Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ronan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ronan. Pokaż wszystkie posty

2.10.2020

Od Ronana cd. Noah

- Mam… przytrzymać Leo z dala? - Zdziwiłem się, kiedy Sam poprosił mnie o tą niecodzienną prośbę.
- Tak. Ja sam nie jestem w stanie tego zrobić. - Potarł oczy. - Poza tym… przekonałem lekarza, żeby zabrać ją do Teksasu do jej lekarza prowadzącego, więc to tylko kilka dni. A potem coś się wymyśli.
- Jeśli ma to jej pomóc, to nie mogę protestować. - Upiłem łyk napoju, który znajdował się w kubku. - Załatwię coś. Ale właściwie czemu?
- Jeszcze nie wiem. Ale jak się dowiem, to ty pewnie też.
- Powinienem się wcześniej domyślić. - Skrzywiłem się.
- Nie dałaby ci. - Parsknął śmiechem.
- Też prawda. Więc zabierasz ją do domu?
- Tak. - Pokiwał głową. - To powinno trochę pomóc.
- Przejmę ją, jak wrócicie. - Ruszyliśmy do sali Noah, kiedy Sam dostał swoją kawę.
- Lepiej zajmij się swoim chłopakiem. - Upił łyk napoju. - Mówię poważnie. Podobno ją znalazł.
- Damy radę. - Lekko uniosłem kącik ust. - Wszystko jest w miarę okej, prawda?
- W miarę to dobrze powiedziane. - Uśmiechnął się. - Zapraszam.
***
- Masz grzecznie brać leki, jeść trzy posiłki dziennie, spać minimum sześć godzin i dzwonić do mnie w niedzielę przed południem, jasne? - Wypuściłem z objęć Jeżozwierza i potargałem jej włosy.
- Aż trzy? - jęknęła. Miała nieco lepszy humor. - Terrorysta.
- Jak nie, Sam do mnie zadzwoni i zabiorę ci brokat. - Założyłem ręce.
- Terrorysta - mruknęła, a potem przytuliła Blue. - Nie daj mu zabrać brokatu.
- Zależy czy będziesz grzeczna Blake. - Uniosła lekko brew. - Pamiętaj, że to ja dostaję twój brokat.
- Przynajmniej będzie w dobrych rękach - westchnęła i włożyła lisy na tylne siedzenie. - Pomachajcie ode mnie Adamowi jak już się obudzi.
- Jasne. - Potem wsiadła do samochodu i wpatrywała się w nas przez szybę.
- Miło było cię poznać. - Sam uścisnął mi rękę. - Chociaż szkoda, że w taki sposób.
- Mi też. Jak ją odwiedzisz, to możesz też odwiedzić mnie. - Uniosłem lekko kącik ust. - I nie uwierz w kłamstwa, że nie potrafi zjeść trzech posiłków dziennie. Potrafi. Tylko muszą być małe porcje.
- Zapamiętam. - Potem pomachał Blue i wsiadł za kierownicę.
Kiedy już pojechali, Blue przeciągle westchnęła, pociągnęła nosem i oklapła.
- Dajesz radę? - zapytała cicho.
- Daję. - Przymknąłem oczy. - Idź się wyżyj. Potrzebujesz tego.
- Ty też. - I odeszła.
Ja z kolei ruszyłem do pokoju Adama.
***
- Hej Jeżozwierzu. - Wpakowałem się do pokoju Noah, kiedy był tam jeszcze Sam. - Hej bracie Jeżozwierza. Jakkolwiek samolubnie to nie zabrzmi, cieszę się, że już wróciłaś.
- Poduszka! - Blake od razu się do mnie przytuliła, a potem wskazała na półkę. - Brokat! Jadłam grzecznie i nawet spałam, bo on mnie zmuszał! - Wskazała na Sama, który lekko się uśmiechnął.
- Nie kłamie, ale wiem, że nie spała, tylko leżała. - Pokręcił głową.
- Ten jeden raz. - Podałem jej kulę z brokatem. - Jak tam Tester?
- Lepiej, miałam trochę czasu, żeby z nim popracować. - Potrząsnęła kulą. - Przywitaj się z kluską, gdzieś tu łazi.
Jak na zawołanie przy mojej nodze pojawił się szczeniak i oparł się o moją łydkę. Z uśmiechem kucnąłem obok i pogłaskałem młodą po pysku.
- Hej śliczna. - Uśmiechnąłem się. - A gdzie Flair i Dot?
- Właśnie miałem po nie iść - rzucił Sam. - Chcesz mi pomóc?
- Jasne. - Podniosłem się. - Leć do Blue, też chce się z tobą przywitać, a pada po dwunastogodzinnej zmianie.
- Uuuuu! LECĘ PIĘKNA! - I już jej nie było.
- Chyba poprawiłeś jej nieco humor - zaśmiał się Sam.
- Mam nadzieję. - Ruszyliśmy do samochodu. - Wiem, że pewnie długo nie będzie okej, ale jest lepiej?
- Tak. - Pokiwał głową. - Ale nieco martwię się o… Leonarda.
- Dziś go tu nie ma. Jest u siebie w domu. Ciągle jest coś nie tak?
- Noah sama powinna ci powiedzieć - westchnął ciężko i otworzył drzwi. - Proszę, Dot i Flair.
Podzieliliśmy się lisami na pół (czyli po jednym na głowę, oczywiście) i wróciliśmy do akademika. Noah już siedziała w pokoju z brokatową kulą śnieżną.
- Blue chce spać - obwieściła i potrząsnęła kulą. - Wypuście je jak zamkniecie drzwi.
- A ty? - Dźgnął ją Sam.
- Ona jest na brokatowym haju. - Machnąłem ręką. - Zostaw ją na razie.
- No dobra - zaśmiał się. - Zamknijmy drzwi.
***
- A Adam nie będzie się czepiał, że zabieram mu czas? - Noah oderwała się na chwilę od filmiku.
- Gra dzisiaj z Nico w gry wideo. - Popatałem ją po głowie. - Mają mini turniej jakiejś zręcznościówki, czy coś.
- Okej. - Wróciła do pozycji “moja Poduszka”. - Ale jadłam dziś kolację, wiesz?
- Tak wiem, Sam mi mówił - zaśmiałem się. - Mam jednak inne pytanie.
- Mhm. - Popatrzyła na kulę śnieżną.
- Coś się zmienia, czy…?

Noah? Jak uważasz?
694 słowa

2.07.2020

Od Ronana cd. Leonarda

- Prosiiiiimy! - Komitywa Nico i Adama była mi bardzo nie na rękę. Westchnąłem cierpiętniczo i wysiadłem z samochodu, żeby zaraz ruszyć do cukierni po “coś słodkiego”. Nico miał mieć niedługo urodziny, więc stwierdziliśmy z Adamem, że uszczęśliwimy dzieciaka. Dlatego byliśmy dzisiaj na torze rolkowym, w salonie z grami wideo, księgarni, sklepie artystycznym, a teraz wysyłali mnie na zakupy. Potem mieliśmy wrócić do domu i robić rzeczy. Prawdopodobnie związane z obsesją młodego na punkcie Dance Revolution, więc… Panie, bądź łaskaw.
- Poduszka! - Tego się nie spodziewałem. - Wybawiciel!
- Cześć Amorku! - Blue i Noah omotały mnie swoimi rękami i siłą zaciągnęły do stolika. - Ratuj mnie przed tym jebanym bucem, albo obiecuję, że ktoś tu padnie martwy i nie będzie to Noah!
- Nie kazałem ci iść z nimi do kina - zauważyłem.
- Miałam zostawić biedną Noah na pastwę księcia, w życiu - parsknęła. - Solidarność jajników, czy coś. Ale nie wiedziałam, że ten imbecyl nie rozumie słowa nie! I próbuje wcisnąć się w nasz brokatowy handel!
Popatrzyłem na Noah, która nic sobie z tego nie robiąc wisiała na moim ramieniu. O ile kradła czas Adamowi, chyba nic jej nie przeszkadzało. No prawie nic.
- Podbródek wyżej kochanie. - Uniosłem kącik ust.
- Ciebie też miło widzieć. Może tęczowego gofra? - Postawił tacę na stole.
- Nie, ja tu tylko po prowiant dla siebie, Nico i Adama. - Uniosłem dłoń. - One mnie tylko zaatakowały. - Popatrzyłem w kartę. - I znam miejsca, gdzie gofry są tańsze.
- I lepsze. - Blue nieufnie patrzyła na talerzyk. - Zapłaciłeś za to mości książę?
- Tak? - Uniósł brew.
- Czyli to należy do ciebie, tak teoretycznie? - Wyciągnęła lekko głowę.
- Tak teoretycznie. - Pokiwał powoli głową.
- Okej, nie lubię marnować żarcia, ale nie zostawiłeś mi wyboru. - Szatynka wzięła gofra i wpakowała go w twarz zdziwionego Windsora. - Jeśli kobieta mówi nie, uszanuj to. Następnym razem to może nie być gofr z bitą śmietaną. Ro, słońce, kupuj co masz kupić i odwieź mnie do akademii.
Popatrzyłem na nią z wyrzutem. Oczywiście zbyła go wzruszeniem ramion i wyjściem z cukierni.
- Przepraszam, Blue jest… impulsywna - westchnąłem. - Jakoś to załatwimy, ale teraz serio nie mogę…
- Mi tam się podoba. - Noah z zadowoleniem powtórzyła ruch szatynki. - Do twarzy ci w tęczy. - I pobiegła za Blue. Pięknie. Teraz będę musiał jechać do akademii…
- Chyba rozumiem czemu masz chłopaka Chainsaw. - Leo dystyngowanie wziął serwetkę i otarł sobie twarz. - Mniej problemów.
- Możliwe. - Podałem mu kolejną. - Jakoś to… rozwiążemy, ale teraz serio muszę kupić słodycze, bo Adam będzie niepocieszony. Szczególnie, że do samochodu wpadły jeszcze Blue i Noah.
- Okej. - Wziął głęboki wdech i nawet się uśmiechnął. - To tylko bita śmietana na twarzy.
Oddałem grymas i w końcu ruszyłem do lady. Trzeba kupić coś ekstra, bo inaczej Adam mi nie wybaczy…
***
Listopad był chłodny w tym roku, albo to wina mojego samopoczucia. Nie sądziłem, że tak bardzo będzie mi brakować Ganseya, naprawdę. Poleciał tylko na parę dni z Leonardem na inny kontynent. Gadaliśmy nawet kilka razy przez Skype’a. Chyba powinienem z nim pogadać. Ale nie teraz. Teraz siedziałem z Gin na lotnisku i czekałem na samolot z Londynu. W końcu książę wracał do Ameryki. Nie wiedziałem za bardzo co się działo, bo Gans nie był skory do zwierzeń, ale… to chyba lepiej dla wszystkich.
- O, idzie szkarada. - Gin jak zawsze była czarująca.
- Jakim cudem wy jesteście rodzeństwem? - Uniosłem rozbawiony brew.
- Połowa genów w jedną, połowa w drugą. - Uśmiechnęła się uroczo. - Chodźmy, bo te debile nas nie widzą.
Pokręciłem głową i ruszyłem za dziewczyną. Chociaż zaprzeczała temu solennie, rzuciła się bratu na szyję. Podszedłem więc do Leo.
- I jak wycieczka do domu? - Uniosłem lekko kącik ust.
- Nie najgorzej, ale ty wyglądasz strasznie - zauważył. - Adam nie daje ci spać?
- Każdy miewa gorsze dni Windsor. - Przeczesałem włosy. - Chodźcie. Odwiozę was do domu. Powinniście się wyspać.
- To tyczy się też ciebie Greywarenie. - Gansey oparł na mnie swój ciężar ciała. - Wyglądasz jak trup.
- Pogadamy o tym później. - Uśmiechnąłem się. - No już, do samochodu.

Leo? Jak wyjazd do Anglii?
629 słów

2.03.2020

Od Ronana cd. Leonarda

- Dasz sobie radę. - Cmoknąłem Adama na odchodne i ruszyłem ku stajni.
Zaraz zaczynał się trening skoków, ja byłem już po ujeżdżeniu, a zachwycony Nico siedział w stajni i czekał aż przyjdę, żeby móc pójść zająć się Arotem. Jednak po drodze wpadłem na Leonarda.
 - Nie przepadam za taką formą upubliczniania wizerunku. - Skrzywiłem się. - Na swoim koncie mam tylko zwierzaki. Czasami jestem na zdjęciach u Nico, więc… rób jak chcesz.
 - Dobra, w takim razie zrobię jeszcze jedno. Bez ciebie. - Książkę znowu użył telefonu, a ja poszedłem do boksu Hespero.
 - O! Jesteś! - Nico wybiegł z boksu zaraz za Jamesem. - Okej, możemy iść do stajni dla koni stajennych!
 - Okej! - Zawołał młodszy Windsor. - Leo! Idę z Nico do drugiej stajni!
I już ich nie było.
- Poradzą sobie? - Leo spojrzał na mnie sceptycznie.
- Dlaczego mieliby nie? - Uniosłem lekko brew. - James nie jest idiotą, a Nico potrafi poradzić sobie z koniem.
- No dobrze. - Westchnął. - Czemu tak wcześnie skończyliście?
- Dzisiaj trenerka skupiła się na Blue, więc mieliśmy trochę wolnego. - Wzruszyłem ramieniem.
- Czyli ta malinka to nie z nocy. - Popatrzył wymownie na moją szyję.
- Cholera, znowu? - Położyłem dłoń, tam gdzie znajdował się teoretyczny znak. Patrząc na minę Leo, trafiłem. - Chyba lubi podkreślać to, że…
- Jest twoim chłopakiem?
- Tak. - Moje policzki zapiekły, więc chyba się zaczerwieniłem. - Ja… w sumie to pierwszy raz. Kiedy ktoś… jest taki… otwarty.
- Albo zazdrosny. - Windsor uśmiechnął się pod nosem.
- Skoro już jesteśmy przy związkach. - Wszedłem do boksu Hespero i zacząłem zajmować się koniem. - Ty i Noah… też jesteście ze sobą oficjalnie.
- Tak - pokiwał głową i oparł się o drzwiczki. - To źle?
- Nie. - Odsunąłem łeb konia, który ciągle mnie trącał licząc na to, że dam mu smakołyk. - Tylko to… Noah. Musisz na nią uważać.
- To ma być coś w stylu przemowy starszego brata? - Parsknął śmiechem.
- Tak - powiedziałem poważnie i odwróciłem się do Windsora. - Jeśli coś jej zrobisz, ja zrobię coś tobie. Nie żeby sama nie potrafiła. Po prostu ja po niej poprawię. Albo przygotuję jej drogę. Zależy jak wyjdzie.
- Nie ma potrzeby, jesteśmy szczęśliwi i się kochamy. - Leonard jakby się wyprostował.
- Tak? - Uniosłem lekko brew. - Ale zdajesz sobie sprawę, że związek to relacja między dwoma osobami, prawda? I że mówimy o Noah?
- Do czego zmierzasz? - Uniósł lekko brew.
- Nie powinieneś mówić za nią. - Poprawiłem nieco uwierający mnie but. - I nie powinieneś jej ograniczać. Ani niczego narzucać. Ani naciskać.
- Nie naciskam jej! - Uniósł ręce. - Przynajmniej nie celowo…
- Więc dowiedz się, kiedy robisz to nie celowo.
- Chcesz powiedzieć, że ty nigdy przez przypadek nie naciskasz Adama? - Leonard wiedział jak zaakcentować odpowiednie słowa.
- O nie. Przez przypadek nie. - Pokręciłem głową. - Celowo mi się zdarza. Z Noah też. Ale o ile wiem, przypominanie o jedzeniu jeszcze nikogo nie zabiło. Hm. Odnalazłbym się w Korei z tym dbaniem o posiłki… ale nasz związek polega na komunikacji. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Windsor pokiwał głową i wszedł do boksu swojego konia. Dzięki czemu mogłem skupić się na Hespero i w końcu poświęcić mu tyle uwagi, ile powinien dostać od początku.
***
- Dlaczego ty wszystkich potrafisz sobie ustawić, co? - Blue zerknęła na Leonarda, który właśnie siedział z Noah przy stoliku.
- Sama mi ciągle powtarzasz, że jestem najlepszym manipulatorem na świecie…
- Bo jesteś. - Przewróciła oczami. - Ale jakim cudem? Znaczy wiem jakim, ale czemu ja tak nie potrafię?
- Mam odpowiedzieć szczerze? - Wziąłem łyka coli.
- Tak, tak. Jestem wredna, niemiła i straszę każdego, kto do mnie podejdzie. - Wystawiła mi język. - Nie musisz mi przypominać, że jestem złą wiedźmą.
- Uroczą, złą wiedźmą - zaśmiałem się. - I zazdrosną o naszego ducha.
- Ej! Z tobą nie mogę fangirlować brokatu. - Położyła głowę na splecionych dłoniach. - No i nie lubię Windsora tak ogólnie.
- Nie jest zły. - Podsunąłem jej pod nos kawałek ciastka. - Chcesz?
- Ba! - Zaczęła je wcinać, a przy naszym stoliku zmaterializował się Leo i Noah.
- Ona nie chce jeść - powiedział ten pierwszy.
- A on myśli, że Ro to zmieni.
- Czekaj. Mamy drugie śniadanie, prawda? - Popatrzyłem na Blue.
- Adam jeszcze nie wstał, więc tak. - Pokiwała głową.
- Noah na pewno zjadła pierwsze. Do obiadu jeszcze trochę… - Zerknąłem na fioletowowłosą. - Zjadłaś coś podczas siedzenia z Leo?
- Wmusił we mnie wafel ryżowy. - Wzdrygnęła się, jakby to było co najmniej w połowie zgnite jabłko.
- Więc nie musisz jeść. - Wzruszyłem ramionami. - Ale obiad to inna sprawa.
- Żywieniowy terrorysta. - Zmrużyła oczy, odwróciła się na pięcie i wyszła.
- Dlaczego jej na to pozwoliłeś? - Leo chyba był zły.
- Bo to drugie śniadanie. - Znowu upiłem łyk napoju. - Jest dobrze, jeśli zmuszę Noah do pierwszego i obiadu. Czasem kolacji. O drugie śniadanie i lunch już nie walczę. Na razie.
- Pieprzony manipulator - mruknęła Blue.
- Jakieś plany na wieczór? - Zignorowałem ją i popatrzyłem na Windsora.

Leo? Plany?
750 słów

1.31.2020

Od Ronana cd. Noah

Uh. Sprzeczka Adama i Noah przebiegała niemal szablonowo, a ja jak zwykle, w najważniejszych kwestiach, nie miałem nic do powiedzenia. Kłótnie takie jak ta, zdarzały się średnio cztery razy w tygodniu. Okazjonalnie dołączała do nich Blue. Ale ona raczej brała stronę Noah i starała się przerzucić “parę procent mojego czasu” na nie obydwie. Bo przecież musiały się dzielić tymi piętnastoma procentami. A ja tylko siedziałem. Bez prawa głosu. Upierdliwe.
Ponieważ tym razem skończyło się małym zwycięstwem Noah, musiałem jakoś udobruchać Adama, bo ten będzie później strasznie marudny. W końcu ucierpiała jego duma, a przynajmniej umiejętności kłócenia się. Dlatego nieco się odchyliłem i musnąłem ustami skórę za jego uchem, a potem wymruczałem najbardziej zmysłowo jak potrafiłem:
- Wynagrodzę ci to. - I znów go pocałowałem, tym razem w policzek.
- Fuj. - Skrzywiła się Noah. - Jesteś pewien, że chcesz mnie przekonać do jedzenia?
- Tak. - Pokiwałem głową i zerknąłem na Adama. Znów miał ten lekki uśmieszek. Czyli się udało. - Jedz, bo znikniesz.
- Mhm - mruknęła. - Jakbym zniknęła, moje piętnaście procent przechodzi na Blue!
***
- Wszystko dobrze? - Pacnąłem Noah w ramię, kiedy w końcu opadła na łóżko.
- Mhm. - Przytuliła się. - Jestem tylko zmęczona.
- Powinnaś bardziej o siebie dbać. - Przeczesałem jej włosy.
- A ty spędzać więcej czasu z Adamem. Od kiedy jesteś na studiach dziennych masz dla niego mniej czasu i jest zły. Blue ciągle narzeka. - Ziewnęła.
- Mogą się przespać, skoro tak bardzo się irytują - zaśmiałem się cicho i przykryłem dziewczynę kocem. - Poza tym, idę do niego jak już cię uśpię.
- Traktujesz mnie jak małe dziecko. - Nadęła policzki. - A jestem od ciebie starsza...
- Ciężko mi o tym pamiętać. - Ułożyłem ją wygodniej. - Jak tam… ty i Leo?
- Nie chcę o tym gadać. - Wtuliła się. - Teraz jest czas dla Podusi. Ale bez brokatu, bo za bardzo chce mi się spać.
- Pamiętaj, że noga Blue jest zawsze w pogotowiu. - Oparłem policzek o jej głowę. - A związki nie są proste.
- Ty i Adam jesteście szczęśliwi - powiedziała.
- Tak… - Zaciąłem się. - Ale czasami mam wrażenie, że… za bardzo naciskam. Albo coś. Niby to on zaproponował… ale wcześniej tego nie chciał. Nie wiem… czy się nie zmusza.
- Wnioskując po częstych dźwiękach zza ściany nie jest jakoś skrajnie niezadowolony. Szczególnie w nocy. - Znów ziewnęła. - Sądzę, że on raczej nie boi się Blue, która gotowa go zlać, czy coś.
- Może. - Przymknąłem oczy.
- Poza tym, zawsze masz nas. Jak miłość ssie, to zostają przyjaciele. - Owinęła mnie mocniej. - A ja cię nie oddam, bo mam przyjaciół w liczbie trzy.
- Ja, Blue i? - Uniosłem lekko brew.
- Sam - wymruczała. - A teraz daj mi spać.
- Okej. - Ułożyłem ją. - Jakby co, wołaj. Jestem za ścianą.
***
- Wszystko dobrze? Nie narzekałaś na śniadanie…
- Już dwa tygodnie temu stwierdziłam, że nie warto, bo Adam cię nie odciągnie - parsknęła. - Lepiej mieć to za sobą.
- Mądre. - Uniosłem lekko kącik ust.
- Aha. - Kiwnęła głową. - Jakieś plany na dziś?
- Cały dzień w mieście. - Przeciągnąłem się. - Muszę iść do szpitala, pogadać z kumplem, zrobić projekt… nuda.
- Szkoda. - Podeszła i się do mnie przytuliła. - Taki potencjał poduszkowatości stracić…
- Mówisz jak Yoda trochę. - Oddałem uścisk. - To co? Widzimy się jutro?
- Aha. - Pokiwała głową. - Jeśli nic innego nie wyskoczy.
- Oby. - Potarmosiłem jej włosy. - Do zobaczenia.
Przede mną jeszcze parę wyzwań tego dnia.

Nołe? Kiedy się zobaczymy?
516 słów

1.28.2020

Od Ronana cd. Sebastiana

- Nie musisz panikować. - Wyciągnąłem ostatniego kleszcza z Sainta. - To normalne, że po spacerze w lesie dzieją się takie rzeczy. - Uśmiechnąłem się. - Proszę. Pacjent obsłużony.
Oparłem się łokciami o blat.
- Dziękuję, ja… - Wziął Sainta i zaczął go głaskać. - To pierwszy raz…
- Rozumiem. - Pokiwałem głową. - Mogę cię nauczyć jak je wyjmować, jeśli chcesz. To nie takie trudne.
- A ty potrafisz? - Zdziwił się.
- To proste, a kiedy masz całą poczekalnię pacjentów przyda się każda para rąk. - Zdjąłem rękawiczki. - Nico też potrafi. Szczególnie w lato się to przydaje, wtedy ludzie chodzą ze zwierzętami na długie spacery po lesie, więc potem przyjeżdżają do nas, żeby wyciągać kleszcze.
- Czyli nie tylko ja tak mam. - Uśmiechnął się lekko.
- Nie. - Pokręciłem głową z rozbawieniem. - Jeśli nie czujesz się pewnie, lepiej jechać do weterynarza. Albo znaleźć rzetelną stronę w internecie. Jak mieszkaliśmy w San Diego to co jakiś czas przychodziła do nas starsza pani ze swoim labradorem. Była kochana. W pewnym momencie tata stwierdził, że nie może brać od niej pieniędzy, więc przynosiła nam najlepsze ciastka czekoladowe jakie kiedykolwiek jadłem.
- Mieszkaliście w San Diego? - Uniósł brew.
- Jakiś czas. - Wzruszyłem ramionami. - Mieszkałem chyba w piętnastu różnych stanach. Tata często zmieniał pracę. No i nie za bardzo czujemy się tu jak w domu.
- To znaczy? - Przekrzywił głowę.
- Jestem Irlandczykiem - zaśmiałem się. - Co prawda urodziłem się tutaj, ale… to nie to się liczy.
- Masz tam jakieś dworzyszcze? - zawtórował mi.
- Ja nie, ale moja rodzina tak. - Uniosłem lekko kącik ust. - Rodzice planują tam wrócić, gdy Nico skończy studia. Nilsa też myśli o przeprowadzce… tu mamy tak właściwie tylko jeden dom. Teraz mieszkają w nim dziadkowie. Jak rodzice będą się przeprowadzać, zabiorą dziadków ze sobą i sprzedadzą go.
- A ty? - Popatrzył na mnie.
- Zobaczymy. - Wzruszyłem ramionami. - To zależy. Czy będę sam, czy z kimś czy…
- Myślałem, że ty i Adam… - Zaczerwienił się.
- Chciałbym, ale… nie chcę go tym obarczać. - Uśmiechnąłem się lekko. - Adam raczej… nie wybiega w przyszłość.
- Może niedługo zmieni zdanie. - Popatrzył na Sainta. - Na pewno nie trafi na nikogo lepszego.
Parsknąłem śmiechem.
- Miło wiedzieć, że tak uważasz. Staram się być dla niego. Ale nie będę go utrzymywał przy sobie, jeśli nie będzie tego chciał.
- Am… myślisz, że Blue… chciałaby czegoś… więcej?
Popatrzyłem na chłopaka. Skupiona mina oczekująca na werdykt, dłonie pewnie przytrzymujące psa i postawa “gotowa na wszystko”.
- Mam być szczery?
- Tak. - Przełknął ślinę.
- Nie sądzę, żebyście byli dobrani - powiedziałem. - Tak jak nie sądzę, żeby Blue chciała się bawić w związki na dłużej niż kilka nocy. Taka już jest. Lubi seks, związków nie za bardzo.
- Ale mogę spróbować. - Jego mina wyrażała determinację.
- Nie jestem kimś, kto może ci czegokolwiek zabronić. - Wzruszyłem ramionami. - Ale to Blue. Blue to ogień nie człowiek. A ogień pali.
***
- Co mogę kupić Blue na urodziny? - Sebastian stanął w drzwiach pokoju Adama. Szybko narzuciłem na nas koc.
- Puka się. - Fuknął Adam. - I spierdalaj.
- Oh, ja przepraszam, ja nie chciałem…
- Po prostu wyjdź, zaraz przyjdę. - Opadłem na poduszkę. - Szybko. - Kiedy za chłopakiem zamknęły się drzwi popatrzyłem na Japończyka. - I właśnie dlatego powinniśmy zamykać drzwi na klucz.
- Zamykalibyśmy, gdyby Jane go nie zarekwirowała po tym jak nie chciałem jej wpuścić po kłótni. Oboje byliśmy narąbani, a ona prawie wyważyła drzwi.
- Ograniczę wam potem alkohol. Ale potem. Teraz chyba wypada coś dokończyć, prawda? - Popatrzyłem wymownie w dół.
***
- Gdzie idziemy? - Sebastian zaczął rozglądać się po centrum handlowym.
- Blue jest artystką, wspomaga swój budżet swoimi pracami - powiedziałem. - Więc możesz jej kupić coś, co jej się przyda. Nici, materiał, szpilki, farby, ołówki, cienkopisy, kredki… mam całą listę tego, co jest jej potrzebne.
- Skąd?
- Za pięć dni jej urodziny, a ona nie przyjmuje bezużytecznych prezentów. - Wzruszyłem ramieniem. - Mam już słodycze i brokat, więc zostaje tylko coś, na czym będzie mogła pracować.

Bash? Gotowy na zakupy?
605 słów

1.26.2020

Od Ronana cd. Noah

Wzięcie szczeniaka jako dom tymczasowy nie było najgorszą decyzją, jaką mogła podjąć w swoim życiu Noah. A przynajmniej tak podejrzewałem (właściwie to byłem przekonany, że ma na swoim koncie o wiele więcej złych decyzji niż ta). Ale sam fakt, że ją wzięła, ograniczał jej czas na sen, ewentualnie inną formę wypoczynku. Mniej aktywnego. A dobrze wiedziałem, że to jedna z tych dziedzin życia, które dziewczyna lekceważy. Dlatego teraz, kiedy Blake spała na moim ramieniu, to ja głaskałem Lunę, która grzecznie ułożyła łeb na moich kolanach. Zdziwiłem się, bo tym razem wziąłem ze sobą Nyx, ale kruk spokojnie siedział sobie na moim ramieniu i raz za razem pocierał dziobem o moją skroń. U niej to oznaczało: “Jestem człowieku i cię obronię”. Na chwilę przerwałem więc głaskanie psa i lekko potarmosiłem pióra pod dziobem ptaka. Luna podniosła łeb i niuchnęła nosem w powietrzu, ale jak znów położyłem dłoń i zacząłem głaskać, wróciła do drzemania. Nyx wykrakała dwa razy re i zamachała skrzydłami, co niestety obudziło Jeżozwierza. No cóż, nie można mieć wszystkiego.
- Nie spałam! - Przetarła oczy. - Wcale!
- Wcale. - Zaśmiałem się i jej również potarmosiłem włosy. - Ale Luna tak.
- Kradniesz szczeniaczka, nie ładnie! - Pogroziła mi palcem.
- Nie jest podpisany, więc jest niczyj. Jeśli jest niczyj, wcale go nie kradnę! - Wyszczerzyłem ząbki.
- Kradziej! - Pacnęła mnie w rękę, na co Nyx zakrakała ostrzegawczo. - Dobra, już dobra. Kradzieju!
- Mam ci przypomnieć, kto do tej pory zabierał sobie Edgara jak tylko przekraczał próg mojego domu? - Uniosłem zabawnie brew.
- A powiedzieć ci, kto ma oprócz psa jeszcze kota i kruka? Okazjonalnie dwa koty? - Zmarszczyła brwi.
- A wiesz, że masz dwa lisy? - Popatrzyłem na Flair i Dot, które (o dziwo) spokojnie spały w klatkach.
- To nie to samo! - Naburmuszyła się. - Oddawaj kluskę!
- Łeb kluski z własnej woli leży na moim kolanie, proszę mi tu nie jęczeć! - Zatrzymałem łapki Noah sięgające po psa. - I nie przeszkadzać.
- Ja ci zaraz… - Wygrzebała mi z kieszeni telefon i po paru ruchach wystukała coś na klawiaturze. Potem włożyła go z powrotem do kieszeni i zatarła rączki jak prawdziwy złoczyńca.
- Co ty… - Nie zdążyłem dokończyć, bo w drzwiach pojawił się Adam. Z szerokim uśmiechem w pozycji mówiącej: “No chodź tu Aniołku!”. Oczywiście nie wszedł do pokoju. Opierał się swobodnie o futrynę. Cholernik jeden.
- Blake, dzięki za oddanie chłopaka - rzucił.
Fioletowowłosa tylko się wyszczerzyła i zabrała Lunę z mojego kolana. Szczeniak oczywiście się obudził, ziewnął i liznął mnie na odchodne po ręce. Zostało mi tylko wstać (co też zrobiłem) podejść do Adama i z przyjemnością dać się pocałować, a potem iść na obiecaną przejażdżkę. Noah na odchodne pomachała mi energicznie, a ja tylko przewróciłem oczami.
- Więc jakie mamy plany po przejażdżce? - Uśmiechnąłem się swobodnie do swojego chłopaka. Choćbym nie wiem jak lubił zwierzęta, to Adam będzie na pierwszym miejscu.
***
- Ronan, nie chcę tego jeść! - Noah znowu odsunęła od siebie tacę z obiadem.
- Musisz jeść. - Przysunąłem go.
- Nie. - Założyła ręce.
Dyskusja trwała dobre piętnaście minut. Zaczynałem coraz bardziej się irytować. Żaden logiczny argument nie trafiał do tego upartego i zaciętego stworzenia. Wziąłem ostatni raz wdech…
- Noah…
- Nie! - Wystawiła mi język.
- Jedz to i nie gadaj! - Bardzo możliwe, że krzyknąłem trochę za głośno.
To jednak poskutkowało. Zaskoczona, ale nie przerażona Noah po prostu usiadła, wzięła sztućce i zaczęła jeść obiad. Cóż. Liczy się skutek. Prawdopodobnie ten sposób zadziałał tylko ten jeden raz, ale kto by się przejmował.
- Grzeczna dziewczynka. - Siadłem naprzeciwko i sam zacząłem zjadać swoje frytki i sałatkę. Burger z kurczakiem jeszcze chwilę poczeka. - To aż takie złe.
- Pfff. - Prychnęła między jednym kęsem, a drugim. - To był szantaż.
- Blue twierdzi, że ciągle ją szantażuję. - Przewróciłem oczami. - Więc ciebie pewnie też.
- Nadajesz się do polityki. - Fuknęła. - Jak nie zadziałają twoje skrzywdzone oczka, to siła perswazji i szantaż emocjonalny lub nieemocjonalny.
- Grunt, że działa. - Popatrzyłem na dziewczynę. - Słyszałem, że jesteś oficjalnie z Leo.
- Mhm. - Dźgnęła marchewkę widelcem.
- Nie daj się stłamsić, okej. - Pacnąłem ją w głowę. - I nie wahaj się kopać go w jaja, czy coś.
Zaśmiała się lekko.
- Nie wierzę, najbardziej pacyfistyczna Poduszka zezwala mi na rękoczyny? - Uniosła brwi.
- Nogoczyny bardziej. - Puściłem jej oczko. - Poza tym, zawsze możemy na niego nasłać Blue. Ale nie wiem, czy tego chcesz.
- Nie wiem, czy Blue tego chce. - Wsadziła sobie kolejną frytkę do ust.
- Jeśli dasz jej brokat, albo coś słodkiego, albo kolejną pomadkę, albo buziaka, można ponegocjować. - Wzruszyłem ramieniem i dobrałem się do burgera.
- Usłyszałam w jednym zdaniu brokat, słodycze, pomadka, buziak i negocjować. - Blue zmaterializowała się zza moich pleców. - Mów dalej.
- Ustalamy cenę za nogoczyny wobec Leosia. - Machnąłem ręką.
- Jeśli dostanę chociaż połowę, zrobię wszystko czego będziecie chcieli. - Podwędziła mi pomidorka. - Coś jeszcze ciekawego?
- Ronan i Adam mają dzisiaj romantyczną kolację. - Skrzywiła się Noah. - Radzę nam kupić zatyczki do uszu, jeśli nie chcemy być zniesmaczone.
- Spoko, mam u siebie, mnie Adam też uprzedził. - Blue wyszczerzyła się do mnie. - Powiedziałabym, żebyście uważali, ale z tego dzieci i tak nie będzie.
- To uważajcie, żeby żadnych chorób z tego nie było. - Zaśmiała się starsza.
- Ha, ha, bardzo śmieszne. - Przewróciłem oczami. - A co u ciebie Blue?
- Nie wiem. - Zamerdała w swojej herbacie. - Wisi ogłoszenie… kostiumograf w teatrze w Durham szuka pomocnika. Ale nie wiem ile płacą. A nie uśmiecha mi się rezygnować z roboty w barze, tylko dlatego, że… no wiesz. Kostiumografia.
- Nie możesz zachować obu? - Uniosłem lekko brew.
- Nie wiem. - Westchnęła i podebrała mi kolejną frytkę. - Musiałabym zrezygnować z dodatków pewnie.
- Jeśli wypłata w teatrze będzie większa niż dodatek, dlaczego nie? - Uniosła kubek z kompotem Noah. - Więcej pieniążków, mniej pracy, zawód, który lubisz.
- Pomyślę. - Brunetka oparła się o mnie. - Oho, zmierza Adam. Ja się zmyyyywam. - I faktycznie czmychnęła gdzieś w odmęty akademii.
- Nie było tu Jane, Aniołku? - Adam cmoknął mnie w policzek i nabrał na widelec trochę sałatki i frytek.
- Była, ale jej nie ma. - Noah uśmiechnęła się uroczo. - Widocznie ma instynkt samozachowawczy.
- Co tym razem? - Uniosłem brew.
- Puder i cienie. - Objął mnie w pasie i oparł brodę o ramię. - Musimy iść na zakupy. A potem ją dopadnę.
- Dobrze. - Dokończyłem burgera i podsunąłem mu tacę. - A teraz jedz. Bo pewnie znowu o tym zapomniałeś.
- Jasne mamo. - Zaakcentował drugie słowo, na co Noah parsknęła śmiechem.
- Dobrze, że nie sugar daddy. - Przewróciłem oczami.

Noah? Co ty na to?
1008 słów

1.16.2020

Od Ronana cd. Leonarda

- Roooo, dlaczego idziemy do salonu gier? - Młody nie potrafił zrozumieć tej nagłej decyzji.
- Bo do Leo przyjechał młodszy brat i nasz kochany książę chyba sobie z tym nie radzi. - Zaśmiałem się.
- Jest taki jak Leonard? - Mina Nico wyrażała lekką obawę, zapewne związaną z młodszym Windsorem.
- Polubisz go. - Machnąłem ręką. - Ma więcej energii niż ty.
- Okej. - Pokiwał głową. - A… kiedy przyjedzie Adam?
Znowu się zaśmiałem. Była jedenasta, szykowaliśmy się do wyjazdu na miasto, żeby przez półtorej godziny połazić po księgarniach, zjeść obiad w fast foodzie, a koło pierwszej spotkać się z Windsorami i spędzić kilka godzin w salonie gier. Idealne popołudnie dla nastolatka, prawda? No jak widać jemu wystarczyłoby lenienie się na kanapie z Adamem. Co prawda Japończyk z reguły wolał siedzieć ze mną, ale Nico zawsze był obok, jeśli mógł. I obawiałem się, że w słowach Blue, że: “Już planuje wasz ślub”, było sporo prawdy. Cóż. Od ostatniej Wielkanocy było temu ciutkę bliżej, ale ciągle uważałem brata za zbytniego optymistę.
- Pojedziemy po niego, jak wrócimy z miasta. - Potargałem mu włosy. - Przytrzymaj zwierzaki, żeby nie uciekły.
Niestety, na dzisiejszą wycieczkę nie mogliśmy zabrać ani Nyx, ani kotów, ani psa. O ile w salonie gier była możliwość przyjścia ze zwierzakiem, tak podejrzewam, że w innych punktach naszej wycieczki było to niemożliwe. Dlatego młody przytulając Bekę odstawił ją na legowisko, zamknął kojec Edgara (z którego mógł wyjść na trochę większy, na podwórku) i popatrzył na Hammera leżącego na kanapie.
- Chyba już. - Zadecydował.
Kiwnąłem głową i zamknąłem drzwi. Rodzice mieli się tu pojawić za godzinę na obiad, a potem do trzeciej mieli wolne. Blue obiecała jakimś cudem wpaść i zająć się trochę zwierzyńcem, więc spokojnie poszedłem do samochodu i po kilku chwilach odjechałem w stronę miasta.
***
Jadłem właśnie burgera w ramach obiadu, gdy poczułem wibrujący w kieszeni telefon. Podejrzewając, że najpewniej jest to Adam/mama/Blue, nie zerknąłem na wyświetlacz i od razu odebrałem.
- Halo?
- Cześć Ronan! - Entuzjastyczny głos Jamesa rozbrzmiał w moim uchu. - Nudzi ci się?
- Nie do końca. - Popatrzyłem na połowę burgera, która leżała przede mną. - Ale może dlatego, że jem obiad.
- Uuuuu, super. - Młody się ucieszył. - Kiedy będziesz w mieście? Możemy już przyjechać? Nico jest z tobą?
Uniosłem lekko kącik ust i ruchem dłoni kazałem jeść Nico, który przypatrywał mi się z zainteresowaniem.
- Już jestem w mieście, obiecałem młodemu, że pójdziemy do paru księgarń. Możecie, jeśli takie są plany Leo i tak, Nico jest ze mną - odpowiedziałem.
Brat znowu uniósł głowę, gdy usłyszał swoje imię. Ruchem warg przekazałem mu, że dzwoni James. Pokiwał głową.
- Jesteś fajniejszym starszym bratem! - Pewnie się naburmuszył. - Ała, Leo! To bolało. - Potem chwila ciszy. - Wcale nie, nie kopałem cię tak mocno!
- Słuchaj się Leo, bo to on ma prawo jazdy. - Podzieliłem się swoimi przemyśleniami.
- Muszę? - Jęknął.
- Polecam. - Zaśmiałem się. - Więc do zobaczenia po pierwszej. Słuchaj się Leo, to szybciej przyjedziecie.
- Okej! Do zobaczenia! - I się rozłączył.
- Coś ciekawego? - Nico przechylił głowę w bok.
- Jestem lepszym starszym bratem niż Leo. - Parsknąłem cichym śmiechem.
- To oczywiste. - Wzruszył ramionami młody. - Jesteś najlepszym starszym bratem.
- Tylko nie mów tego przy Jamesie, bo będzie miał zły humor. - Wgryzłem się w burgera.
- Sam to odkryje. - Nico wziął kolejny kawałek kurczaka i włożył go do sosu. - Bo będziesz w mojej dużynie jak będziemy grać, prawda?
- Zobaczymy. Może podzielimy się młodsi na starsi. - Wziąłem łyka coli. - Wiadomo, że wymiatasz w zręcznościówkach, ja nie jestem taki najgorszy, a panowie Windsorowie pewnie nigdy nie grali. To nie Adam.
- Wiem. - Westchnął. - Ale pokonasz nas w Dance Dance Revolution…
- Możemy grać w to solo. - Zaproponowałem. - Będzie sprawiedliwie.
- Okej. - Pokiwał głową i wrócił do jedzenia.
***
- Cześć, jestem James, a ty pewnie jesteś Nico! - Młodemu Windsorowi włączyła się katarynka. - Wow, jesteś wyższy niż myślałem. Ale jesteś mniej podobny do Ronana, niż ja do Leo. I masz fajną bluzę! Uuu, to wasz samochód? Ale fajny! Co lubisz robić? Albo czego słuchać? Opowiedz mi coś o sobie!
- Eeee… - Nico popatrzył na niego i na mnie. - Okej?
- Wybacz, on tak zawsze. - Leo pokręcił głową. - Nie musisz odpowiadać.
- Nie no, po prostu wolniej. - Zaśmiał się Nico. - Chodźmy już do salonu! Chcę wygrywać!
- Będziesz ze mną w drużynie? - James uwiesił się na nim z błyszczącymi oczami. - Leo w ogóle nie umie grać w gry! A to mój pierwszy raz w salonie i nie chcę przegrać! Ale… z drugiej strony, Ronan przegra…
- I tak przegrałbym z Nico, nie martwcie się, tylko lećcie. - Dałem swojemu bratu sześć dych, które dali nam rodzice. Oznaczało to po jednej rundzie na każdym automacie dla nas obu. - Tylko pamiętaj, połowa dla mnie.
- Się wie brat! - I popędził do kasy. Z kolei James wpatrywał się w Leo.
- Ile? - Popatrzył na mnie i wyciągnął portfel.
- Po trzydzieści na łebka i możemy zagrać w każdą grę. - Uniosłem kącik ust.
- Czyli sześćdziesiąt, dobra. - Podał młodemu odliczoną sumę, a ten w podskokach ruszył za Nico. - Po co ja się na to zgodziłem.
- Może chociaż trochę go zmęczysz. - Zauważyłem i razem z księciem ruszyliśmy do budynku.
- Może. - Westchnął. - Sromotnie przegramy?
- Prawdopodobnie. - Uśmiechnąłem się. - Liczy się zabawa, pamiętaj!
***
- Ostatni żeton! - Nico skakał zadowolony.
Szybko złapał nić porozumienia z Jamesem i przy trzeciej grze nie dość, że nas ogrywali, to jeszcze robili to gadając o swoich zainteresowaniach. Co prawda starałem się trzymać poziom i nieco pomagać Leonardowi, ale łatwo było się domyślić, że wcześniej nie grał w takie gry. Nic więc dziwnego, że młodzi zgarnęli wszystkie kupony i już planowali na co je wymienić w sklepie. Nico wypatrzył ogromny zestaw kredek, a James ogromnego, pluszowego konia. Jednak przed nami została ostatnia gra. Dance Dance Revolution. Według moich obliczeń kuponów z wygranej w tej jednej rundzie powinno wystarczyć na małego pluszowego tygryska z wampirzymi kłami i równie wampirzą pelerynką. Adam się w nim zakocha, o ile Yurio go wcześniej nie rozszarpie.
- Teraz gramy solo. - Zatarł ręce Nico. - Ja z Jamesem najpierw, a potem ty i Leo.
- Okej. - Uśmiechnąłem się. - Zwycięzca zabiera kupony.
***
Wracałem do samochodu dzierżąc w dłoniach pluszowego wampiro-tygrysa, Nico przytulał do siebie kredki, a James skakał wokół nas trzymając w dłoniach przednie nogi pluszowego konia. Co prawda pozostałych kuponów starczyło nam na plastikową koronę, którą ukoronowaliśmy Leo, ale chyba nie był zadowolony.
- Spotkamy się jutro? - James na chwilę się zatrzymał i stanął przed Nico. - I umówimy na jakąś kampanię?
- Jasne. - Pokiwał głową Nico. - Będę w stajni po szkole.
- Okej. - Uśmiechnął się młodszy Windsor. - Dzięki! Do zobaczenia. - I wpakował się do samochodu Leo.
- Dzięki za wspólną zabawę. - Sam Leonard wydawał się zmęczony. - I w ogóle. Do jutra.
- Cześć. - Pomachaliśmy im i ruszyliśmy do naszego wozu.
- To teraz po Adama? - Podskoczył Nico.
- Miałeś super dzień w salonie z grami, a i tak najbardziej cieszysz się z odwiedzenia Adama? - Zaśmiałem się.
- Ty też. - Prychnął. - No i…. nie mogę powiedzieć, że nie lubię Jamesa.
- Ale Adam to mój chłopak. - Wyszczerzyłem się. - Więc to normalne. I cieszę się.
- Jasne. - Prychnął i wpakował się do samochodu. - Jedźmy już!

Leo? Chociaż trochę wymęczyliśmy brata?
1123 słowa

1.11.2020

Od Ronana

Od dzisiaj należą do ciebie.
Te słowa wypowiedziała babcia, wręczając mi błękitne skrzypce. Były piękne. Lubiłem śledzić je palcami. I badać struny. Każda cienka, ale wytrzymała. Wystarczyło odpowiednio na nią podziałać i wydobywała dźwięk. Nie umiałem na nich grać. Ale to miało nie trwać aż tak długo.
– Pomyśleliśmy, że skoro masz skrzypce, to przydadzą ci się lekcje. – Mama stała obok prawdopodobnej nauczycielki.
Pani Jones była miła i wymagająca. Rodzice dobrze wiedzieli, co zrobić, żeby zająć moje myśli. Odwieść mnie od myślenia. Dawali mi skupiać się na czymś innym. Pierwsza lekcja minęła na poznawaniu budowy skrzypiec. Rozumiałem to. Jeśli chciałeś czegoś używać, musiałeś wiedzieć, jak jest to skonstruowane. Kiedy minęła godzina, pożegnałem się z nauczycielką, ale ciągle trzymałem skrzypce na kolanach.
– To tylko marny substytut. – Popatrzyłem na mamę z prostotą.
– Wiem, ale nie mieliśmy lepszego pomysłu. – Przeczesała moje włosy.
– Myślę, że ten nie jest taki zły. – Przejechałem palcami po drewnie. – Nico powiedział, że mam nauczyć się grać piosenki z anime. To chyba nie taki zły pomysł.
– Myślę, że miewał gorsze. – Uśmiechnęła się. – Jeśli nie będziesz już chciał na nich grać… powiedz. Nie będziemy cię do niczego zmuszać.
– Okej. – Kiwnąłem głową. – Okej.
***
– Gra tak już czwartą godzinę, nie wiem czemu. – Usłyszałem głos Blue, która poszła do kuchni.
Mały błąd. Grałem już cztery i pół godziny. Ręce bolały od napinania ciągle tych samych mięśni, głowa dawała o sobie znać, podstawka wżynała się w podbródek… a mi to ciągle nie wystarczało. Opuściłem skrzypce i cicho jęknąłem. Dopiero teraz naprawdę poczułem mięśnie. Mama zajrzała przez drzwi, kiedy BB wchodziła do salonu.
– Wszystko dobrze? – zapytała.
– Tak. – Schowałem instrument do futerału. – Wszystko jest okej.
– Nie jest. – Blue usiadła obok mnie, gdy rodzicielka zniknęła i nie mogła nas usłyszeć. – Nie jest od kiedy powiedzieli ci, że nie możesz tańczyć.
– Wydaje ci się – mruknąłem.
– Więc zagraj coś Czajkowskiego? – Założyła ręce.
Popatrzyłem na nią. Jakim cudem znała mnie tak dobrze? Czemu od razu mnie przejrzała?
– Masz rację. – Skapitulowałem. – Ja… tęsknię. To źle?
– Nie. – Objęła mnie ramieniem. – Ale to nie oznacza, że musisz się katować.
Odsunęłam się z gracją i zaczęła masować moje ręce. Podejrzewałem, że nie na wiele się to zda, szczególnie teraz, kiedy już się przeforsowałem. Ale wolałem nic nie mówić. Przynajmniej na ten temat.
– Muszę. – Zagryzłem lekko wargę. – Brakuje mi właśnie tego. Bolących palców. Naciągniętych mięśni. Zmęczenia po treningu. Sali, luster, drążka…
– Brakuje ci baletu – szepnęła.
– Tak. – Popatrzyłem na swoje palce. One też będą zaraz boleć. – I nic mi tego nie zastąpi.
– Przykro mi. – Skończyła masaż rąk i znowu mnie przytuliła. – Strasznie.
– Wiem. – Westchnąłem i oddałem uścisk. – Chyba nie mam innego wyboru, niż dać sobie radę, prawda?
– To jest ta najlepsza opcja – zauważyła szatynka.
– A ja zawsze ją wybieram. – Zamknąłem oczy. – Nie miałem na to awaryjnego planu.
– Życie. – Blue oparła swój podbródek na moim ramieniu. – Dasz radę.
– Muszę, prawda? – Westchnąłem. – Nie wiem, czy chcę dalej ćwiczyć…
– Wytrzymaj do końca miesiąca. – Oparła głowę na moim ramieniu. – A potem zobaczymy.
***
– Jesteś pewien? – Mama z zatroskaniem przeczesała moje włosy. – Dobrze ci szło…
– Będę ćwiczył sam. – Westchnąłem. – Ja… mamo, zorganizuję sobie wolny czas. Niedługo koniec roku… pouczę się, czy coś. Nie musicie szukać mi zajęcia za… lekcje baletu. Naprawdę.
– Wiem słońce, ale nie przestanę się martwić. – Tym razem odgarnęła mi włosy z oczu. – I powinieneś o tym wiedzieć.
– Wiem, wiem. – Pochyliłem lekko głowę. – Ale… Naprawdę, muszę sam sobie poradzić.
– Nie musisz, masz nas. – Popatrzyła na mnie badawczo. – Ale chyba cię nie przekonam.
– Chyba nie – szepnąłem.
– Nie chcę nic ci narzucać, ale w salonie stoi pianino. – Uniosła lekko kącik ust. – Może kiedyś… chciałbyś spróbować.
– Może w wakacje, jeśli nie będę miał czasu. – Kiwnąłem głową.
***
Wakacje zaczęły się pełną parą. Słońce grzało nad głowami i zachęcało do wychodzenia. Siedziałem właśnie nad jednym z bezimiennych jezior. Oczywiście to tylko ja nie znałem jego nazwy.
– Hej. – Przysiadła się do mnie Riley. – Jak tam nasz przystojniak się czuje?
– Całkiem nieźle. – Posłałem jej lekki uśmiech. – A ty?
– Dalej nie mam pomysłu na poderwanie Blue. – Zrobiła smutną minkę.
– Nie ma na nią jednego dobrego pomysłu. – Zaśmiałem się. – To Blue. Powiedz wprost. Jeśli się zgodzi, masz szczęście. Jeśli nie, nie jest jedyna.
– Ale najlepsza. – Skrzywiła się lekko.
– Próbuj. – Uniosłem kącik ust. Znowu. Blue wywoływała we mnie pozytywne uczucia.
Riley odeszła patrząc na szatynkę, a ja znowu zostałem sam. Jednak nie na długo.
– Hej. – Rick zajął wcześniejsze miejsce dziewczyny. – Wydajesz się… zamyślony.
– Delikatnie obchodzisz się ze słowami. – Popatrzyłem na niego. – Hej.
– Wolę powiedzieć zamyślony niż samotny. – Uśmiechnął się.
– Wolę samotny niż zamyślony. – Popatrzyłem na jezioro. – Zawsze jestem gdzieś obok. Z własnego wyboru.
– Jesteś zadowolony z tego wyboru? – Uniósł lekko brwi.
– Chyba tak, skoro zawsze mam kogoś na wyciągnięcie ręki. – Zaśmiałem się.
– Przyciągasz ludzi. – Nachylił się do mnie. – Jesteś magnetyzujący.
– Tak? – Podsunąłem swoją twarz bliżej. – Dlaczego?
– Taki dar. – Uśmiechnął się, nasze usta już miały się spotkać, gdy coś uderzyło mnie w plecy.
– Ziemniaczki gotowe! – Alexander wyszczerzył się wesoło. – Chodźcie jeść, zanim będzie zimne!
***
– Tooooo… jesteś z Rickiem? – Blue leżała na kanapie, a jej głowa spoczywała na moich nogach.
– Dużo cię całujemy, przytulamy i gadamy. – Wzruszyłem ramionami. – Więc chyba tak.
– Nie lubię go – mruknęła.
– A ja tak. – Przeczesałem jej włosy. – Trochę. Chyba. Jest słodki.
– Wolałam Amy. – Skrzywiła się.
– Amy jest super, ale potrzeba jej kogoś z ostrzejszym charakterkiem. – Uśmiechnąłem się delikatnie. – Zrobiła mi projekt tatuażu.
– Nie mogę się doczekać. – Przeciągnęła się. – Dobra. Co będziemy teraz robić?
– Co chcesz. – Wzruszyłem ramionami.
– Pytam o wakacje, a nie dzisiaj. – Podniosła się zwinnie.
– Ty będziesz malować, ja będę grać i tańczyć. – Wstałem i poszedłem po napój. – Wolisz jabłko czy pomarańczę?
***
– Co robisz? – Nico oparł się o moje plecy, kiedy siedziałem przed pianinem i wpatrywałem się w klawiaturę.
– Zastanawiam się. – Nie oderwałem wzroku od instrumentu.
– Nad czym? – Popatrzył z zainteresowaniem w ten sam punkt co ja.
– Czy chcę dalej grać. – Zamknąłem klapę.
– Graj. – Uwiesił się na mojej szyi. – Dobrze ci szło.
– Przesadzasz. – Skrzywiłem się.
– Wcale nie. – Objął mnie rękami. – Ja dobrze śpiewam. Ty dobrze grasz. Możemy ćwiczyć razem!
– Chcesz? – Popatrzyłem na niego niepewnie.
– Jasne! – Zaśmiał się. – Będzie fajnie!
***
– Czyli jednak pianino, tak? – Blue siedziała na kanapie i obserwowała mnie uważnie.
– Tak wyszło. – Popatrzyłem na klawiaturę i uderzyłem w jeden z klawiszów. – Może kiedyś wrócę do skrzypiec.
– Może. – Uniosła lekko kącik ust. – Jesteś całkiem niezły.
– Możliwe. – Przeczesałem włosy ręką. – Czasami nawet bywam zmęczony.
– To dobrze. – Dziewczyna do mnie podeszła i oparła swoją brodę na moim ramieniu. – Nie wiem, czy ci to zastąpi taniec, ale zawsze to jest jakaś namiastka – szepnęła.
– Wiem. – Kiwnąłem głową. – Dam radę.
– Jeśli nie ty, to kto. – Uśmiechnęła się delikatnie.
– Wszyscy. Każdy ma taką siłę.
***
– Jak to: przeprowadzka? – Popatrzyłem z niedowierzaniem na rodziców.
– Ojciec dostał dobrą pracę w akademii jeździeckiej, w mieście obok szukają weterynarza, bardzo możliwe, że zostaniemy tam na stałe. – Mama splotła palce i położyła je na kolanie. – Ja też dostałam propozycję. W końcu mogłabym pracować z końmi.
– A co ze szkołą? Co ze studiami Ronana? – Nico wodził wzrokiem od mamy do taty. – Ja nie mogę zostawić swojego zespołu!
– Nico… – Mama złapała go za rękę. – Czasami… musimy podjąć trudne decyzje, które będą procentować w przyszłości…
– Duża ta podwyżka? – Nie patrzyłem na rodziców.
– Wystarczająca, żebyśmy rozważali przeprowadzkę – powiedział tata.
– Czyli tak naprawdę decyzja zapadła. – Podniosłem się. – Kiedy?
– Ale Ro! – Nico złapał mnie za nadgarstek. – Nie możemy wyjechać! Co z planami?
– Czasami się zmieniają. – Potargałem mu delikatnie włosy. – To nie jest nasza pierwsza przeprowadzka.
– Ale ja nie chcę! – Tupnął nogą. – Tu mam przyjaciół, życie i szkołę! Chcę tu zostać.
– Nico… – Mama wyciągnęła do niego rękę, ale on w odpowiedzi schował się za mną.
– Nigdy nas nie pytacie o zdanie – wymamrotał w moją koszulkę. – Nie myślicie o tym, co tracimy!
I pobiegł na górę. Mama opuściła dłoń, a tata popatrzył na mnie.
– Powiedz mi, czemu ty się tak nie zachowujesz? – Był spokojny.
– Przyzwyczaiłem się. – Wzruszyłem ramionami. – I nauczyłem, że dam sobie radę.
– Chciałbyś zostać? – zapytała mama.
– Nie wiem. – Zmarszczyłem lekko brwi. – I tak miałem wyjechać na studia, więc w moim przypadku niewiele to zmieni, prawda?
– Tak właściwie… przeprowadzamy się w okolice Durham – odpowiedziała mama. – Będziesz mógł zamieszkać z nami…
– Nico się wścieknie, gdy się dowie. – Założyłem ręce.
– Wierzę, że to przetrawi. – Zmarszczył brwi ojciec. – Wyprowadzamy się pod koniec miesiąca.
– Na ile mogę wam wierzyć, że to ostatni raz? – Popatrzyłem mamie w oczy.
– Skarbie, prawdopodobnie to ostatni raz, kiedy to my decydujemy o tym, co zrobisz, gdzie zamieszkasz i coś zmienisz. To nie kwestia uwierzenia nam. – Wstała i podeszła do mnie z lekko smutnym uśmiechem. – Jesteś prawie dorosły. Niedługo będziesz miał własne życie.
Pokiwałem lekko głową. Nie mogłem się z nimi spierać. Popatrzyłem wymownie na schody, a kiedy tata kiwnął głową, ruszyłem na piętro. Nico potrzebował wsparcia.
– Nienawidzę ich. – Pociągnął nosem, kiedy tylko wszedłem do jego pokoju.
– Nieprawda. Kochasz. – Usiadłem za nim i pozwoliłem, żeby się o mnie oparł. – To nasi rodzice.
– Ale nigdy nas nie pytają o zdanie. – Zmiął kartkę papieru i rzucił nią w ścianę. Rykoszetem odbiła się od ściany i upadła koło mojej ręki.
– Czasami nie mogą. – Wziąłem kulkę i ją rozprostowałem. – Czyli dlatego nie chcesz wyjeżdżać?
Nico naszkicował (całkiem nieźle, swoją drogą) portret jakiejś dziewczyny. Na oko w jego wieku. Coś mi mówiło, że to nie jest zwykła koleżanka.
– Hmpf – mruknął.
– Czasami musimy coś oddać Nico. – Otuliłem go. – Czasami coś bardzo ważnego. Nie wiem, czemu. Ale wszystko ma jakiś cel.
– To nie to samo. – Nadął policzki.
– Nie to samo co…?
– Przeprowadzka, to nie to samo, co twój taniec – szepnął. – Tu mamy pozorny wybór. Madame ci go nie dała.
– Dała. – Odetchnąłem ciężko. – Mogłem zostać. Ale nie chciałem, bo to by były tylko pozory.
– Tak jak teraz – mruknął. – Niby mamy wybór, ale to tylko pozór.
– Tak. – Pokiwałem głową. – Ale wiesz. To akademia jeździecka. Może w końcu dadzą ci się nauczyć jeździć.
– Nie chcę – burknął.
– Możesz coś na tym ugrać. – Odsunąłem się lekko. – Chyba chciałeś jechać na obóz artystyczny.
– Myślisz? – Popatrzył na mnie.
– Kto wie. – Potargałem mu raz jeszcze włosy i wstałem. – Wyprowadzamy się na koniec miesiąca. Może być?
– Chyba musi.
Chyba musi. Nawet nie wiesz jak często będziesz używał tego zwrotu w stosunku do życia braciszku.

1647 słów

1.05.2020

Od Ronana cd. Sebastiana

Było późno. A ja byłem spóźniony na kolację. Bardzo. Może powinienem ustawiać sobie jakiś alarm, kiedy spędzałem wieczory z Adamem? Niby mieliśmy oglądać tylko film, ale chyba każdy wiedział, jak to się skończy. Pocałunki, przytulanie, a czasami zdjęcie koszulek. Nie żeby to ostatnie było zbyt częste, ale… wiadomo. Stałem pod drzwiami jego pokoju, próbując się zebrać w sobie. Każde spotkanie mnie ruszało. Każde.
- Cześć. - Usłyszałem znajomy głos. - Co tu robisz tak późno? Szukasz kota?
- Cześć Sebastian. - Uniosłem lekko kącik ust. - Nie szukam. Yurio jest za tymi drzwiami, a Beka i Hammer są w domu.
- To dziwne, widziałem jakiegoś małego ragdolla, jak czmychał w krzaki. - Lekko się zdziwił.
- Jeśli mały, to nie Hammer. - Zaśmiałem się. - Ragdolle to jedne z największych kotów, a Ham jest już dorosły. Ale kota trzeba znaleźć. Po pierwsze, nie wiemy czy sobie poradzi, po drugie, nie wiadomo co może strzelić do łebka Yurio. - Odbiłem się od drzwi i ruszyłem ku wyjściu. - Zajrzyjmy do kuchni. Trzeba znaleźć przynętę.
- Brzmi jak polowanie. - Zaśmiał się chłopak.
- Blisko. - Ruszyłem przed siebie. - Cóż, kociaki mają swój charakter. O wiele mniej uległy niż psy. Ale za to je kocham.
- Szczerze mówiąc, mam tylko psa, więc ci nie powiem. - Wzruszył ramionami. - To… co bierzemy?
Podszedłem do lodówki, a potem wyjąłem z niej kabanosa. Powinno wystarczyć. Wyprostowałem się z zadowoleniem i zamachałem mięsem.
- Jesteśmy gotowi. - Potem zadowolony wyszedłem z kuchni. - Mam nadzieję, że znajdziemy go w miarę szybko.
***
- Dziękuję chłopcy. - Pani Fiona uśmiechnęła się ciepło. - Ragnar lubi czasami się gdzieś przejść, a dzięki wam nie muszę go tym razem szukać.
- To nic wielkiego. - Podrapałem się po głowie. - Tylko jeśli wychodzi, lepiej go wykastrować. Wolelibyśmy nie mieć małych kotków. Nawet jeśli nigdy byśmy się o nich nie dowiedzieli.
- Trafne spostrzeżenie. - Kobieta miło się zaśmiała. - Porozmawiam o tym z twoim tatą. A teraz zmykajcie. Jest już późno, czas spać. Jutro pewnie dzień pełen wrażeń.
- Tak jest. - Obaj kiwnęliśmy głowami i odwróciliśmy się, by sobie pójść. Ja na parking, Bash do akademika.
- Całkiem miło mi się z tobą szukało Ragnara. - Uśmiechnął się.
- I vice versa. - Stanąłem przy samochodzie. - Także… do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - Pomachał mi i poszedł w stronę akademików.
***
Znowu zadzwonił budzik. Tym razem jednak Hammer skojarzył dźwięk z moim obudzeniem, więc od razu wskoczył na mnie i delikatnie zaczął ugniatać moją klatkę piersiową łapkami. Otworzyłem oczy i delikatnie przeczesałem jego sierść palcami.
- Już wstaję kocie - mruknąłem. - Dzisiaj będę miał dla ciebie więcej czasu.
Kot zamiauczał, jakby zrozumiał i zszedł ze mnie, a potem zaczął wylizywać swoje futro. Popatrzyłem na klatkę Nyx, ale ta jeszcze spała. Nic dziwnego. Było chwilę przed ósmą, a kruk wstawał zawsze koło ósmej trzydzieści. Z ciekawością rozejrzałem się za Edgarem, który mieszkał z nami od Wielkanocy. Spał spokojnie w nogach łóżka. Tylko kot był rannym ptaszkiem. Pokręciłem głową, wstałem, założyłem bokserki i wziąłem kota na ręce. Czasami mi na to pozwalał. Tak jak teraz. Mruczał zadowolony i dał się zanieść do kuchni, gdzie już czekała mama.
- Cześć słońce. - Przeczesała moje włosy. - Już wstałeś?
- Hammer nie lubi jak za długo śpię. - Odstawiłem go na podłogę i podszedłem do szafki, by wyjąć jego karmę, a potem do lodówki, po parę mięsnych przekąsek. - Obudziła mnie gadzina.
Kot miauknął i z gracją podskoczył, by oprzeć się o blat, na którym szykowałem mu mięso.
- Nie. - Zmodulowałem odpowiednio głos. - Złaź.
Hammer usiadł koło miski i już grzecznie czekał na jedzenie, które wylądowało przed nim po kilku chwilach. Mama uśmiechnęła się znad kubka kawy.
- Widzisz się dzisiaj z Adamem? - Zapytała.
- Pewnie tak. - Uśmiechnąłem się delikatnie.
- To już oficjalne?
- Co? - Popatrzyłem na nią pytająco.
- Ty i Adam. - Umyła kubek. - Jesteście parą? Oficjalnie?
- Chyba tak… - Zarumieniłem się lekko. - Na razie… chcemy spróbować.
- Jesteście bardzo mądrzy. - Przeczesała mi włosy. Znowu. - Cóż, oby się udało. A teraz jedz i się ubieraj, to może podrzucimy cię do akademii.
***
- Cześć. - Obok mnie usiadł Sebastian. - Wcześnie się tu pojawiłeś.
- Trochę. - Przeciągnąłem się. - Mam dziś pomóc tacie w porządkach w gabinecie. No i mamy dzisiaj przegląd koni stajennych, więc przyda mu się pomoc.
- Coś jest nie tak? - Uniósł brew.
- Nie, rutynowa kontrola. - Zaśmiałem się. - Lepiej zapobiegać niż leczyć, prawda?
- Tak. - Pokiwał głową i zaczął jeść śniadanie, a ja poczułem, że po mojej drugiej stronie ktoś siada i od razu mnie obejmuje.
- Aniołku. - Adam ciągle był zaspany.
- Hej Mały Demonie. - Cmoknąłem go w policzek i się uśmiechnąłem. - Jak noc?
- Bez ciebie? Beznadziejna. - Podebrał mi tosta z dżemem truskawkowym.
- Zawsze możesz do mnie przyjechać. A teraz jedz. - Przesunąłem talerz w jego stronę.
Potem uśmiechnąłem się do Basha. Dzień nie zaczął się tak źle.

Bash? Adaś się lepi...
744 słów

1.04.2020

Od Ronana cd. Noah

Wiem, że pewnie wkurzałem Noah, ale po prostu, najzwyczajniej w świecie, martwiłem się o nią. Wiedziałem, że da sobie radę z koniem, ale bałem się o jej finanse, zdrowy tryb życia i inne czynności, teoretycznie potrzebne do życia. Kiedy szliśmy do samochodu, wręczyłem jej zbożowego batonika.
- Podejrzewam, że nie jadłaś śniadania, więc obrażę się, jeśli tego nie zjesz. - Popatrzyłem twardo. - Albo zaraz zemdlejesz.
- Ale… - zaczęła.
- Żryj, albo nie zawiozę cię do miasta. - Założyłem ręce. - Specjalnie wziąłem czekoladowy. Bez bananów.
- Ale Rooooo. - Uwiesiła się na moim ramieniu. - To nie fair!
- Jedz. Jak nie będziesz przytomna, nie zarobisz. - Potargałem jej włosy. - Nie żebym to popierał, ale… dasz sobie radę. A to nie zmienia faktu, że się martwię. Więc zrób mi tę przyjemność i zjedz ten baton!
- Twoje argumenty mnie powalają. - Wzięła batona i go rozpakowała. - Tylko dlatego, że nie chcę robić ci przykrości. I mieć dostęp do brokatu i poduszkowatości.
- Dobrze, że się rozumiemy. - Otworzyłem drzwi od strony kierowcy. - Wsiadaj!
***
- Rooooooooo daaaaaaaj brokaaaat! - Noah pociągnęła mnie za rękaw. - No proszę!
- Najpierw dojedz tort. - Wskazałem na talerzyk. - Nie bez powodu targałem to do akademii. Z dodatkową posypką.
- Robiłam ten tort z Bluuuu. - Jęknęła cierpiętniczo. - Mam przesyt od tego sztucznego lukru!
- Czy ty z własnej woli odmawiasz słodyczy? - Uniosłem brew. - Noah, nie masz gorączki? Wszystko w porządku?
- Tak. - Ziewnęła. - Ale naprawdę mam już dość tego tortu. - Skrzywiła się. - Daj mi czekolady na przykład. Albo truskawek. Albo karmelu. Ale nie tortu!
- No dobrze. - Westchnąłem. - I tak ci go zostawię. - Potem podałem dziewczynie kulę śnieżną wypełnioną brokatem.
Zaczęła nią energicznie potrząsać i patrzyć się jak na… no na brokat. To Noah, prawda? Objąłem ją i wziąłem ciasto, żeby je zjeść. W końcu nie mogło się zmarnować.
- Wygodna Poduszka. - Usadowiła się wygodniej i zaczęła bawić kulą śnieżną.
- Taaak, powtarzasz mi to od początku. - Przyklepałem jej włosy.
- Tak samo jak ty mi przypominasz o jedzeniu i spaniu. - Parsknęła i znowu potrząsnęła kulą. - Nuuuuudaaaa.
- Ale prawda. - Dźgnąłem ją między żebra. - Powinnaś bardziej o siebie dbać.
- Nuuuuuda! - Wyrzuciła ręce w górę. - Chodźmy do kuchni. Mam nagle ochotę na herbatę.
- Unikasz tematu odpowiedzialności. - Pokręciłem głową.
- Jakbyś tego nie wiedział. - Przewróciła oczami. - Choooodź! Może nie gotuję jak Japończyk, ale tosty potrafię zrobić.
- A nie możemy jakiegoś jajka? - Poszedłem za nią uważając, żeby nie podeptać lisków. I ich nie wypuścić.
- Dlaczego tak lubisz jajka? Inne niż Adama. - Zachichotała.
- Ha, ha, bardzo śmieszne. - Założyłem ręce. - Jajka są dobre. Omlety, jajecznice, jajka sadzone…
- Zrobiłeś mi smaka, robimy jajka! - Klasnęła w dłonie.

Noah? Jajka!
406 słów

1.01.2020

Od Ronana cd. Leonarda

Lekki, ciepły wiatr odsuwał z mojej twarzy kosmyki włosów, a słońce ogrzewało moją twarz. Siedziałem na ogrodzeniu pastwiska ze słuchawkami w uszach i obserwowałem jak Hespero się relaksuje. Było jeszcze sporo czasu do zajęć, ale nie narzekałem. I tak musiałem wstać dzisiaj wcześniej, bo Nico wyjeżdżał na kolonie, a rodzice powinni być wypoczęci do pracy, więc to na mnie spadł obowiązek zawiezienia młodego na szóstą do szkoły. Potem stwierdziłem, że nie opłaca mi się wracać do domu, a potem jechać do Akademii. Dlatego teraz siedziałem, gdzie siedziałem i słuchałem losowych piosenek. Dawno już nie odpalałem swojej playlisty, więc nic dziwnego, że z miłym zaskoczeniem odkrywałem każdy utwór, który kiedyś bardzo lubiłem, dorzuciłem go tu, a potem zapominałem. I wtedy się tu pojawiał. A ja się szczerzyłem. Nic więc dziwnego, że nieco podskoczyłem, kiedy ktoś mnie pacnął w ramię. Wyjąłem z uszu słuchawki i popatrzyłem na kogoś… małego Leonarda? Zamrugałem parę razy oczami.
- Sądzę, że nie wypiłeś magicznej mikstury i nie jesteś odmłodzonym Leonardem, prawda? - Uniosłem brwi.
- Nie. - Wyszczerzył się. - Jestem James. A Leonard to mój brat.
- Hmmm… miło cię poznać. Jestem Ronan. - Uścisnąłem jego rękę. - Możesz tu być?
- Chcę tu być. - Wgramolił się na ogrodzenie obok mnie. - To twój koń? - Wskazał dłonią na Hespero.
- Tak się złożyło. - Pokiwałem głową.
- Jak się nazywa? - Zapytał.
- Hespero. - Uniosłem głowę i zobaczyłem Nyx. Cicho na nią zagwizdałem, a ona wylądowała mi na ramieniu.
- Wow! Masz kruka!? - Młodemu zaświeciły się oczy. - Prawdziwego?
- A jak myślisz? - Zaśmiałem się cicho. - Nyx.
- Pewnie nie mogę jej pogłaskać? - Nieco się zachmurzył.
- Nie za bardzo to lubi. - Zagwizdałem na konia. - Ale Hespero to lubi.
Wierzchowiec spokojnie podszedł do nas i zadowolony dał się pogłaskać. Chłopak był zachwycony, a ja rozbawiony. W końcu Windsor miał przecież dwa konie, a młody wyglądał jakby pierwszy raz mógł pogłaskać konia.
- James, cholera jasna! - Usłyszałem za plecami. - Co ty myślisz, że robisz?!
- Podbródek wyżej kochanie! - Uśmiechnąłem się nieco ironicznie. - Twój brat właśnie głaszcze Hespero. To źle?
- Ugh, nie broń go Chainsaw! - Starszy Windsor prychnął z wyrzutem. - Miał się nie oddalać!
- Ale tam jest nudno! - Chłopak objął szyję andaluza. - A tu mogę pogłaskać konie i pobiegać i w ogóle!
- Ugh. - Leo oparł się o ogrodzenie. - I co ja mam zrobić?
- Dać mu się bawić, aż padnie. - Wzruszyłem ramionami. - Co ci szkodzi? Potem zabierzesz go na żarcie, może pójdziecie do salonu gier… jest wiele opcji.
- Salon gier? - Dzieciakowi zaświeciły się oczy. - Tu jest salon gier?
 - Nie tu, ale w mieście tak. - Zeskoczyłem z płotu i pogłaskałem Hespero. - Jak ładnie poprosisz Leo, to może cię weźmie.
- Eeeee nie. - Nadąsał się młodszy. - On nie umie się bawić.
- Ja nie umiem się bawić? - Leo uniósł brew.
- Nie żebym miał jakieś duże pojęcie. - Zacząłem ze śmiechem. - Ale jest w tym jakieś ziarno prawdy…
Pewnie byłbym martwy, gdyby spojrzenia mogły zabijać. Więc tylko się uśmiechnąłem.
- Nie wiem, czy salon gier to takie dobre miejsce dla dwunastolatka. - Zmarszczył brwi.
- Gwarantuję, że to miejsce jak każde inne. - Przewróciłem oczami. - Możemy tam iść jutro po zajęciach. Wezmę Nico. Myślę, że mogą się razem dobrze bawić.
- Kto to Nico? - Przekrzywił głowę James.
- Mój młodszy brat. - Uniosłem kącik ust. - Kto wie, może nauczy cię tajnych sztuczek.
- Byłoby ekstra! - Aż podskoczył z wrażenia. - Pójdziemy z nimi Leo? Proszę, proszę, proszę!
- Niech będzie. - Westchnął sam zainteresowany. - Ale jutro. I jak będziesz dziś grzeczny
- No okeeeej. - Westchnął. - Co teraz?
- Wracamy do stadniny. - Zarządził starszy. - Pożegnaj się z Ronanem.
- Nie ma potrzeby, też tam idę. - Uśmiechnąłem się lekko. - Zaraz pewnie zaczynają się zajęcia, a ja nie lubię ich opuszczać.
- Super! - Młody znów podskoczył. - To jesteś przyjacielem Leo?

Leo? Wydaj werdykt.
586 słów

12.28.2019

Od Ronana cd. Noah

Dot była zdecydowanie przeuroczą lisiczką. Podejrzewałem również, że była trochę bardziej ogarnięta od Flair. Zważyłem w dłoni mięso i popatrzyłem na futrzaka. Nie chciałem próbować niczego trudnego, ani nie wyjść na głupka przed Jeżozwierzem.
– No dobrze Dot. To nauczymy cię jak siadać. – Uśmiechnąłem się. – Także… siad.
***
– Jeszcze trochę z nią potrenujemy i będzie umiała grzecznie siadać. – Stwierdziłem, kiedy już po spacerze siedziałem u Noah w pokoju i głaskałem obydwie kulki, które leżały nad wyraz spokojnie na moich kolanach.
– Możliwe, Adam mówi, że jesteś magikiem. – Zaśmiała się i z impetem siadła na łóżku koło mnie. Uniosłem rękę i pozwoliłem, żeby dziewczyna się przytuliła.
– Dobra Podusia. – Dziewczyna ułożyła głowę na moim ramieniu. – Jesteś lepszy niż Leo.
– Nawet nie wiem, czy mogę odebrać to jako komplement. – Uniosłem kącik ust. – Ale i tak dziękuję.
– To był komplement. – Zamknęła oczy. – Moja Poduszka.
– No nie da się ukryć. – Zaśmiałem się. – Oglądamy coś?
– Nie, będę się do ciebie tulić na zapas. – Poprawiła swoje usadzenie.
– Na zapas? – Uniosłem brwi.
– Jadę do Sama na jakiś czas, więc muszę wykorzystać swoją Poduszkę, póki mogę. – Uśmiechnęła się zadowolona.
– Szkoda, myślałem, że coś porobimy w weekend. – Poprawiłem jej jeża.
– Następnym razem. – Uniosła kącik ust. – Właśnie! Zdejmij mi brokat!
Zaśmiałem się znowu, by po chwili wstać i podać dziewczynie śnieżną kulę. Oczywiście nie wierzyłem, że nie podsuwała sobie krzesła i jej nie brała, ale czasami trzeba było przymykać oczy. Dla dobra przyjaźni.
– Broooookat! – Patrzyła na kulę jak zahipnotyzowana.
Obserwowałem ją z uśmiechem i prawdopodobnie niewiele by się zmieniło, gdyby nie moja komórka.
– Ronan Chainsaw, tak? – Odebrałem, nie patrząc na to, kto dzwoni.
– Roooooonaaaaan. – Usłyszałem jęczącą Blue. – Masz samochód albo gratka?
– Nie nazywaj mojego motocykla gratem. – Uniosłem brwi. – Ale tak. Mam. Oba.
– Podwieziesz mnie do miasta? – Zapytała szybko.
– W jakim celu? – Potarłem skronie. Nawet Noah się na mnie spojrzała.
– Powiem ci, jak się uda, okej? – Pewnie przygryzła wargę.
– Masz co zrobić z Klio? – Zacząłem zakładać buty.
– Jedzie z nami i jej popilnujesz. – Chyba była zadowolona.
– Niech będzie. – Westchnąłem i rozłączyłem się bez słowa.
– Co? – Noah przekręciła głowę.
– Muszę podwieźć BB do miasta. – Popatałem dziewczynę po głowie. – Więc… kiedy się zobaczymy?
– Pewnie po weekendzie. – Zamachała nogami.
– Nie podejmuj żadnych głupich decyzji. – Pogroziłem jej palcem.
– Ja? No co ty… – Zrobiła niewinną minkę. – Przecież jestem odpowiedzialna!
– Oczywiście Blake. – Puściłem jej oczko. – Jedziesz sama, czy…
– Z Leonardem. – Przewróciła oczami.
– Aż tak go lubisz? – Parsknąłem śmiechem.
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Ale nie chce, żebym jechała sama.
– Cóż, rób jak uważasz, w swoim czasie. – Uniosłem kącik ust. – Wszystko przyjdzie, w swoim czasie, czyli wtedy, kiedy się tego nie spodziewasz.
– Jak ty i Adam? – Zaśmiała się.
– Adam jest trochę jak ty, też nie chce wiedzieć na czym stoi. – Podszedłem do drzwi. – Albo nie chce stać. – Uśmiechnąłem się. – Do zobaczenia?
– Papa! – I zniknęła za zamkniętymi drzwiami.
A ja podążyłem do wyjścia. W końcu czekała na mnie Blue.
***
Blake miała wrócić z rancza już dzisiaj. A dzięki małemu śledztwu podczas sprzątania kart lisków wiedziałem, że miała niedawno urodziny. Długo myślałem, czy czegoś jej nie kupić, ale uznałem, że to głupi pomysł. Sam jakichś wielkich zdolności plastyczno-artystycznych nie miałem, a granie na środku Akademii na skrzypcach byłoby niezręczne, więc poprosiłem młodego, żeby upiekł mi najlepsze babeczki, jakie potrafił. Dzięki temu stałem obok wejścia do stajni z babeczką i oczekiwałem, aż fioletowowłosa się zjawi.
– Noah! – Pomachałem dziewczynie, gdy tylko zauważyłem, jak idzie w moją stronę. – Chodź tutaj!
– Podusia! – Niemal zaczęła skakać i już miała się przytulić, ale zatrzymałem ją.
– Czekaj! – Wyciągnąłem ręce zza siebie i podstawiłem jej pod nos babeczkę ze świeczką. – Wszystkiego najlepszego!
– Oh! – Początkowy uśmiech zastąpił wyraz konsternacji. – Ja… nie obchodzę urodzin.
– Ou. – Popatrzyłem na boki. – Hmm… – Po chwili zastanowienia zdmuchnąłem świeczkę i szybkim ruchem wyrzuciłem ją z babeczki. – Więc smaczneeeego bez okazji! Babeczki są dobre. Cukier też. Spróbowałem jedną z tej partii i żyję.
– Cukier? – Zaśmiała się cicho.
– Nico eksperymentuje w kuchni. – Przewróciłem oczami. – Nie chcesz wiedzieć.
– Może lepiej… ale jak żyjesz, to zjem. – I wzięła babeczkę.
– W środku jest jadalny brokat. – Wyszczerzyłem zęby z zadowoleniem.
Dziewczynie niemal od razu zaświeciły się oczy z zachwytu. Potem szybko zjadła górę babeczki i gdy tylko dotarła do nadzienia, zakrzyknęła z pełnymi ustami.
– Brokat!
Zaśmiałem się i sięgnąłem do plecaka, w którym schowałem jeszcze kilka takich babeczek. Wiedziałam, że dziewczynie się to spodoba i zacznie wiercić mi dziurę w brzuchu o więcej. Nie pomyliłem się.
– Ale wszystkie są z brokatem? – Patrzyła na nie z zachwytem.
– Tak, wszystkie. – Uśmiechnąłem się. – Ta z fioletowym, tamta złotym, ta czerwonym i ostatnia z niebieskim.
Jej oczy błysnęły wesoło i po zjedzeniu pierwszej babeczki, zjadła kolejną. I kolejną. A potem nadjechał samochód z przyczepą dla konia i Noah popędziła w jego stronę. Zaintrygowany poszedłem za nią. Kiedy dziewczyna wyprowadziła dość… charakternego… konia i zaczęła go prowadzić do stajni, ruszyłem za nią. Potem wstawiła go do pustego boksu i wróciła przed stajnię, gdzie już czekał Windsor.
– Podbródek wyżej kochanie. – Zaśmiałem się.
– Mi też miło cię widzieć Chainsaw. – Westchnął.
– Noah moja droga. – Przeniosłem wzrok na dziewczynę. – Co to był za koń? Czy to nie ty mi wiecznie powtarzasz, że dotykanie cudzych zwierząt nie kończy się dobrze?
– Słowo klucz to cudzych Podusiu. – Zerknęła z uśmiechem na Leonarda.
Po chwili też na niego zerknąłem i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Kiedy już złapałem oddech popatrzyłem na dziewczynę.
– A tak na serio. – Spoważniałem. – Czyj to koń?
– Mój? Chyba? – Noah uśmiechnęła się niewinnie.
– Noah Blake. – Wziąłem oddech. – Czy ty myślisz?
– Tak? – Pytanie retoryczne. Po chwili, widząc mój wzrok dodała. – Nie?
– Koń to wydatki. – Założyłem ręce. – I czas. I w ogóle. Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Bo ja w to wątpię.
– Ale Roooonaaaan! – Jęknęła. – Lepiej żebym wzięła go ja, niż mieliby zrobić z niego kiełbaskę na grilla?
– Koniny raczej nie robią jako kiełbaski na grilla. – Prychnąłem.
– Nie ważne! Wiesz o co mi chodzi. – Otoczyła moją rękę. – Nie mogłam pozwolić, żeby ktoś go zjadł.
Westchnąłem i przewróciłem oczami. Dalsza część moich argumentów praktycznie nie istniała, bo – niestety, albo stety – zrobiłbym to samo. Żadne zwierzę, które nie jest przeznaczone z góry na taki los, nie powinno go dostać. Jeśli już coś ma jeździć, to niech jeździ. Każda inna opcja jest po prostu zła.
– Mam nadzieję, że nie będziesz żałować tej decyzji. – Popatrzyłem na nią. – Ani musieć brać z tego tytułu dodatkowej fuchy.
– Też mam taką nadzieję. – Dziewczyna uśmiechnęła się i poszła do stajni.
– Wiesz, że mogę jej pomóc, prawda? – Popatrzył na mnie szatyn.
– Wiesz, że ona tej pomocy nie przyjmie, prawda? – Uniosłem brwi. – Jest dumna.
– Może. – Rzucił Windsor i poszedł do niej.
A ja na drodze do stajni zauważyłem Adama. No i dzień znowu trochę pojaśniał.

Nołe? Opierdol raz xd
1078 słów

11.23.2019

Event halloweenowy: wampiry i świry - Adam i Ronan

ADAM:
Mimo zapewnień ze strony Aniołka wcale nie byłem tego taki pewien. Zaczynałem sądzić, że nawet w pokoju hotelowym znalazłby się ktoś lub coś, co nie pozwoliłoby nam się nacieszyć wspólnymi chwilami przyjemności. A jednak dałem się pociągnąć na piętro, choć schody okazały się sporym wyzwaniem dla plątających się nóg i jakoś znaleźliśmy się w łazience. Zapobiegawczo zamknąłem drzwi na wewnętrzny zamek, by w razie nagłego wypadku, skończyło się na waleniu w drewno, a nie na czyimś nagłym wparowaniu w najmniej odpowiednim momencie. Człowiek uczy się na błędach.
- Wanna czy prysznic? - Spytałem, ściągając z siebie koszulkę i rzucając ją później na podłogę. Obie te opcje miały swoje zalety, co zdążyliśmy już przetestować.
- Obawiam się, że nie wystoisz pod prysznicem. - Aniołek uśmiechnął się z czułością i powoli rzecz po rzeczy, zdjął swoje ciuchy, a ja mogłem obserwować go z pełną uwagą oraz czystą przyjemnością. - A w wannie można wygodnie usiąść.
- A więc wanna - odparłem, zabierając się za przygotowanie kąpieli.

Event halloweenowy: straszna impreza - Ronan i Adam

ADAM:
- Podchodzę do pięknego młodzieńca z zamiarem zaoferowania mu drinka - oznajmiłem, puszczając oczko swojemu Aniołkowi, na co Nico parsknął krótkim śmiechem, a Gansey przewrócił oczami.
Miejscem rozgrywki okazał się nocny klub, którego klientelę stanowiły w dużej mierze wampiry, a wśród nich my, czy raczej nasze postaci. Dziś grałem Dorianem, czyli dość młodym członkiem Brujah i “synem” przywódcy ich tutejszego klanu. Teoretycznie powinienem skupiać się na umacnianiu swojej pozycji oraz zbieraniu dobrej reputacji, by kiedyś przejąć władzę, ale zamiast tego wolałem korzystać z życia, albo nie-życia. Dlatego też nie mogłem obojętnie przejść obok cholernie pociągającego blondynka, samotnie siedzącego przy barze z już w większości pustym kieliszkiem w dłoni.

11.22.2019

Event halloweenowy: magia nocy - Ronan

Przybycie do Akademii Magii było dla mnie wielkim wydarzeniem. Co prawda przebywały tam zarówno dobre, jak i złe istoty, ale mi to nie przeszkadzało. Sam, jako bożek miłości, byłem gdzieś pomiędzy. Poza tym, czekali tam na mnie moi przyjaciele. Blue i Gansey… nie mogłem się doczekać, kiedy ich spotkam. Ostatnio widzieliśmy się jakieś dwa miesiące temu, tylko dlatego, że mój ostatni cel, umykał mi sukcesywnie przed nosa. Całe szczęście miłości nie da się uniknąć, więc i cel w końcu udało się złapać. Teraz stałem w gabinecie dyrektora ściskając w rękach łuk i co chwila poprawiając chiton i peplos.
 - Ronan, jak miło, że w końcu udało ci się do nas dołączyć. - Dyrektor zasiadł za biurkiem. - Mam nadzieję, że nauka nie przeszkodzi ci w wypełnianiu obowiązków…
 - Nie. - Pokręciłem głową. - Mam parę celów na liście i większość jest… tutaj.
 - Cieszę się. - Uśmiechnął się mężczyzna. - Panna Branwell i pan Campbell zgłosili się, żeby oprowadzić pana po szkole. Czekają za drzwiami.
 - Dziękuję. - Ukłoniłem się lekko i wyszedłem.
Blue rzuciła mi się na szyję niemal od razu. Niemal, bo musiała wyprzedzić Ganseya.

Event halloweenowy: cukierek albo psikus - Adam i Ronan

ADAM:
Aniołek miał rację. Nie potrzebowałem dużo pracy, by skompletować swój strój na wieczór. W zasadzie wystarczyło otworzyć szafę w mojej sypialni i trochę pogrzebać w stercie ciuchów, by znaleźć trochę idealnie wręcz pasujących do zjawiskowego demona. Czarne, wąskie spodnie nieźle podkreślające co trzeba, równie czarna koszula z mankietami i kołnierzykiem, w której rozpiąłem parę górnych guzików, moja ulubiona skórzana kurtka… Miałem nawet wysokie nieco ponad kostkę buty na obcasie, wystarczająco wysokim, by jakoś wyglądały, ale nie na tyle, bym się zabił przy chodzeniu. Planowałem ten cosplay odkąd obejrzałem wszystkie sześć genialnych odcinków i choć nie myślałem o nim specjalnie na tę okazję, zdążyłem wcześniej zamówić czerwoną perukę oraz ciemne okulary. Te drugie może nie były identyczne do posiadanych przez Crowleya, jednak wystarczały by zakryć oczy. Nie miałem tylko odpowiednich soczewek, ale no trudno. I tak miało być ciemno, więc nikt nie zwróci uwagi. Najwięcej czasu zajął mi makijaż, a w tym tatuaż, narysowany na szyi z pomocą wodoodpornego eyelinera, który ostatecznie wyszedł znośnie. Ostatnim elementem były małe, czarne skrzydła z tektury i sztucznych piór, zrobione przez cholernie utalentowaną Jane. Dziewczyna mimo początkowego boczenia się na mnie za kradzież Ronana, naprawdę zaangażowała się w dopracowanie szczegółów naszego stroju i byłem pewien, że mój blondynek będzie wyglądał dziś zjawiskowo.

11.16.2019

Event halloweenowy: straszne rękodzieło - Adam i Ronan

RONAN:
Środowe poranki były męczące. Poranki były męczące. Wyjątkiem była sytuacja, kiedy byłeś kotem. Koty mogły robić co chciały, kiedy chciały i nie przejmować się niczym innym. Tak jak dzisiaj. Chociaż nie, dzisiaj było inaczej. Adam spał spokojnie za moimi plecami. Odwróciłem się i przeczesałem jego włosy palcami. Ten delikatny gest sprawił, że zamruczał przez sen, zupełnie jak wspomniany kot i nie otwierając oczu, skulił się bliżej mnie. Uniosłem lekko kącik ust i  pochyliłem się, by szepnąć mu do ucha:
 - Adam, czas wstawać.
Brak reakcji był spodziewany. Postanowiłem budzić go etapami. Byłem mniej ordynarny niż Yurio, który po prostu na niego wskakiwał i miauczał, aż nie został nakarmiony. Przesunąłem ustami po jego policzku, szyi i dotarłem do ramienia. Spotkało się to z kolejnym pomrukiem zadowolenia.
- Chcesz mnie obudzić, czy zatrzymać w łóżku? - spytał z uśmiechem, po czym westchnął i rozchylił powieki, skupiajac na mnie spojrzenie. - Bo jak narazie zachęcasz mnie do tego drugiego.
- Jest ósma, a zajęcia zaczynają się po dziesiątej. - Pocałowałem go lekko. - Mamy godzinę, mama zostawiła mi samochód, śniadanie chyba nie jest problemem.

11.13.2019

Event halloweenowy: drabble - Ronan

Halloween przychodził zawsze na koniec października. Trochę jak zjawa nawiedzająca dom. Mogło jej normalnie nie być, ale o konkretnej porze straszenia zawsze się pojawiała. Blondyn nie lubił tego święta. Jasne, było kolorowe, a darmowe cukierki to niewątpliwy plus, ale nie. Ile razy wolał zaszyć się w domu i nucić razem z Cooperem słowa swoich ukochanych piosenek? Ile razy wzdychał, kiedy Blue robiła przymiarki jego stroju? No ile? Wiedział, że dużo. Tak jak wiedział, że nie chce zawieść brata i spędzić z nim to popołudnie. Nie chciał zostawiać Blue i odbierać jej małej rywalizacji. Dlatego zawsze z uśmiechem uczestniczył w święcie.

100 słów ^^

9.18.2019

Od Ronana cd Adama

Ronanie Niallu Chainsawie, chyba postradałeś rozum. To było jedno i jedyne zdanie, które krążyło w mojej głowie od kiedy znalazłem się w łazience z Adamem. Nie żebym bał się o swoje popędy, bo z tego co zdążyłem zauważyć, to niemal nie istnieją (plusy bycia aseksualnym), mimo to czułem się nieco skrępowany. Jednak po krótkiej sesji całowania przyszło kolejne zdanie. Ronanie Niallu Chainsawie, jesteś w dupie. Czułem jak coraz bardziej zakochuję się w Adamie, dobrze wiedząc, że nie powinienem. Rozum wrzeszczał, że się mylę i jestem głupi. Bo byłem. Ale serce, które aktualnie wygrywało tą nierówną walkę, miało to gdzieś. Powinienem się wycofać. Ale nie mogłem. Blue miała rację. Miłość boli. Nie chcąc dłużej myśleć na jakikolwiek temat, skupiłem się na Adamie i zabawie z pianą. W końcu siedzieliśmy w ogromnej wannie pełnej mydlin o zniewalającym zapachu. Więc kiedy fioletowe bąbelki wylądowały mi na głowie stwierdziłem, że mogę ochlapać go wodą. W końcu włosy też może umyć, prawda?
 - Nie mam nic przeciwko pianie. – Ochlapałem go lekko. – Szczególne z płynu.
- Zazdroszczę dużej wanny. Może częściej powinienem zostawać u ciebie na noc... - Stwierdził z rozmarzonym uśmiechem.
- Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że bardziej podoba ci się wizja kąpieli w wannie niż spędzanie czasu ze mną. - Dmuchnąłem w niego pianą. - A tego nie chcesz.
- Podoba mi się wizja kąpieli z tobą - wyjaśnił, przysuwając się do mnie i lekko unosząc mój podbródek. - I spania razem w twoim łóżku.
- A kto powiedział, że będziemy spali w jednym łóżku? - Uśmiechnąłem się figlarnie.
- Ja - odparł pełen pewności siebie.
- Chyba musisz mnie przekonać. - Odsunąłem się.
Potem zadowolony sięgnąłem po płyn do mycia i gąbkę. Chcąc nie chcąc, była to kąpiel i chyba przyszedł najwyższy czas, żeby się umyć.
- Wydaje mi się, że potrafię być bardzo przekonujący gdy chodzi o ciebie - rzucił, po czym chwycił mnie lekko za nadgarstek. - Mogę ci pomóc? Tak w ramach odpłaty za ten masaż.
Uniosłem lekko kącik ust i oddałem mu namydloną gąbkę.
- Odezwał się w tobie Laurent? - Zmrużyłem oczy.
- Tak trudno uwierzyć w moje dobre intencje? - Spytał niby urażony, ale jego uśmiech jakoś mnie nie przekonywał. - No dalej, odwróć się.
Co miałem zrobić? Oczywiście, że się odwróciłem. Potem poczułem przyjemny dotyk na plecach. Chyba nawet wyrwało mi się zadowolone mruknięcie.
- Podoba ci się? - Dłoń z gąbką delikatnie przesuwała się po moich plecach, a na skórze przy karku poczułem lekki pocałunek.
- Nie przerywaj. - Usiadłem wygodniej i pozwoliłem, żeby Adam kontynuował.
Potem było jeszcze milej. Czułem gąbkę, najpierw na plecach, potem na rękach, nawet na klatce piersiowej. Adam taktycznie nie zbliżał się do południowych rejonów, ale nie zamierzał być grzeczny. Co jakiś czas czułem delikatne muśnięcia, lekkie przygryzienia i lekkie cmoknięcia. Potem poczułem jak oblewa mnie wodą, żeby spłukać pianę. Miałem się odwracać, ale chłopak przytrzymał mnie i zmoczył głowę.
- Ej! Czy ty bezkarnie chcesz umyć moje loczki? - Udałem poważny głos.
- Tak - znowu przyznał się jakby uznał, że wszystko mu wolno. - Przecież jak dotąd sprawiam ci jedynie przyjemność, co nie? Więc zrelaksuj się i nie protestuj.
- Tam masz mój szampon i odżywkę. - Wskazałem palcem i lekko odchyliłem się do tyłu, żeby spojrzeć na Adama. - Pamiętaj, że o loczki będę zły.
- Obejdę się z nimi najostrożniej jak potrafię - odparł z czułym uśmiechem, po czym wylał nieco szamponu na dłonie i uważnie rozprowadził go na moich wilgotnych włosach. Zaraz poczułem jak jego palce w przyjemny sposób masują mi głowę.
Znowu mruknąłem zadowolony i pozwoliłem sobie na brak myślenia. Palce Adama sunęły powoli między moimi włosami, a każde muśnięcie wysyłało przyjemne mrowienie na całe ciało. Mogłem tak zostać wiecznie, ale niestety Adam skończył myć mi głowę. Za wcześnie, jak na mój gust.
- Jeszcze. - Odchyliłem głowę. - Tylko troooochę. Prooooooszę.
- Czy przed chwilą, nie protestowałeś, jakie to loczki są dla ciebie ważne? - spytał zaczepnie, ale wrócił do przerwanej czynności. - To co? Teraz mogę liczyć na wspólne spanie w łóżku?
- Jak będziesz miział to tak. - Podsunąłem się nieznacznie i oparłem o niego. Bez dotykania dolnych stref. - Lubię mizianie.
- Jak sobie książę życzy. - Czułem jak jego klatka piersiowa wibruje od cichego śmiechu.
- Czy ty mnie właśnie zdegradowałeś? - Popatrzyłem na niego z udawanym wyrzutem.
- Ups. Sorki. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Po prostu ten tytuł brzmi ładniej niż "król" czy "królowa", nie sądzisz?
- Sądzę. - Cmoknąłem go w szczękę. - No dobra. Chyba czas wyjść.
- Poczekaj moment, tylko sam się umyję - odparł ze śmiechem.
- Pomóc ci? - Wyszczerzyłem ząbki.
- Dam radę - rzucił krótko, a jego uśmiech chyba stał się lekko nerwowy.
- W takim razie jak już się umyjesz to zrobię ci jeszcze jeden masaż. - Uśmiechnąłem się, a potem musnąłem jego usta. - Mam zostać, czy…
- Jeżeli zależy ci, bym dotrzymał obietnicy... - Przyciągnął mnie do siebie, kładąc jedną dłoń na moim karku i pocałował. Krótko, ale czułem, że odsunięcie się ode mnie wymaga od niego dużo silnej woli. - Nie testuj mojej samokontroli - dokończył, wpatrując się we mnie wzrokiem, w którym dostrzegłem błysk pożądania.
- W takim razie. - Odsunąłem się. - Będę czekał w łóżku.
Potem znowu lekko się zaczerwieniłem, bo wypadałoby wyjść. A to oznaczało… cóż… odsłonięcie się. Całe szczęście zauważyłem, że Adam odwraca głowę. Dzięki temu spokojnie owinąłem się ręcznikiem. Potem podszedłem ostatni raz i chlapnąłem w niego wodą.
- Nie musisz się spieszyć. - Cmoknąłem go w policzek i ruszyłem w stronę wyjścia.
Jednak, oczywiście, coś musiało pójść nie tak. Kiedy otworzyłem drzwi wpakował się we mnie Nico.
- Hej, ja tylko muszę do… oh. - Chyba zauważył Adama. - Tooooo jaaaa… pójdę… na dół. - I zniknął.
Popatrzyłem na wannę, ale nie zobaczyłem Adama. Schował się pod wodę. Westchnąłem.
- Zajmiemy się tym później.
***
Leżałem na łóżku przykryty kołdrą i czytałem kolejny rozdział swojego ulubionego fanfica o Stonym, kiedy Adam wszedł w bokserkach do pokoju. Popatrzyłem na niego i się uśmiechnąłem.
- Szybko.
- Nie mogłem kazać ci długo na mnie czekać - odpowiedział wesoło, wycierając jeszcze małym ręcznikiem mokre włosy, po czym podszedł, by usiąść na krawędzi łóżka. - Twój brat ma prawdziwy talent do pojawiania się w najmniej odpowiednich momentach. - Parsknął śmiechem.
- To prawda. - Usiadłem i podsunąłem się do niego. - Coś wymyślę. Więc… obiecałem ci masaż, a ty mi mizianie.
- Oddaję się w twoje ręce - powiedział z uśmiechem i pocałował mnie w kącik ust.
- Więc kładź się. - Ruchem głowy pokazałem wolną połowę łóżka.
Mimo wszelkich chęci Adam jednak nie mógł się tam położyć. Gdzieś między początkiem czytania, a teraz na wolnej pościeli usadowił się Hammer. I teraz, na naszych oczach, na łóżko wskoczył Yurio i położył się obok Hammera, ocierając się o niego przymilnie.
- To co mówiłeś o tym przyjęciu? - Parsknąłem śmiechem.
- Szkoda, że kociaków z tego nie będzie. Zostalibyśmy dziadkami - roześmiał się rozbawiony.
- Jestem za młody na bycie dziadkiem. - Zaśmiałem się z nim. - Poza tym. Czy chciałbyś jakieś sześć miniaturek Yurio?
- Fakt - odparł po chwili namysłu. - Wystarczy, że jeden pchlarz już mnie nienawidzi.
- Od razu nienawidzi. - Oparłem brodę o jego ramię. - Inaczej okazuje przywiązanie.
- Tia, jasne. Ciebie uwielbia, a do mnie łasi się tylko gdy chce żarcie. - Mówił lekceważącym tonem, ale wydawało mi się, że naprawdę troszkę go to trapiło.
- A ja uwielbiam ciebie. - Uśmiechnąłem się figlarnie. - No i to nie mnie broni.
- Broni mnie, bo to ja go karmię. Choć pewnie gdyby coś mi się stało, po prostu przeniósłby się do ciebie - stwierdził, po czym przywołał na twarz lekki uśmiech. - To co teraz? Podłoga może i wydaje się wygodna, ale nie polecam na niej spać.
Wsunąłem nos w jego włosy. Ciągle były lekko wilgotne. Uśmiechnąłem się.
- Hammer. - Kot uniósł głowę. - Złaź. - Jednym płynnym ruchem położyłem się tak, że dłonią pacnąłem w podłogę. Ham miauknął i nie patrząc na niezadowolonego Yurio, skoczył na podłogę, a potem udał się do swojego ulubionego pudła. Niepocieszony toyger ruszył za nim, sycząc na nas. - I mnie też już nie lubi. - Podniosłem się do siadu, mając twarz Adama naprzeciwko swojej. - To co proponujesz, skoro całe łóżko jest nasze?
- Myślę, że mamy sporo możliwości - odpowiedział i szybko skrócił dystans między naszymi ustami.
Pocałunek był gorący, namiętny i niecierpliwy. Nie zarejestrowałem momentu, kiedy Adam przyparł mnie do łóżka i wplótł palce jednej ręki w moje włosy. Moje ręce owinęły się wokół niego i przysunęły go bliżej. Tańczyliśmy na krawędzi zabawy i zakazu. Jeden zły ruch i nic nie będzie takie samo. Kiedy odsunąłem się, by złapać oddech, oczy Adama błyszczały.
- Sporo możliwości, a ciągle wybierasz tą jedną. - Przesunąłem palcem po jego szyi.
- Nic nie poradzę na to, że tak na mnie działasz - tłumaczył się z figlarnym uśmiechem. - Kiedy mam cię na wyciągnięcie ręki, nie potrafię przestać myśleć o tym, by trzymać cię jeszcze bliżej.
- Obawiam się, że tak czy siak, nie mam jak uciec. - Musnąłem ustami jego szczękę, a moje palce powędrowały na jego ramiona. Jednym ruchem przekręciłem go pod siebie. - Więc pozwól, że teraz ja się tobą zajmę.
Przygryzł wargę i na moment przymknął oczy, a jego usta ułożyły się w szczęśliwy uśmiech. Poparł się na łokciu i drugą ręką przyciągnął moją twarz do swojej, by znów załączyć nasze wargi. Tym razem lekko, nieśpiesznie.
- Jestem cały twój - wymruczał tuż przy moim uchu, łaskocząc je ciepłym oddechem.
Lekko otarłem się o jego policzek i jak siedziałem, wziąłem jego prawą rękę. Potem powoli i sukcesywnie zacząłem masaż.
- Jeśli coś będzie nie tak, mów od razu. - Powoli rozluźniałem jego mięśnie między ramieniem, a łokciem.
- Oczywiście - opadł na poduszkę ze śmiechem, zakrywając oczy wolną ręką. Mogłem się domyślić, że co innego chodziło mu po głowie, ale wyglądało na to, że nie zamierzał narzekać, choć na jego twarzy prócz rozbawienia malowała się także odrobina rozczarowania.
- Mówię serio. - Pochyliłem się i go pocałowałem. - Nie chcę cię skrzywdzić.
- Nie jestem taki delikatny. - Po pocałunku jego twarz nieco się rozpogodziła.
- Wolę się upewnić. - Uśmiechnąłem się i kontynuowałem masaż ręki.
Adamowi chyba spodobało się masowanie palców, bo poprosił o więcej. Uśmiechnąłem się delikatnie i po drugim razie, musnąłem każdy palec ustami. Właśnie wziąłem drugą rękę chłopaka, gdy obok łóżka usłyszałem miauczenie. Ciche i piskliwe, a to oznaczało jedno…
- Beka, znowu chcesz wejść? - Odchyliłem się lekko i podsadziłem kociaka, który sam by nie wszedł na łóżko. - Mała podróżnicza.
Kotka miauknęła cicho i umościła się na klatce piersiowej Adama.
- Chyba masz kota, który cię uwielbia.
- Miła odmiana - stwierdził wesoło, podnosząc kociaka i trącając jego nosek swoim.
Beka polizała go z czułością i zaczęła się przymilać. Zaśmiałem się cicho i zaniechałem masażu, przy okazji schodząc z Adama. Jeśli tu była Beka, zaraz powinien tu być Nico. A kolejne dwuznaczne sytuacje nie były konieczne. Chłopak był tak zaaferowany zabawą z kociakiem, że nawet nie protestował. W tym czasie Yurio chyba wyczuł, że coś jest nie tak, bo wpatrywał się w Adama i Bekę jak zaczarowany. W końcu prychnął jakby pretensjonalnie, wyszedł na środek pokoju i wydał z siebie przeciągłe miauknięcie. Brunet słysząc to, zwrócił na niego wzrok i uśmiechnął się nieco wrednie.
- No co? Ona wie jak mnie traktować - rzucił do niego, drapiąc kociaka za uszami.
Toygerowi najwyraźniej taki komentarz nie przypadł do gustu, po miauknął ponownie i nie doczekawszy się odpowiedzi, zmienił zawołanie na wkurzone syczenie. Beka na ten odgłos zjeżyła futro i odskoczyła od Adama wystraszona. Z kolei Hammer zaczął syczeć na Yurio. Kotcepcja. Cmoknąłem na ragdolla, wziąłem na ręce masquerada i popatrzyłem wymownie na Adama.
 - Nie chcę martwych kociaków. - Rzuciłem.
 - I że niby mam zrobić… co? - Popatrzył się na mnie i Yurio z miną wyrażającą jedno wielkie pytanie.
- Zająć się swoim kotem! - Przewróciłem oczami. - Inaczej nie dostaniesz Beki. - Chłopak westchnął, po czym podniósł się do siadu i zawołał na swojego zwierzaka z miłym uśmiechem.
- No już, chodź tu mały terrorysto. - Kot posłał mu mordercze spojrzenie, fuknął i z godnością podszedł do… mnie. Na ten widok Adamowi zrzedła mina, opadł na materac i przykrył głowę poduszką, po czym mych uszu doszło stłumione wołanie. - Nie ważne! Dajcie mi po prostu umrzeć....
Popatrzyłem z wyrzutem na kota, westchnąłem i mój Boże, przydałaby się jakaś pomoc! Całe szczęście ta linia była otwarta 24/7, a do pokoju wbił Nico.
- O, tu jest! - Zadowolony podszedł do mnie i przejął Bekę. - To my już sobie pójdziemy! Dobranoc! - I już go nie było.
- Przynajmniej nie wspomniał o łazience… - mruknąłem.
W tym samym czasie Adam jak mantrę powtarzał “Dajcie mi umrzeć” na przemian z “Yurio, spierdalaj paszczurze niewierny”. Pokręciłem głową i znowu siadłem obok, bo skoro Nico miał się tu nie pojawić…
- Mam nadzieję, że nie mówisz na poważnie. - Musnąłem jego ramię. - Jako książę domagam się obiecanego miziania.
Zawodzenie na moment ustało, po to tylko by zmienić swoją formę na “Zabij mnie. Nikt mnie nie kocha. Weź sobie tego kota, on mnie nie chce.”
- Bo cię wykopię z łóżka. - Założyłem ręce. - Na kanapę. Bez buzi.
Ta groźba zmusiła go do wystawienia głowy spod osłony, a jego spojrzenie przybrało smutny i urażony wyraz, który w połowie na pewno był udawany.
- Zero współczucia - stwierdził z wyrzutem i ustami w podkówkę.
- Nie jesteś dzieckiem słońce. - Cmoknąłem go w policzek. - Możesz to rozegrać inaczej.

Adam? Noc jeszcze młoda…
2265 słów