- Nie trzeba. - Delikatnie się uśmiechnęła. - To tylko dziesięć dolarów… Da się to przeżyć. - Nie przejmowała się zbędnym wydatkiem.
- Nalegam. - Pociągnąłem ją za nadgarstek. - Pięć minut i dług wyregulowany.
- No dobrze… - Zgodziła się na moją ofertę. - Ale serio, nie musisz mi nic oddawać. - Podeszła ze mną do czerwonej Skody. Przewracając na to oczami, odłożyłem jedzenie na tylne siedzenie pojazdu, a następnie zacząłem przeszukiwać jego przedni schowek. Cóż, trochę się przeliczyłem, gdyż znalazłem w nim jedynie pięć dolarów.
- Mam tylko pół. - Wcisnąłem jej do ręki podobiznę Abrahama Lincolna. - Resztę dam ci w akademii. Wiesz, zwykle płacę kartą, dlatego nie potrzebuję gotówki. - Podrapałem się po głowie.
- Rozumiem. - Machnęła na to ręką. - Jak już mówiłam, nic od ciebie nie chce.
- Yhym. - Oparłem się biodrem o drzwi auta. - Czym tu przyjechałaś? - Nie byłem pewien, czy dziewiętnastolatka posiada jakiekolwiek prawo jazdy.
- Autobusem. - Mruknęła pod nosem. - Może przed piątą pojawię się w pokoju. - Spuściła wzrok.
- Podwiozę cię. - Moje słowa bardzo ją zaskoczyły. - Pieniądze i podwózka… Będziemy kwita.
***
- I żebyś był zdrowy w nadchodzącym roku. - Łamanie się opłatkiem to chyba najgorsza część wigilii. Niby wszystko fajnie, ale jak masz wydusić z siebie kilka prostych zdań, to język ucieka ci do gardła. Finalnie i tak mówisz nawzajem, bo nie potrafisz wymyślić nic pożytecznego. - Dziękuję. - Usiadłem na swoim miejscu. - Nie wiem czy wszystko dzisiaj zjemy. Jest tego za dużo. - Pol cicho się zaśmiał. - Taka prawda. - Sięgnąłem po półmisek z pieczonymi ziemniakami.
- To zabierzemy trochę do domu. - Na jego talerzu wylądował masywny łosoś. - Spokojnie, nic się tutaj nie zmarnuje.
- Jasne. - Zabrałem się za jedzenie. - Za ile musisz wyjść? - Podtrzymywałem rozmowę.
- Dwie godziny. - Spojrzał w stronę błękitnego zegara. - Chciałbym z tobą spędzić całą noc, ale zaproszeń nie wypada odrzucać.
- Uhu. - Dołożyłem sobie smażonych warzyw. - Nie będę cię przecież ograniczał. Masz tutaj przyjaciół. Im też wypada złożyć świąteczne życzenia. - Próbowałem wbić zęby widelca w przyrumienionego kalafiora.
- To prawda. - Wziął łyk herbaty. - Może zadzwonisz do Ronana albo Blue? Zapewne ucieszą się z tego, że o nich pamiętasz. - Chyba chciał znaleźć mi jakieś zajęcie.
- Składałem im życzenia przed wyjazdem. - Wzruszyłem obolałymi ramionami. - Wolę, aby spędzili ten czas z rodziną. - Na moje usta wpełzł niewielki grymas.
- No dobrze. - Zajął się spożywaniem wieczerzy. Nastała głucha cisza.
***
Kogo znowu niesie? - po pokoju rozniósł się głośny odgłos pukania. Nie spodziewałem się żadnych gości, dlatego dość niechętnie podniosłem się z łóżka. Ignorując rozpiętą koszulę, przeszedłem nad śpiącym Saintem, aby otworzyć skrzypiące drzwi. Stała za nimi Arlena, która najpierw spojrzała się na moją klatkę piersiową, a dopiero później odnalazła właściwą parę oczu. - To ty? - Uniosłem jedną brew. - Myślałem, że spędzasz wigilię z Debby.
Arlena?
477
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz