11.29.2018

Od Honolulu CD. Thomasa

 Obudziłam się coś po piątej rano, na dworze było jeszcze ciemno, a ja nawet nie chciałam wiedzieć jak wyglądam, bo czułam się dosyć podle. Spanie w śpiworze na jednej z ławek w szatni nie było jakimś błyskotliwym pomysłem. Mimo wszystko nie żałowałam tej decyzji. Nie chciałam wracać do domu, a tym bardziej nie chciałam, żeby Daniel po mnie przyjeżdżał, bo kiedy zadzwoniłam do niego w nocy usłyszałam, że nie jest sam. A mnie zależy na tym, żeby nie spieprzyć mu życia doszczętnie i żeby wreszcie sobie kogoś znalazł. Zapewniłam go, że mam gdzie spać i powiedziałam, żeby się o mnie nie martwił. Cieszyłam się, że wykorzystał moją nieobecność i w końcu postanowił kogoś zaprosić.
 Włożyłam na siebie moje ukochane, różowe futerko i ubrałam buty, po czym złożyłam z ławki śpiwór, jakimś cudem upchnęłam go do pokrowca i odniosłam do szafy w składziku. Później skierowałam się do stajni, moje obcasy stukały o podłogę i odbijały się echem od ścian i wysokiego sufitu. Konie spały w swoich boksach. Douce także spała, ale przywitała mnie cichym rżeniem, kiedy znalazłam się przy niej. Spokojnie zaczęłam gładzić ją dłonią po głowie i chrapach. Stęskniłam się za nią, mimo iż widuję się z nią codziennie. Powinnam zacząć trenować z nią bardziej na serio, bo ostatni troszkę poleciałyśmy sobie w kulki. Jednak nasze postępy są naprawdę ogromne, zasłużyłyśmy sobie na odrobinę wakacji.
 Nagle drzwi od stajni otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Mimowolnie odwróciłam się w tamtą stronę i z zaskoczeniem stwierdziłam, że nie kto inny jak Tommy, który był ostatnią osobą jaką spodziewałabym się tutaj zobaczyć.  On również wydawał się być tak samo zaskoczony jak ja.
 - Spałaś tutaj? - zapytał, nawet nie kryjąc zdziwienia.
Lekceważąco wzruszyłam ramionami. Nie zamierzałam traktować go inaczej po tym, co się wydarzyło. A raczej nie wydarzyło.
 - Niezupełnie tu. - odparłam, starając się nie czuć skrępowana czy zażenowana i chyba całkiem dobrze mi szło.  - No ale można tak powiedzieć.  A z ciebie co taki ranny ptaszek?
 - Jakoś tak wyszło. -mruknął, również wzruszając ramionami.
 Wydawało mi się, że żadne z nas do końca nie wie jak ma się w tej chwili zachować, dlatego cisza, która zapadła między nami po jego słowach była tak bardzo krępująca. Nie miałam pojęcia jak ją przerwać, więc tylko wlepiłam wzrok w podłogę, machinalnie głaszcząc łebek Douce dłonią. Czułam jak Thomas patrzy na mnie, uważnie mnie obserwując, jednak ja z uporem wlepiłam wzrok w miejsce gdzieś niedaleko moich butów.
 I wtedy to dostrzegłam. Niewielką, jednak z każdą sekundą powiększającą się  szkarłatnoczerwoną kałużę. Nie było trudno się domyślić jej pochodzenia. Chłopak zauważył  w co tak uporczywie się wpatruję, jednak nie starał się w jakikolwiek sposób ukryć ręki, z której powoli kapała krew. Nic nie zrobił. Nasze spojrzenia skrzyżowały się , a on wyglądał tak, jakby tym właśnie spojrzeniem chciał mi rzucić wyzwanie. Nie miałam najmniejszej wątpliwości skąd wzięły się rany, ale też nie chciałam o to pytać ani, tym bardziej, oceniać go za cokolwiek, co zrobił. Mimo wszystko to nie tak, że nie wywarło to na mnie wrażenia. Wystraszyłam się.
 - Chodź, opatrzę ci tę ranę. - powiedziałam, z grozą stwierdzając, że w moim głosie dało się usłyszeć bardzo wyraźną nutkę troski.
 - Nie wysilaj się. - odparł chłopak. Minę miał bez wyrazu, jednak głos był szorstki, jakby mi mówił, że mam się od niego odwalić.
Spojrzałam na niego i pokręciłam głową z lekkim niedowierzaniem. Był bardzo blady na twarzy, jednak zdawał się tym wcale nie przejmować.
 - Uwierz, ż e się nie wysilam. - powiedziałam spokojnie, mimo iż naprawę się o niego  martwiłam. Twarz miał pobladłą, prawie przeźroczystą i wyglądał tak, jakby zaraz miał zemdleć.
 - Nie jestem przekonany. - prychnął gniewnie, a na usta wkradł się jego firmowy ironiczny uśmieszek.
 - Nie wydurniaj się - również prychnęłam. Naprawdę bałam się, że coś mu się stanie. - Nie wkurwiaj mnie i chodź. Opatrzę ci to, a później się od ciebie odpieprzę, okej? - warknęłam w jego stronę. Co za uparty osioł z niego, naprawdę nie starałam mu się w tamtej chwili jakoś zaszkodzić.
Tommy przewrócił teatralnie oczami, robiąc cierpiętniczą minę, a ja starałam się tego nie komentować. Zaprowadziłam go do szatni i usadziłam na tej samej ławce, na której dane mi było spędzić ostatnią noc. Oparł się o ścianę, odchylając głowę mocno do tyłu i zamykając oczy. Wyglądał jakby mu na niczym nie zależało. Wygrzebałam z jednej z szafek apteczkę i wróciłam do chłopaka. Bez gadania pozwolił mi podciągnąć nieco już uwalony od krwi rękaw bluzy i odwinąć bandaże. Przeraził mnie widok, który zobaczyłam. Rany były tak głębokie, że nie chciały w się w żaden sposób zejść. Krew lała się z nich strumykami, a Tommy zachowywał się jakby miał to daleko w dupie. Ubrałam rękawiczki i spryskałam jałową gazę jakimś antybakteryjnym płynem, po czym przetarłam lekko przedramię chłopaka, starając się to robić jak najdelikatniej potrafię. Na twarzy Thomasa pojawił się prawie niedostrzegalny grymas, ale nie syknął z bólu.
 - Przepraszam jeśli bolało. - zwróciłam się do niego, powoli biorąc się za bandażowanie. Robiłam to naprawdę bardzo ostrożnie, starając się nie sprawić mu tym niepotrzebnego bólu.
 - Po co to robisz? - prawie na mnie warknął, kiedy wreszcie raczył na mnie spojrzeć - To zupełnie nie pasuje do obrazu zimnej suki, jaką jesteś.
Westchnęłam cicho, kończąc wiązać bandaż i delikatnie zsuwając na niego bluzę. Dopiero wtedy spojrzałam na chłopaka. On tylko wpatrywał się we mnie intensywnie, oczekując na moją odpowiedź.
 - To nie ma żadnego znaczenia. - powiedziałam, wpatrując się mu w oczy. - Te rany nadają się do szycia. Albo pojedziesz teraz do szpitala, albo zadzwonię po karetkę. - dodałam.
Tommy?
<3<3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz