6.28.2019

Od Adama cd Ronana

Pusta tafla, soundtrack idealny pod jazdę i przede wszystkim mój piękny Aniołek w łyżwach... Idealnie. Definitywnie było to warte swojej ceny, wczesnego wstania oraz znoszenia bólu głowy. Tak właściwie po tych wszystkich tabletkach oraz energetyku, który złapałem z kuchni przy nagłym wypadnięciu z Akademika, czułem się już całkiem dobrze, jak nie doskonale. Aż się rwałem do jazdy, bo chyba by mnie rozsadziło, gdybym siadł na tyłku i nic nie zrobił z tą całą energią, która wzięła się jakby znikąd. W hali z lodową taflą było chłodno, ale nie zimno, więc cienki softshell, długie spodnie, rękawiczki oraz szalik w dumnych barwach Slytherinu wystarczały aby nie zamarznąć. Miałem własne łyżwy - smukłe figurówki z czarnego materiału, wyłożone miękkim futerkiem - więc nie musiałem martwić się o otarcia, czy za luźne więzy. Dawno już nie jeździłem, ale to nie było coś, co łatwo się zapomina, więc pewnie stanąłem na lodzie i gładko podjechałem na środek lodowiska. Muzyka pomagała. Rytm, słowa, wibracje... Nie musiałem skupiać uwagi na własnych krokach, bo ciało pamiętało co robić, jak się ruszać i utrzymywać równowagę. Ślizgałem się po tafli tuż obok blondynka, który oczywiście nie miał żadnych problemów z jazdą i cicho nuciłem, bo z jakiegoś powodu moje gardło odmawiało śpiewaniu. Zupełnie jakbym przemęczył struny głosowe poprzedniej nocy, ale za cholerę nie pamiętałem jak mogło się to stać. Generalnie moje wspomnienia co do seansu z Blue były bardzo niejasne i pomieszane. Na pewno skończyliśmy oglądać anime, był alkohol, chyba tosty i... Kurwa, powinienem tyle nie pić. 
- Powinienem ci się przyznać, do ustawienia tego wszystkiego, ale pomyślałem, że niespodzianka będzie lepszym pomysłem. Inaczej mógłbyś odmówić - powiedziałem, podjeżdżając tyłem w stronę blondynka, by widzieć jego twarz, jadąc parę kroków przed nim.
- Uważasz, że potrafiłbym ci odmówić? - Kąciki jego ust uniosły się lekko, na co momentalnie odpowiedziałem szerokim uśmiechem.
- Gdy na czymś mi zależy wolę ubezpieczyć się na każdą ewentualność... Ale fakt, mojemu urokowi osobistemu nie można się oprzeć - stwierdziłem wesoło i parsknąłem krótkim śmiechem. - Potrafisz robić piruety? - Jakoś mi to do niego pasowało. Był smukły, z lekko zarysowaną talią, jechał lekko i z wdziękiem, ledwo zauważalnie dopasowując swoje ruchy do rytmu muzyki.
- Dawno już tego nie robiłem... Ale mogę spróbować, skoro chcesz zobaczyć - odparł, podnosząc na mnie wzrok i odjechał nieco na bok. - Tylko liczę na to, że złapiesz mnie jeśli upadnę.
- Będę tuż obok, jak twój wierny rycerz - zadeklarowałem z ukłonem. Trzymałem się na tyle daleko, by zrobić chłopakowi miejsce i wystarczająco blisko, by w razie czego pośpieszyć mu z pomocą, choć wątpiłem, żeby naprawdę jej potrzebował.
- No dobra... - Odetchnął, po czym z wyrazem skupienia na twarzy, podjechał na środek lodowiska i gdy nabrał prędkości, wykonał zgrabny piruet. Nic skomplikowanego, czy trudnego, po prostu ładny, zwyczajny obrót wokół własnej osi, a mimo to nie kryłem zachwytu. Podobało mi się jak jego ciało dopasowywało się do melodii, jak jego twarz rozjaśnił uśmiech spowodowany udanym trickiem. Zbliżyłem się do niego, wolno klaszcząc w dłonie, by wyrazić swój podziw i po prostu, by go ucieszyć, co sądząc po lekkim rumieńcu, osiągnęło zamierzony skutek.
- Ładnie, ładnie... Dobrze się ruszasz - oznajmiłem, przesuwając dłonią po jego plecach. Tylko na moment, gdy przejeżdżałem obok.
- Może innym razem dam ci pretekst do złapania mnie - odpowiedział, przyśpieszając i wymijając mnie. Tyłem, bo oczywiście to również potrafił.
- Nie zależnie od tego, czy upadniesz, czy ci się uda i tak mam z tego przyjemność. - Również mocniej odepchnąłem się od tafli, by za nim nadążyć, co nie było takie trudne.
- Z jazdy, czy z obserwowania mnie?
- Obie odpowiedzi są poprawne - stwierdziłem z uśmiechem, który poszerzył się, gdy z głośników zaczęła lecieć składanka od Jane. Zdążyła mi ja wysłać w trakcie drogi i z tego, co obiecała, powinny na niej być ulubione kawałki muzyczne Aniołka.
- Skąd masz dostęp do mojej playlisty na spotify? - Spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Mam kontakty, Aniołku. I przeważnie zdobywam to, czego chcę - odparłem, puszczając mu oczko. - Ścigamy się?
- Nie wygrasz ze mną jeśli leci Skillet - ostrzegł mnie ze śmiechem, co tylko jeszcze bardziej wzmogło moją chęć do wyścigu.
- Nie bądź taki pewny siebie. - Zrównałem się z nim, by było fair.
- Na trzy? - Skinąłem głową w odpowiedzi.
- Raz... Dwa... - Ruszyłem. - Trzy! - Tak, na tym kończyła się moja uczciwość, a wraz z nią piosenka. - Dwa okrążenia! - Zarządziłem, z każdym krokiem nabierając większej prędkości.
Starałem się nie zerkać za ramię, tylko skupić na wygranej, by błędny ruch nie sprawił, że zaryję twarzą w lód, albo barierki. Słyszałem blondynka. Najpierw tuż za mną, gdy zostawiłem go z tyłu swoją nagłą zagrywką, a później zaraz obok, bo szybko nadrobił stracone sekundy. Był niezły, zwinny i zdeterminowany, ale ja również, więc szanse okazały się wyrównane. Kiedy wyczułem jego obecność tuż przy ramieniu i lekko odwróciłem głowę, naszła mnie ochota na mały sabotaż, ale powstrzymałem się. Mogło mi zależeć na wygranej oraz popisaniu się, ale nie chciałem, by przypadkowo coś stało się chłopakowi. Nie ważne jak dobrze obaj jeździliśmy, łyżwy wciąż były niebezpieczne. Może w innych warunkach i z kimś innym, nie przejąłbym się tym, jednak teraz z blondynkiem wolałem uważać. Pewnie gdyby zamiast niego, obok jechała Jane, nie miałbym takich wątpliwości i z premedytacją pociągnąłbym ją za szalik, by zarobiła piękną glebę. Teraz jednak odrzuciłem pomysł na łatwe zwycięstwo i w pełni skupiłem się na utrzymaniu równowagi oraz stałego dystansu między sobą a Ronanem. Skutkiem tego, wyścig zakończył się remisem. Nie wygrałem, ale równocześnie też nie oddałem zwycięstwa blondynkowi, więc można powiedzieć, że był to całkiem spoko wynik.
- Brawo, Aniołku - rzuciłem, zataczając łagodny łuk wokół niego, lekko przy tym hamując. - Jeździsz równie ładnie jak się prezentujesz.
- Tobie też nie można niczego zarzucić - odparł chłopak, po czym zatrzymał się obok mnie i zamilkł wsłuchując się w muzykę. - Co to za nuta?
- Oh… - Uśmiechnąłem się, rozpoznając tak dobrze mi znajomy głos V. - Ta piosenka jest moja. - Odjechałem do tyłu, na moment zamykając oczy, by dać się ponieść melodii.
Znałem słowa na pamięć. Słowa pełne miłości, ale też smutku, bólu i tęsknoty. To był jeden z tych utworów, które równocześnie kochałem i nie mogłem ich znieść. Zacząłem nucić do siebie te spokojne nuty, bezwiednie dopasowując do nich swoje ruchy. Wiedziałem, że Ronan nie może znać tekstu, więc w sumie... Zacząłem śpiewać, gdy z wokalem włączył się Jimin. Nie uważałem się za jakiegoś profesjonalistę, bo nim nie byłem i dużo mi brakowało do poziomu BTS, zarówno w kwestii śpiewu jak i tańca, ale hej, okropny również nie byłem. Lubiłem śpiewać, gdy byłem sam, tak samo jak z chęcią uczyłem się kroków choreografii, a ta konkretna piosenka za bardzo wbiła mi się w głowę. Jasne, łyżwy a taniec w stylu K-popu to dwie totalnie różne rzeczy, ale coś tam pokazać chyba mogłem. Czułem melodię, znałem słowa, nie mogło być tak źle.

1099 słów
Ronan? Podoba się występ?

6.27.2019

Od Leonarda cd. Ganseya

- Może i tak - mruknąłem z niezadowoleniem, wpatrując się w skrzydła wrednego ptaszyska, które łaskawie postanowiło zejść na dół i wbić swoje szpony, w moje ledwo zaleczone ramię - Jak ja was wszystkich nie cierpię... - zirytowałem się, odbierając od przybyłego blondyna czarną rękawicę, do której z łatwością mogłem przypiąć rozszalałego sokoła.
- Chyba zaczyna cię lubić - stwierdził Chainsaw, odwracając uwagę dzikusa surowym mięsem. Przewracając na to oczami, poprawiłem na łapach zwierza zielono-czarną smycz, uważając przy tym, aby jeszcze bardziej go nie spłoszyć - Jest zdecydowanie lepiej niż tydzień temu.
- Jakby mnie lubił, to by ode mnie nie uciekał - rzekłem, spoglądając w stronę barku, gdzie aktualnie ukazywały się stworzone przez drapieżnika dziury. Kolejna marynarka do wyrzucenia - pomyślałem, udając się bez słowa w stronę pobliskiego gabinetu weterynaryjnego, gdzie od rana do wieczora urzędowała rodzina pocieszonego Irlandczyka. Zdążyłem już do nich solidnie przywyknąć, dlatego każde nasze spotkanie zaczynało się i kończyło miłą atmosferą. Najbardziej z nich wszystkich lubiłem jednak panią Lysandrę, która pomimo mego ciężkiego charakteru postanowiła dać mi drugą szanse oraz poznać mnie lepiej. Starając się zapomnieć o swoich rodzinnych problemach, wpuściłem Castiela do przestronnej woliery, gdzie mógł do woli denerwować swoich nowych kumpli.
- Też cię nienawidzę - zrzuciłem z dłoni skórzany ochraniacz, co automatycznie zezwoliło mi na wcześniejszy powrót do domu, od którego powstrzymała mnie wspomniana już dzisiaj kobiety.
- Minie trochę czasu zanim go oswoisz Leo. Daj sobie i mu czas - przytrzymała mnie za ramię, mówiąc tym samym, że mam chwilę poczekać - Na wszystko przyjdzie czas. Nie zniechęcaj się - dorzuciła po chwili, podnosząc mnie delikatnie na duchu.
- Łatwo mówić. Po prostu zwierzęta i ludzie mnie nie lubią - wzruszyłem ramionami, nie mając ochoty na dalszy dialog - Musze wracać do domu. Wpadnę później, aby go nakarmić - wyminąłem szarooką postać, żeby po niecałej sekundzie wpaść na przygłupiego Campbell, blokującego mi drogę do mojego samochodu - Suń dupę grzybie. Chcę w końcu wrócić do domu. 
- Już mnie chcesz opuszczać? - zrobił smutną minkę poturbowanego przez samochód szczeniaka, co szczerze mówiąc nie wywarło na mnie żadnego wrażenia. Zaciskając usta w wąską linię, szarpnąłem za klamkę białego BMW, które jak na złość stawiało dzisiaj opór - No nie bądź taki. Pogadajmy chociaż chwilkę - starał się mnie powstrzymać, lecz całe moje zainteresowanie spadło teraz na niedziałający zamek samochodowy, zabraniający mi powrotu do rezydencji.
- Dam ci radę... Nie wchodź mi dzisiaj w drogę, bo mam was wszystkich dosyć - czując w środku swojej duszy psychiczne wyczerpanie, nawet nie próbowałem podnosić słabnącego tonu głosu. Sam nie wiedziałem czemu na nowo nawiedza mnie słabość. Wszystko zaczęło wduszać mnie w ziemię po narodzinach Archiego. Na nowo wróciły do mnie myśli o niekochających mnie rodzicach, ignorującej mnie Noah, nienawidzącym mnie Wiliamie, a przede wszystkim samotności, jaka praktycznie od dwudziestu lat służyła mi za najprawdziwszą przyjaciółkę - Jeśli masz ochotę na dawanie mi rad, zrób to jutro - otworzyłem wreszcie jedno z wejść do pojazdu, który chwilę potem był już w ruchu. Rozluźniając swoje ramiona, zacząłem skupiać się na granatowej drodze, która po dziesięciu minutach doprowadziła mnie do bogato zdobionej bramy. Nie mając żadnych chęci do życia, zaparkowałem auto na środku placu, aby następnie zniknąć gdzieś w odmętach swojego domu.
➼➼➼➼➼➼➼
Następnego dnia, czułem się jeszcze gorzej niż dzień wcześniej. Miało na to wpływ wiele czynników, takich jak np. zła pogoda, niesmaczne śniadanie, a nawet choroba kotki Madeleine, która przez wiele lat była okazem najszczerszego zdrowia. Nie licząc tych "wpadek", byłem również zmuszony do wypuszczenia Castiela na wolność. Eh... Nie byłem do końca zżyty z tym ptakiem, ale i tak utrata go nieco mną wstrząsnęła. Chodząc w te i z powrotem po stajni, postanowiłem przysiąść na białym płocie, stojącym tutaj raczej od wieków. Przeglądając bezwartościowe wiadomości, jakie w ciągu ostatniej godziny zawitały na moją skrzynkę. Zagłębiając się w nich coraz bardziej, w pewnym momencie zauważyłem też SMSa od mojego ojca, który powiadomił mnie, że nie wpuści mnie do Londynu przed końcem lata. Obiecałeś mi do cholery ten weekend - warknąłem w myślach, cisnąc jabłkowym telefonem o błocistą ziemię.
- Hej, nie tak agresywnie - właściciel znanego mi od wczoraj głosu, zaszedł mnie od tyłu, żeby położyć mi dłoń na spiętym ramieniu.
- A ty jakbyś zareagował, gdy po raz setny rodzice odmawiają ci powrotu do ojczyzny? - westchnąłem, podnosząc wzrok na uradowanego życiem Ganseya - Stany to nie moja bajka, ale weź im to wytłumacz...

Gansey? :3
Kupaaaaaaaaaaaa
694 słóweczka.