- Nie musisz panikować. - Wyciągnąłem ostatniego kleszcza z Sainta. - To normalne, że po spacerze w lesie dzieją się takie rzeczy. - Uśmiechnąłem się. - Proszę. Pacjent obsłużony.
Oparłem się łokciami o blat.
- Dziękuję, ja… - Wziął Sainta i zaczął go głaskać. - To pierwszy raz…
- Rozumiem. - Pokiwałem głową. - Mogę cię nauczyć jak je wyjmować, jeśli chcesz. To nie takie trudne.
- A ty potrafisz? - Zdziwił się.
- To proste, a kiedy masz całą poczekalnię pacjentów przyda się każda para rąk. - Zdjąłem rękawiczki. - Nico też potrafi. Szczególnie w lato się to przydaje, wtedy ludzie chodzą ze zwierzętami na długie spacery po lesie, więc potem przyjeżdżają do nas, żeby wyciągać kleszcze.
- Czyli nie tylko ja tak mam. - Uśmiechnął się lekko.
- Nie. - Pokręciłem głową z rozbawieniem. - Jeśli nie czujesz się pewnie, lepiej jechać do weterynarza. Albo znaleźć rzetelną stronę w internecie. Jak mieszkaliśmy w San Diego to co jakiś czas przychodziła do nas starsza pani ze swoim labradorem. Była kochana. W pewnym momencie tata stwierdził, że nie może brać od niej pieniędzy, więc przynosiła nam najlepsze ciastka czekoladowe jakie kiedykolwiek jadłem.
- Mieszkaliście w San Diego? - Uniósł brew.
- Jakiś czas. - Wzruszyłem ramionami. - Mieszkałem chyba w piętnastu różnych stanach. Tata często zmieniał pracę. No i nie za bardzo czujemy się tu jak w domu.
- To znaczy? - Przekrzywił głowę.
- Jestem Irlandczykiem - zaśmiałem się. - Co prawda urodziłem się tutaj, ale… to nie to się liczy.
- Masz tam jakieś dworzyszcze? - zawtórował mi.
- Ja nie, ale moja rodzina tak. - Uniosłem lekko kącik ust. - Rodzice planują tam wrócić, gdy Nico skończy studia. Nilsa też myśli o przeprowadzce… tu mamy tak właściwie tylko jeden dom. Teraz mieszkają w nim dziadkowie. Jak rodzice będą się przeprowadzać, zabiorą dziadków ze sobą i sprzedadzą go.
- A ty? - Popatrzył na mnie.
- Zobaczymy. - Wzruszyłem ramionami. - To zależy. Czy będę sam, czy z kimś czy…
- Myślałem, że ty i Adam… - Zaczerwienił się.
- Chciałbym, ale… nie chcę go tym obarczać. - Uśmiechnąłem się lekko. - Adam raczej… nie wybiega w przyszłość.
- Może niedługo zmieni zdanie. - Popatrzył na Sainta. - Na pewno nie trafi na nikogo lepszego.
Parsknąłem śmiechem.
- Miło wiedzieć, że tak uważasz. Staram się być dla niego. Ale nie będę go utrzymywał przy sobie, jeśli nie będzie tego chciał.
- Am… myślisz, że Blue… chciałaby czegoś… więcej?
Popatrzyłem na chłopaka. Skupiona mina oczekująca na werdykt, dłonie pewnie przytrzymujące psa i postawa “gotowa na wszystko”.
- Mam być szczery?
- Tak. - Przełknął ślinę.
- Nie sądzę, żebyście byli dobrani - powiedziałem. - Tak jak nie sądzę, żeby Blue chciała się bawić w związki na dłużej niż kilka nocy. Taka już jest. Lubi seks, związków nie za bardzo.
- Ale mogę spróbować. - Jego mina wyrażała determinację.
- Nie jestem kimś, kto może ci czegokolwiek zabronić. - Wzruszyłem ramionami. - Ale to Blue. Blue to ogień nie człowiek. A ogień pali.
***
- Co mogę kupić Blue na urodziny? - Sebastian stanął w drzwiach pokoju Adama. Szybko narzuciłem na nas koc.
- Puka się. - Fuknął Adam. - I spierdalaj.
- Oh, ja przepraszam, ja nie chciałem…
- Po prostu wyjdź, zaraz przyjdę. - Opadłem na poduszkę. - Szybko. - Kiedy za chłopakiem zamknęły się drzwi popatrzyłem na Japończyka. - I właśnie dlatego powinniśmy zamykać drzwi na klucz.
- Zamykalibyśmy, gdyby Jane go nie zarekwirowała po tym jak nie chciałem jej wpuścić po kłótni. Oboje byliśmy narąbani, a ona prawie wyważyła drzwi.
- Ograniczę wam potem alkohol. Ale potem. Teraz chyba wypada coś dokończyć, prawda? - Popatrzyłem wymownie w dół.
***
- Gdzie idziemy? - Sebastian zaczął rozglądać się po centrum handlowym.
- Blue jest artystką, wspomaga swój budżet swoimi pracami - powiedziałem. - Więc możesz jej kupić coś, co jej się przyda. Nici, materiał, szpilki, farby, ołówki, cienkopisy, kredki… mam całą listę tego, co jest jej potrzebne.
- Skąd?
- Za pięć dni jej urodziny, a ona nie przyjmuje bezużytecznych prezentów. - Wzruszyłem ramieniem. - Mam już słodycze i brokat, więc zostaje tylko coś, na czym będzie mogła pracować.
Bash? Gotowy na zakupy?
605 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz