O kurwa szop! Taka oto elokwentna myśl pojawiła się w mojej głowie, gdy obniżyłem wzrok na nagłą przyczynę dziwnego nacisku na moje nogi. Mały drapieżnik wpatrywał się we mnie swoimi ogromnymi oczami, sprawiając wrażenie nieszkodliwego stworzenia, tym samym ostrymi pazurkami niszcząc moją nową parę spodni. Automatycznie uniosłem brew, patrząc na niego z niedowierzaniem. Nie ze mną te numery mały. Oglądanie National Geographic po nocach ma swoje plusy, pomyślałem nie przerywając pojedynku na spojrzenia, z kimś, kto defekacją zaznacza swoje terytorium i posiada tak z kilkadziesiąt punktów IQ mniej, przynajmniej teoretycznie, jednocześnie obmyślając drogę ucieczki bez poniesienia większych strat. Na szczęście, nie minęła nawet minuta, gdy moje pseudologiczne przemyślenia przerwało głośne westchnięcie, ratując mnie tym samym przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji.
- Wiem, że głupio to brzmi... ale czy mógłbyś podnieść tego szopa i mi go podać, zanim da nogę dalej? - Zapytał wyraźnie zdyszany chłopak.
Nie zaszczycając przybysza nawet najmniejszym spojrzeniem, pokiwałem głową, podnosząc szkodnika z ziemi. Miałem nadzieje, że kimkolwiek był ten facet miał on jakiekolwiek pojęcie na temat obchodzenia się z tym z reguły dzikim gatunkiem zwierząt, a ja nie skończę na ostrym dyżurze z wydrapanymi oczami. Przynajmniej nie przed południem.
Dzięki Bogu, moje obawy okazały się bezpodstawne, a szop bez większego zamieszania wygodnie umościł się w moim uścisku. Posłałem gapiącemu się na nas chłopakowi rozbawiony uśmiech, powoli dochodząc do siebie po tym niespodziewanym spotkaniu z matką naturą, czy może raczej jej przedstawicielem.
- Zazwyczaj wypada zaprosić kogoś na kolację albo drinka, zanim zacznie dobierać się do jego spodni - rzuciłem rozbawiony zanim zdążyłem ugryźć się w język, oddając zaskakująco spokojnego uciekiniera właścicielowi.
Brunet jedynie przewrócił oczami, bez słów wyrażając swoją opinię na temat mojej nieudanej próby bycia czarującym i zabawnym.
- To Rocket - sprostował tylko, trącając szopa po nosie gdy ten próbował mu wepchnąć nos pod pachę, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku, z którego prawdopodobnie przyszedł.
Przewróciłem oczami, obserwując jak bezimienna postać znika za zakrętem i mimo początkowego rozdrażnienia nie zdołałem powstrzymać rozbawionego grymasu, który pojawił się na mojej twarzy gdy usłyszałem jak mała kupka futra zostaje kreatywnie zwyzywana. Opierając się o pobliski murek, wygrzebałem z dna kieszeni paczkę mentolowych papierosów, zapalniczkę i mój przyzwoicie działający w dobre dni telefon, po czym odpalając szluga wybrałem numer do największego wrzoda na tyłku jaki stąpał po tej ziemi, a zarazem mojej najlepszej przyjaciółki.
- Właśnie zostałem znapastowany przez przyjaznego szopa pracza - powiedziałem radośnie w ramach powitania, powoli zaciągając się dymem.
Jedyną odpowiedzią było głośne westchnienie, a potem do moich uszu dotarło zniekształcone zestawienie dźwięków, sugerujące że Leah właśnie wyszła na dach przez okno w swoim pokoju.
- Przypomnij mi gdzie w tym tygodniu straszysz ludzi swoją obecnością? - Odezwała się tonem pogawędki, a ja poczułem się prawie jak w domu.
- Karolina Północna.
***
Stanie za barem w klubie nocnym miało zarówno swoje wady jak i zalety. W dobre dni, plusy przysłaniały minusy, a w złe to nadal była praca z całkiem niezłą miesięczną wypłatą. Mimo, iż mój staż pracy w tym konkretnym przybytku rozpusty i rozpaczy za utraconą godnością wynosił mniej niż tydzień, zauważyłem że dobre dni zdecydowanie zdarzały się częściej. Przynajmniej z mojej perspektywy. Nie wiem, czy inni barmani, czy też ochroniarze podzielali moje zdanie. Ich praca momentami wymagała bardziej bezpośredniego podejścia do klienta. Wycierając z blatu rozlaną wódkę, rozejrzałem się po pomieszczeniu, w myślach przeklinając samego siebie za wzięcie zmiany tego wieczoru. Klub pękał w szwach, alkohol lał się litrami, a muzyka była wręcz idealna do zatracenia się na parkiecie w masie rytmicznie, lub też nie, wirujących ciał. Powstrzymałem cisnące mi się na usta dramatyczne westchnięcie i przywołując na usta profesjonalny uśmiech, przyjąłem kolejne zamówienie. Sposoby zamawiania najprzeróżniejszych drinków czy shotów przez ludzi w różnych stanach upojenia alkoholowego nadal nie przestawały mnie zadziwiać.
- Dos tequilas, por favor - wykrzyczała z szerokim uśmiechem wyraźnie wstawiona blondynka, podając mi kilka banknotów.
Dziewczyna wyraźnie próbowała utrzymać równowagę, używając jako podpórki stojącej obok koleżanki, która sądząc po rozbieganym spojrzeniu, wcale nie była w lepszym stanie. Kiwnąłem głową dając znać, że przyjąłem zamówienie i po zagarnięciu pieniędzy postawiłem przed nią dwa plastikowe kieliszki, które następnie szybko wypełniłem alkoholem. Gdyby ruch był mniejszy, spokojnie miałbym szansę zapytac czemu zdecydowała się na używanie obcego języka w barze. Szansa, że był to jej ojczysty język była bliska zeru - akcent po pijaku jest ostatnią rzeczą jaką się człowiek przejmuje - a do meksykańskiej granicy też oddzielał nas raczej kawałek. Ludzi przy barze przybywało jednak w zastraszającym tempie, z minuty na minutę powiększając kolejkę, tym samym zapewniając mi rozrywkę na kilka następnych godzin, jednocześnie rozwijając nadzieję na chwilę przerwy w postaci krótkiej pogawędki z pijanym nieznajomym. Chyba powinienem przemyśleć swoje niektóre wybory życiowe, które doprowadziły mnie do tego miejsca. Bez problemu wbiłem się w szybki tryb pracy, nie zastanawiając się specjalnie nad tym co robię. Poruszanie się za barem było zaskakująco proste, gdy znało się położenie konkretnych butelek. Dodatkowo używanie plastikowych naczyń ułatwiało sprawę i ograniczało straty. Większość moich znajomych, pracujących w tej samej branży mówiło jednak, że zmiany ich męczą, a jedyne o czym marzą po powrocie do domu to sen. Ja przez większość czasu czułem się pełen energii, którą musiałem dodatkowo rozładowywać po pracy. Wciąż jednak liczyłem, że dziwny zwyczaj biegania lub innej formy wysiłku fizycznego po powrocie z pracy w końcu się zakończy, a ja o 5 nad ranem będę mógł spokojnie wziąć prysznic i iść spać. Nadzieja matką głupich, jak to mówią.
***
Praktycznie jak w zegarku, około godzinę przed zamknięciem, bar opustoszał, a ja w ramach relaksu przecierałem blaty, próbując pozbyć się lepkich plam po alkoholu. Sam jego wygląd sugerował, że biedaczek przeszedł w swoim życiu nie mniej niż niejedna samotna matka z dzieckiem i zasłużył na trochę uwagi.
- Bar nadal otwarty? - Odezwał się znienacka męski głos, kiedy nosem praktycznie dotykałem śmierdzącego fragmentu wystroju, z którego brud był wyjątkowo trudny do usunięcia.
Modliłem się, żeby plama okazała się zwykłym zaschniętym alkoholem, ale z każdą kolejną minutą spędzoną na próbie pozbycia się tego cholerstwa, zaczynałem bardziej skłaniać się ku teorii jej mieszanego pochodzenia. Wyprostowałem się jednak bez większego speszenia, ignorując fakt, że dla postronnego obserwatora z daleka musiałem stanowić nie lada widok liżącego blat barmana i zerknęłam na chłopaka, którego wygląd wydał mi się wyjątkowo znajomy. Pokiwałem głowa w ramach odpowiedzi na pytanie, po czym uśmiechnąłem się zadziornie, kiedy dotarło do mnie czemu brunet wydaje się znajomy.
- Jestem Ethan. - Wyciągnąłem dłoń w jego kierunku. - Co słychać u twojego szopa?
Wybacz Ray, ale lubię upijać ludzi :D
1048 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz