Boże, na śmierć o niej zapomniałam. Gdyby nie mama, to chyba w ogóle bym nie pamiętała. Na dobrą sprawę jednak zaczął się weekend, więc miałam czas, żeby oswoić się z tą myślą. Najgorsze chyba było jednak to, że to nie Japonia, a Stany Zjednoczone. Angielski może i znałam tylko dzięki szkole, jak i prywatnym lekcjom narzuconym przez ojca, ale kultura kompletnie się różniła. Czułam się trochę dziwnie z wieścią, że nie będę nosiła mundurka szkolnego.
Dlatego większość nocy przeleżałam z Haną na mojej kołdrze, którą gładziłam po grzbiecie. Zwierzak sam chyba stresował się nowym otoczeniem, bo kiedy zamknęłam ją w klatce postawionej na komodzie naprzeciwko mojego łóżka, szalała jak tornado i nie chciała się uspokoić. No i żeby nie zrobiła sobie krzywdy, wzięłam ją do siebie. Jednak znając ją, rano już jej nie zobaczę przy sobie, tylko w jakiejś szczelinie, którą sobie zwiedzała. Mam nadzieję, że nie będę musiała znikąd jej wyciągać, bo się zaklinowała. Kilka razy tak było.
Po jakimś czasie w końcu zasnęłam, nie mam pojęcia, która to była godzina. Obudziłam się jednak zaraz po jedenastej. O mały włos uniknęłam spadnięcia z łóżka na ziemię.
Bezpiecznie oddaliłam się od brzegu i wstałam, siadając po turecku i opierając się o ścianę. Ziewnęłam, przeciągnęłam się i odgarnęłam blond kosmyki z twarzy. Na parapecie obok łóżka znajdował się czarny zegar elektroniczny, który wyświetlał godzinę na biało.
Spojrzałam na zwiniętą kołdrę, szukając w niej czarnej sierści szczurzycy. Nie znalazłam jej.
- Haanaa, gdzie jesteś – zagadałam, powoli zsuwając się do krawędzi materaca. Stanęłam już na nogach, ubrana tylko w piżamę z krótkim rękawem i szortami z Hefalumpem, słonikiem z „Kubusia Puchatka”. Przeszedł mnie chłodny dreszcz, przez który zgrzytnęłam zębami.
Wczoraj zdołały przyjechać jeszcze wszelkie moje kartony z ubraniami i innymi rzeczami, czy „duperelami” - jak to lubiła je nazywać moja mama. Zdążyłam zająć się tylko połową ubrań, bo potem zrobiło się zbyt późno. Pamiętam jednak, jak układałam część moich ciepłych dresów. Muszę je założyć.
Na szczęście szybko je odnalazłam. Ułożyłam je w górnej półce w komodzie. Nasunęłam szary materiał na nogi, o mało co się nie potykając i przewracając. Tylko cudem uniknęłam bliskiego spotkania z podłogą. I przyznaję, że dzięki temu dostrzegłam jasny ogon Hany, który wystawał z jednego z otwartych pudeł. Znalazłam ją!
Od razu podeszłam do kartonów i zajrzałam do szczurzycy, która wystawiła do mnie swój pyszczek.
- No cześć – rzekłam, biorąc ją na ręce. Zwierzak jednak zaczął skubać moją dłoń. Jej ząbki delikatnie szczypały moją skórę, co w zasadzie sprawiało, że mnie łaskotała.
Już chciałam się jej zapytać, co jest – jakbym oczekiwała, że mi odpowie – gdy odezwał się mój brzuch, oznajmiając mi swoim głośnym burknięciem, że jestem… głodna. Dobra, chyba sprawa wyjaśniona!
Zgarnęłam sobie Hane na ramię i narzuciłam na siebie jeszcze bluzę Naokiego, którą sam mi dał przed wyjazdem. A raczej… dowiedziałam się o niej, gdy wczoraj się rozpakowywałam. W kieszeni umieścił kartkę z napisem: „Żebyś pamiętała, że jestem przy tobie”. No i… pachniała jego perfumami!
Jezu, jak ja za nim tęsknie.
Wyszłam w końcu z pokoju i zeszłam na parter akademika dla uczniów. Szybko zjadłam jakieś śniadanie, znalazłam coś dla Hany i wróciłam do siebie. I wbrew pozorom, widziałam zaledwie dwie, może trzy osoby, ale i tak z nimi nie rozmawiałam.
Po wejściu do pokoju przypomniałam sobie o umówionym spotkaniu z Adrew o trzynastej. Kontrola czasu – dochodziła dwunasta.
Jeśli zbiorę się w mniej niż godzinę, to jeszcze ogarnę jakieś pudła. A więc pora się ubrać w coś normalnego.
Wczoraj wspominał o oprowadzaniu… ale nie sprecyzował czy pieszo, czy konno. Może nie powinnam ryzykować i ubierać spódnicy? Poza tym po sprawdzeniu pogody w telefonie stwierdziłam, że za zimno. Zdecydowanie spodnie!
Wzięłam więc te same dżinsy, które miałam wczoraj oraz fioletowy sweter z wyciętym kołnierzem w serek.
Porządnie umyłam zęby i twarz, zrobiłam lekki makijaż, a także rozczesałam włosy. Postawiłam na skarpetki z pyszczkiem kota i na moje Nike’i. Po dopakowaniu jeszcze do worka telefonu wraz z portfelem, chusteczkami, pomadką i gumą do żucia byłam gotowa. Jeszcze tylko kurtka i szal i mogę wychodzić!
Andrew?
693 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz