1.31.2019

Od Gabriela CD Manuela

Po tej krótkiej "rozmowie" wziąłem klacz z boksu i poszedłem z nią na koral. Pierwsze co zrobiłem to złapałem w dłoń bata i delikatnie wodziłem nim po klaczy, by po chwili lekko dotykać ją sznurkiem od niego. Gdy byłem pewien, że już nic nie zrobi podszedłem z nią do folii. Najpierw popatrzyła na nią nieufnie i powąchała, by po chwili zacząć nad nią machać nogą. Podniosłem z ziemi materiał i dałem jeszcze raz jej do powąchania. Na początku była cała spięta, lecz jak zauważyła, że nie zostanie pozarta lekko się rozluźniła. Wtedy zacząłem pocierać o nią szeleszczącym materiałem przez co się odsunęła, więc od razu przestałem. Odczekałem chwilę i ponowiłem czynność. Tym razem stała grzecznie, więc odpuściłem na chwilę i dałem jej to wszystko przetrawić. Gdy już wróciła jej ciekawość ponownie złapałem materiał i tym razem zarzuciłem jej lekko na szyję. Stała cała spięta, ale nic nie robiła. Następnie przesunąłem materiał na grzbiet i czekałem aż się uspokoi. Gdy już się uspokoiła przeszedłem parę kroków, a klacz ruszyła za mną. Już widocznie pokazywała po sobie, że nie odczuwa presji wywieranej przez folię. Zadowolony z efektów stwierdziłem, że skończę pracę na dzisiaj. Zaprowadziłem klacz na łąkę i uprzątnąłem koral. Po upewnieniu się, że wszystko zrobiłem poszedłem do akademii. Moim celem była stołówka, gdzie się udałem. Wziąłem ze stołu kanapkę i sok po czym usiadłem. Posiłek spożyłem w spokoju po czym odłożyłem tacę. Wyszedłem na korytarz, by pójść w stronę pokoju gdy nagle przebiegł obok mnie dość spory pies w akompaniamencie krzyków. O ile pies we mnie nie wyleciał to właściciel psa już tak. Był to ten sam chłopak, którego spotkałem w stajni.
-Jednak umiesz mówić.- powiedziałem i uniosłem lekko kącik ust do góry.
Chłopak zaczął mówić różne rzeczy jąkając się przy tym. Chyba próbował się tłumaczyć, ale trudno było cokolwiek zrozumieć. Gdy zobaczyłem, że chłopak nie ma zamiaru się przymknąć złapałem go dłońmi za ramiona i powiedziałem:
-Chyba wolałem jak byłeś niemy.
Popatrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Stałem tak chwilę czekając, aż się odezwie, lecz nic takiego nie nadeszło. Za to przybiegł jego pies. Protein, Protea, Protis? Coś w tym stylu. I wskoczył między mnie, a Manuela. Pochyliłem się do zwierzaka chcąc go pogłaskać. Popatrzył się na mnie nieufnie, ale pozwolił mi na ten ruch.
-Uważaj na tego dzikusa.
Chłopak kiwnął głową. Uznałem to za koniec rozmowy, więc poszedłem do pokoju. Muszę przyznać, że osobliwy przypadek z tego Manuela. Zazwyczaj bym olał człowieka tego typu, ale muszę przyznać, że mnie zaciekawił. No i ma fajnego psa. Gdy doszedłem do pokoju to od razu rzuciłem się na łóżko. Nie miałem siły kompletnie na nic. Nawet nie zauważyłem, w którym momencie zasnąłem. Miałem uciąć sobie krótką drzemkę, a wstałem koło godziny osiemnastej. Przeciągnąłem się i wstałem uważając na to, by nie powtórzyć tego samego co rano. Było już po lekcjach i treningach, więc stwierdziłem, że pójdę się poruszać. Wyciągnąłem z szafy dresy i koszulkę na ramiączka. Ubrałem się w przygotowane rzeczy i wyszedłem przed akademię. Podłączyłem do telefonu słuchawki, który schowałem do opaski na ramię. Zacząłem się rozgrzewać, i gdy muzyka się włączyła ruszyłem do biegu. Miałem tempo trochę szybsze niż trucht. Nie chciałem biec jak na łeb na szyję i się zmęczyć po kilometrze, tylko się wybiegać. Skierowałem się standardowo w stronę lasu. Biegałem swoją starą trasą, aż do polany, na której lekko się rozciągnąłem i ruszyłem w drogę powrotną. Robiło się już szarawo, więc trochę dodałem tempa. Uwielbiałem noce, ale pod warunkiem, że nie jestem spocony i nie jestem w środku lasu. Kilkanaście minut później byłem pod budynkiem szkoły. Podeszłem do ławki i zacząłem się rozciągać oraz rozluźniać. Gdy stwierdziłem, że już się wystarczająco ogarnąłem wszedłem do budynku. Już prawie wchodziłem do pokoju, gdy usłyszałem głos:
-Stój i ani kroku dalej.
Westchnąłem głęboko i powoli się odwróciłem. W tym samym momencie z całym impetem Venus wyskoczyła na mnie przez co się wywróciłem. Jednak, gdy ta mnie dotknęła odskoczyła jak poparzona.
-Fuu, jesteś spocony i śmierdzący.
-Czego się spodziewałaś po osobie, która wróciła z biegania palanciaro?- spytałem.
-Oj Gabryś Gabryś.
-Weź idź do Diego.
W tym momencie usłyszeliśmy jakiś szum na korytarzu. Cóż nie dziwię się, że parę osób wyszło, bo narobiliśmy spory hałas. Popatrzyłem na jedną z dziewczyn i powiedziałem:
-Mogłabyś pójść po Diego?
Dziewczyna popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
-Taki brzydki z kolczykami i tunelami.
-Ej! On nie jest brzydki.- powiedziała.
-To twój chłopak. Jak myślę o nim w seksualny sposób to mój penis się kurczy. Sorry skarbie.
Dziewczyna prychnęła i uderzyła mnie piąstką w ramię.
-Możesz już sobie iść?- spytałem.
Dziewczyna pokiwała przeczą o głową, więc szybko ją z siebie zrzuciłem przy okazji wycierając nogę o jej spodnie. Spojrzała na mnie z obrzydzeniem po czym odeszła, a ja westchnąłem z ulgą. Teraz wystarczyło się położyć i wstać jutro na zajęcia. I może spotkać tego fajnego psa i jego właściciela.

<Manuel?>
803

Od Diego CD Venus

Rozpierała mnie duma, patrząc na Venus. Jednak fajnym uczuciem jest patrzenie jak ważna osoba w twoim życiu, osiąga coś wspaniałego. Nie miała pierwszego miejsca, ale to nie szkodzi. Drugie ją też zadowalało, z resztą nie tylko mnie. Każdy jej pogratulował, po czym zaczęliśmy się zbierać. Co za pech, że musiałem jechać z samymi facetami i nie mogłem widzieć dalej jej uśmiechu.
Kiedy ruszyliśmy, zaczęliśmy rozmawiać na przeróżne tematy. Zaczęło się od tego czy jeżdżę od czapy, bo się nudzę, czy faktycznie stać mnie na coś więcej, niż lekcje. Odpowiadałem na wszystko i zaczęło mnie to powoli nudzić, więc oparłem się wygodnie czując dalej na sobie wzrok blondyna. Nie powiem, że jest brzydki, bo mordę ma nawet ładną, z resztą co ja pierdole. Mam przecież Venus. 
- Patrzcie co za idiota! - krzyknął mężczyzna, który prowadził wóz i pokazał facetowi środkowy palec. Samochód jadący na przeciwko, chciał jeszcze kogoś wyprzedzić więc zjechaliśmy na bok, bo chcieliśmy uniknąć wypadku. 
Usłyszałem hałas, jaki rozlega się po zderzeniu.
- Ten debil w kogoś przywalił - rzekłem na co stanęliśmy. 
- Diego, za nami jechały dziewczyny.. - powiedział Will z kamienną twarzą. W tej chwili to on mnie przerażał. Nie myśląc długo, wysiadłem z pojazdu i spojrzałem w tamtą stronę. Na ulicy widziałem tylko samochód tego idioty. W tej chwili mało co mnie on interesował. Ruszyłem z cholernym bólem trochę dalej i zauważyłem samochód Chloe, który leżał na dachu. Szczerze miałem sam czarny scenariusz. Błagałem aby nic się takiego nie stało, prosiłem o chociaż złamany palec, ale nic więcej. Po prostu byłem przerażony, a takiego przerażenia nie czułem od dawna. Myśli jakie napływały mi z sekundy na sekundę, były coraz gorsze. 
Chłopaki dogonili mnie raz dwa, więc tylko krzyknąłem aby dzwonili po karetkę. 
Kiedy przybył Will, podeszliśmy bliżej. Zauważyłem, że Venus wydostała się z samochodu. 
Lekko unosząca się klatka u dziewczyny znaczyła, że żyje, więc ruszyłem na drugą stronę pojazdu. 
Kobieta, która prowadziła, miała opartą głowę o kierownicę, oraz powbijane kawałki szkła w skórę, gdyż większość szyby była potrzaskana. 
Również oddychała, ale drzwi były mocno wgniecione, więc nawet jak bym chciał, to z tą nogą nie jestem w stanie ich otworzyć. 
***
Czekaliśmy do przyjazdu karetki. Zabezpieczyliśmy wszystko, a ja oparłem się o pobliskie drzewo i zapaliłem szluga. Nie było po mnie widać zdenerwowania, aż do momentu kiedy chciałem odpalić papierosa. Ręce mi drżały, przez co miałem z tym problem. Z resztą co mam mówić.. mam rozszarpane nerwy, bo się boję o nią. Nie obchodzi mnie już kolano, nie obchodzi mnie nic poza tym co się z nią dzieje. 
Gdy przybyła już karetka, zaczął się szum. sam ledwo odnajdywałem się w tym, że ktoś coś mówi. 
Zrobił się harmider, każdy mówił coś do innej osoby, o czymś innym nic nie mogłem zrozumieć. 
Po pewnym czasie przenieśli Venus na nosze, więc podszedłem do nich pośpiesznie.
- Mogę zabrać się z wami? - zapytałem.
- A kim jesteś? - zapytał jeden z mężczyzn.
- Jej chłopakiem.. 
Faceci spojrzeli po sobie, po czym widziałem, że jeden chciał wyklepać formułkę, że nie jestem z rodziny. 
- Niech.. jedzie - usłyszałem cichy głos dziewczyny. 
Mężczyźni się zgodzili, więc wsiadłem i starałem się nie przeszkadzać, choć nie wiem czym bym miał to robić. Myśleniem o tym co się stało? 
Kiedy wsiadałem, usłyszałem, że jadą odstawić konia, a następnie możliwe, że się zjawią. 
W głębi duszy moje roztrzęsienie sięgało zenitu, gdy spoglądałem na monitor. 
Wolny puls, podwyższone ciśnienie. Nikt mi nie chciał nic powiedzieć. Co za jebane szuje!
***
Dojeżdżając wszyscy pobiegli w stronę OIOMu, a ja musiałem zostać na korytarzu. Zostałem po prostu zbyty, więc wyjąłem z kieszeni portfel i ruszyłem w stronę automatu z kawą. Wiem, że to mnie nie uspokoi, ale muszę coś robić, nie chcę palić, bo skończę tą paczkę w dwie minuty.. 
Mając już napój w dłoniach usiadłem na krześle i zacząłem energicznie ruszać nogą. Na dodatek robiłem to tym rozwalonym kolanem, więc gdy się zorientowałem, ponownie wstałem i zacząłem niespokojnie kuśtykać po korytarzu. 
Mijały sekundy, minuty, nawet godziny, przynajmniej ja tak czułem. 
W pewnym momencie zauważyłem, że wiozą gdzieś dziewczynę, więc podszedłem do ludzi i zapytałem, gdzie ją zabierają. 
Odpowiedziała mi młoda kobieta:
- Musimy zszyć rękę, potrwa to trochę czasu.
Po tych słowach usiadłem ponownie, tyle że pod salą operacyjną. 
Siedziałem tak bez ruchu, aż w końcu usłyszałem czyiś głos. 
- Diego.. - ktoś szturchnął mnie w ramię, na co otworzyłem oczy i podniosłem głowę do góry, odczuwając przy okazji w jak bardzo niewygodnej pozycji odpłynąłem. 
- Tak? - powiedziałem ochryple.
- Dowiedziałem się co jest Venus więc przyszedłem cię powiadomić - rzekł Patrick. 
- Dzięki za informację - westchnąłem kiedy opowiedział mi wszystko. 
- Ty się dobrze czujesz? - zadał pytanie. 
- Powiedzmy.. - mój cichy głos, był tak cichy, że sam zacząłem się zastanawiać czy on go słyszał.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Chodź cię odwiozę, bo ona i tak teraz musi odpocząć.
- Chcę tutaj zostać.. - powiedziałem pewnie. 
- Będziesz tu siedział bez celu? 
- Bez celu to ty możesz siedzieć.. ja mam cel, chce wiedzieć co się dzieje, po prostu muszę z resztą, nie zrozumiesz tego. 
Mężczyzna chyba nie chciał wdawać się w żadne kłótnie więc pokręcił zrezygnowany głową i odszedł w swoją stronę. 
***
Życzliwa pielęgniarka, wskazała mi salę, w której leży Venus, ale nie pozwoliła mi jeszcze do niej wejść, więc ponownie poszedłem po kawę wygrzebując drobne i usiadłem na krześle. Zasiedzę się dzisiaj na nich.
Oparłem głowę na rękach i odpłynąłem, lecz obudził mnie głos kobiety, która mówiła dość głośno:
- Gdzie moja córeczka - po czym podała dane. Najwidoczniej nie mogła wcześniej przyjechać, bo godzina już nie była młoda, przez co ludzie w recepcji obijali się.
Wstałem podchodząc do kobiety. 
- Sala numer dwadzieścia, Venus zszywali rękę, ma wstrząs mózgu i słyszałem, że opanowali już krwotok.. - powiedziałem a matka dziewczyny odwróciła się w moją stronę. 
Wyglądałem prawdopodobnie jak zombie, bo mina tej pani, nie była ciekawa. Mam nadzieje, że chociaż nie oskarży mnie o to, w jakim stanie leży tutaj Venus.

957
Venus?

Kto chce - może, kto próbuje - dokonuje, kto kocha - żyje.

Imię i nazwisko: Vicky Cathryn Palmer
Wiek: 19 lat
Głos: Alan Walker
Płeć: Kobieta.
Ranga: Intermédiaire.
Grupa: I
Imię konia: Aspergell.
Pokój: Nr. 8
Charakter: Przede wszystkim należy na początek uwzględnić, że jest to osobowość zmienna niczym kameleon - z rozanielonej istoty w okamgnieniu może przemienić się w istne uosobienie furii. Nigdy nie będziesz pewien, jak na daną sytuację zareaguje. Ogólnie rzecz biorąc, jest całkiem spokojną osobą, zachowującą zimną krew w trudnych sytuacjach, i trudno ją rozwścieczyć, jednak w takim przypadku kompletnie przestaje nad sobą panować. Z pracowitością bywa u niej różnie, podobnie jak z zachowaniem; na przemian łapie lenia i impuls pracoholika. To perfekcjonistka, dąży do ideału. Nie brak jej odwagi, ambicji oraz nieprzeciętnej inteligencji. Nadal nie może pozbyć się uprzedzeń w stosunku do jakichkolwiek zawodów, ale ogólne pokazywanie się szerszej publiczności wciąż stanowi dla niej świetną rozrywkę. Pojawia się na wielu akcjach charytatywnych, szkoleniach czy innych tego typu spotkaniach. Posiada niebanalne poczucie humoru, z pewnością nie jest człowiekiem śmiertelnie poważnym, ale nie przesadza z żartami. Zdarza jej się chodzić z głową w chmurach, w przyszłość patrzy optymistycznie. Ma swój honor i tupet, nie pozwoli na zniewagę, przynajmniej bez walki. Bywa uparta niczym osioł i nieraz nie kończy się to zbyt dobrze, aczkolwiek z drugiej strony niemal zawsze doprowadza do końca to, co zaczęła. Jest dobrze wychowana, ale zdarza jej się naginać prawo i wzór uczciwości. Nie ocenia po okładce, stara się wpierw dobrze poznać człowieka. Nie można jej nazwać nieśmiałą, nie broni się nogami i rękami przed obcymi, lecz mimo normalnego i dość otwartego podejścia powoli nabiera zaufania do innych. Lubi się podroczyć. Wbrew pozorom jest wrażliwą osobowością i będzie chować w duchu urazę, by kiedyś wykorzystać ją przeciwko nieprzyjacielowi. Kto raz się nim stał, niewielkie ma szanse na ocalenie.
Aparycja: Podobno mężczyźni klasyfikują kobiety na podstawie trzech kategorii: ładna d*pa, ładne nogi, ładny biust. Na tej podstawie zaliczałaby się do pierwszej. Oczywiście to nie wszystko - Vicky to wysoka dziewczyna o szczupłej i delikatnej sylwetce, może trochę aż nazbyt, lecz widoczne są wyrobione tu i tam mięśnie. Ma bladą karnację, z nielicznymi znamionami. Włosy do ramion w charakterystycznym kolorze okalają pociągła twarz z wysokim czołem. Posiada duże, piwne oczy i pełne, bladoróżowe usta. Jej największym zmartwieniem są rozstępy na udach.
Historia: Urodziła się w dość zamożnej rodzinie. Rodzice rozstali się rok po narodzinach Vicky, którą od tej pory wychowywała mama. Wszystko byłoby dobrze, wręcz idealnie, gdyby nie niespełnione ambicje Marilyn Palmer, które zamierzała zrealizować z pomocą dziecka. Sama Cathryn na swoje szczęście od małego miała smykałkę do jazdy konnej i uwielbiała te zwierzęta. Jej matka robiła wszystko, aby była najlepsza. Markowe ubrania, wykwalifikowana kadra instruktorska, dobrze wyszkolone konie i pasja samego jeźdźca zaowocowały pierwszym sukcesem już w wieku prawie 9 lat. Kolejne sześć lat było pasmem zwycięstw i laurów, a zarazem kłótni, wyzwisk i pobitych szklanek. Rodzicielka coraz bardziej naciskała na córkę, co sprawiało, że dziewczyna wymigywała się od kilkugodzinnych treningów na wszelkie sposoby, byle odpocząć chociaż chwilę od przygotowań do zawodów - były marzeniem Marilyn, nie Vicky. Zbrzydła jej wszelka rywalizacja, wciąż trwała niezmienne jedynie miłość do koni. Jako dziecko wierzyła bezgranicznie w słuszność całego wysiłku, lecz nastoletni bunt uświadomił jej, jaka jest prawda. Matka nie liczyła się z nikim i niczym. W międzyczasie nastolatka wyładowywała emocje na różne sposoby - samookaleczanie, imprezy, alkohol, wszystko to pomagało jej uporać się z rzeczywistością, coraz bardziej nieprzyjemną także pod innymi względami. Jednak kiedy rodzicielka zapisała ją na zawody praktycznie tuż po ustąpieniu pierwszych objawów wstrząśnienia mózgu po jednym z upadków, miarka się przebrała.
Cathryn wyjechała samodzielnie do Włoch. Ten niecały miesiąc spędzony samotnie w kilku większych miastach tego kraju stanowił dla niej cenną lekcję życiową - zwłaszcza pokory. Aby jakoś się utrzymać, wplątała się w działalność przestępczą, ale na szczęście nie zdążyła stać się nikim ważnym dla interesów ani narobić sobie długów. Jej ostatnim aktem buntu był fakt, że podczas gdy policja przetrząsała całą okolicę w poszukiwaniu blondynki, ona siedziała już w samolocie powrotnym do USA.
Nie zamierzała jednak wracać do domu. Zdecydowała się spróbować z wujkiem od strony mamy, jedyną osobą, w której mogła pokładać nadzieje. Po długich pertraktacjach zgodził się na to, by z nim została. Marilyn została najwyraźniej poinformowana, bo nie spotkali się z żadną interwencją. Zaczęła nowe życie. Została zapisana do szkoły średniej. Musiała przystopować z jazdą konną ze względów finansowych, ale być może dzięki temu podciągnęła się w nauce i nadrobiła większość zaległości.
W swoje dziewiętnaste urodziny natknęła się w skrzynce na tajemniczy list z ,,Impossible Horse Academy" informujący, że została przyjęta w szeregi jej jeźdźców. Czynsz został z góry opłacony na prawie pół roku pobytu. Nie było mowy o pomyłce, wyraźnie pisało Vicky Cathryn Palmer. Wujek przysięgał na własne kalosze, że to nie jego sprawka, więc wśród morza entuzjazmu dziewczyny przyczaiła się tylko jedna myśl-mącicielka: czyja to robota?
Rodzina: Ojciec Roy Palmer - założył nową rodzinę. Interesuje się swoją córką na poziomie przysyłania alimentów i tego, czy jeszcze żyje. Na oczy widziała go tylko kilka razy. Nie odczuwała nigdy braku drugiego rodzica, choć zapewne wpłynęło to na jej wychowanie.
Matka Marilyn Palmer - nie potrafi przebaczyć jej krzywdy, którą wyrządzała córce przez tyle lat. Podziwia w głębi serca matkę za trud włożony w jej samotne wychowanie, ale nie zamierza odnawiać kontaktu.
Wujek Tom Elev - surowy, ale dobry człowiek. Mieszkała z nim przez kilka lat, aż do czasu wyjazdu do akademii.
Orientacja seksualna: Hetero.
Partner/ka: Naturalnym jest, że ludzkie serce rwie się do poznania tego jedynego. Aczkolwiek Vicky na tę chwilę nie planuje żadnego związku i skupia się na ważniejszych, życiowych sprawach, niż latanie za facetami.
Inne:
▬ Jako zwierzątko domowe ma rocznego jeżyka, kupionego w hodowli, o imieniu Glimmer.
▬ Cierpi na dziedziczną przypadłość, talasemię, w związku z czym musi się trzymać diety bogatej w żelazo. W przeciwnym wypadku ciężka anemia gwarantowana. Dość często przeziębia się i jest uczulona na jad pszczół.
▬ Nie można jej odmówić rewelacyjnego głosu.
▬ Jest oburęczna...ale do gotowania jakoś ma dwie ,,lewe" ręce.
▬ Czasami jeszcze dokucza jej ,,eskpresowo" zaleczona kontuzja lewej kostki.
▬ Zna włoski w stopniu umożliwiającym swobodną komunikację.
▬ Ma kilka blizn na ciele, najbardziej widoczną na prawej łydce, oraz tatuaż na plecach.
▬ Przez półtorej roku trenowała Judo.
▬ Jej ulubioną dyscypliną są skoki przez przeszkody, nie pogardzi też woltyżerką. Przypomina sobie aktualnie wszystko, czego nauczyła się przed ucieczką, jej imię w rankingach zostało zatarte.
▬ W weekendy dorabia sobie w pobliskiej kawiarni.
▬ Zdarza jej się od czasu do czasu wypić, ale już nie na umór.
▬ Ma prawo jazdy, acz własnego pojazdu brak.
▬ Umie zrobić parę sztuczek iluzjonistycznych.
▬ Szkoli się na fizjoterapeutę - teorię zalicza w internecie, a praktykę w stajni.
▬ Herbatniki, thrillery, piłka ręczna.
Właściciel: holidays horse

Imię: Aspergell, aczkolwiek na co dzień skracane przez Vicky do Asper.
Rasa: Z pewnością ma geny Appaloosa, co do reszty niczego nie można być pewnym.
Wiek: 8 lat.
Płeć: Klacz.
Charakter: Na targach końskich Vicky nie znalazła żadnego wierzchowca, który odpowiadałby jej umiejętnościom i chwycił za serce. W zamian los zesłał jej najwierniejszego na świecie konia, którego pokochała od pierwszego wejrzenia, z wzajemnością zresztą. Nie zraził jej zbytnio fakt, że był poważnie kontuzjowany przez zbyt wczesne rozpoczęcie szkolenia i przetrenowanie - poczuła, że to jest jej bratnia dusza, której szukała. Po kilku miesiącach w rękach dziewczyny klacz, mianowana Aspergell, z zaniedbanej chabety zmieniła się w pełną życia i chętną do pracy istotę. Kobyłka do obcych podchodzi z początku z dużą rezerwą. Nie jest płochliwa, wręcz przeciwnie; równocześnie ma dość spokojny temperament i potrzebuje tej iskierki do działania, którą jest Vicky. Jest bardzo wrażliwa na bat przez złe wspomnienia. Lubi dzieci, ale nie daje sobie wejść na głowę i nie zawaha się przed upomnieniem nachalnej osoby. Uwielbia tarzanie się. Ostatnia zaleta, którą wymienimy, to fakt, że nie jest łakomczuchem - oczywiście, ucieszy się ze smakołyku, ale nie będzie się go natarczywie domagać przez pół dnia.
Dyscyplina: Ze względu na kontuzję Asper nadaje się pod siodłem tylko do przejażdżek stępa. Aczkolwiek właścicielka pracuje z klaczą nad różnymi sztuczkami z ziemi, i robi postępy.
Należy do: Vicky Cathryn Palmer.

Od Manuela CD Gabriela

Kiedy usłyszałem jego głos, stałem jeszcze chwilę odwrócony do niego tyłem, lecz stwierdziłem, że nie chcę aby mówił do moich pleców, więc wykonałem zwrot na pięcie w jego kierunku.
Widząc chłopaka, chciałem zacząć zbierać szczękę z bruku. 
Nigdy bym się nie spodziewał, że takie osoby istnieją na tym świecie. 
Facet był o wiele wyższy ode mnie, co lekko mnie przytłaczało, więc od razu zrezygnowałem z mówienia po angielsku. Może jak zacznę migać, to się odczepi.. 
Zmierzyłem go jeszcze przy okazji wzrokiem, przez co dostrzegłem jego piegi i karmelowe oczy, które były ładne. Tak, mężczyzna może mieć ładne oczy! Proszę nie wnikać w moje myśli, na temat facetów. 
Odłożyłem siodło na ziemię, po czym zacząłem do chłopaka migać, ale po jego minie zrozumiałem, że raczej nic nie zrozumiał. Może się odczepi ode mnie?
-Nie umiem po migowemu. Mógłbyś napisać o co ci chodzi?
W tej chwili ręce mi opadły, większość osób by po prostu odeszło, mówiąc, że nic nie rozumieją ale ten chłopak wręczył mi w dłonie telefon z odpalonym notatnikiem, abym napisał o co konkretnie mi chodzi. 
Zacząłem stukać w klawisze, choć moje dłonie lekko się trzęsły, nie chciałem mu czegoś zepsuć, bo kto wie jak bardzo wytrzymały jest ten przedmiot? Może pod moim dotykiem się przypadkiem rozwalić, a ja nie będę miał aby za niego zapłacić, gdyż ten nie wygląda na stary model.
"Chciałem zapytać, gdzie mogę wszystko zostawić, przepraszam za marnowanie czasu."
Oddałem w jego ręce sprzęt i sięgnąłem ponownie po siodło, które wcześniej położyłem na ziemi. 
Ten popatrzył na mnie lekko zdziwiony, lecz po chwili się odezwał. 
-Chodź, pokażę ci. 
W tej chwili chłopak ruszył przed siebie, a ja za nim z nadzieją, że nie wywlecze mnie w szczere pole i nie zostawi, tak jak kiedyś, bo miałem już taką przygodę. Ktoś oferował pomoc, a później zostawałem na samym środku jakiegoś gówna i zastanawiałem się jak mam dotrzeć do domu.
Na szczęście tym razem się nie zawiodłem. Zostałem zaprowadzony do siodlarni, przynajmniej tak nazwał to chłopak, który mnie tutaj przyprowadził. 
Odwiesiłem siodło i ogłowie, które przez cały czas wisiało na mym ramieniu na wskazane miejsce z numerem boksu, a następnie podziękowałem mu w języku migowym. Możliwe, że to zrozumiał, bo skinął głowa, albo chociaż domyślił się co miałem namyśli. 
Ogólnie mówiąc, czułem się przy nim jak krasnal ogrodowy. Moje 171cm, to ledwo oderwanie się od ziemi. Miałem uczucie, że ledwo sięgam mu do pięt. Nie mam pojęcia ile może być wyższy, ale na pewno więcej niż pięć centymetrów. 
Przedstawiłem się mu również w ten sam sposób, ale wyjąłem przy okazji kartkę, która zawieruszyła mi się w spodniach z moim imieniem, a następnie podałem mu rękę. 
Ten ją uścisnął, przy okazji również podając swoje imię. 
Gabriel, Gabryś, Gab.. można to ciekawie pozdrabniać. Manuel, proszę wszystkie rzeczy jakie masz w głowie wywalić. Dziękuję. 
___________
Po tym rozstałem się z Gabrielem, sam chciałem zwiedzić jeszcze sam, aby to zapamiętać wzrokowo, choć stwierdziłem, że lepiej będzie jak się przejadę, potrzebuję tego, a Hunter na pewno nie odmówi. Przy okazji, poszedłem po mojego psa. Proteo, był zadowolony widząc moją szpetną twarz, więc zabrałem go ze sobą do stajni, po czym kazałem zostać mu przed wyjściem. 
Pies grzecznie czekał, a ja powoli zacząłem przygotowywać konia do jazdy. 
Kiedy upłynęło dziesięć minut, wyprowadziłem zwierze, a następnie na nie wsiadłem. Z jego grzbietu wszystko lepiej widać, gdyż jest wysoki.. w porównaniu do mnie. 
-Pro.. chodź-rzekłem po czym popędziłem konia, w odpowiednią stronę. 
Lubiłem takie jazdy, choć wiedziałem, że nie mogę pozwalać sobie na dużo z tym koniem. Dostając go, miał już problemy z nogami, a sam młody nie jest. Nie chcę go strać przedwcześnie więc staram się ograniczać do kłusa, czy też skróconych treningów. Już raz go prawie straciłem.. nie chcę tego ponownie. Widok konia, który złamał nogę i wierzga dalej, nie jest przyjemny. Chcieli go od razu uśpić, ale ja na to nie pozwoliłem. Mówili, że nie ma szans aby wrócił do minimalnej formy, a jednak to się stało. 
__________
Wróciłem do stajni i zacząłem proces rozsiodływania konia, przez co do niego mówiłem. Tak jestem dziwny, lubię rozmawiać ze zwierzętami. 
Kiedy to skończyłem, ruszyłem powoli do budynku akademii, gdzie chciałem się bardziej rozgościć. Pies oczywiście miał mnie trochę w zadzie, gdyż stał jak święta krowa i nasłuchiwał co się dzieje. 
-Proteo!-krzyknąłem na zwierze, i już chciałem wejść do środka, gdy zderzyłem się z kupą mięśni, zwaną inaczej Gabrielem.
-Jednak umiesz mówić-uśmiechnął się podejrzliwie, a ja zacząłem się jąkać, przy czym starałem się wytłumaczyć...

740
Gabriel?

Od Venus CD Diego

-Diego... czy ty jesteś zazdrosny?- zaśmiałam się cicho.
-Nie.. - powiedział krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Wcale.- prychnęłam.- Możesz być co najwyżej widzem.
-Przecież byłbym super luzakiem.
-Tak, już widzę jak z tym kolanem biegniesz do mnie z blisko pięciokilowym siodłem na rękach. Odpada Diego, jesteś widzem.
Chłopak wydął wargę patrząc na mnie. Zaśmiałam się na ten widok, gdyż wyglądał jak mały chłopiec, który prosi mamę o lizaka. Uruchomiłam pojazd i ruszyłam w stronę akademii. Chciałam nagadać Diego za to co się stało, i że nie powinien już jeździć byków, ale wiem, że nic by to nie dało. Zbyt mocno to kochał, a ja nie chciałam mu kazać wybierać. Po pewnym czasie byliśmy już pod budynkiem akademii. Mimo sprzeciwów chłopaka pomogłam mu dojść do pokoju. Usadowiłam go na łóżku i powiedziałam:
-Idę ogarnąć sprzęt na jutro, a ty się w tym czasie ogarnij.
-Dobrze pani mamo.
Wywróciłam oczami na to jak mnie nazwał i wyszłam z pokoju. Żwawym krokiem poszłam do stajni, a dokładniej do siodlarni. Włączyłam telefon, gdzie miałam zapisane rzeczy, które muszą wziąć. Krzątałam się po pomieszczeniu i potrzebne rzeczy kładłam na środku. Miałam zamiar pojechać w swoim typowym czarno-czerwonym stroju. Na środek siodlarni poleciał czarny pad, czerwone ochraniacze i kaloszki, a do tego czarno-czerwona derka. Wygrzebałam jeszcze zestaw szczotek oraz kantar i uwiąz z imieniem klaczy. Wszystkie te rzeczy włożyłam do paki i położyłam obok niej ochraniacze transportowe na nogi i ogon. Gdy upewniłam się, że mam już te mniejsze rzeczy zarzuciłam ogłowie na rożek siodła, a siodło wzięłam i oparłam o biodro. Poszłam tak do pokoju, gdyż musiałam wypastować te rzeczy. Z lekkim trudem dotarłam do pomieszczenia i prawie dostałam zawału, gdy zobaczyłam postać na swoim łóżku. Był to Diego, który się zaśmiał widząc moją minę. Położyłam siodło na podłodze i z szafy wytargałam stojak, na którym położyłam siodło. Następnie wzięłam wszystkie potrzebne mi szmatki i smary po czym zaczęłam pastować siodło.
-Może byś mi pomógł?- spytałam chłopaka.
-W czym?
-Wypastuj mi ogłowie.
Chłopak złapał paski, które mu rzuciłam i wziął się do pracy.
-Jeśli chodzi o przejazd to ty jedziesz koniowozem z Willem i Patrickiem, a ja jadę z Chloe.
-Chloe?- zapytał.
-Jakaś laska, która ma ze mną jechać i dawać bardzo ważne porady. Nie udało mi się jej pozbyć.
-Okej, okej. Dlaczego nie mogę z wami jechać?
-Nie wiem Diego, ale musisz to przecierpieć.- lekko się uśmiechnęłam.
Paręnaście minut później sprzęt był wypastowany i wyschnięty. Wzięłam siodło i poszłam w stronę wyjścia.
-Idę z tobą.- powiedział chłopak.
-To łap.- rzuciłam mu ogłowie.
Wyszliśmy z pokoju. Po drodze spotkaliśmy jedynie Leonarda, który obrzucił nas spojrzeniem pełnym odrazy. Gdy doszliśmy do siodlarni wpakowałam siodło i ogłowie do paki i zaczęłam upychać mniejszy sprzęt. Po spakowaniu rzeczy dla konia podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej czarne jeansy, tego samego koloru koszulę oraz ciemny kapelusz z czerwonym paskiem i do tego ostrogi z czerwonym paskiem. Zanurkowałam trochę głębiej i udało mi się również wyciągnąć kowbojki z delikatnymi zdobieniami. To wszystko spakowałam do paki i następnie wyłączyłam hamulec. Dojechałam paką pod koniowóz z dużym logiem stajni rodziców i wjechałam nią do środka. Zabezpieczyłam ją przed przesuwaniem i zamknęłam auto. Gdy podnosiłam klapę zobaczyłam dwie ręce obok siebie, które uniemożliwiały mi wyjście. Odwróciłam się przodem do chłopaka, który praktycznie od razu mnie pocałował. Wplotłam ręce w jego włosy przysuwając się jeszcze bardziej. Wiedziałam, że jesteśmy teraz na widoku i nie każdy musiał lubić ten widok, ale malinowe usta chłopka były bardziej kuszące niż moje opory. Przygryzłam wargę chłopaka i odsunęłam się od niego.
-Starczy.- powiedziałam rumieniąc się.
-Chyba ktoś ma tu brudne myśli.- zaśmiał się chłopak.
Prychnęłam lekko rozbawiona i poszłam z brunetem z powrotem do budynku. Poszliśmy do mojego pokoju gdzie kazałam chłopakowi czekać, bo muszę się umyć. Wzięłam z szafy piżamę po czym poszłam się umyć. Prysznic nie zajął mi zbyt długo, więc już po chwili leżałam wtulona w chłopaka i powoli zasypiałam.

***

Wstałam obudzona budzikiem. Dochodziła siódma rano czyli była to pora żeby się ogarniać. Obróciłam się w stronę chłopaka i go lekko połaskotałam na co wydał z siebie śmieszny odgłos. Powtórzyłam tą czynność parę razy, aż usłyszałam:
-Dobra, Ves, starczy.
-Pora się ogarniać. O siódmej trzydzieści musisz być gotowy.
Chłopak jęknął, ale po chwili posłusznie wstał. Gdy się upewniłam, że już nie zaśnie narzuciłam na siebie ubrania i wyszłam z pokoju, by pójść w stronę stajni. Gdy doszłam do budynku przywitałam się z klaczą i wyciągnęłam ją na stanowisko. Złapałam zgrzebło i kopystkę i zaczęłam czyścić klacz. Dodatkowo wyczesałam jej grzywę i ogon, a całe ciało popsikałam specjalnym sprejem. Gdy upewniłam się, że wszystko jest idealnie założyłam jej ochraniacze i zaprowadziłam na dziedziniec.
-Siemka.- przywitałam się z Patrickiem i Willem.
-Hej.- odpowiedzieli zgodnie.
-Zapakuję Rimę i poczekamy na Diego i możemy jechać.
-Kim jest Diego?- spytał Will.
-To mój chłopak kaleka. Uszkodził się na zawodach.
-To ten brunet co właśnie do nas idzie?- wskazał za mnie.
-Dokładnie.
Gdy chłopak do nas doszedł od razu objął mnie w tali na co się cicho zaśmiałam.
-Z Patrickiem już się znasz, więc przedstawiam ci Willa, mojego luzaka, który jest gejem.
-Will.- podszedł i podał mu rękę mrugając.
-Diego.
-Idę spakować konia.
Wprowadziłam Rimę powoli po przyczepie, a następnie ją przywiązałam. Zawiesiłam jej worek z sianem po czym wyszłam. Poczekałam chwilę na dworze i równo o siódmej trzydzieści na podjazd wjechała Chloe.
-W drogę.- powiedziałam do chłopaków.
Podeszłam do bruneta i dałam mu buziaka oraz szepnęłam:
-Uważaj żeby blondasek cię nie poderwał.
Po tych słowach poszłam do auta i przywitałam się z kobietą. Niby miała dawać mi porady, ale nic się nie odzywała przez co już po chwili zasnęłam.

 
*** 

Obudziłam się, gdy już dojeżdżaliśmy na tyły wielkiej areny. Zaparkowaliśmy auta obok siebie. Wyszłam z pojazdu rozciągając się i poszłam do bukmanki. Otworzyłam ją i wyprowadziłam konia, którego przekazałam Willowi i w tym czasie poszłam dowiedzieć się jaki mam numer boksu. Dostaliśmy numer 57, czyli przedostatni boks w stajni drugiej. Will zaprowadził Rimę, a ja wytargałam pakę i pojechałam z nią do stajni. Ustawiłam ją obok boksu, a na kratach powiesiłam dużą płachtę z moim imieniem i nazwiskiem oraz imieniem konia. Will zaczął rozbierać i czyścić klacz, a ja w tym czasie poszłam do biura zawodów. Gdy naszła moja kolej powiedziałam:
-Venus Nadzieja Clarks i JM Tiny Badges Rima w barrelu.
-Startujesz jako piąta, przegląd weterynaryjny zaczyna się o jedenastej. Pierwszy start jest przewidziany na godzinę trzynastą. Tu masz więcej informacji.- dała mi kartkę.
-Dziękuję.
Odeszłam analizując co jest na skrawku papieru. Miałam rozpisane na jakiej arenie są starty, gdzie są rozprężalnie i tym podobne sprawy. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał za dziesięć jedenastą- czyli musiałam się pośpieszyć. Doszłam do stajni i dorwałam Willa. Powiedziałam, że idę z Rimą na przegląd, a on w tym czasie ma zdobyć mi numerek. Założyłam szybko kobyle kantar i przypięłam uwiąz.
-Potrzymaj chwilę proszę.- powiedziałam do Diego.
Poprawiłam ubrania i wzięłam w rękę dokumenty konia.
-Dzięki.
Wzięłam konia i poszłam z nią na zamknięty padok. Zdążyłam idealnie w momencie, gdy była moja kolej. Badania jak zawsze poszły bez zastrzeżeń i zostałam dopuszczona do startu.
Czas do mojego przejazdu zbliżał się nie ubłagalnie. Siedziałam już na koniu i się rozgrzewałam na rozprężalni, gdy usłyszałam jak mnie wywołują. Wyjechałam na arenę jogiem i stanęłam przed sędziami. Zsiadłam z konia i wyciągnęłam wędzidło, by ocenili czy nie ma żadnych dziwnych rzeczy. Gdy się zgodzili, że jest okej założyłam je z powrotem i wyjechałam z areny. Czekałam cała spęta na dzwonek i czułam, że Rima jest tak samo napalona jak ja. Gdy rozbrzmiał dźwięk wystrzeliłyśmy jak z procy i pojechałyśmy do pierwszej beczki. Okrążyłam ją szybko i pojechałam do drugiej nadal nie tracąc tempa. W drodze do trzeciej przyśpieszyłam jeszcze mocniej i szybko się okręciłam po czym pojechałam do zjazdu z areny. Ukończyłam przejazd z czasem trzynaście sekund co było naprawdę dobrym czasem. Zadowolona poklepałam Rimę i poszłam ją rozkłusować. Gdy skończyłam rozluźniać konia od razu podbiegł do mnie Will i mnie mocno przytulił.
-Stara, rozwaliłaś system!
Zaczęłam się śmiać i szybko podeszłam do Diego oddając w międzyczasie kobyłę w ręce Willa. Mocno przytuliłam się do chłopaka, a on powiedział:
-Super było.
Po tych słowach mocno mnie pocałował co spotkało się z jękiem obrzydzenia ze strony mojego luzaka. Gdy się od siebie oderwaliśmy i skończyliśmy rozmawiać usłyszałam, że już wywołują na dekorację. Szybko pobiegłam w stronę Rimy i wsiadłam po czym pojechałam na arenę. Nie zajęłam pierwszego miejsca, ale zajęłam zaszczytne drugie. Okazało się, że tym drugim również wywalczyłam sobie kwalifikacje do zawodów AQHA. Mega szczęśliwa pojechałam rundę honorową i zeszłam z areny. Pora była się zbierać, by już za dwa dni zacząć znowu treningi. 

***

Wszyscy byli już spakowani, więc ruszyliśmy w drogę. Byłam śpiąca, ale jednocześnie nie mogłam zmrużyć oka przez ekscytację jaką czułam. 
-I jak?- spytała Chloe.
W odpowiedzi pokazałam jej wstążkę z paroma flo i czek, które wygrałam. Dziewczyna zagwizdała i mi pogratulowała. Gdy w końcu udało nam się wyjechać z parkingu wyjechaliśmy na autostradę. Chłopcy w koniowozie jechali przed nami. Podróż mijała nam miło, nawet śpiewałam z Chloe piosenki z radia. Wszystko było spokojnie, gdy nagle tuż przed nami zobaczyłyśmy samochód. Dziewczyna nie zdążyła skręcić więc się zderzyliśmy. Poczułam mocne uderzenie i wstąpiły mi gwiazdki przed oczy. Poczułam jak auto koziołkuje. Gdy zatrzymaliśmy się parę metrów dalej ostatkiem sił wytargałam się z auta leżącego na dachu. Ostatnie co pamiętam to to, gdy wciskam coś na telefonie. Otworzyłam powoli oczy i poczułam jak słońce bezlitośnie mnie razi. Od razu do tego uczucia doszedł ból promieniujący na całe ciało. Słyszałam wokół siebie dużo głosów i hałasu. Po chwili zobaczyłam nad sobą ciemną sylwetkę. Pytała się mnie o coś, lecz nie rozróżniałam jego słów. Zaczęłam bezradnie i niezrozumiale mówić.
-Diego, Chloe żyje? Diego. 
Po chwili jednak zaczęłam rozróżniać głosy. Mówili ciągle coś o dwóch poszkodowanych w tym jednej ciężko rannej.
-Słyszysz mnie?- spytała sylwetka.
-Tak.
-Masz wstrząśnienie mózgu i krwotok oraz mocne rozcięcie prawej ręki. Przewieziemy cię do szpitala.

<Diego?> Obiecałam coś złego i jest.
1649

Od Diego CD Venus

Po tych słowach schowałem nos w kark dziewczyny, a następnie zacząłem się zastanawiać czy powiedziałem jej prawdę. Z jednej strony wiem, że będzie dobrze, ale z drugiej może się ta zabawa źle skończyć. Moje nastawienie zmieniało się co pięć sekund. Raz widziałem siebie cieszącego się z zaliczonej jazdy, a po chwili dostrzegałem, że zrobiłem sobię jakąś krzywdę, czy też leżę na arenie, bo mi byk na kręgosłup skoczył. Wszystko jest możliwe, a to tylko zwierzęta, nikt nie ma nad nimi stu procentowej kontroli, a jestem w stanie to potwierdzić, gdyż hoduje takie zwierzęta.
Patrząc też na J.B, który podchodzi do Bushwackera po raz dziesiąty, mając rozplanowane wszystko. Chłopak ma pozapisywane kartki, fdzie to zwierze lubi się obracać, że najpierw daje dwa długie susy do przodu, później wyrzuca zad, a na koniec zaczyna się kręcić zawsze w przeciwną stronę. Co z tego, że to sobie wypisał jak ostatnio byk go zaskoczył, bo stwierdził, że najpierw się pokręci, a później da susa do przodu wyrzucając wysoko zad. Chłopak zleciał jak lalka, przy okazji zaliczając róg.
Ja się obawiam zwierząt, które będą w rundzie mistrzów i w trzeciej. Jeśli tam w ogóle dojdę.
Po przemyśleniach pocałowałem dziewczynę w kark.
- Ty w koszuli, co to się stało? - mruknąłem.
- Tak jakoś, po prostu miałam ochotę przebrać się w to.
- Mała kowbojka? - zaśmiałem się, a dziewczyna odwróciła się w moją strone mierząc mnie zabójczym wzrokiem.
- Proszę mnie nie mordować przed zawodami.. poza tym.. jadłaś śniadanie? - zapytałem od czapy, na co ta pokręciła przecząco głową.
- W takim razie chodź, trzeba coś zjeść - powiedziałem i chwyciłem dłoń dziewczyny, gdzie następnie udaliśmy się do kuchni w której przygotowałem naleśniki.
Kiedy postawiłem je na stole oboje rzuciliśmy się na nie jak dzikie zwierzęta. Apetytu nam nie brakowało, ponieważ zjedliśmy je wszystkie.. eh a były takie dobre..
- Co powiesz na krótki teren? - zapytałem dziewczynę, która właśnie piła swoją cherbatę.
- Nie powinieneś się teraz skupić na zawodach?
- Na tym to się skupie dopiero wtedy, kiedy usiąde na byku, więcej skupienia mi nie trzeba.
Po mych słowach dziewczyny mina mówiła dwa wyrazy. "Martwię się".
Westchnąłem tylko, kończąc swoją kawę.
Kiedy Ves wykończyła napój, ruszyłem z nią do stajni.
- Pojedziemy chwilę lasem, później spokojnie ścieżką, a na koniec wrócimy. Ja też chcę się oderwać od myślenia o tym co może być na arenie.
- W takim razie dobrze - dziewczyna uśmiechnęła się lekko po czym wzięła siwka, więc bez zastanowienia zabrałem ze sobą Almę, gdyż As będzie złym pomysłem, ale będę po zawdach musiał poświęcić mu więcej czasu.
Gdy już wszystko było gotowe ruszyliśmy w teren, gdzie rozmawialiśmy o zawodach Venus jak i moich. Cały czas starała się mnie przekonać do kasu. Co mogę powiedzieć? Nie mam swojego w szatni, a każdy ma jakiś inny rozmiar, kiedy go rozreguluje uczestnik, któremy będzie on potrzebny na nic się przyda, gdyż ustawianie go zajmie potrzebny czas.
Zabawiliśmy się w berka, którego wymyśliła dziewczyna, lecz ja z Almą to mam takie szanse jak ze ślimakiem.
- Że ja niby gonie? Przecież ja cię nie złapie.
- Nie wierzysz w nią? - spojrzała na klacz.
- Wierzę w wiele rzeczy ale nie przesadzajmy - po tych słowach ruszyłem w jej stronę galopem, a następnie klepnąłem w ramię oznajmiając, że to ona teraz goni.
Kiedy konie miały dość, zerknąłem na zegarek i powiedziałem dziewczynie, że pora wracać.
Nie czekając długo ruszyliśmy w stronę budynku, gdzie następnie odprowadziliśmy zwierzęta do boksów.
- To co.. widzimy się za czterdzieści minut, ja muszę skoczyć się ogarnąć.. - cmoknąłem dziewczynę w czoło i ruszyłem w stronę budynku.
- Za czterdzieści? - zapytała.
- Dobra za trzydzieści..
- Diego!
- Za dwadzieścia pięć? - zaśmiałem się i uciekłem, gdyż spostrzegłem, że ta mnie goni.
No tak ona musiała wyjść z psem, który potrzebuje ruchu.
- Diegooooo - przeciągnęła ostatnią literkę, a ja spojrzałem na godzinę.
- Równa godzina podszedłem do niej nim się rozeszliśmy i lekko potargałem jej włosy.
Kładąc dłoń na klamce, usłyszałem irytujące słowa.
- Słyszałeś, że ta suka mnie pobiła?!
- Przepraszam.. kto? - odwróciłem się do dziewczyny.
- Ta szmata z którą jesteś, wiesz ta co ma nierówno pod sufitem i ci nie daje.
- Stella.. kurwa jak byś była facetem to w tej chwili leżałabyś w szpitalu. Nie masz prawa tak o niej mówić.. - warknąłem.
- Może mam, może nie. Zgłosiłam to dyrekcji, niech oni się nią zajmą, może zmądrzeje...
Nawet nie wiecie jak mnie kusiło aby jej przyjebać i to tak solidnie. Złamanie nosa miałaby u mnie w gratisie, ale mam zasady, których się trzymam i staram się ich przestrzegać.
Pierwsza z nich to: Zawsze trzymaj się zdala od zbyt miłych kobiet.
Druga: Nie dawaj dupy na lewo i prawo.
Trzecia: Jak uderzysz dziewczynę, oddaj sobie dwa razy mocniej.
Czwarta: Jeśli masz przed kimś uciekać, to napewno nie oknem!
Piąta: Nie bądź dzban i miej swoje zdanie.
***
Kiedy się już ogarnąłem, to ubrałem się w wygodną koszulkę, a na to zarzuciłem koszulę. Nie mając co robić przez kolejne dwadzieścia minut, włączyłem muzykę w telefonie i zacząłem cicho nucić utwory, gdyż muszę zacząć myśleć pozytywnie.
Tak minęły te minuty. Na nic nierobieniu! Cudownie. Wyszedłem z pokoju chwilę wcześniej, zgarniając skórzaną kurtkę i kluczyki od samochodu.
Czekając na Venus, zapaliłem jeszcze papierosa i w połowie go skończyłem, widząc wychodzącą dziewczynę.
- Masz większy strach w oczach niż ja - rzekłem i udałem się z nią do pojazdu.
- Nie prawda! - krzyknęła lekko się uśmiechając.
- Czyżby?
- No dobra.. możliwe.. - otworzyła drzwi i wsiadła do pojazdu.
Zrobiłem to samo, a następnie ruszyłem na stadion, gdyż musiałem być trochę wcześniej. Zawody zaczynają się o osiemnastej, a aktualnie mamy szesnastą trzydzieści.
Wiecie każdy musi dostać numer i sprawdzić czy wszyztko jest w jak najlepszym porządku, bo to jest bardzo ważne.
Dojechaliśmy na miesce po piętnastu minutach, bo akurat nie było korków.
Wjechałem na wyznaczony dla zawodników parking, robiąc trochę hałasu, więc wzrok ludzi był skierowany w moją stronę.
Wysiadając z pojazdu słyszałem ludzi, którzy się dziwili, przeklinali za głupote albo podziwiali. Cóż nie każdy mnie zna, więc nie dziwiłem się, że wiekszość osób pytała się starszym zawodnikom kim jestem.
Ruszyłem w stronę szatni lekko się uśmiechając pod nosem.
- Kogo tu przywiało? - zapytał Valdiron, który właśnie wychodził z szatni i zaczepił Venus.
- Nas.. - powiedziałem wchodząc do pomieszczenia.
- Ciebie to się spodziewałem Alves, bardziej chodzi mi o Venus - zaśmiał się.
- Czarny napaleńcu, proszę odwalić się od mojej kobiety - nie musiałem nawet krzyczeć, gdyż moja szafka, znajdowała się od razu koło drzwi, więc powiedziałem to, wciągając spodnie.
- Co za rasista, Venus jak ty go wychowałaś? - zaśmiał się.
- Sam się wychował, nie miałam na to wpływu - ta również się zaśmiała.
- Jacy wy zabawni jesteście.. - rzekłem stojąc już bez koszulki, ale wiązałem buty.
- Diego, chłopie! Widzę, że Venus ma branie - rzekł Silvano, który właśnie się zjawił.
- Ta, Valdirona.
- Czy ja wiem? Nie wygląda to jak Valdiron..
Po jego słowach sprawdziłem co się dzieje, a okazało się, że ta banda uczepiła się Venus. No tak, bo w tym miejscu kobieta, to inna bajka.
Zarzuciłem nową koszulę, a następnie podszedłem do drzwi.
- Łapy precz.. - warknąłem, ale to nic nie dało.
Szczerze Venus, starała się coś im odpowiadać, ale patrząc na to, co się dzieje, to bylo ciężkie.
- A co Alves, zazdrosny, że nie możesz z nią porozmawiać? - zapytał Lookwood.
- Mogę z nią porozmawiać kiedy chcę. Ta dziewczyna jest ze mną.. - warknąłem i nagle wszyscy się cofnęli.. no prawie. Został Silvano, J.B czy Valdiron, którzy stwierdzili, że zagadają trochę dziewczynę.
Zapiąłem ostatni guzik w koszulj, a następnie poprawiłem rękawy. Zarzuciłem też kamizelkę, którą dobrze podopinałem i sprawdziłem, czy przypadkien lina nie jest wytarta. Cóż w tym problem, że jest.
Ukradłem paste od Muneya i ją nasmarowałem. Odwiesiłem rękawicę i wyszedłem. Klapy i reszta później.
Powiedziałem dziewczynie, że muszę iśc posprawdzać kilka rzeczy, a tam jej nie wpuszczą więc ma znaleźć sobie na chwilę jakieś miejsce.
Wszyscy musieliśmy zejść obiekt, aby sprawdzić czy nie ma żadnych usterek, sprawdziliśmy nawet czy dach zamyka się, tak aby nie było szczelin.
Wszystko było perfekcyjnie więc wróciłem do Vensu.
- Witam ponownie. Psze pani, wszystko zacznie się za jakieś trzy minuty więc idź na bramkę, tam cię wpuszczą - w tej chwilj przypiąłem jej do szlowki identyfikator.
- Mam nadzieje, że nie skończysz na OIOMie.
- Nue martw się na zapas.. - mruknąłem i ją pocałowałem.
Następnie odprowadziłem ją tam gdzie miała miejsce i sam ruszyłem do reszty zabierając swój kapelusz.
Pierw wjechali ludzie z flagami państw, które występowały, oczywiście konno i szybkim galopem zrobili jakiś wzór, po czym się ulotnili. Zgasły wszystkie światła i napis zapłonął, a jeden reflektor był skierowany w naszą stronę. Wyszliśmy wszyscy jednocześnie, a następnie każdy kraj śpiewał swój hymn.
Kiedy te głupoty dobiegły końca, poszedłem do szatni aby przymocować klapy i ostrogi, po czym udałem się do Venus.
Zawody się zaczęły i każdy chciał się pokazać z najlepszej strony. Cóż nie każdemu to wychodziło.
Pierwsza siódemka, która startowała, zakończyła swoje zmagania przed sygnałem, więc to poszłk szybko. Kiedy wyczytali zawodnika numer jedenaście, ulotniłem się aby zabrać wszystko.
Podwinąłem rękaw koszuli na lewej ręcę i wciągnąłem rękawicę, którą później zabezpjeczyłem taśmą. Zabrałem swój sprzęt i wróciłem czekając na swoją kolej.
Kiedy numer dwanaście wyszedł z bramki udałem się w stronę klatki. Przytrafił mi się Smackdown.
- Patrz Venus, ten nie ma rogów - zaśmiał się Valdiron, starając się pocieszyć dziewczynę.
- Powodzenia.. - powiedziała lekko się uśmjechając.
Mrugnąłem tylko do niej i skinąłem głową aby otworzyć.
Smack, kreci się na rękę trzymającą linę, więc złapałem balans i dumny z siebie spadłem po upływie ośmiu sekund.
Nie dostaliśmy wielu punktów, gdyż na monitorze pojawiła się cyfra 81,75.
I weź się tutaj staraj.. westchnąłem na tę myśl i pozbyłem się rękawicy.
***
Zawody ciągnęły się jak flaki z olejem, kilku zniesiono na noszach w rundzie trzeciej, ale na szczęście nie byłem to ja. Choć nie utrzymałem się.
Wszedłem do finału, dzięki ładnie punktowanej drugiej rundzie.
Wybieram jako szósty, więc nie jest źle.
Zabrałem dziewczynę z jej miejsca i udałem się z nią do miejsca gdzie stoją zwierzęta.
Kiedy wszyscy przede mną powybierali, nadszedł czas abym wybrał ja.
- Który ci się najbardziej podoba?
- Żaden, Diego to niebezpieczne.. - westchnęła zrezygnowana.
- Wiem słyszę od ciebie to ostatnio za często.
- I wiesz doskonale, że jestem zła na, to że nie masz kasku..
- Dobrze mamo następnym razem się poprawię.
- Ten jest ładny - rzekła wskazując na Air Time.
Tego też wybrałem. Cholerstwo jest dość niskie, ale ma swoją masę oraz siłę, więc nie byłem przekonany czy dam radę.
Wróciliśmy na miejsce, po czym czekałem na swoją kolej po raz ostatni tego dnia.
Kiedy przyszedł ten moment, przed usiądzeniem na zwierzu pocałowałem Venus.
Kiedy tylko mój tyłek znalazł się na grzbiecie zwierzęcia, to chciało od razu mnie zrzucić i oczywiście nie współpracowało, przez co musieli je odpychać od ścianki.
Linę podała mi Ves, a po tym już tylko czekała mnie jazda.
Wziąłem głębokj wdech po czym skinąłem głową.
Takiej rakiety nie widziałem od dawna. To cholerstwo wystrzeliło jak z procy, skacząc wysoko i wyrzucając zad prawie do pionu. Kiedy sygnał się rozległ chciałem zejść, ale Air się potknął i wywalił na moją prawą stronę, a gdy tylko wstał skoczył mi jeszcze tylnymi nogami na kolano.
W tamtej chwili myślałem, że się zesram.
Shorty, podszedł do mnie i pomógł mi dojść do zejścia z areny, gdzie czekała przerażona Ves.
- Boże, Diego.. mówiłam nie jedź - była roztrzęsiona.
- Hey.. spokojnie, na dzisiaj koniec..
- Nic takiego się nie stało, spokojnie - rzekłem kiedy clown, przekazał mnie dalej.
Ruszyłem z Obreyem do punktu medycznego, gdzie stwierdzili, że miałem szczęście, bo nie ma nic groźnego. Cyknęli od razu zdjęcie kolana, przez co okazało się, że zerwałem więzadła i ogólnie ono jest zwichnięte.
Lekarz popatrzył na mnie i zapytał.
- Gpis czy orteza?
- Orteza - odpowiedziałem bez zastanowienia, po czym ubrał mi to cholerstwo. Metalowe pręty po bokach, zapinana na trzy razy.. po prostu pięknie.
- Staraj się dużo nie chodzić, tu masz receptę na leki - podał mi kartkę i stwierdził, że mogę iśc. Też tak zrobiłem.
Napotkałem przy wejściu Venus, więc lekko się uśmiechnąłem.
- Będę żył. To tylko kolano... a teraz musimy poczekać do końca.
Spojrzałem na tablicę gdzie prowadziłem, więc w razie czego będę zajmować to miejsce, co miałem.
Po kilku upadkach i trzech zaliczonych jazdach okazało się, że jestem drugi a jakiś młokos pierwszy. Cóż.. starzeję się.
Uśmiechnąłem się szeroko kiedy na tablicy było moje imię, choć sprzączki nie dostanę.
***
Kiedy wyszedłem już z szatni kulejąc, teraz tak będę chodził przez dłuższy czas, udałem się w stronę samochodu z Venus.
- Masz zezwolenie - podałem jej kluczyki i wsiadłem od strony pasażera.
Gdy dziewczyna wsiadła za kierownicę powiedziała:
- Jutro nie będziesz Luzakiem.
- Ale...
- Żadnego ale, mam Willa.
W tej chwili zmarszczyłem brwi.
- Ale w czym on jest lepszy?
- Ma zdrowe kolano.
- Venuuus.. - włączył mi się zazdrośnik.
- Nie.
- Proszę, on na pewno nie jest taki fajny jak ja..
- Diego... czy ty jesteś zazdrosny? - zasmiała się cicho.
- Nie.. - powiedziałem krzyżując ręce na klatce..

Veeeees?
2094

Od Venus CD Diego

-Diego?
-Hmm?
-Popatrz na mnie.
Chłopak zrobił to o co poprosiłam, a ja wtedy skrzyżowałam ręce. Chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziłam.
-Daruj sobie gadanie o jakiś bajeczkach. Też kiedyś ćpałam i wiem jak wyglądają oczy po tym.
-Ves, to tylko jednorazowo.
-Wmawiaj to sobie. Idę teraz zjeść, a ty przyjdź jak skończy ci się haj.
Zdenerwowana wyszłam z pokoju. Co on sobie myśli? Rozumiem, zdarzy się wziąć raz na jakiś czas, ale przed zawodami? I w jakim celu ukrywał to przedemną? Ten chłopak to jednak jedna wielka zagadka. Skończyło się na tym, że nie poszłam na tą stołówkę tylko na pastwisko. Usiadłam na jednym z ogrodzeń i wciągnęłam papierosa, by po chwili zaciągnąć się mocno dymem. Zdarzało mi się to naprawdę rzadko, w zasadzie tylko wtedy, gdy nie mogę się skupić i jestem mocno zdenerwowana. Wciągnęłam mocno do płuc trującą substancję i po chwili powoli ją wypuściłam. Usłyszałam za sobą kroki jednak się nie odwróciłam. Miałam nadzieję, że ta osoba sobie pójdzie, jednak nadzieja matką głupich.
-Diego cię w końcu rzucił?- zapytał niezwykle irytujący głos.
-Nie.
-Ohh, to widzę, że nadal gustuje w brzydkich szmatach.
Normalnie wzięłabym wdech i wydech i sobie odeszła, jednak teraz miałam lekko mówiąc kurwicę.
-Nie mam humoru.- powiedziałam.
-Chłoptaś cię nie zaspokaja? Pewnie się już znudził.
-Ty szmato.- syknęłam.
W mgnieniu oka stanęłam obok mnie i przywaliłam jej w twarz. Dziewczyna pisnęła, ale nadal brnęła w swoje.
-Jego pewnie też bijesz co? Jesteś nic nie warta.
Tego było za wiele. Zamachnęłam się najmocniej jak umiałam i przywaliłam jej z liścia, by następnie kopnąć ją w brzuch. Zgięła się z cichym jękiem i krwią lecącą z wargi.
-Spierdalaj szmato, bo następnym razem uszkodzę gorzej ten twój szpetny ryj.- splunęłam i odeszłam.
Byłam tak nabuzowana energią, że niewiele myśląc wsiadłam do auta i pojechałam do pierwszej lepszej siłowni. Przebrałam się w wypożyczone ubrania i podeszłam do worka. Szybko zawiązałam sobie ochraniacze wokół dłoni i zaczęłam uderzać w worek. Z każdym uderzeniem złość ze mnie ulatywała, a ja robiłam się spokojna. Po parunastu uderzeniach byłam już cała spocona, ale też niewiarygodnie zaspokojona. Wróciłam się do szatni, gdzie się umyłam i pojechałam w drogę powrotną do akademika. Po dotarciu skierowałam się od razu do pokoju. Przywitałam się z Taboulet i zaczęłam grzebać w szafie w poszukiwaniu piżamy. Gdy po pewnym czasie nadal nie mogłam nic znaleźć założyłam po prostu na siebie majtki i kradzioną koszulkę Diego, która była za duża. Włączyłam telefon i zobaczyłam parę wiadomości od wspomnianej osoby. Ahh, zapomniałam, że chciałam się spotkać jak się ogarnie. Więc tak ubrana poszłam do pokoju chłopaka. Zapukałam w drzwi, a ze środka usłyszałam proszę. Lekko je uchyliłam. W pokoju było ciemno podobnie jak na zewnątrz. Chłopak leżał na łóżku i majstrował coś przy harmonijce. Podeszłam do niego i usiadłam po drugiej stronie łóżka.
-Przepraszam, że tak wybuchłam.- powiedziałam.
-Nie szkodzi, pewnie też bym miał taką reakcję.
-Mogę się przytulić?- zapytałam cicho.
Chłopak odłożył instrument na bok i rozłożył ręce w zapraszając geście. Szybko się w niego wtuliłam.
-Jest jeszcze coś...- powiedziałam.
-Tak?
-Pobiłam Stelle.
-Ty, co?- spytał zdziwiony.
-Zaczęła mówił głupie rzeczy i ją pobiłam. Może nie powinnam tego robić, ale nie żałuję.
Chłopak jedynie pokiwał głową po czym lekko się uśmiechnął.
-Boże. Już pojutrze zawody.- powiedziałam.- będę za ciebie trzymała kciuki i będę twoim prywatnym fanklubem.
Miałam szczerą nadzieję, że chłopak wygra albo chociaż zajmie wysokie miejsce. Szczęśliwy, uśmiechnięty Diego to obrazek, na który można patrzeć godzinami. Pogładziłam jego policzek i się uśmiechnęłam, by po chwili się w niego wtulić i smacznie zasnąć.

***

Gdy obudziłam się następnego ranka chłopaka już nie było, za to był sms, który mnie powiadamiał, że poszedł na jeden z ostatnich treningów. Mam nadzieję, że dzisiaj dostanie coś spokojnego żeby nic sobie nie zrobił tuż przed zawodami. Były już jutro, a ja miałam wrażenie, że bardziej się stresuję niż on sam. Wstałam powoli z łóżka i założyłam na siebie mój codzienny zestaw czyli spodnie plus bluza. Następnie ogarnęłam się w łazience i poszłam na stołówkę. Wzięłam dla siebie mleko z płatkami. Dosiadłam się do Gabriela, który siedział sam.
-Jak ci życie mija?
-Venus, kto normalny zadaje takie pytania?- spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
-Okej, okej. To nadal nie lubisz chomików?
-Nawet mi nie przypominaj o tym.
Zaśmiałam się głośno przez co parę osób spojrzało na mnie jak na obłąkaną. Gdy byliśmy mali Gabriel miał dwa chomiki. I pewnego razu jak u niego spałam zapomniał zamknąć klatki i gryzonie z niej wyszły. Rano jak się obudziliśmy jeden z nich chodził po twarzy Gabrysia, więc ten szybko zamknął buzię i przez przypadek odgryzł mu nogę. Wtedy obydwoje byliśmy przestraszeni jednak ja po chwili zaczęłam się z niego śmiać, a biedaczek poszedł wymiotować do łazienki. Te same chomiki oddał koleżance dwa dni później. Po skończonym jedzeniu i jakże ciekawej rozmowie poszłam do stajni. Nie miałam ochoty na nic, więc wzięłam Caspera i postanowiłam, że pojadę w teren. Jak to się mówi, raz kozi śmierć. Osiodłałam szybko wałacha i wyjechałam poza teren stajni. O dziwo koń był spokojny, tylko dwa razy zdarzyło mu się spłoszyć. Po około godzinie wróciłam do stajni i przesiodłałam się na Rimę, z którą teren był już dzikszy. Było dużo szybkiego galopu i nagłych zmian tempa. To kochałam najbardziej, bo czułam przy niej adrenalinę. Jednak, gdy już wracałam do stajni stępem wpadłam na genialny pomysł, by ubrać się kolorystycznie tak jak Diego na zawody. Próbowałam sobie przypomnieć jak się ubiera i w końcu się udało. Musiałam postawić na jeansy i granatową koszulę. Gdy dojechałam do stajni doprowadziłam konia do boksu i poszłam po Taboulet. Zgarnęłam dodatkowo z pokoju smycz i wyszłam. Skierowałam się z samicą w stronę łąk. Było to idealne miejsce na wybieganie, gdyż było dużo przestrzeni i cała była widoczna. Po dotarciu do celu spuściłam suczkę i patrzyłam jak bawi latając w tą i z powrotem. Usadowiłam się pod drzewem i było mi tak wygodnie, że się zdrzemnęłam. I gdyby nie charcica prawdopodobnie nadal leżałabym pod drzewem i spałam. W pewnym momencie genialnego snu suczka po prostu we mnie wleciala budząc brutalnie. Zerwałam się na nogi jak poparzona, i gdy zobaczyłam psa zaczęłam się z siebie śmiać. Zapięłam ją na smycz i ruszyłam w drogę powrotną. Gdy doszłam do budynku było już po dwudziestej. Szybko zerknęłam do pokoju chłopaka i zobaczyłam, że jeszcze nie śpi. Spojrzał na mnie unosząc brew.
-Przyszłam dać Ci buziaka na dobranoc i spadam spać.
-Nie zostaniesz?- spytał.
-Musisz się wyspać.
Podeszłam i go cmoknęłam, a chłopak pogłębił pocałunek przez co mruknęłam. Po chwili jednak udało mi się od niego oderwać.
-Dobranoc.
-Dobranoc.
Wyszłam z pokoju i poszłam do siebie, by zakopać się w kołdrze. Chciałam iść spać, lecz natrętne myśli mi nie pozwalały. Miałam w głowie na zmianę wizje szczęśliwego chłopaka stojącego na zwycięskim miejscu i wypadku. Miałam szczerą nadzieję, że uda się to pierwsze. Z całego serca pragnęłam go widzieć zadowlonego.

***

Wstałam wcześnie i ubrałam na siebie jeansy, granatową koszulę i brązowe kowbojki. W tym stroju poszłam do stajni i sprowadziłam swoje konie do stajni. Patrick miał dzisiaj przyjechać je pojeździć, a w szczególności Rimę, która za niedługo miała ze mną zawody. Gdy sprowadziłam konie ruszyłam przez stajnię, gdy nagle poczułam jak kto mnie przytula.
-Hej skarbie.- dostałam całusa w policzek.
-Hej kotku. Jak nastawienie?- spytałam lapiac w dłonie jego ręce.
-Mogło być lepiej, ale nie jest źle.

<Diego?>
1213

Od Noah cd Leonarda

To był o jeden człowiek za dużo jak na mój gust. Zwłaszcza, że jego ego wystarczyłoby dla co najmniej 10 normalnych osób. Odetchnęłam z ulgą gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, mając najszczerszą nadzieję, że ten napuszony dzieciak w najlepszym wypadku będzie jeździł w innych godzinach niż ja, a może wręcz uzna to miejsce za niegodne jego obecności. Whatever. Szkoda marnować myśli na kogoś z kim i tak nie mam zamiaru się zadawać, upomniałam się, przenosząc wzrok na korzystające z okazji do zakopania się w zaspie lisy. Nie potrafiłam szczerze się nie uśmiechnąć widząc jak są szczęśliwe.
- Dot, Flair, wracamy – zawołałam zwierzaki, które totalnie mnie olały. – Dot! – tym razem marmurkowa lisica zareagowała na swoje imię i przybiegła do mnie zachęcając do zabawy.
Flair poszła za przykładem „siostry” i po chwili próbowałam wrócić do budynku akademika co chwilę rozplątując się ze smyczy owiniętych wokół moich nóg. Po powrocie do pokoju wyjęłam z szafy bryczesy i wyczyściłam je szczotką do ubrań, pozbywając się większości lisiego futra. Nałożyłam je. Może i nie były to markowe bryczesy z najnowszej kolekcji, ale spełniały swoją rolę. Sztyblety były w nieco gorszym stanie, lecz one również miały przed sobą jeszcze trochę życia. Po chwili zastanowienia zdecydowałam się założyć grubą bluzę z kapturem zamiast bardziej ograniczającej ruchy kurtki. Przeciągając ją przez głowę zorientowałam się, że większość moich włosów przypomina sople lodu. Świetnie. Zerknęłam na zegarek – do umówionego spotkania z jednym z instruktorów, który miał ocenić poziom moich umiejętności pozostała nieco ponad godzina. Westchnęłam idąc do łazienki po suszarkę.
Dziesięć minut później moje włosy przypominały skrzyżowanie irokeza z ptasim gniazdem, jednak nie miałam tyle cierpliwości, by zrobić z tym cokolwiek poza schowaniem ich pod czapką. Dopiero zgarniając z szyi ostatni kosmyk by upchnąć go pod nakryciem głowy, zauważyłam, że czegoś tam brakuje. Nieśmiertelnik Tony’ego! Cholera! Musiałam go zgubić na spacerze. Czułam jak moje serce przyspieszyło i nie zastanawiając się w zasadzie nad niczym poza zamknięciem lisów po odpowiedniej stronie drzwi wybiegłam przed siebie. Największe szanse na znalezienie zguby przed roztopami miałam w stajniach, więc tam właśnie zaczęłam poszukiwania. Przeczesałam każdy centymetr kwadratowy i każdy wystający element stajni dla koni szkółkowych, a potem również tej z końmi prywatnymi. Na moje nieszczęście obie z identycznym skutkiem – nieśmiertelnika tam nie było. Starając się opanować emocje po raz kolejny pokonałam tą samą trasę co rano.
Szlag, szlag, szlag! Ty idiotko, nawet kawałka metalu nie umiesz upilnować! Moje oczy wypełniły się łzami, które za wszelką cenę starałam się powstrzymać. Tym razem się nie udało i moje policzki były całe mokre gdy po raz trzeci przeszukiwałam stajnię. Wciąż z takim samym skutkiem. Poszukiwania przerwał mi dopiero cichy dzwonek telefonu – alarm, który miał mi przypomnieć o spotkaniu z instruktorem. Totalnie nie miałam na nie ochoty, ale nie po to tu przyjechałam, żeby na nie pójść. Otarłam policzki rękawem zbyt dużej bluzy i wzięłam kilka głębokich oddechów. Wystarczyło by nie przypominać przerażonego pingwina, a jedynie gołębia który nie dostał codziennej porcji czerstwego chleba. Zdążyłam jeszcze wrócić do pokoju po toczek. Nie byłam przyzwyczajona do jego noszenia, ale utrzymanie się na tym czymś, co Europejczycy nazywali siodłem było czymś zupełnie innym niż utrzymanie się w siodle westernowym.
Na hali instruktor czekał już z przygotowanym do jazdy koniem. Przedstawił się jako Luis Ladom i wyjaśnił, że przed chwilą ktoś inny przechodził na tym wierzchowcu podobny test.
- Noah Blake – przedstawiłam się, rozglądając się po hali, na której stały porozstawiane przeszkody.
Pół godziny później Luis Ladom co prawda nie załamał się na tyle by popełnić seppuku palcatem, ale musiał przyznać, że poza faktem iż pewne czułam się na końskim grzbiecie, w temacie jazdy klasycznej moje umiejętności właśnie na tym się kończyły. Instruktor uznał, że nie ma sensu dłużej się teraz zajmować moimi brakami, oznajmiając mi że na dziś to już koniec, tłumacząc do której grupy zostałam przydzielona oraz na jakim koniu będę jeździć. Poprosił też o zajęcie się ConterioZ, bo tak właśnie nazywał się koń, którego przed chwilą dosiadałam. Odprowadziłam więc wałacha do boksu, gdzie go rozsiodłałam i zabrałam się za czyszczenie. Gdy wreszcie koń był – w przeciwieństwie do mnie – czysty, wyszłam z boksu, zabierając ze sobą sprzęt by zanieść go do siodlarni. Ten dzień mógł być nawet znośny.
Może poza tą sytuacją z nieśmiertelnikiem, upomniałam się a czar znośnego dnia prysł w zderzeniu z rzeczywistością. Jeśli mam być dokładna – w zderzeniu z rzeczywistością Szanownego Pana Jak-Śmiesz-Głaskać-Konia, który z pośród całego wszechświata musiał akurat również przebywać w siodlarni. Cu-do-wnie.
Zdecydowałam się go zignorować. Może akurat rozpłynie się w powietrzu? Tak więc bez słowa rozłożyłam sprzęt na jego miejsce i już kierowałam się do wyjścia, gdy postanowił się odezwać.
- Zaczekaj – jego ton wskazywał, że był to rozkaz.
Nie miałam ochoty słuchać rozkazów jakiegoś nadętego typka. Odwróciłam się na pięcie, patrząc mu w oczy.
- Zdaje się, że w tym miejscu mają prawo przebywać wszyscy – rzuciłam zirytowana, ponownie zwracając się ku drzwiom i opuszczając pomieszczenie.
To był o jeden człowiek za dużo.

Bella?
812

1.30.2019

Od Diego CD Venus

Kiedy tylko dziewczyna opuściła swój pokój, moja głowa ponownie opadła na miękkie poduszki. W tej chwili miałem wielkiego lenia. Nie miałem ochoty na jedzenie, czy picie. Po prostu chciałem odpocząć od tego wszystkiego. Mój organizm musi się pozbierać na zawody, a to jest a wykonalne, ponieważ miejsce po nodze byka, będzie boleć jeszcze przynajmniej przez tydzień. Przyzwyczaiłem się do tego, gdyż pracując z tego typu zwierzyną trzeba się spodziewać wszystkiego. Gdybym miał zliczyć ile razy dostałem rogiem w przeróżne miejsca, to zastanawiam się, czy w ogóle dzisiaj bym to skończył.
Wzdychając ciężko, uśmiechnąłem się pod nosem i ziewnąłem, gdyż miałem zamiar iść dalej spać, lecz to nie było mi dane.
Kiedy tylko zamknąłem oczy, a mój mózg zaczął widzieć obrazy wygranych zawodów Venus, rozmarzyłem się. Dobrze by było ją zobaczyć na pierwszym miejscu. Mój skarb na to zasługuje.
Mój umysł powoli się uspokajał i już miałem zasypiać, gdy usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Kto kurwa dzwoni do mnie o tej godzinie?! Czy wy ludzie nie wiecie, że bestii nie wolno budzić? 
Warknąłem pod nosem i ospale sięgnąłem komórkę z szafki, która stała obok, tego jakże wygodnego łóżka. 
Nie sprawdziłem nawet kto się dobija, po prostu odebrałem siadając. 
- Neymar! - krzyk tego faceta mnie kiedyś zabije. - dlaczego nie mogłem się dodzwonić do ciebie wcześniej, tłumacz się teraz. 
- Obrey... - westchnąłem i sprawdziłem godzinę. - bo do mnie się dzwoni, od danej godziny inaczej masz pocztę. 
- Proszę mnie dodać jako numer alarmowy, jesteś nieodpowiedzialny. 
- Powiedział to facet, przez którego mam sińca jak skurwysyn.. - ponownie ziewnąłem i przetarłem twarz dłonią.
- Nie mów, że ty jeszcze spałeś.. 
- Gratuluje Sherlocku.
- W takim razie idź coś zjeść i widzę cię na arenie za godzinę, ani minuty spóźnienia!
Po tych słowach sam się rozłączyłem. Od kiedy on mi karze tak wcześnie przyjeżdżać, to nie podobne, ale co poradzę. Chociaż mogę coś poradzić, po prostu go zwolnię, to nie będzie chyba aż tak głupie, gdyż mam kilku chętnych na jego miejsce. 
Popatrzyłem na kanapki, które przyniosła mi dziewczyna, po czym dałem gryza, ale zorientowałem się szybko, że są z masłem orzechowym. Boshe, nie!
Przełknąłem to co ugryzłem, ale na więcej nie miałem ochoty, nie lubię tego cholerstwa, wiec wstałem z łóżka i zabrałem tacę do swojego pokoju, gdzie pierw wskoczyłem pod zimny prysznic, a następnie, ubrałem się w rzeczy przeznaczone do wyjazdu. Dopinając ostatni guzik koszuli, zgarnąłem z biurka kapelusz, oraz kanapki i poszedłem odnieść to do kuchni, aby się ich pozbyć. 
Sprawdziłem jeszcze tylko czy wszystko zabrałem, a następnie ruszyłem lekko się uśmiechając od samochodu, którym udałem się na arenę. 
Ruszyłem do szatni, aby przebrać obuwie, założyć ostrogi i kamizelkę, lecz zatrzymał mnie głos managera. 
- Diego, jesteś w końcu. 
- Widzę, że nauczyłeś się w końcu mojego imienia - westchnąłem idąc dalej. 
- Nie, tak.. dobra nie ważne, masz dzisiaj dwie jazdy do zrobienia, później czas na relaks - oznajmił i skręcił prawo, a ja w lewo więc się rozstaliśmy. 
Wszystko po dopinałem, zakręciłem taśmą rękawicę i sprawdziłem linę, którą i tak musiałem nasmarować. 
Po tych czynnościach ruszyłem na arenę, gdzie czekało zwierze. Oczywiście była kolejka, więc odpaliłem papierosa siadając na bramce. 
Musiałem poczekać na swoją kolej, gdyż przyjechałem w godzinach kiedy prawie każdy trenuje. Czy tylko ja wole robić to popołudniu? 
***
Kiedy nadeszła moja kolej bez większego problemu ujeździłem byka, a później drugiego, gdyż zamieniłem się miejscem z Muneyem, mówiąc mu, że za niedługo muszę wrócić do akademii, bo mam w boksach, dwa zastane konie. 
Chłopak się zgodził, więc jechałem na czymś co praktycznie stało w miejscu, a ten dostał szaleńca. Cóż, zgodził się, nie moja wina, że wylądował pod nogami zwierzęcia. 
- Alves, zabiję cię kiedyś! - usłyszałem jego krzyk, na co się tylko uśmiechnąłem. 
Oj J.B jaki ty czasami jesteś przewidywalny. 
Ruszyłem szybkim krokiem do szatni, gdzie przebrałem się już w normalne rzeczy, ale zawołali jeszcze mnie z punktu medycznego. 
Musieli sprawdzić, czy nadaję się na turniej. Halo, ludzie.. właśnie ćwiczyłem, to oczywiste, że mogę brać udział. 
Mężczyzna zaprowadził mnie do pokoju obok, gdzie leżał Valdiron, wraz z innymi twarzami, albo inaczej.. plecami. Każdy z nich leżał na brzuchu i był poddany masażowi, który mnie również nie ominął. Boże, jak mi tego brakowało, od kilku dni chodzę spięty jak struna. 
Moje mięśnie, były szczęśliwe, szczególnie odcinek lędźwiowy i szyjny. Szczerze, starałem się powstrzymać od pomruków, które chciały wydostać się z mych ust. Było idealnie, ale po godzinie, kazali mi już iść.. a było tak pięknie... 
***
Olałem iście do pokoju, ruszyłem od razu do stajni, z której wyjąłem Almę i wprowadziłem ją na pastwisko, gdyż jej też należy się chwila relaksu, po czym wróciłem po Asa, którego musiałem wyczyścić. Darowałem sobie jazdę, widząc ile on ma energii, więc wziąłem go na karuzelę, a sam poszedłem jeszcze chwilę pobiegać po terenie. Pobiegłem dość daleko i spotkałem znajomą twarz, znam faceta doskonale, a ten bez problemu mnie rozpoznał i zaczął proponować różne rzeczy. Nie chciałem się na nic skusić, ale w końcu coś w środku było silniejsze od mojego mocnego postanowienia. Powiedziałem mu tylko, że biorę raz i z nim na pół, bo nie ma szans abym to całe sam wypalił. 
Mężczyzna odpalił zioło i zaciągnął się mocno. Czułem wyraźnie zapach marychy, cóż brałem ją leczniczo, więc pamiętam to doskonale. 
Wziąłem od niego zioło, po czym również się zaciągnąłem, po czym oddałem mu resztę. 
Diego kurwo, miałeś nie brać... - słyszałem swój wewnętrzny głos.
Sprintem, ruszyłem po Asa, którego schowałem do boksu i poszedłem do pokoju, pod prysznic, gdyż chciałem się lekko odświeżyć. 
Nie wiem ile tam stałem, ale chciałem aby cały stres, który gdzieś na mym dnie się znajdował i powoli kumulował. Jestem pod presją, nie mogę tego zjebać, nie mogę dać się zabić, bo dodatkowo jeszcze mnie zabije Venus...
Właśnie.. jak o niej mowa, wychodząc z pokoju zastałem ją. 
Moja mała dziewczynka, musiała niedawno, wrócić z treningu. 
- Mmm, ale mam przystojnego chłopaka - podkreśliła głosem słowo chłopak.
Zaśmiałem się z tego i puściłem jej oczko. 
- Gotowy na zawody? Są już pojutrze - zapytała dziewczyna.
- Jakoś dam radę - powiedziałem, choć miąłem z tyłu głowy, że wcale tak łatwo może nie być. 
Stanąłem przed szafą i wybrałem jakieś rzeczy, z którymi zniknąłem w łazience i spojrzałem w lustrze. 
Mam lekko powiększone źrenice, więc dziewczyna może się zorientować, że brałem, ale poza tym nic po mnie nie widać, z resztą.. nigdy tego widać nie było. 
- Ja minął trening, mojej zajebistej dziewczynie? - mruknąłem kiedy wyszedłem z pomieszczenia i chwyciłem dziewczynę w talii. 
- Mogło być lepiej - westchnęła. 
- Hej, pamiętaj, że liczą się zawody, jeśli jesteś gotowa tam.. - wskazałem na jej serce - to jesteś gotowa na nie nawet bez treningów. Jeśli to kochasz, to sobie poradzisz... na pewno - rzekłem całując ja w czoło, a jednocześnie miałem nadzieję, że nie zwróci uwagi za bardzo na moje oczy. Choć jak ma już mi robić wykłady, to wolałbym jutro...


*** Dzień zawodów *** 
Jest szósta rano, leżę sam u siebie w łóżku i cholera już nie śpię, moją głowę zakrzątają myśli zawodów, które mają być za kilkanaście godzin. Mój umysł jest skierowany na myślenie o pracy nóg, ręki czy całego ciała. Wszystko wydaje się takie łatwe jak siedzisz na trybunach, ale siadając na te bestie, każdy z nas ma przed oczami obraz śmierci, bądź widzi ją stojącą gdzieś na arenie i czyhającą na naszą duszę, która zostanie przez nią zabrana. 
Podnosząc się do siadu, zacząłem rozglądać się po pokoju, potrzebowałem jakiegoś zajęcia, które zastąpi mi myślenie o tym wszystkim. Kiedy dostrzegłem małą, gumową piłeczkę, wziąłem ją w dłoń i zacząłem podrzucać, odbijać o ściany czy też zgniatać. Starałem się jak najbardziej wyciszyć, choć rozpraszał mnie nawet szmer. 
Po dłuższym czasie spojrzałem na zegar, który wskazywał godzinę jedenastą. To sobie poleżałem.. 
Oczywiście z łóżka zszedłem lewą noga. Pięknie, po prostu cudownie.
Dzień będzie cudowny, coś czuję. Ubrałem się w pierwsze lepsze ciuchy i ruszyłem do stajni, gdzie spotkałem moją królową. 
- Hey skarbie - cmoknąłem ją w policzek przytulając ją od tyłu.


1290
Ves? (Jak coś możesz opisać poprzedni dzień, jako kolejny rozdział będę klepać zawody i możesz napisać dzień zawodów do godziny 17:30 ;3 )

Od Leonarda cd. Noah

Zawsze gdy przychodzi styczeń, co chwilę widzę przed swoimi oczami, nie zmieniający się od kilku lat obraz. Śmierć zwyciężyła życie, a smutek zapanował nad radością. Nikt oprócz mnie i Andresa nie znał prawdziwego powodu, który zdecydował o moim oficjalnym zakończeniu kariery niedoszłego żołnierza. Tamten dzień był normalny, wydawał się być taki sam, jak wszystkie inne, lecz nikt nie przewidział, że ktoś z nas równo z godziną piętnastą straci swoje śmiertelne życie. Zbyt mocne uderzenie głową o matę, spowodowało poważny uraz czaszki, który przysporzył Selntenorowi więcej cierpienia niż pożytku. Znałem się z nim tylko trzy lata, ale wyrzuty sumienia, jakie towarzyszyły mojej duszy, były tak silne, jakby to była znajomość od narodzin. Zabiłem go. Zamordowałem. Jego krew już na zawsze pozostanie na moich rękach. Tajemnica odejścia dzielona między mną, a duchem... Czyż to nie brzmi komicznie? Może gdyby nie ten wypadek byłbym teraz militarną chlubą swojej rodziny. Może Wiliam dałby mi w końcu spokój i nasze relacje znalazłyby się na jakimś dobrym poziomie? Może nigdy nie wsiadłbym na konia oraz miałbym wszystkie zwierzęta gdzieś? Raczej na te rozważania nigdy nie znajdę porządnej odpowiedzi. Do tych wszystkich pytań, pozostaje mi jedynie dodać kolejne "Może", na które nie wypłynie żaden statek. Już od ponad godziny leżałem w łóżku rozmyślając tylko o jednym i tym samym. Pewnie gdyby nie zegar wiszący na ścianie i Madeleine, która budziła mnie każdego dnia, całkowicie straciłbym beznadziejne poczucie czasu.
- Nie jesteś w humorze Leonardzie? - słodki głos francuski, rozlał się po pomieszczeniu niczym szklanka wody, gotowa wsiąknąć w dywan w dosłownie kilka sekund - Dzisiaj na śniadanie serwujemy amerykańskie naleśniki - oznajmiła mi, na co mimowolnie się skrzywiłem. Mogę tu spędzić nawet dwa lata, a i tak będę reagował tak samo na wszystko co związane ze Stanami Zjednoczonymi - Są dobre, więc na pewno księciu zasmakują.
- Wątpię, wolę już klasyczne - podniosłem się do siadu, co pomogło mi jeszcze bardziej, w rozbudzeniu zaspanego organizmu - A czy ja mam kiedyś humor? Uśmiech raczej nie pasuje do mojej twarzy - skomentowałem jej pierwsze pytanie, nie zwracając najmniejszej uwagi na padający za oknem śmiech.
- Pasuje, ale musisz przestać być takim gburem - mruknęła, stawiając tackę z jedzeniem na niewielkim stoliku nocnym - Radzę księciu dziś się dobrze ubrać, temperatura na dworze sięga do minus dziesięciu stopni - wyrecytowała komunikat, a następnie zniknęła gdzieś za mahoniowymi drzwiami, skazując mnie na ponowną samotność. Słysząc oraz czując głośne pomrukiwanie w swoim brzuchu, spojrzałem niechętnym wzrokiem w stronę pancakesów. Już na pierwszy rzut oka nie wyglądały zbyt dobrze. Cała ich powierzchnia była oblepiona płynnym miodem, dlatego na moim języku zawitał już wyimaginowany, zbyt słodki smak. Jeśli się nie zrzygam, gdy to zjem, to będzie dobrze - pomyślałem, wycinając skrawek pulchnego ciasta, które po pięciu sekundach znalazło się w moich ustach. Chyba nie będzie dzisiaj śniadania - dorzuciłem szybko, o mało nie wypluwając tego ohydztwa z ust. Zdecydowanie nienawidzę Ameryki - fuknąłem, nie mając pojęcia co jeszcze ma przynieść dzisiejszy dzień.
➼➼➼➼➼➼➼

W akademii pojawiłem się dopiero koło godziny jedenastej. Wnerwiony na niewielkie korki powstające na obrzeżach Durham, zatrzasnąłem drzwi granatowego BMW, a następnie energicznym krokiem udałem się w stronę stajni, przeznaczonej dla koni prywatnych. Miałem ochotę na porządny trening z Royalem, z którym powoli dochodziłem do wspólnego taktu. Rudy ośmiolatek był nieco upierdliwy, ale z czasem dało się do tego przywyknąć. Mój i tak zniszczony już humor, pogorszył się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłem, jak jakaś pstrokata dziewucha bezczelnie molestuje mojego głównego konia! Nie mogąc znieść takiej zniewagi, zatrzymałem się kilka kroków za nią.
- Co robisz?! - wysyczałem przez zaciśnięte zęby, a jej ręka automatycznie cofnęła się od gniadego łba.
- Głaszcze konia - odpowiedziała z niewielkim zdziwieniem, poprawiając po raz ostatni grzywkę zadowolonego holsztyna.
- Głaszczesz?! Nie widzisz do cholery, że koń prywatny?! - nie posiadałem się ze złości, dzięki czemu moja twarz przybrała kolor soczystego pomidora, czy tam jak kto woli buraka.
- Widzę, polecam na uspokojenie kilka głębokich wdechów - posłała mi delikatny uśmiech - Miłego dnia, bella - pomachała mi na pożegnanie, udając się w stronę wyjścia ze stajni. Przewracając na to oczami, przywitałem się z rozbudzonym Attackiem, który wyżerał ze swojego żłobu resztki pokrojonej marchwi. Nie chcąc mu przeszkadzać, zajrzałem do drugiego boksu, przy okazji nadeptując na coś metalowego. Zdziwiony tym zjawiskiem, cofnąłem swoją stopę, aby móc ujrzeć kawałek znajomej mi blachy.
- No proszę, proszę - rzekłem sam do siebie, podnosząc znalezisko z ziemi - Tony Blake... - przeczytałem na głos, przypisując nieznajomemu mężczyźnie funkcję ojca, bądź brata kurduplowatej dziewuchy. Chowając "pamiątkę" gdzieś w odmętach swojej kieszeni, postanowiłem na nowo odnaleźć rockową, czy kij wie co ona ma tam w głowie lisiarkę. Robię się stanowczo zbyt miękki - z taką oto myślą, zacząłem spacer po terenach ośnieżonej akademii.

Noah pierdoło, podpasko, tamponie?
Przemęczyłaś mnie :c 
750 słów. 

Od Gabriela CD Manuela

Poszedłem do stajni, by przygotować Velander do jazdy. Klacz spokojnie stała na padoku przeżuwając trawę. Z kantarem zawieszonym na ramieniu podszedłem do niej i dałem jej smaczka na przywitanie po czym ubrałem ją w kantar. Bez żadnych emocji doszliśmy do stajni, gdzie przywiązałem ją do boksu. Poszedłem do stajni, z której wziąłem potrzebny mi sprzęt. Szybko przeczyściłem klacz i ją ubrałem po czym sam założyłem kask na głowę i zapiąłem czapsy.
-Chodź mała.- powiedziałem do klaczy.
Razem udaliśmy się w stronę hali skokowej. Miałem zamiar rozruszać kobyłę żeby nie stała w boksie. Na jednej ze ścian ustawiłem szereg gimnastyczny z czterech krzyżaków, a na drugiej ósemkę z przeszkód. Wsiadłem na klacz, którą zacząłem rozgrzewać. W stępie nie robiliśmy nic ambitnego. Gdy poczułem, że klacz jest rozluźniona ruszyłem do kłusa i zacząłem ćwiczenia. Wykonywałem miliony zmian tempa, wolt i zmian kierunku, by podstawiła zad. Po dłuższym czasie ogarnęła się i ruszyliśmy w galop, który był obfity w lotne, przekątne i koła. Po tej rozgrzewce w galopie przeszedłem na dwa koła do stępa, by po chwili zagalopować. Ustawiłem się na ścianie gdzie był szereg i ruszyłem zebranym galopem. Vel zwinnie i bez zrzutek pokonała przydzielone jej zadanie. Zadowolony z kobyły najechałem jeszcze dwa razy i dałem jej koło odpoczynku, by po chwili jechać ósemkę. Nie powiem, nie było to łatwe patrząc na to ile zgięcia i lotnych potrzebowałem do tego ćwiczenia. Klacz zrzuciła dwa razy, ale potem sama siebie pilnowała i podnosiła dostatecznie wysoko nogi. Po przejechaniu tego ćwiczenia parę razy stwierdziłem, że tyle wystarczy. Rozkłusowałem klacz w dół wykonując żucie z ręki i pojechałem na stępa w krótki teren. Śnieg już powoli topniał i robiło się ślisko, więc odpuściłem sobie galop po jednej z łąk i spokojnie wróciłem do stajni. Rozsiodłałem klacz i rozmasowałem jej spięte mięśnie po czym zaprowadziłem do solarium. Zostawiłem ją tam na parę minut i w tym czasie posprzątałem swój sprzęt i zawiesiłem klaczy nową lizawkę. Gdy już upewniłem się, że wszystko jest posprzątane wyłączyłem lampy i zaprowadziłem klacz do bosku po czym poszedłem do akademika. W brzuchu strasznie mi burczało, więc skierowałem się na stołówkę. Była już pora wieczorna, więc wziąłem jakąś lekką sałatkę i wodę po czym usiadłem do stołu. Oprócz mnie na stołówce były jakieś dwie dziewczyny i chłopak. Szybko zjadłem swój posiłek i poszedłem do pokoju, gdzie szybko się umyłem i poszedłem spać.

***

Nie ustawiałem budzika na rano, więc obudziły mnie promienie słońca, które leniwie wpadały do pokoju nie dając mi spać. Przeciągnąłem się leniwie i po chwili wstałem. Jednak nie wyszło to jak chciałem bo zaplątałem się w kołdrę i z łoskotem spadłem na ziemię. Podparłem się na łokciach i przetarłem twarz.
-To na pewno będzie dobry dzień.- pomyślałem.
Wyplątałem się z materiału i poszedłem w stronę szafy. Wyciągnąłem z niej ciemne spodnie i jakąś bluzę. Nie miałem w planach dzisiaj wsiadać. Stwierdziłem, że postawię na jakieś luźne zabawy z ziemi. Gdy się ubrałem poszedłem do łazienki gdzie załatwiłem swoje potrzeby i poszedłem na stołówkę. O dziwo tego poranka był spory tłok na stołówce. By się dostać do lady musiałem czekać dość sporo czasu, a jak się dostałem nie zostało zbyt dużo rzeczy do wyboru, więc zadowoliłem się kanapkami i sokiem. Chciałem usiąść w jakimś ustronnym miejscu co nie było łatwe, a w zasadzie było niemożliwe. Po upewnieniu się, że nie ma wolnych stolików usiadłem obok jakiegoś chłopaka, który siedział z już prawie pustym talerzem. Na szczęście nie próbował zacząć rozmowy, więc mogłem jeść w spokoju. Zacząłem się rozglądać dookoła siebie. Znałem praktycznie wszystkie twarze, głosy czy sylwetki, ale z większością osób nawet nie rozmawiałem i nie czułem potrzeby poznawania ich wszystkich, a szczególnie nie w towarzystwie. Skończyłem jeść, więc odłożyłem swoje rzeczy i wyszedłem do stajni. Podszedłem do siodlarni, z której wziąłem halter i kantar. Następnie poszedłem na łąkę, z której ściągnąłem klacz i wsadziłem ją do boksu. Upewniłem się, że jest czysta i założyłem jej ochraniacze po czym wyszedłem na dwór z batem, kawałkiem folii i dużą flagą. Zostawiłem je na koralu i wróciłem do stajni. Na korytarzu stajni zobaczyłem osobę, której zupełnie nie kojarzyłem. Podszedłem, więc bliżej i spytałem:
-Jesteś tu nowy?
Po moim pytaniu chłopak się odwrócił i popatrzył na mnie z chwilowym zastanowieniem. Po chwili zaczął wykonywać różne ruchy dłońmi. Zrozumiałem tylko jeden wyraz, a dokładniej: ,,tak". Można powiedzieć, że rozumiałem niektóre słowa w tym języku. A dokładniej cztery. Umiałem tylko się przywitać, pożegnać, powiedzieć tak lub nie.
-Nie umiem po migowemu. Mógłbyś napisać o co ci chodzi?
Podałem chłopakowi do dłoni telefon z otwartą klawiaturą i notatnikiem po czym popatrzyłem na niego ponaglająco.

<Manuel?>
758