Od dzisiaj należą do ciebie.
Te słowa wypowiedziała babcia, wręczając mi błękitne skrzypce. Były piękne. Lubiłem śledzić je palcami. I badać struny. Każda cienka, ale wytrzymała. Wystarczyło odpowiednio na nią podziałać i wydobywała dźwięk. Nie umiałem na nich grać. Ale to miało nie trwać aż tak długo.
– Pomyśleliśmy, że skoro masz skrzypce, to przydadzą ci się lekcje. – Mama stała obok prawdopodobnej nauczycielki.
Pani Jones była miła i wymagająca. Rodzice dobrze wiedzieli, co zrobić, żeby zająć moje myśli. Odwieść mnie od myślenia. Dawali mi skupiać się na czymś innym. Pierwsza lekcja minęła na poznawaniu budowy skrzypiec. Rozumiałem to. Jeśli chciałeś czegoś używać, musiałeś wiedzieć, jak jest to skonstruowane. Kiedy minęła godzina, pożegnałem się z nauczycielką, ale ciągle trzymałem skrzypce na kolanach.
– To tylko marny substytut. – Popatrzyłem na mamę z prostotą.
– Wiem, ale nie mieliśmy lepszego pomysłu. – Przeczesała moje włosy.
– Myślę, że ten nie jest taki zły. – Przejechałem palcami po drewnie. – Nico powiedział, że mam nauczyć się grać piosenki z anime. To chyba nie taki zły pomysł.
– Myślę, że miewał gorsze. – Uśmiechnęła się. – Jeśli nie będziesz już chciał na nich grać… powiedz. Nie będziemy cię do niczego zmuszać.
– Okej. – Kiwnąłem głową. – Okej.
***
– Gra tak już czwartą godzinę, nie wiem czemu. – Usłyszałem głos Blue, która poszła do kuchni.
Mały błąd. Grałem już cztery i pół godziny. Ręce bolały od napinania ciągle tych samych mięśni, głowa dawała o sobie znać, podstawka wżynała się w podbródek… a mi to ciągle nie wystarczało. Opuściłem skrzypce i cicho jęknąłem. Dopiero teraz naprawdę poczułem mięśnie. Mama zajrzała przez drzwi, kiedy BB wchodziła do salonu.
– Wszystko dobrze? – zapytała.
– Tak. – Schowałem instrument do futerału. – Wszystko jest okej.
– Nie jest. – Blue usiadła obok mnie, gdy rodzicielka zniknęła i nie mogła nas usłyszeć. – Nie jest od kiedy powiedzieli ci, że nie możesz tańczyć.
– Wydaje ci się – mruknąłem.
– Więc zagraj coś Czajkowskiego? – Założyła ręce.
Popatrzyłem na nią. Jakim cudem znała mnie tak dobrze? Czemu od razu mnie przejrzała?
– Masz rację. – Skapitulowałem. – Ja… tęsknię. To źle?
– Nie. – Objęła mnie ramieniem. – Ale to nie oznacza, że musisz się katować.
Odsunęłam się z gracją i zaczęła masować moje ręce. Podejrzewałem, że nie na wiele się to zda, szczególnie teraz, kiedy już się przeforsowałem. Ale wolałem nic nie mówić. Przynajmniej na ten temat.
– Muszę. – Zagryzłem lekko wargę. – Brakuje mi właśnie tego. Bolących palców. Naciągniętych mięśni. Zmęczenia po treningu. Sali, luster, drążka…
– Brakuje ci baletu – szepnęła.
– Tak. – Popatrzyłem na swoje palce. One też będą zaraz boleć. – I nic mi tego nie zastąpi.
– Przykro mi. – Skończyła masaż rąk i znowu mnie przytuliła. – Strasznie.
– Wiem. – Westchnąłem i oddałem uścisk. – Chyba nie mam innego wyboru, niż dać sobie radę, prawda?
– To jest ta najlepsza opcja – zauważyła szatynka.
– A ja zawsze ją wybieram. – Zamknąłem oczy. – Nie miałem na to awaryjnego planu.
– Życie. – Blue oparła swój podbródek na moim ramieniu. – Dasz radę.
– Muszę, prawda? – Westchnąłem. – Nie wiem, czy chcę dalej ćwiczyć…
– Wytrzymaj do końca miesiąca. – Oparła głowę na moim ramieniu. – A potem zobaczymy.
***
– Jesteś pewien? – Mama z zatroskaniem przeczesała moje włosy. – Dobrze ci szło…
– Będę ćwiczył sam. – Westchnąłem. – Ja… mamo, zorganizuję sobie wolny czas. Niedługo koniec roku… pouczę się, czy coś. Nie musicie szukać mi zajęcia za… lekcje baletu. Naprawdę.
– Wiem słońce, ale nie przestanę się martwić. – Tym razem odgarnęła mi włosy z oczu. – I powinieneś o tym wiedzieć.
– Wiem, wiem. – Pochyliłem lekko głowę. – Ale… Naprawdę, muszę sam sobie poradzić.
– Nie musisz, masz nas. – Popatrzyła na mnie badawczo. – Ale chyba cię nie przekonam.
– Chyba nie – szepnąłem.
– Nie chcę nic ci narzucać, ale w salonie stoi pianino. – Uniosła lekko kącik ust. – Może kiedyś… chciałbyś spróbować.
– Może w wakacje, jeśli nie będę miał czasu. – Kiwnąłem głową.
***
Wakacje zaczęły się pełną parą. Słońce grzało nad głowami i zachęcało do wychodzenia. Siedziałem właśnie nad jednym z bezimiennych jezior. Oczywiście to tylko ja nie znałem jego nazwy.
– Hej. – Przysiadła się do mnie Riley. – Jak tam nasz przystojniak się czuje?
– Całkiem nieźle. – Posłałem jej lekki uśmiech. – A ty?
– Dalej nie mam pomysłu na poderwanie Blue. – Zrobiła smutną minkę.
– Nie ma na nią jednego dobrego pomysłu. – Zaśmiałem się. – To Blue. Powiedz wprost. Jeśli się zgodzi, masz szczęście. Jeśli nie, nie jest jedyna.
– Ale najlepsza. – Skrzywiła się lekko.
– Próbuj. – Uniosłem kącik ust. Znowu. Blue wywoływała we mnie pozytywne uczucia.
Riley odeszła patrząc na szatynkę, a ja znowu zostałem sam. Jednak nie na długo.
– Hej. – Rick zajął wcześniejsze miejsce dziewczyny. – Wydajesz się… zamyślony.
– Delikatnie obchodzisz się ze słowami. – Popatrzyłem na niego. – Hej.
– Wolę powiedzieć zamyślony niż samotny. – Uśmiechnął się.
– Wolę samotny niż zamyślony. – Popatrzyłem na jezioro. – Zawsze jestem gdzieś obok. Z własnego wyboru.
– Jesteś zadowolony z tego wyboru? – Uniósł lekko brwi.
– Chyba tak, skoro zawsze mam kogoś na wyciągnięcie ręki. – Zaśmiałem się.
– Przyciągasz ludzi. – Nachylił się do mnie. – Jesteś magnetyzujący.
– Tak? – Podsunąłem swoją twarz bliżej. – Dlaczego?
– Taki dar. – Uśmiechnął się, nasze usta już miały się spotkać, gdy coś uderzyło mnie w plecy.
– Ziemniaczki gotowe! – Alexander wyszczerzył się wesoło. – Chodźcie jeść, zanim będzie zimne!
***
– Tooooo… jesteś z Rickiem? – Blue leżała na kanapie, a jej głowa spoczywała na moich nogach.
– Dużo cię całujemy, przytulamy i gadamy. – Wzruszyłem ramionami. – Więc chyba tak.
– Nie lubię go – mruknęła.
– A ja tak. – Przeczesałem jej włosy. – Trochę. Chyba. Jest słodki.
– Wolałam Amy. – Skrzywiła się.
– Amy jest super, ale potrzeba jej kogoś z ostrzejszym charakterkiem. – Uśmiechnąłem się delikatnie. – Zrobiła mi projekt tatuażu.
– Nie mogę się doczekać. – Przeciągnęła się. – Dobra. Co będziemy teraz robić?
– Co chcesz. – Wzruszyłem ramionami.
– Pytam o wakacje, a nie dzisiaj. – Podniosła się zwinnie.
– Ty będziesz malować, ja będę grać i tańczyć. – Wstałem i poszedłem po napój. – Wolisz jabłko czy pomarańczę?
***
– Co robisz? – Nico oparł się o moje plecy, kiedy siedziałem przed pianinem i wpatrywałem się w klawiaturę.
– Zastanawiam się. – Nie oderwałem wzroku od instrumentu.
– Nad czym? – Popatrzył z zainteresowaniem w ten sam punkt co ja.
– Czy chcę dalej grać. – Zamknąłem klapę.
– Graj. – Uwiesił się na mojej szyi. – Dobrze ci szło.
– Przesadzasz. – Skrzywiłem się.
– Wcale nie. – Objął mnie rękami. – Ja dobrze śpiewam. Ty dobrze grasz. Możemy ćwiczyć razem!
– Chcesz? – Popatrzyłem na niego niepewnie.
– Jasne! – Zaśmiał się. – Będzie fajnie!
***
– Czyli jednak pianino, tak? – Blue siedziała na kanapie i obserwowała mnie uważnie.
– Tak wyszło. – Popatrzyłem na klawiaturę i uderzyłem w jeden z klawiszów. – Może kiedyś wrócę do skrzypiec.
– Może. – Uniosła lekko kącik ust. – Jesteś całkiem niezły.
– Możliwe. – Przeczesałem włosy ręką. – Czasami nawet bywam zmęczony.
– To dobrze. – Dziewczyna do mnie podeszła i oparła swoją brodę na moim ramieniu. – Nie wiem, czy ci to zastąpi taniec, ale zawsze to jest jakaś namiastka – szepnęła.
– Wiem. – Kiwnąłem głową. – Dam radę.
– Jeśli nie ty, to kto. – Uśmiechnęła się delikatnie.
– Wszyscy. Każdy ma taką siłę.
***
– Jak to: przeprowadzka? – Popatrzyłem z niedowierzaniem na rodziców.
– Ojciec dostał dobrą pracę w akademii jeździeckiej, w mieście obok szukają weterynarza, bardzo możliwe, że zostaniemy tam na stałe. – Mama splotła palce i położyła je na kolanie. – Ja też dostałam propozycję. W końcu mogłabym pracować z końmi.
– A co ze szkołą? Co ze studiami Ronana? – Nico wodził wzrokiem od mamy do taty. – Ja nie mogę zostawić swojego zespołu!
– Nico… – Mama złapała go za rękę. – Czasami… musimy podjąć trudne decyzje, które będą procentować w przyszłości…
– Duża ta podwyżka? – Nie patrzyłem na rodziców.
– Wystarczająca, żebyśmy rozważali przeprowadzkę – powiedział tata.
– Czyli tak naprawdę decyzja zapadła. – Podniosłem się. – Kiedy?
– Ale Ro! – Nico złapał mnie za nadgarstek. – Nie możemy wyjechać! Co z planami?
– Czasami się zmieniają. – Potargałem mu delikatnie włosy. – To nie jest nasza pierwsza przeprowadzka.
– Ale ja nie chcę! – Tupnął nogą. – Tu mam przyjaciół, życie i szkołę! Chcę tu zostać.
– Nico… – Mama wyciągnęła do niego rękę, ale on w odpowiedzi schował się za mną.
– Nigdy nas nie pytacie o zdanie – wymamrotał w moją koszulkę. – Nie myślicie o tym, co tracimy!
I pobiegł na górę. Mama opuściła dłoń, a tata popatrzył na mnie.
– Powiedz mi, czemu ty się tak nie zachowujesz? – Był spokojny.
– Przyzwyczaiłem się. – Wzruszyłem ramionami. – I nauczyłem, że dam sobie radę.
– Chciałbyś zostać? – zapytała mama.
– Nie wiem. – Zmarszczyłem lekko brwi. – I tak miałem wyjechać na studia, więc w moim przypadku niewiele to zmieni, prawda?
– Tak właściwie… przeprowadzamy się w okolice Durham – odpowiedziała mama. – Będziesz mógł zamieszkać z nami…
– Nico się wścieknie, gdy się dowie. – Założyłem ręce.
– Wierzę, że to przetrawi. – Zmarszczył brwi ojciec. – Wyprowadzamy się pod koniec miesiąca.
– Na ile mogę wam wierzyć, że to ostatni raz? – Popatrzyłem mamie w oczy.
– Skarbie, prawdopodobnie to ostatni raz, kiedy to my decydujemy o tym, co zrobisz, gdzie zamieszkasz i coś zmienisz. To nie kwestia uwierzenia nam. – Wstała i podeszła do mnie z lekko smutnym uśmiechem. – Jesteś prawie dorosły. Niedługo będziesz miał własne życie.
Pokiwałem lekko głową. Nie mogłem się z nimi spierać. Popatrzyłem wymownie na schody, a kiedy tata kiwnął głową, ruszyłem na piętro. Nico potrzebował wsparcia.
– Nienawidzę ich. – Pociągnął nosem, kiedy tylko wszedłem do jego pokoju.
– Nieprawda. Kochasz. – Usiadłem za nim i pozwoliłem, żeby się o mnie oparł. – To nasi rodzice.
– Ale nigdy nas nie pytają o zdanie. – Zmiął kartkę papieru i rzucił nią w ścianę. Rykoszetem odbiła się od ściany i upadła koło mojej ręki.
– Czasami nie mogą. – Wziąłem kulkę i ją rozprostowałem. – Czyli dlatego nie chcesz wyjeżdżać?
Nico naszkicował (całkiem nieźle, swoją drogą) portret jakiejś dziewczyny. Na oko w jego wieku. Coś mi mówiło, że to nie jest zwykła koleżanka.
– Hmpf – mruknął.
– Czasami musimy coś oddać Nico. – Otuliłem go. – Czasami coś bardzo ważnego. Nie wiem, czemu. Ale wszystko ma jakiś cel.
– To nie to samo. – Nadął policzki.
– Nie to samo co…?
– Przeprowadzka, to nie to samo, co twój taniec – szepnął. – Tu mamy pozorny wybór. Madame ci go nie dała.
– Dała. – Odetchnąłem ciężko. – Mogłem zostać. Ale nie chciałem, bo to by były tylko pozory.
– Tak jak teraz – mruknął. – Niby mamy wybór, ale to tylko pozór.
– Tak. – Pokiwałem głową. – Ale wiesz. To akademia jeździecka. Może w końcu dadzą ci się nauczyć jeździć.
– Nie chcę – burknął.
– Możesz coś na tym ugrać. – Odsunąłem się lekko. – Chyba chciałeś jechać na obóz artystyczny.
– Myślisz? – Popatrzył na mnie.
– Kto wie. – Potargałem mu raz jeszcze włosy i wstałem. – Wyprowadzamy się na koniec miesiąca. Może być?
– Chyba musi.
Chyba musi. Nawet nie wiesz jak często będziesz używał tego zwrotu w stosunku do życia braciszku.
1647 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz