabaw, bo przecież mogłam zniszczyć swój przepiękny wizerunek. Już wtedy zaczęłam odczuwać niechęć Vanessy. Nienawidziła mnie z całego serca. To ona była wcześniej oczkiem w głowie rodziny teraz została zepchnięta na drugi plan. Co innego myślał o mnie Oscar. Ten chłopak kochał i nadal kocha mnie do szaleństwa. Po pięciu latach błogiego życia w ogromnym mieście spakowaliśmy manatki i przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Powodem była lepsza praca mojej matki. Tam rodzice posłali mnie do zerówki. Uczyć dużo się nie musiałam. Praktycznie wcale tego nie robiłam. Po roku poszłam już do szkoły podstawowej, oczywiście matka musiała uprzeć się na prywatną i najlepszą. Byłam o rok młodsza od wszystkich. Zresztą u nas było to rodzinne. Większość osób w mojej klasie patrzyła na mnie i traktowało jak wroga. Miałam to w du... nosie. Znalazłam sobie małą grupkę przyjaciół i dość szybko się przystosowałam. Nauka szła mi bez problemu. Jednak już wtedy mój czas wolny i okres beztroskiego dzieciństwa się skończył. Tańce, malowanie, śpiewanie, gra na pianinie, pływanie jazda konna i jeszcze na cholerny basen mnie zapisali. Moja męka trwała dwa lata. W końcu tupnęłam nogą. Pamiętam ten dzień jak dziś. Wróciłam ze szkoły z rozczochranymi włosami, rozdartymi rajstopami i cała umazana w czekoladzie. Tak właśnie zaczęłam swój młodzieńczy bunt. Postawiłam się mamie jednak ta siłą mnie ogarnęła do porządku i zawiozła na zajęcia dodatkowe. Zaczęłam pyskować, stawiać się i nawet obrażać każdego trenera. Matka zrezygnowała szybciej niż mnie tam zaciągnęła. Nie chciała, abym przyniosła im większy wstyd. Tak koniec końców zostałam przy jeździectwie. Wtedy ubłagałam ojca, aby zapisał mnie na sztuki walki. Nie mógł się nie zgodzić, przecież jestem jego małą księżniczką. Takim sposobem znalazłam się na treningach z kick boksingu. Pokochałam te sporty bardziej niż naukę. Lata mijały a ja byłam coraz bardziej zbuntowana. Matka odsunęła mnie na dalszy plan na rzecz siostry, bo przestałam być jej pokazową zabawką. Przez ten czas doszło kilka nowych zainteresowań. W wieku czternastu lat wygrałam zawody w ujeżdżaniu. Niestety były to pierwsze i ostatnie na tym koniu. Klacz zaszła w swoją pierwszą ciążę. Niestety podczas porodu były komplikacje i zmarła. W jej boksie znalazłam tylko nowo narodzonego źrebaka. Zajęłam się nim. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Szybko dogadałam się z właścicielami i odkupiłam wierzchowca. Z pomocą trenerów wyszkoliłam go. Jeśli chodzi o Torę to nie było żadnego wspaniałej historii łapiącej za serca. Nie znalazłam jej na ulicy, nie wyrwałam jej ze szponów pseudohodowcy i nie wzięłam jej ze schroniska. Kupił i podarował mi ją brat na siedemnaste urodziny. Wtedy już chodziłam na wyższą uczelnię. Z jednej strony uchodziłam za kujona pod względem ocen, ale z drugiej zaczęły się ucieczki z zajęć, alkohol, imprezy i papierosy. Ukończyłam szkołę jednak bez problemu. Praktycznie od razu po otrzymaniu świadectwa złożyłam dokumenty do Impossible Horse Academy. Dostałam się. Spakowałam wszystkie swoje i pupili duperele i zabukowałam lot. To by było na tyle.
Otworzyłam szerzej oczy. Spojrzałam znowu na wyświetlacz. Zostało pół godziny lotu. Włączyłam sobie pierwszą lepszą grę i czas minął mi znacznie szybciej. Oczywiście jak zawsze odprawa musiała się przeciągnąć. W końcu mogłam wsiąść do wypchanego po brzegi moimi gratami busa. Obok mnie siedziała wymęczona Tora. Pierwszy raz przebyła tak długą podróż. Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się na parkingu przed dwoma ogromnymi budynkami. No muszę przyznać, że zrobili to z niezłą pompą. Wyskoczyłam z pojazdu z moim czworonożnym towarzyszem. Szybko wybrałam pierwszy lepszy budynek i pewnie siebie wkroczyłam do środka. Jak się okazało był to mój akademik. Udałam się do drugiego. Tam przemiła kobieta skierowała mnie do gabinetu właścicieli. Uświadomiła mnie, że z psami nie można tam wchodzić. Cóż wydałam rozkaz suczce, aby położyła się grzecznie przy kontuarze. Załatwiłam z właścicielką co miałam i obie wyszłyśmy, aby załatwić formalności jeszcze przy wcześniej zapoznanej kobiecie. Nikt nie spodziewał się, że przyjadę tak wcześnie. Elena nie spodziewała się tam żadnych zwierząt. Chyba nie pokazałyśmy się z tej dobrej strony.
Dzięki pomocy uprzejmego Pana kierowcy udało nam się sprawnie wtargać moje rzeczy. Po zakończeniu noszenia podziękowałam i zapłaciłam. Wciągnęłam na tyłek czarne spodnie dresowe i jakąś pierwszą lepszą bokserkę oraz bluzę. Wyszłam z pokoju w towarzystwie psa. Obie udałyśmy się w stronę stajni. Na szczęście tym razem trafiłam dobrze. Szłam wzdłuż boksów, w których stały piękne konie. Ta stajnia zupełnie różniła się od naszej poprzedniej. Tutaj było wszystko na najwyższym poziomie. Robiło wrażenie. Trochę pobłądziłam nim znalazłam siodlarnię. Będę musiała podziękować stajennym za rozłożenie sprzętu i oporządzenie konia. Dotarłam do mojego maleństwa. Ogier radośnie rzucał łbem i zarżał. Pogłaskałam zwierzaka i weszłam do środka. Hannibal był dość podekscytowany. Chwilę zajęło mi nałożenie mu kantara i podpięcie uwiązu. Kiedy tylko wyprowadziłam wierzchowca na zewnątrz od razu wiedział, o co chodzi. Widziałam jak się napina z ekscytacji. Nie mógł się doczekać, kiedy wyjdzie na świeże powietrze. Wszystko musiało go interesować. Ciągnął mnie w każdą możliwą stronę. Naszarpałam się, ale doprowadziłam go do małego padoku. Posiedziałam z nim chwilę, po czym wróciłam do akademika.
Wieczorem udałam się na kolację. Odebrałam swoją porcję jedzenia, zajęłam jedno z wolnych miejsc. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich osób znajdujących się na stołówce. Standardowo, byłam nowa więc nie mogłam spodziewać się innego zachowania. Skończyłam posiłek i wróciłam do pokoju. Zabrałam psa i wyszłam na podwórko. Tam panował już półmrok. Usiadłam na schodkach. Wyciągnęłam paczkę papierosów, wzięłam jednego i odpaliłam go. Oparłam się balustradę i zaciągnęłam. Tora wbiegała wokół z jakimś kijkiem. Dzisiejszy dzień był długi. Pocieszała mnie tylko myśl, że jutro będzie sobota. Do tego przyjedzie moje auto i motocykl. Rozmarzyłam się o przejażdżce jednośladem. Marzenia przerwał mi głos otwierających się drzwi. Z czystej ciekawości odwróciłam delikatnie głowę, aby zobaczyć kto nadchodzi. W wejściu pojawił się nieznajomy mi chłopak. Jego fryzura mówiła jakby przed chwilą wstał z łóżka. Wyższy ode mnie. Jakoś nie przejęłam się nim bardziej. Jeszcze nie zrobiłam nic, aby miał coś do mnie. Odwróciłam głowę i zajęłam się dalszą obserwacją czworonoga.
- Co to za bydle? - Mruknął. Odwróciłam się, aby zobaczyć czy mówi. Tak jak się domyśliłam, mówił o Torze.
- A co Ty psa nie widziałeś w życiu, że z bydłem go mylisz? - Uśmiechnęłam się patrząc mu w oczy. 

Thomas?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz