1.17.2020

Od Noah cd Leonarda

Dawno już nie cieszyłam się tak na koniec zmiany w klinice. Padałam z nóg i marzyłam już tylko o tym, żeby zabrać lisy na ich długi spacer, a potem złapać chociaż pół godziny snu, zanim będzie trzeba wrócić do żywych. W ostatnim momencie wsiadłam do samochodu i zamknęłam za sobą drzwi. Musiałam chwilę odczekać, zanim zrobię cokolwiek, by zawroty głowy ustały, a widzenie znów stało się ostre. Chyba powinnam coś zjeść. Ale to potem. Oczywiście, jeśli będzie czas. W końcu jednak nawet mój oddech się unormował, więc zapięłam pasy i przekręciłam kluczyk w stacyjce. I wtedy zadzwonił telefon. Z cichym westchnięciem zgasiłam silnik i nie patrząc kto dzwoni (tak było mi chyba łatwiej zmusić się do rozmowy z ludźmi) odebrałam telefon.
- Cześć Noah! - Usłyszałam w słuchawce głos Leonarda. - Gdzie jesteś?
- Hej. - Przywitałam się. - W Durham, coś się stało?
- Nic poważnego, ale chyba… Sherry, stój spokojnie! Chyba przydałaby mi się pomoc. - W tle usłyszałam szczekanie. - Mogłabyś wpaść?
- Jasne, zaraz przyjadę. - Rozłączyłam się, rzuciłam telefon na fotel pasażera, tuż obok zakupów i zmusiłam się do skupienia całej swojej uwagi na kierowaniu.
***
Drzwi otworzył mi Leo - trochę dziwne, bo nie pamiętam, żeby kiedykolwiek nie było u niego Madeleine. Zaraz za nim zjawiła się natomiast Sherry, zostawiając za sobą kałużę wodnistego błota, ciągnącą się przez cały dom. Suczka podbiegła do mnie i chcąc się przywitać, oparła się łapami o moje nogi, zostawiając na szarych spodniach mokre, brązowe plamy, domagając się pieszczot.
- Sherry! - Leo krzyknął na psa, co ten najwyraźniej uznał mimo wszystko za zachętę do zabawy, bo zeskoczył na cztery łapy, przebiegł kółko po ogrodzie, po czym wpadł do domu i zaczął skakać wokół księcia.
- Co tu się stało? - Zmarszczyłam brwi, wchodząc do środka.
- Próbuję wykąpać Sherry, ale jak widać średnio mi to wychodzi. - Rozejrzał się dookoła.
Roześmiałam się, widząc dokładnie jak bardzo wszystko w zasięgu wzroku było ubłocone.
- Dlatego dzwoniłeś?
- Taak. - Leo podrapał się po karku.
- Okej. - Zdjęłam buty. - Sherry, chodź! - Zawołałam sukę, a kiedy podbiegła do mnie, wzięłam ją na ręce.
Poszliśmy do najbliższej łazienki, gdzie jak zdradzał krajobraz, Leo próbował już wykąpać psa. Roześmiałam się, a Sherry, widząc wannę zaczęła się wiercić.
- Jedna szybka kapiel i będzie po wszystkim, okej? - Odezwałam się spokojnie do psa, czasem to pomagało.
***
W dwie osoby rzeczywiście była to całkiem szybka kąpiel. I to jaka bezbolesna! Ani jednego ugryzienia! Wytarłam łazienkę z narozchlapywanej wody, a czysta i sucha juz Sherry zniknęła gdzieś w rezydencji.
- Dzięki za pomoc. - Leo zwinął kabel suszarki. - Zostaniesz?
- Nie mogę. - Westchnęłam. - Muszę wrócić do akademii zanim lisy ją rozniosą, bo przegapiłam porę obiadu.
Leonard zrobił smutną minę.
- Wiesz, ściana między mną, a Adamem i tak jest już cienka. - Dodałam na swoją obronę. - Lepiej, żeby nie miała do tego dziur. Wystarczająco dobrze ich słychać.
- Tu nie słychać ich wcale. - Uśmiechnął się szeroko. - Ale skoro nie możesz zostać dziś, może znajdziesz czas, żeby zaplanować jakieś wyjście? - Zaproponował. - Jakaś kolacja tylko we dwoje, czy coś…
- Czy ty proponujesz mi randkę? - Zmrużyłam oczy, śmiejąc się.
- Tak? - Leo chyba nie był pewien, jakiej odpowiedzi oczekiwałam. Ja zresztą też.
- Może być sobota? - Spytałam po dłuższej chwili zastanowienia.
- Jasne. - Na twarzy Leo na chwilę pojawił się wyraz ulgi.
- Dam ci znać, o której kończę pracę. A teraz naprawdę muszę już iść.

Leo?
532 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz