W chwili kiedy zobaczyłem oddalającą się dziewczynę coś we mnie pękło, byłem wściekły na siebie i na tego idiotę. Nie wiem czy Ves widziała wszystko co się stało, ale bolało mnie to ze względu, że zauważyła jak mocno potrafię się wściec. Gdyby nie chłopaki, to pewnie jeszcze bym okładał Francisa, aż by zszedł. W tamtej chwili nie liczyło się nic, prócz pokazania jakim jest wielkim zjebem.
Nienawidziłem takich ludzi, a sam byłem z nim.
- Zostaw mnie już... chcę iść do siebie.
- Nic nie zrobisz głupiego?
- Nie, chce być po prostu sam.
Ten obserwował mnie uważnie, kiedy ruszyłem do siebie. Każdy z nich teraz niepotrzebnie się martwi. Jestem durniem i tyle, dałem się wykorzystać jak Novigradzkie dziwki. Tak to porównanie pasuje. Jak w jebanej grze, grze zwanej życiem.
Położyłem się na łóżku, chowając twarz w poduszkę. Ryczeć nie będę, ale to wszystko mnie po prostu boli. Nie ma ze mną aktualnie Ves, więc zaczynają przychodzić mi głupie pomysły do głowy. Ale nie dam się sprowokować własnej podświadomości.
Zebrałem się po dziesięciu minutach i stwierdziłem, że czas chwilowo chociaż odciąć się od tego.
Wziąłem z szafy koszulę, w ktorej z łatwością podwinę rękaw. Przy okazji zgarnąłem kapelusz z haczyka, po czym poszedłem prosto do byków, aby wybrać zwierze. Musiałem się czymś zająć, a to miałem pod ręką.
Uśmiechnąłem się do siebie w duchu i zacząłem jazdy. Raz na prawą rekę raz na lewą. Starałem się być dokładny, ale z drugiej strony najchętniej bym się skrzywdził. Liczyłem na to, ale w złości i mojej wewnętrznej depresji radziłem sobie dość dobrze.
***
Kiedy zrobiło się ciemno dosiadłem Little Yellow Jacket, gdzie starałem się aby zwierze mnie poturbowało, ale ten był dzisiaj nie w sosie i stał się bardzo grzeczny.
Po tym wszystkim zabrałem linę wraz z taśmą i poszedłem usiąść na trybunach, gdzie pozbyłem się rękawicy.
Poprawiłem kapelusz, a następnie popadłem w wir myśli, przy okazji przyglądając się bykowi, który chodził po arenie, gdyż nie chciało mi się go chować.
Przecierałem właśnie dłońmi twarz, więc słysząc kroki myślałem, że to mój brat.
- Silvano idź stąd.
Byłem pewien, że to on, ale postać stwierdziła, że nie da mi spokoju.
Osoba ta wplotła mi swoje palce u dłoni we włosy i wypowiedziała moje imię. Podniosłem wzrok, gdzie zobaczyłem Venus. Moją kochaną Venus. W tamtej chwili przestało obchodzić mnie wszystko. Ona tutaj była, wróciła i nie wygląda na wściekłą.
- Przepraszam Diego. Powinnam być dla ciebie wsparciem, a uciekłam w takiej chwili - usłyszałem jej lekko załamany głos. Dziewczyna chwyciła mnie za policzki i popatrzyła na mnie. - Wybaczysz mi?
Szczerze w tamtej chwili mnie zagięła, to ja myślałem, że będę prosił o wybaczenie, to przeze mnie ona widziała co się działo. Ja jestem winien, nie ona.
Przyglądając się jej twarzy uważnie zauważyłem zaszklone oczy.
- Ves.. nie płacz przez moją głupotę, proszę - powiedziałem lekko ochryple, po czym wytarłem jej samotnie spływającą łzę i pogładziłem po policzku delikatnie się uśmiechając. Nie umiem się nie uśmiechnąć kiedy ją widzę, ona jest kimś, kto daje mi sens aby wstać rano i żyć dalej - wybaczę - powiedziałem, a ta od razu ponownie się we nnie wtuliła.
Przytuliłem ją, lecz przed tym zabrałem Ves na swoje kolana. - Jak bym mógł ci tego nie wybaczyć, jak jesteś dla mnie całym światem? - mruknąłem jej do ucha. - martwiłem się, że ty mnie znienawidzisz, stwierdzisz, że..
- Cii.. już, nie myśl o tym. Musiałam po prostu wszystko sobie przemyśleć.
- Czy mnie nie zabić i zostawić?
- Diegoo.. - lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy.
Odwzajemniłem ten uśmiech, po czym rzekłem.
- Daj mi chwilę, odprowadzę tylko zwierze, do siebie - pocałowalem ją w czoło, a następnie ruszyłem na dół aby złapać byka. Tutaj są one łagodne, w porównaniu do zawodów, więc nie miałem z tym problemu. Zaprowadziłem go na swoje miejsce, karmiąc go przy okazji i ruszyłem po Ves, która jak się okazało stała przy wyjściu.
Podałem jej dłoń, a ona ją chwyciła i ruszuliśmy do domu, gdzie mnie czekała jeszcze rozmowa, z prawie każdym.
***
Docierając na miejsce, zauważyłem wściekłego ojca, który miał skrzyżowane ręce i patrzył na mnie jak na wroga.
- Ves.. poczekaj na górze - powiedziałem i ruszyłem w stronę ojca.
On chciał wyjaśnień, dlaczego jego ulubieniec jest w stanie opłakanym.
Moje tłumaczenie się dużo nie dawało. Francis naściemniał mu, że to niby ja chciałem go zgwałcić, a następnie pobiłem za to, że się ze mną nie przespał.
Słysząc tą wersje myślałem, że umrę na miejscu. Ojciec wierzył jemu, komuś zupełnie obcemu, a matka patrzyła na mnie tylko z politowaniem, bo sama bała się w tej chwili odezwać.
Każde słowo jakie Francis przedstawiał było niczym pięknie napisana bajeczka.
Zacząłem krzyczeć, to było tak absurdalne, że zacząłem zastanawiać się czy on by uwiezył w swoje własne słowa.
Kiedy zacząłem przedstawiać prawdziwą wersję zdarzeń, dostałem liścia i to tak mocnego, że aż przez chwile mnie zamroczyło.
- Byś go choć raz wysłuchał! Ten jedyny raz kiedy mówi prawdę! - Odezwał się braciszek, który złapał mnie, bo poleciałbym do tyłu.
- Ty też przeciwko Francisowi?! - z ojca kipiała wściekłość.
Po chwili koło Silvano stanął jeszcze J.B, Valdiron oraz moja matka, która doskonale znała mnie i wiedziała, że w takiej sytuacji bym nie kłamał.
- Jesteście aż tak głupi, że stajecie po jego stronie? On upokozył nas, gdy skończył osiemnastkę, oskarżając moje przyjaciela, o to samo!
- To jego syn... - warknąłem. - a ty go kurwa bronisz.
- Nie macie na nic dowodów. Neymar, zgłoszę na policję, że pobiłeś Torresa, za to, że nie chciał się z tobą przespać.
- A jak od najgorszych wyzywał Venus, to też mu darujesz?! Przecież on jest święty!
W tej chwili mój ojciec spojrzał na chłopaka, a ten od razu wyjechał, że to nie prawda.
Zaczęła się kłotnia. Słowk przeciwko słowu. Nikt nie miał dowodów, a najgorsze jest, to że cała ta sprzeczka odbywała się w języku angielskim.
948
Veees?;3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz