Po odebraniu zwycięskich szarf, derek, pucharu i wykonaniu rudny honorowej byłem w końcu wolny. Nawet nie wiecie jak się zdziwiłem kiedy zobaczyłem Irmę, która przyszła mi pogratulować zajęcia pierwszego miejsca. Oczywiście nie pozostałem jej dłużny, gdyż kiedy miała już odchodzić, również uścisnąłem jej dłoń, życząc następnych, dobrych, a przede wszystkim wygranych zawodów. Mając świadomość, że kończy mi się czas, postanowiłem pożegnać ją ostatnimi słowami, a następnie nie przeciągając już dłużej tematu, odprowadziłem ogiera do stajni, gdzie zacząłem go ze spokojem rozsiodływać. Gniadosz był cały spocony, dlatego nie obyło się bez prowizorycznego osuszania, które w jakimś stopniu uchroni tego gamonia przed nieplanowaną chorobą. Byłem już niemal gotowy do pakowania koniska do przyczepy, lecz jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Czując mocne uderzenie wymierzone w moje plecy, zacisnąłem porządnie zęby, aby nie okazać słabości z powodu ledwie żyjącego serca. Odwracając się w stronę nieznanego mi agresora, posłałem mu wrogie spojrzenie, w którym nie dało się znaleźć żadnej radości.
- Czego ode mnie chcesz? - mruknąłem, uspokajając nerwowego Evila - Nic nie robię Irmie, więc łaskawie się ode mnie odpierdol - dorzuciłem, chcąc jak nigdy uniknąć niepotrzebnej sprzeczki. Pewnie wynikało to z tego, że znowu poczułem się strasznie źle, a moje serce odmówiło bicia prawidłowym rytmem, umożliwiającym mi prawidłowe funkcjonowanie w społeczeństwie.
- Może i to prawda, ale masz na nią więcej nie naskakiwać, bo pożałujesz - warknął wrogo, nie mając zamiaru zostawić mnie samego - Jeszcze raz ją choćby dotkniesz to już nie żyjesz jasne? - syknął, udając jadowitą żmiję, która przygląda się swojej ofierze. Z pewnością przez swój wzrost uważał się za kogoś lepszego oraz groźniejszego, ale jeśli sądził, że zadziała to na moją osobę, to grubo się mylił.
- Sam się do ciebie zgłoszę - westchnąłem w odpowiedzi, pakując przepocony czaprak wraz z nausznikami do odpowiedniej torby - Możesz łaskawie już sobie iść? Śpieszę się... - zarzuciłem na ramię, gruby uchwyt plecaka, a następnie bez żadnego słowa, za pomocą uwiązu wyprowadziłem Residenta z tymczasowej stajni. Nie wiedząc czemu moje ręce były zimne jak lód... Nie mając zamiaru nikomu ich podawać, postanowiłem jak najszybciej wpakować selle francisa do wozu i mieć spokój przez najbliższe cztery godziny jazdy. Oby tylko Jay się do mnie nie kleił - pomyślałem smętnie, biorąc się do postawionej przed sobą roboty.
- Czego ode mnie chcesz? - mruknąłem, uspokajając nerwowego Evila - Nic nie robię Irmie, więc łaskawie się ode mnie odpierdol - dorzuciłem, chcąc jak nigdy uniknąć niepotrzebnej sprzeczki. Pewnie wynikało to z tego, że znowu poczułem się strasznie źle, a moje serce odmówiło bicia prawidłowym rytmem, umożliwiającym mi prawidłowe funkcjonowanie w społeczeństwie.
- Może i to prawda, ale masz na nią więcej nie naskakiwać, bo pożałujesz - warknął wrogo, nie mając zamiaru zostawić mnie samego - Jeszcze raz ją choćby dotkniesz to już nie żyjesz jasne? - syknął, udając jadowitą żmiję, która przygląda się swojej ofierze. Z pewnością przez swój wzrost uważał się za kogoś lepszego oraz groźniejszego, ale jeśli sądził, że zadziała to na moją osobę, to grubo się mylił.
- Sam się do ciebie zgłoszę - westchnąłem w odpowiedzi, pakując przepocony czaprak wraz z nausznikami do odpowiedniej torby - Możesz łaskawie już sobie iść? Śpieszę się... - zarzuciłem na ramię, gruby uchwyt plecaka, a następnie bez żadnego słowa, za pomocą uwiązu wyprowadziłem Residenta z tymczasowej stajni. Nie wiedząc czemu moje ręce były zimne jak lód... Nie mając zamiaru nikomu ich podawać, postanowiłem jak najszybciej wpakować selle francisa do wozu i mieć spokój przez najbliższe cztery godziny jazdy. Oby tylko Jay się do mnie nie kleił - pomyślałem smętnie, biorąc się do postawionej przed sobą roboty.
⤧⤧⤧⤧⤧
Od tamtych wydarzeń minęły dwa, wyczerpujące moje ciało tygodnie. Miało być lepiej, lecz jak zawsze los postanowił zaśmiać mi się prosto w twarz. Z moim sercem było coraz gorzej. Nawet najmniejszy wysiłek fizyczny kończył się moim spoceniem oraz głośnym spadaniem, które starałem się starannie ukrywać. Nie chcąc, aby zatajona prawda wyszła na jaw, zacząłem opuszczać większość treningów, co dość mocno zaniepokoiło moich nauczycieli. Oczywiście ci od ujeżdżenia mieli mnie jak zwykle w dupie, ale kto tam by się nimi przejmował? Leżąc kolejny dzień w łóżku, postanowiłem w końcu się ruszyć. Była dopiero godzina piąta rano, ale znając swoje powolne ruchy, musiałem już wstawać. Po ubraniu się oraz zjedzeniu lichego śniadania, które w moich ustach smakowało jak najzwyklejszy karton, udałem się powoli w stronę stajni, gdzie na samym wstępie przywitały mnie, dwa, dumne, końskie łby. W ich oczach było widać ogromne zmartwienie wynikające z tego, że aż tak dawno się nimi nie zajmowałem. Drapiąc ich delikatnie w okolicach oczu, zdecydowałem, że na trening skokowy zabiorę dzisiaj Blackiego, który okazywał swą energię przez lekko nadgryziony boks. Ucieszył mnie bardzo fakt, że skarogniady nie próbował dzisiaj żadnych sztuczek. Ze spokojem mogłem go wyczyścić, osiodłać, a nawet zaprowadzić na halę, gdzie o godzinie ósmej miały zacząć się zajęcia. Przez blaszane drzwi wkroczyłem niemal jako ostatni zawodnik, ale nikt nie miał czasu, aby to jakoś skomentować. Pani Hils, będąc dzisiaj nieco w złym humorze, kazała od razu wskakiwać nam na końskie grzbiety i robić indywidualną rozgrzewkę. Nikt nie chciał się z nią kłócić, dlatego nim się obejrzałem, każda para rozproszyła się stępem po pomieszczeniu, zaczynając osobiste ćwiczenia, na które musiało starczyć nam niecałe dziesięć minut. Starając się nie obciążyć zbytnio Blackiego, zacząłem jego rozprężenie od powolnego stępa, ale dopiero przejście w kłus umożliwiło mi zaczęcie większych komplikacji takich jak wolty, ósemki czy też zmiany kierunku. Podczas kilku pierwszych minut wszystko było dobrze, lecz kiedy czas na "leniuchowanie" się skończył, poczułem jak w moje serce znowu trafia rozdzierający ból. Zatrzymując ogiera z resztą uczniów blisko swojej nauczycieli, nie mogłem skupić się na tym co ona faktycznie mówi. Wyłapywałem niestety tylko pojedyncze słowa, a jednym z nich jakie szczególnie wryło mi się w pamięć było... REKER BĘDZIE PIERWSZY! Domyślając się, że zapewne chodzi o pokonanie ustawionego przez nią parkuru, wlepiłem otępiały wzrok w dziesięć, niezbyt wysokich przeszkód, które na moje oko miały koło siedemdziesięciu centymetrów.
- Możesz ruszać - pokrzepiający głos blondynki, zmusił mnie do ustawienia się na linii startu, która była oddalona od pierwszej przeszkody o jakieś dziesięć ful. Poganiając ogiera do galopu, najechałem na pierwszą stacjonatę, która przez ból sprawiła mi dużą trudność. Następną barierą był okser, który niestety skończył się dla mnie tragicznie. Duże niezgranie z rwącym się wierzchowcem, skończyło się moim upadkiem. Smołus, zarzucił moim ciałem o stojak, a następnie zwiał w przeciwny róg hali. Czując, iż nie mogę złapać oddechu, zacząłem automatycznie się dusić oraz miotać na ziemi jakbym dostał nagłego ataku padaczki. Po kilku sekundach zapanowała jednak ciemność... Groźny mrok ogarnął całą moją duszę, a ja nie wiedziałem już co mam robić. Poddać się? A może dalej walczyć o to nędzne życie? Sam już nie wiedziałem jak działać.
⤧⤧⤧⤧⤧
Czując jak coś lodowatego wieje w moją twarz, w okolicy ust, otworzyłem powoli swe oczy, które nie do końca wyłapywały jeszcze odpowiednią ostrość. Coś, co znajdowało się nad moją głową, pikało w miarę równym rytmie, rozsadzając mi przy tym głowę. Moje myśli od razu skierowały się w stronę szpitala, którego nieskazitelnie biały sufit wyglądał jak ten, na który obecnie przyszło mi patrzeć. No ładnie... Teraz to już koniec - pomyślałem bez żadnych emocji, przekręcając głowę w stronę okna, gdzie oprócz ponurego obrazu dnia, bądź nocy odnalazłem Irmę, która blada jak ściana, wpatrywała się w moją osobę. A ta co tutaj robi? - rzekłem w myślach, widząc jak przezroczysta kroplówka sonduje coś w dużej dawce do jej drobnego organizmu.
- Reker? - odezwała się niepewnie, przyglądając całemu, mojemu ciału - Mówiłam, ci, że coś ci jest.
- To nic groźnego, lekkie osłabienie organizmu - skłamałem, przygryzając swój język do krwi - Tylko zemdlałem, a oni mnie już po szpitalach ciągają - westchnąłem cicho, pocierając o siebie swoje zlodowaciałe dłonie. Czułem się okropnie, a myśli, że już wszyscy dowiedzieli się o mojej chorobie, przerażała mnie jeszcze bardziej, niszcząc resztki mojego dobrego humoru - Muszę iść. Nie mogę siedzieć tutaj przez wieczność.
Imra? ;3
No to szpital xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz