Wzdychając ciężko, uśmiechnąłem się pod nosem i ziewnąłem, gdyż miałem zamiar iść dalej spać, lecz to nie było mi dane.
Kiedy tylko zamknąłem oczy, a mój mózg zaczął widzieć obrazy wygranych zawodów Venus, rozmarzyłem się. Dobrze by było ją zobaczyć na pierwszym miejscu. Mój skarb na to zasługuje.
Mój umysł powoli się uspokajał i już miałem zasypiać, gdy usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Kto kurwa dzwoni do mnie o tej godzinie?! Czy wy ludzie nie wiecie, że bestii nie wolno budzić?
Warknąłem pod nosem i ospale sięgnąłem komórkę z szafki, która stała obok, tego jakże wygodnego łóżka.
Nie sprawdziłem nawet kto się dobija, po prostu odebrałem siadając.
- Neymar! - krzyk tego faceta mnie kiedyś zabije. - dlaczego nie mogłem się dodzwonić do ciebie wcześniej, tłumacz się teraz.
- Obrey... - westchnąłem i sprawdziłem godzinę. - bo do mnie się dzwoni, od danej godziny inaczej masz pocztę.
- Proszę mnie dodać jako numer alarmowy, jesteś nieodpowiedzialny.
- Powiedział to facet, przez którego mam sińca jak skurwysyn.. - ponownie ziewnąłem i przetarłem twarz dłonią.
- Nie mów, że ty jeszcze spałeś..
- Gratuluje Sherlocku.
- W takim razie idź coś zjeść i widzę cię na arenie za godzinę, ani minuty spóźnienia!
Po tych słowach sam się rozłączyłem. Od kiedy on mi karze tak wcześnie przyjeżdżać, to nie podobne, ale co poradzę. Chociaż mogę coś poradzić, po prostu go zwolnię, to nie będzie chyba aż tak głupie, gdyż mam kilku chętnych na jego miejsce.
Popatrzyłem na kanapki, które przyniosła mi dziewczyna, po czym dałem gryza, ale zorientowałem się szybko, że są z masłem orzechowym. Boshe, nie!
Przełknąłem to co ugryzłem, ale na więcej nie miałem ochoty, nie lubię tego cholerstwa, wiec wstałem z łóżka i zabrałem tacę do swojego pokoju, gdzie pierw wskoczyłem pod zimny prysznic, a następnie, ubrałem się w rzeczy przeznaczone do wyjazdu. Dopinając ostatni guzik koszuli, zgarnąłem z biurka kapelusz, oraz kanapki i poszedłem odnieść to do kuchni, aby się ich pozbyć.
Sprawdziłem jeszcze tylko czy wszystko zabrałem, a następnie ruszyłem lekko się uśmiechając od samochodu, którym udałem się na arenę.
Ruszyłem do szatni, aby przebrać obuwie, założyć ostrogi i kamizelkę, lecz zatrzymał mnie głos managera.
- Diego, jesteś w końcu.
- Widzę, że nauczyłeś się w końcu mojego imienia - westchnąłem idąc dalej.
- Nie, tak.. dobra nie ważne, masz dzisiaj dwie jazdy do zrobienia, później czas na relaks - oznajmił i skręcił prawo, a ja w lewo więc się rozstaliśmy.
Wszystko po dopinałem, zakręciłem taśmą rękawicę i sprawdziłem linę, którą i tak musiałem nasmarować.
Po tych czynnościach ruszyłem na arenę, gdzie czekało zwierze. Oczywiście była kolejka, więc odpaliłem papierosa siadając na bramce.
Musiałem poczekać na swoją kolej, gdyż przyjechałem w godzinach kiedy prawie każdy trenuje. Czy tylko ja wole robić to popołudniu?
***
Kiedy nadeszła moja kolej bez większego problemu ujeździłem byka, a później drugiego, gdyż zamieniłem się miejscem z Muneyem, mówiąc mu, że za niedługo muszę wrócić do akademii, bo mam w boksach, dwa zastane konie.
Chłopak się zgodził, więc jechałem na czymś co praktycznie stało w miejscu, a ten dostał szaleńca. Cóż, zgodził się, nie moja wina, że wylądował pod nogami zwierzęcia.
- Alves, zabiję cię kiedyś! - usłyszałem jego krzyk, na co się tylko uśmiechnąłem.
Oj J.B jaki ty czasami jesteś przewidywalny.
Ruszyłem szybkim krokiem do szatni, gdzie przebrałem się już w normalne rzeczy, ale zawołali jeszcze mnie z punktu medycznego.
Musieli sprawdzić, czy nadaję się na turniej. Halo, ludzie.. właśnie ćwiczyłem, to oczywiste, że mogę brać udział.
Mężczyzna zaprowadził mnie do pokoju obok, gdzie leżał Valdiron, wraz z innymi twarzami, albo inaczej.. plecami. Każdy z nich leżał na brzuchu i był poddany masażowi, który mnie również nie ominął. Boże, jak mi tego brakowało, od kilku dni chodzę spięty jak struna.
Moje mięśnie, były szczęśliwe, szczególnie odcinek lędźwiowy i szyjny. Szczerze, starałem się powstrzymać od pomruków, które chciały wydostać się z mych ust. Było idealnie, ale po godzinie, kazali mi już iść.. a było tak pięknie...
***
Olałem iście do pokoju, ruszyłem od razu do stajni, z której wyjąłem Almę i wprowadziłem ją na pastwisko, gdyż jej też należy się chwila relaksu, po czym wróciłem po Asa, którego musiałem wyczyścić. Darowałem sobie jazdę, widząc ile on ma energii, więc wziąłem go na karuzelę, a sam poszedłem jeszcze chwilę pobiegać po terenie. Pobiegłem dość daleko i spotkałem znajomą twarz, znam faceta doskonale, a ten bez problemu mnie rozpoznał i zaczął proponować różne rzeczy. Nie chciałem się na nic skusić, ale w końcu coś w środku było silniejsze od mojego mocnego postanowienia. Powiedziałem mu tylko, że biorę raz i z nim na pół, bo nie ma szans abym to całe sam wypalił.
Mężczyzna odpalił zioło i zaciągnął się mocno. Czułem wyraźnie zapach marychy, cóż brałem ją leczniczo, więc pamiętam to doskonale.
Wziąłem od niego zioło, po czym również się zaciągnąłem, po czym oddałem mu resztę.
Diego kurwo, miałeś nie brać... - słyszałem swój wewnętrzny głos.
Sprintem, ruszyłem po Asa, którego schowałem do boksu i poszedłem do pokoju, pod prysznic, gdyż chciałem się lekko odświeżyć.
Nie wiem ile tam stałem, ale chciałem aby cały stres, który gdzieś na mym dnie się znajdował i powoli kumulował. Jestem pod presją, nie mogę tego zjebać, nie mogę dać się zabić, bo dodatkowo jeszcze mnie zabije Venus...
Właśnie.. jak o niej mowa, wychodząc z pokoju zastałem ją.
Moja mała dziewczynka, musiała niedawno, wrócić z treningu.
- Mmm, ale mam przystojnego chłopaka - podkreśliła głosem słowo chłopak.
- Jakoś dam radę - powiedziałem, choć miąłem z tyłu głowy, że wcale tak łatwo może nie być.
Zaśmiałem się z tego i puściłem jej oczko.
- Gotowy na zawody? Są już pojutrze - zapytała dziewczyna.- Jakoś dam radę - powiedziałem, choć miąłem z tyłu głowy, że wcale tak łatwo może nie być.
Stanąłem przed szafą i wybrałem jakieś rzeczy, z którymi zniknąłem w łazience i spojrzałem w lustrze.
Mam lekko powiększone źrenice, więc dziewczyna może się zorientować, że brałem, ale poza tym nic po mnie nie widać, z resztą.. nigdy tego widać nie było.
- Ja minął trening, mojej zajebistej dziewczynie? - mruknąłem kiedy wyszedłem z pomieszczenia i chwyciłem dziewczynę w talii.
- Mogło być lepiej - westchnęła.
- Hej, pamiętaj, że liczą się zawody, jeśli jesteś gotowa tam.. - wskazałem na jej serce - to jesteś gotowa na nie nawet bez treningów. Jeśli to kochasz, to sobie poradzisz... na pewno - rzekłem całując ja w czoło, a jednocześnie miałem nadzieję, że nie zwróci uwagi za bardzo na moje oczy. Choć jak ma już mi robić wykłady, to wolałbym jutro...
*** Dzień zawodów ***
Jest szósta rano, leżę sam u siebie w łóżku i cholera już nie śpię, moją głowę zakrzątają myśli zawodów, które mają być za kilkanaście godzin. Mój umysł jest skierowany na myślenie o pracy nóg, ręki czy całego ciała. Wszystko wydaje się takie łatwe jak siedzisz na trybunach, ale siadając na te bestie, każdy z nas ma przed oczami obraz śmierci, bądź widzi ją stojącą gdzieś na arenie i czyhającą na naszą duszę, która zostanie przez nią zabrana.
Podnosząc się do siadu, zacząłem rozglądać się po pokoju, potrzebowałem jakiegoś zajęcia, które zastąpi mi myślenie o tym wszystkim. Kiedy dostrzegłem małą, gumową piłeczkę, wziąłem ją w dłoń i zacząłem podrzucać, odbijać o ściany czy też zgniatać. Starałem się jak najbardziej wyciszyć, choć rozpraszał mnie nawet szmer.
Po dłuższym czasie spojrzałem na zegar, który wskazywał godzinę jedenastą. To sobie poleżałem..
Oczywiście z łóżka zszedłem lewą noga. Pięknie, po prostu cudownie.
Dzień będzie cudowny, coś czuję. Ubrałem się w pierwsze lepsze ciuchy i ruszyłem do stajni, gdzie spotkałem moją królową.
- Hey skarbie - cmoknąłem ją w policzek przytulając ją od tyłu.
1290
Ves? (Jak coś możesz opisać poprzedni dzień, jako kolejny rozdział będę klepać zawody i możesz napisać dzień zawodów do godziny 17:30 ;3 )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz