2.19.2020

Zamknięcie.

Hej, cześć, witajcie!
Z tej strony Reku, Kiara i Effie.
Przychodzimy dzisiaj do was z wiadomością, której być może się spodziewaliście. Dziewiętnastego lutego dwa tysiące dwudziestego roku, Impossible Horse Academy zostaje oficjalnie zamknięte. Mam nadzieję, że uszanujecie naszą decyzję i pozwolicie nam odejść. W trakcie niecałych czterech lat, przez IHA prześlizgnęło się pięćdziesiąt postaci, a także opublikowano ponad sześćset postów. Nie pozostaje nam więc nic innego, niż podziękować wam za te wspaniałe lata współpracy. Bloga nie usuwamy. Zawsze będziecie mogli wpaść, poczytać stare wątki, zagadać na discordzie, czy też "końskim" czacie. Być może jeszcze kiedyś wrócimy, ale na ten czas, trzeba się pożegnać.

Jeszcze raz dziękujemy!
Administracja IHA 

2.13.2020

Od Leonarda cd. Noah

- Leo? Wszystko w porządku? - Zimne palce Madeleine przejechały po moim karku. - Leo… - Usiadła na skraju skrzypiącego łóżka. Eh, dlaczego ona właściwie tutaj przyszła? Miała przecież wolne i bez żadnego problemu mogła wrócić do swojej rodziny. Tam miałaby całkowity spokój, a tutaj dostała jedynie dodatkowych zmartwień.
- Jest okej. - Poprawiłem błękitny koc. - Nie musisz się mną przejmować.
- Martwię się o ciebie. - Zignorowała moją odpowiedź. - Może wyjdziesz w końcu z pokoju? Nie jadłeś od dwóch dni… Hm, zrobię obiad i porozmawiamy? - Nie chciała odpuścić.
- Nie jestem głodny. - Wcisnąłem twarz w miękką poduszkę. - Po prostu potrzebuje odpoczynku. Cholernie długiego odpoczynku. - Burczałem w jej włochaty materiał.
- Męczysz się z tym. - Zaszeleściła leżącą na ziemi gazetą. - Nawet The Times cię już irytuje.
- Bo piszą głupoty. - Przekrzywiłem lekko głowę. - Wyglądam tragicznie, prawda? - Przetarłem rękawem bluzy lewe oko.
- Nie jest źle. - Podała mi chusteczkę. - To co chcesz zjeść? - Francuska ciągle wracała do tematu związanego z jedzeniem.
- Spaghetti. - Wysmarkałem zatkany nos. - I lody truskawkowo-waniliowe. - Dorzuciłem, gdy ta poderwała się z miękkiego materaca.
- Jasne. - Posłała mi szeroki uśmiech. - Zawołam cię, kiedy wszystko będzie już gotowe.
***
- Więc cię rzuciła, a potem pocałowała Blue? - Uniosła wyregulowaną brew.
- Yhym. - Nawinąłem kłębek makaronu na widelec. - Zabolało. - Wsunąłem sztuciec do ust.
- To na pewno. - Podsunęła mi sok. - Mogłeś powiedzieć wcześniej. Rozstania nigdy nie są przyjemne. - Zajrzała do prawie opustoszałej zamrażarki. Może to moja wina? - zacząłem wpatrywać się w czerwoną, obiadową paćkę Najpierw Sally, potem Tamara, a teraz Noah… Chyba pora przystopować ze związkami, które i tak skończą się czarnym scenariuszem. Meh, życie to ogólnie jakiś nieśmieszny żart. Coś ci nie wyszło? Pozwól, że spadnie na ciebie jeszcze kilka nieszczęść. Zaczyna być ci lepiej? Pora skrzywdzić cię w delikatny, bądź sadystyczny sposób. I tak w kółko i w kółko i w kółko, aż do śmierci.
- Wolałem przeżyć to sam. - Wyrwałem się z pułapki milczenia. - Nie lubię rozmawiać o emocjach. - Potarłem blade policzki.
- Nauczysz się jeszcze. - Strzeliła knykciami. - Są i lody. - Zaprezentowała zmrożone na kość pudełko.
- Na które trochę poczekamy. - Odepchnąłem od siebie ubrudzony talerz. - Starczy mi.
- Zostawię ci na później. - Wykrzywiłem usta w niewielkim grymasie. - Psom przydałby się spacer. Może przejdziemy się po okolicy? Jest ładna pogoda. - Spojrzała na leżącą pod stołem sukę.
- Nie mam siły. - Skryłem twarz w objęciach szarego kaptura. - Jutro? - Brunetka zmarszczyła uroczo nos.
- Dzisiaj. - Nie odpuszczała. - Pójdę z tobą więc będziesz miał siły.
- Maddie… - Spojrzałem błagalnie w jej rozszerzone źrenice. - Nie dam rady. - Żałośnie stęknąłem.
- Dzisiaj. - Uparła się jak wół. - Ubieraj się. Idę po smycze i szelki.

Noah?
405 

Od Blue cd. Noah

- Możecie przestać badać sobie migdałki, czy nie? - Warknęłam na Adama, który już na stałe przyssał się do twarzy Ronana.
A miał być normalny wieczór, podczas którego mieliśmy oglądać film. Nie. Adam musiał ogarnąć, że jego cud-chłopiec jest z nami i teraz obrzydzili mi “Iluzję 2”. Nie żeby coś, ale w przypadku drugiej części wystarczyła mi Lulu.
- Niech pomyślę… Nie. - A to świnia.
- Noah słońce, odsuń laptopa, ja tu robię dywersję. - Zatarłam ręce.
- Ale Atlas! - Popatrzyła na mnie błagalnie.
- Chcesz odzyskać Poduszkę, czy nie? - Uniosłam brew.
Nie mogłam z tym dyskutować, więc niechętnie zatrzymała film i odstawiła laptopa. W tym czasie wskoczyłam na Adama wbijając swoje łokcie w jego boki. Usłyszałam tylko zaskoczone westchnięcie Noah i ciężkie sapnięcie Ro. W końcu ponad pięćdziesiąt kilo żywej wagi zwaliło się na jego chłopaka, który i tak leżał na nim.
- Cholero piekielna, pogięło cię? Chcesz mi udusić chłopaka?!
- Przeżyje. - Z meandrów pamięci wygrzebałam, jak pociągnąć za sobą Adama. Co prawda oznaczało to, że to mnie przygniecie, ale co tam. Owinęłam go ciaśniej rękami i szarpnęłam się do tyłu. Całe szczęście nie był na to przygotowany i polecieliśmy do tyłu, a później zepchnęłam go na podłogę. W tym czasie Noah wykorzystała wolne miejsce i usadziła się na kolanach Ronana. Poprawiłam rozwichrzone włosy i otrzepałam ręce.
- Następnym razem nie przygniatajcie mnie do łóżka. We dwoje. Samego Adama zniosę. - Ronan podał Noah brokatową kulę śnieżną i zaczął robić jej warkoczyki. Prychnęłam.
- Ja naprawdę nie chcę wiedzieć, co was kręci w łóżku. - Pokręciłam głową. - Wystarczy, że jeśli jesteście tu, to słyszę niektóre słowa. I tak, to nie jest moje marzenie.
- Przestań! - Noah zatkała uszy. - Przypomina mi się jak Adam krzyczy “Ronan”! Nie chcę tego pamiętać!
- Nikt nie kazał ci się przenosić. - Adam siadł na łóżku. - Poza tym, jeśli się nudzisz, możesz dołączyć…
- Nie. - Ronan posłał nam karcące spojrzenie. - Wystarczy mi jeden amator uniesień seksualnych na raz.
- Ojej, powiem Ganseyowi, żeby przestał się wam pchać do łóżka - rzuciłam.
- To się pcha? Mógł powiedzieć, że jest chętny…
- Czy ja nie wyrażam się jasno? - Ronan schował twarz w dłoniach, a potem spojrzał na Adama. - Bo nie będzie wiązania.
- Słyszysz, Jane? Zero towarzystwa - odparł jego chłopak, automatycznie podpisując kapitulacje. - Nie mogę się z nim kłócić, gdy ma w ręku wszystkie asy.
- Asy to bardzo dobre stwierdzenie - zaśmiałam się. - Dobra! Dawać mi moje ciasteczko Jacka!
***
- Myślisz, że dziś też będzie coś słychać? - Popatrzyłam na dziewczynę, kiedy nasze dwa kochasie udały się na spoczynek. Teoretyczny. Mocno wątpiłam, żeby spali.
- Nie. Dałyśmy im do zrozumienia, że mają być ciszej. - Noah ciągle bawiła się kulą śnieżną, którą zostawił nam Ro. Ewentualnie zapomniał jej odstawić.
- O ile buteleczek brokatu zakład, że Adam będzie się darł specjalnie głośniej? - Uniosłam brew.
- Hmmm… trzy? - Fioletowowłosa popatrzyła na swoją kolekcję (tą w zasięgu jej rąk). - Biały, złoty i niebieski.
- Okej. - Uśmiechnęłam się. - Czyli nie możemy spać, żeby sprawdzić.
- Dam radę. - Noah rozsiadła się wygodniej. - Co oglądamy?
- Nie wiem? - Wzięłam laptopa. - Słodkie, nie wymagające użycia mózgu, na rozluźnienie?
- Wracamy do słodkiej waty cukrowej? - Klasnęła w dłonie.
- Jestem za!
***
- Nie mogę uwierzyć, że masz trzy buteleczki brokatu MOIM KOSZTEM. - Noah nieporadnie próbowała wcisnąć w siebie śniadanie pod czujnym okiem Ronana. - Jak mogłaś!
- Jak NIE mogłam? - Puściłam jej oczko. - Darmowy brokat, to najlepszy brokat!
- Nie lubię cię! - Wystawiła mi język, a potem zjadła kolejny kęs kanapki.
- Co tym razem? - Ro ziewnął, ale z gracją, zasłaniając usta.
- Założyłyśmy się, czy Adam znowu będzie hm…
- Prezentował swoje odczucia za pomocą głosu. - Ronan potargał swoje włosy. - Taaaaak. Innymi słowy, czy będzie krzyczał moje imię.
- Dobrze, że twoje. - Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. - A nie na przykład moje.
- Jaaaasne. - Amorek zjadł kolejną łyżkę płatków. Taki niewinny, taki niedomyślny…
- Nie ważne. - Zjadłam do końca swoje jajko. - Mam dziś robotę, do której nie mogę się spóźnić. Ktoś zaproponuje podwózkę, czy mam zmusić?
- Jak zjemy, to mogę was zawieźć. - Przeciągnął się Ro. - O ile wiem, kawiarnia czeka.
- Tak, tak. - Noah w końcu zjadła wszystko. - Praca. Trzeba z czegoś żyć.
- Niestety. - Pokiwałam głową. - Z każdym dniem w tej pracy coraz mniej lubię ludzi.
- Nawet nic nie mów. - Noah objęła mnie ramieniem. - Idziemy Podusiu! Praca czeka!
- Zatem zapraszam na parking! - Ronan popchnął nas w stronę wyjścia. - I na obiad, kiedykolwiek kończycie. Dzisiaj Nico znowu kombinuje w kuchni, więc…
- Jak się potrujemy, miło było cię znać Noah Blake. - Teatralnym gestem ołożyłam jej dłoń na ramieniu. - Jego mniej, bo jest terrorystą.
- Dla waszego dobra. - Pacnął nas po głowach. - Wsiadać i zapinać pasy.

Noah? Możesz odzyskać broookat… jeśli chcesz.
726 słów

2.12.2020

Od Noah cd Blue

Wróciłyśmy do mojego pokoju, gdzie ku mojej cichej rozpaczy trwała już regularna wojna pomiędzy lisami i Klio. Oczywiście można się tego było spodziewać. Całe to towarzystwo zawsze się tak  bawiło, ale kiedy szalały na dworze mniej cierpiały na tym moje rzeczy. Jak na przykład teraz jedna ze szklanych, brokatowych kul, którą Flair strąciła przebiegając po półce. Na szczęście uratował ją dywan na ziemi. Westchnęłam cicho i odstawiłam miski na biurku, żeby podnieść ozdobę i ustawić ją na miejscu, a w międzyczasie Blue otworzyła pierwszą paczkę przekąsek. Szelest foliowego opakowania uspokoił trzy małe kulki, a nawet obudził drzemiącą dotąd grzecznie Lunę. Tyle, że teraz obserwowały nas cztery pary oczu, które nigdy nie jadły.
- Nie można żebrać. - Przypomniałam im, otwierając inną paczkę, ale wszystkie futra zgodnie miały mnie pod ogonem. - Idźcie do siebie. - Dorzuciłam, co akurat dotarło chociaż do Lu. Kochany kundel. - To co oglądamy?
- A czy to ważne? - Blue odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Ty zajmij się żarciem, a ja nam coś znajdę. - Oznajmiła, podając mi miskę wypełnioną żelkami.
Przejęłam od niej naczynie, odstawiając je na łóżko, a Blue w tym czasie zgarnęła z biurka laptopa i włączyła go.
- Jakie masz hasło?  - Usiadła na blacie.
- Nie ma tak łatwo. Zgadnij. - Zaśmiałam się.
Blue potrzebowała dwóch prób. Najwyraźniej albo znała mnie aż tak dobrze, albo jestem beznadziejna w hasła. Albo oba.
- Jezu, jaki ten komputer jest wolny. - Blue zaczęła stukać otwartą dłonią w obudowę ekranu. - No działaaaaaj!
- Musi zastanowić się, czy mu się to opłaca. - Zażartowałam, wciskając paluszki do wyszczerbionego kubka, który dostałam kiedyś od Sama.
- Oczywiście, że mu się opłaca! Będą w nim ciacha!
***
- Naprawdę nie musicie mnie non stop pilnować. - Westchnęłam, gdy w drzwiach mojego pokoju stanął Ro. - Już mi lepiej! Słowo harcerza.
- Nie byłaś nigdy w harcerstwie. - Przypomniał mi Ronan, wchodząc do środka.
- Więc słowo ducha!
Tym razem otrzymałam tylko spojrzenie z rodzaju tych mówiących "i tak ci nie wierzę". Okej, cieszyłam się, że mogę spędzać z Poduszką więcej czasu, ale zachowywał się jakbym była małym dzieckiem! Pilnował, żebym brała leki, zmuszał do jedzenia co najmniej trzech normalnych posiłków dziennie, a jeśli nocował akurat u Adama potrafił nawet wpaść wieczorem tylko po to, by kazać mi iść już spać.
- Chcesz pooglądać z nami ciacha? - Blue przeniosła wzrok z ekranu na przyjaciela.
- A co oglądacie? - Ro wczołgał się na łóżko między mnie, a Blue.
- Nie wiem, włączyło się, więc leci. - Szatynka wzruszyła ramionami, wracając wzrokiem do twarzy brazylijskiego youtubera. - Nie rozumiemy nawet co mówi, ale jest uroczy, seksowny i ma tęczowe włosy, więc to nieistotne.
- Może pofarbujemy tak Noah? - Ro zjadł żelka. - Zarosłaś. - Spojrzał na mnie.
Faktycznie, nie pamiętam kiedy ostatnio robiłam coś z włosami.
- Jutro. - Zadecydowała Blue po tym, jak uważnie zmierzyła mnie wzrokiem. - Dziś ciacho.
- Ktoś mówił o mnie? - Drzwi pokoju znów się otworzyły. Tym razem stał w nich Adam. - Cześć Aniołku. - Uśmiechnął się do swojego chłopaka. - Miałem przeczucie, że cię tu znajdę.
- Dobre przeczucie, mam nadzieję. - Ro zastanowił się jak zrobić obok siebie miejsce dla Mikaelsona.
- Miałem nadzieję, że będziesz sam… - Japończyk zamknął za sobą drzwi i podszedł do łóżka, po czym delikatnie na nie wskoczył, lądując na Ronanie.

Blue? Ronan przyszedł
511 słów

2.10.2020

Od Blue cd. Noah

- Popilnuj dzisiaj Noah, proszę? - Szczenięce oczy Ronana były nie do pokonania.
- Wiesz, że ona raczej już nie będzie tego próbować? - Uniosłam brwi. - Wróciła z farmy, jest w miarę okej, ciągle jest pod czyjąś opieką. No i jest osłabiona. Do tego Leo chyba leci na nasze ciasteczko…
- W sensie Gansey? - Zmarszczył brwi blondyn. - To przegrana sprawa. - Zaśmiał się. - Nie ważne. Popilnuj jej, proszę Blue.
- Chodzi o Adama? - Zagadnęłam. Ciągle nie był w najlepszej kondycji.
- Tak. - Oparł się ociężale o drzwi boksu Kaliope. - Wiem… że coś w nim siedzi, ale on woli milczeć. - Odwrócił głowę w bok. - A ja nie mam prawa pytać. Nie mam prawa do niczego.
Podeszłam do niego i przytuliłam go. Zawsze martwił się za bardzo. Nawet nie wiem, czy już odreagował niedawną sytuację. Ale mnie też nie chciał martwić. Powinnam o tym pogadać z Ganseyem… wydają się dobrze dogadywać.
 - Popilnuję jej. - Potargałam mu włosy. - Ale mam dobrą radę: pomartw się o siebie, co Amorku?
- Pomyślę o tym. - Uśmiechnął się lekko i wyszedł ze stajni.
***
- Cześć szalona. - Stanęłam w drzwiach pokoju Noah z całą siatą słodyczy, słonych przekąsek i paru mrożonek. - Gotowa na kolejne szalone popołudnie?
- Czy ty nie masz dzisiaj pracy? - Uniosła brwi fioletowowłosa.
- Nie, dzisiaj środa, dzisiaj miałam poranną zmianę, a dobrze wiesz, jakie są poranne zmiany w barze. - Uśmiechnęłam się. - Niiiiic nie robię. Za to możemy teraz nawpierniczać się niezdrowego żarcia i obejrzeć jakieś ciacha.
- Gdzie Klio? - Dziewczyna założyła ręce. - Bez niej cię nie wpuszczę.
Zaśmiałam się cicho i wręczyłam siatki dziewczynie, po czym wróciłam do pokoju po psa. Suczka była przeszczęśliwa i gdy tylko wpadła do pokoju dziewczyny, od razu przywitała się z lisami i samą lokatorką. Ja z kolei zajęłam się rozpakowywaniem siatki, żeby dobrać się do żarcia. Kiedy wszystko było wyjęte i położone na stół, popatrzyłam na boki i z zacięciem oznajmiłam:
- Idziemy do kuchni po miski.
- Co? Po co? - Zdziwiła się dziewczyna.
- Lubię mieć żelki w miskach, żeby nie szeleścić. - Zamyśliłam się. - No i potrzebujemy szklanek na picie. Chodź!
Pociągnęłam ją za rękę i uważając, by żadne ze zwierząt nie uciekło, zamknęłam drzwi. Potem ruszyłam do pomieszczenia, które było naszym celem.
- A teraz się przyznaj, że Ronan kazał ci mnie pilnować. - Dziewczyna położyła dłonie na bokach.
- Czy to kogokolwiek jeszcze dziwi? - Westchnęłam, kiedy szklanki kolejny raz umykały mojemu wzrokowi. - Masz Poduchę, która martwi się o wszystkich, tylko nie siebie.
- Nie mogę powiedzieć, że to złe, ale to jest też męczące. - Przewróciła oczami.
- Było nie odpierdalać akcji z samobójstwem. - Namierzyłam szklanki. - Teraz będziesz miała go na głowie. Ciągle.
- Ty też tak masz? - Fioletowowłosa wzięła kilka misek na przekąski. - W sensie nie, że sytuacja wyjściowa jest taka sama, ale... wiesz.
- Tak, nade mną Ronan też się trzęsie. - Parsknęłam śmiechem. - Tylko mniej. No ale mi się nie zdarzyło celowo się uszkodzić.
- Myślisz, że gdybym go do siebie zniechęciła… - Zaczęła.
- ...to byś miała jeszcze większe cenzurowanie. - Uniosłam lekko kącik ust. - Z nim nie jest tak łatwo jak z Leo.
- Uparta Poduszka. - Westchnęła kolejny raz. - Chodźmy do mnie do pokoju. Potrzebuję tego cukru i soli, które tam są.
- No i zaczynasz mówić z sensem. - Wzięłam ją pod rękę. - Ruszajmy ku żarciu!

Noah? Żarełko? Może brokat?
514 słów

Od Ronana cd. Noah

- Mam… przytrzymać Leo z dala? - Zdziwiłem się, kiedy Sam poprosił mnie o tą niecodzienną prośbę.
- Tak. Ja sam nie jestem w stanie tego zrobić. - Potarł oczy. - Poza tym… przekonałem lekarza, żeby zabrać ją do Teksasu do jej lekarza prowadzącego, więc to tylko kilka dni. A potem coś się wymyśli.
- Jeśli ma to jej pomóc, to nie mogę protestować. - Upiłem łyk napoju, który znajdował się w kubku. - Załatwię coś. Ale właściwie czemu?
- Jeszcze nie wiem. Ale jak się dowiem, to ty pewnie też.
- Powinienem się wcześniej domyślić. - Skrzywiłem się.
- Nie dałaby ci. - Parsknął śmiechem.
- Też prawda. Więc zabierasz ją do domu?
- Tak. - Pokiwał głową. - To powinno trochę pomóc.
- Przejmę ją, jak wrócicie. - Ruszyliśmy do sali Noah, kiedy Sam dostał swoją kawę.
- Lepiej zajmij się swoim chłopakiem. - Upił łyk napoju. - Mówię poważnie. Podobno ją znalazł.
- Damy radę. - Lekko uniosłem kącik ust. - Wszystko jest w miarę okej, prawda?
- W miarę to dobrze powiedziane. - Uśmiechnął się. - Zapraszam.
***
- Masz grzecznie brać leki, jeść trzy posiłki dziennie, spać minimum sześć godzin i dzwonić do mnie w niedzielę przed południem, jasne? - Wypuściłem z objęć Jeżozwierza i potargałem jej włosy.
- Aż trzy? - jęknęła. Miała nieco lepszy humor. - Terrorysta.
- Jak nie, Sam do mnie zadzwoni i zabiorę ci brokat. - Założyłem ręce.
- Terrorysta - mruknęła, a potem przytuliła Blue. - Nie daj mu zabrać brokatu.
- Zależy czy będziesz grzeczna Blake. - Uniosła lekko brew. - Pamiętaj, że to ja dostaję twój brokat.
- Przynajmniej będzie w dobrych rękach - westchnęła i włożyła lisy na tylne siedzenie. - Pomachajcie ode mnie Adamowi jak już się obudzi.
- Jasne. - Potem wsiadła do samochodu i wpatrywała się w nas przez szybę.
- Miło było cię poznać. - Sam uścisnął mi rękę. - Chociaż szkoda, że w taki sposób.
- Mi też. Jak ją odwiedzisz, to możesz też odwiedzić mnie. - Uniosłem lekko kącik ust. - I nie uwierz w kłamstwa, że nie potrafi zjeść trzech posiłków dziennie. Potrafi. Tylko muszą być małe porcje.
- Zapamiętam. - Potem pomachał Blue i wsiadł za kierownicę.
Kiedy już pojechali, Blue przeciągle westchnęła, pociągnęła nosem i oklapła.
- Dajesz radę? - zapytała cicho.
- Daję. - Przymknąłem oczy. - Idź się wyżyj. Potrzebujesz tego.
- Ty też. - I odeszła.
Ja z kolei ruszyłem do pokoju Adama.
***
- Hej Jeżozwierzu. - Wpakowałem się do pokoju Noah, kiedy był tam jeszcze Sam. - Hej bracie Jeżozwierza. Jakkolwiek samolubnie to nie zabrzmi, cieszę się, że już wróciłaś.
- Poduszka! - Blake od razu się do mnie przytuliła, a potem wskazała na półkę. - Brokat! Jadłam grzecznie i nawet spałam, bo on mnie zmuszał! - Wskazała na Sama, który lekko się uśmiechnął.
- Nie kłamie, ale wiem, że nie spała, tylko leżała. - Pokręcił głową.
- Ten jeden raz. - Podałem jej kulę z brokatem. - Jak tam Tester?
- Lepiej, miałam trochę czasu, żeby z nim popracować. - Potrząsnęła kulą. - Przywitaj się z kluską, gdzieś tu łazi.
Jak na zawołanie przy mojej nodze pojawił się szczeniak i oparł się o moją łydkę. Z uśmiechem kucnąłem obok i pogłaskałem młodą po pysku.
- Hej śliczna. - Uśmiechnąłem się. - A gdzie Flair i Dot?
- Właśnie miałem po nie iść - rzucił Sam. - Chcesz mi pomóc?
- Jasne. - Podniosłem się. - Leć do Blue, też chce się z tobą przywitać, a pada po dwunastogodzinnej zmianie.
- Uuuuu! LECĘ PIĘKNA! - I już jej nie było.
- Chyba poprawiłeś jej nieco humor - zaśmiał się Sam.
- Mam nadzieję. - Ruszyliśmy do samochodu. - Wiem, że pewnie długo nie będzie okej, ale jest lepiej?
- Tak. - Pokiwał głową. - Ale nieco martwię się o… Leonarda.
- Dziś go tu nie ma. Jest u siebie w domu. Ciągle jest coś nie tak?
- Noah sama powinna ci powiedzieć - westchnął ciężko i otworzył drzwi. - Proszę, Dot i Flair.
Podzieliliśmy się lisami na pół (czyli po jednym na głowę, oczywiście) i wróciliśmy do akademika. Noah już siedziała w pokoju z brokatową kulą śnieżną.
- Blue chce spać - obwieściła i potrząsnęła kulą. - Wypuście je jak zamkniecie drzwi.
- A ty? - Dźgnął ją Sam.
- Ona jest na brokatowym haju. - Machnąłem ręką. - Zostaw ją na razie.
- No dobra - zaśmiał się. - Zamknijmy drzwi.
***
- A Adam nie będzie się czepiał, że zabieram mu czas? - Noah oderwała się na chwilę od filmiku.
- Gra dzisiaj z Nico w gry wideo. - Popatałem ją po głowie. - Mają mini turniej jakiejś zręcznościówki, czy coś.
- Okej. - Wróciła do pozycji “moja Poduszka”. - Ale jadłam dziś kolację, wiesz?
- Tak wiem, Sam mi mówił - zaśmiałem się. - Mam jednak inne pytanie.
- Mhm. - Popatrzyła na kulę śnieżną.
- Coś się zmienia, czy…?

Noah? Jak uważasz?
694 słowa

2.09.2020

Od Noah cd Blue

Coraz więcej ludzi. Skąd oni się w ogóle biorą?
Tym razem człowiekiem, z którym musiałam wejść w interakcję była niższa ode mnie szatynka, której towarzyszył mały, rudy pies, obecnie próbujący przywitać się z Flair. Mogłam jedynie życzyć mu powodzenia w ucieczce, gdy szarej kulce skończy się cierpliwość.
Zaprowadziłam Blue do jej pokoju, a korzystając z faktu, że przyjaciółka Poduszki została przydzielona do pokoju obok mojego, zostawiłam lisy w ich klatce. Jane stwierdziła natomiast, że zabierze swojego rudzielca na spacer przy okazji naszej małej wycieczki krajoznawczej.
- Masz konia? - spytałam, patrząc jak Blue przekręca klucz w drzwiach swojego pokoju.
- Kaliope. - Schowała klucz do kieszeni spodni. - Powinna już być w stajni.
- Okej, więc możemy zacząć od stajni. Tędy.
Korzystając z faktu, że byłyśmy właśnie w budynku przeznaczonym dla uczniów akademii, pokazałam szatynce jak trafić do kuchni i stołówki. Potem poszłyśmy już prosto do prywatnej stajni, w której dziewczyna błyskawicznie odnalazła swojego wierzchowca. Przywitała się z bułaną klaczą przypominającą nieco luzytana, choć nie znałam się na rasach koni wykorzystywanych w jeździectwie klasycznym na tyle dobrze, by być w stanie stwierdzić to na pewno.
Kilka minut później Blue pozbyła się całego zapasu marchewek i kostek cukru, który miała przy sobie, więc ruszyłyśmy dalej. Pokazałam dziewczynie stanowiska służące do czyszczenia wierzchowców.
 - Mają tu też te fancy lampy, sprawiające, że jednocześnie to końskie solarium. - Wskazałam na sufit, pod którym wisiały wspomniane urządzenia.
Mina szatynki sugerowała, że nie miała pojęcia po co koniom solarium, ale jednocześnie dawało jej to wrażenie, że stajnia jest bardzo profesjonalna. Po części ją rozumiałam. Mnóstwo rzeczy w całej akademii krzyczało wręcz “luksus”, choć bez co najmniej połowy z nich można byłoby normalnie żyć. Kolejnym punktem wycieczki była siodlarnia, gdzie Blue odnalazła szafkę przeznaczoną na sprzęt jej konia. Potem zostały nam tylko obiekty na zewnątrz. Najbliżej stajni były lonżownik i karuzela, więc to właśnie tam poszłyśmy najpierw. Następnie zaprowadziłam Blue na zewnętrzny parkur do skoków i czworobok do ujeżdżania, ale trudno było powiedzieć co było czym, bo oba były przykryte warstwą świeżego śniegu, w którym postanowiłam poszaleć jej suka, zostawiając na gładkiej dotąd powierzchni ślady łap.
Potem pokazałam szatynce kryte hale, ale weszłyśmy tylko na tą skokową, bo na ujeżdżalni trwały jeszcze zajęcia. W końcu była zima i nikomu nie chciało się robić treningów na dworze, przymarzając dupą do siodła, kiedy pod ręką było miejsce chroniące przed śniegiem i lodowatym wiatrem.
Zostały nam jeszcze tylko pastwiska, do których trzeba było jeszcze kawałek dojść. Rozmawiając z dziewczyną przez ten czas doszłam do wniosku, że może być nawet fajna. Szok, nie? Przyjaciółka Poduszki była drugą po samym Ronanie osobą, którą tu polubiłam.
- Poza tym na polach i lasach w okolicy można znaleźć kilka fajnych szlaków na wyjazdy w teren. - Dodałam na koniec naszej wycieczki.
***
- I w skrócie to właśnie tak się poznałyśmy. - Podsumowała Blue, odkrawając widelcem kawałek naleśnika z nutellą, leżącego przed nią na talerzu. - Potem było jeszcze trochę brokatu…
- Naprawdę dużo brokatu. - Poprawiłam ją.
- Racja, dużo brokatu. I sporo bajek oglądanych po nocach. - Dodała.
Gansey roześmiał się, najwyraźniej rozbawiony wizją Blue i mnie obsypujących się nawzajem brokatem lub oglądających Frozen o 3 nad ranem. Nawet Ro się uśmiechnął, choć siedział z nami głównie po to, żeby przypilnować bym zjadła śniadanie, bo Adam zniknął już jakiś czas temu, twierdząc, że musi się przebrać na jazdę.

Blue?
539 słów

2.07.2020

Od Ronana cd. Leonarda

- Prosiiiiimy! - Komitywa Nico i Adama była mi bardzo nie na rękę. Westchnąłem cierpiętniczo i wysiadłem z samochodu, żeby zaraz ruszyć do cukierni po “coś słodkiego”. Nico miał mieć niedługo urodziny, więc stwierdziliśmy z Adamem, że uszczęśliwimy dzieciaka. Dlatego byliśmy dzisiaj na torze rolkowym, w salonie z grami wideo, księgarni, sklepie artystycznym, a teraz wysyłali mnie na zakupy. Potem mieliśmy wrócić do domu i robić rzeczy. Prawdopodobnie związane z obsesją młodego na punkcie Dance Revolution, więc… Panie, bądź łaskaw.
- Poduszka! - Tego się nie spodziewałem. - Wybawiciel!
- Cześć Amorku! - Blue i Noah omotały mnie swoimi rękami i siłą zaciągnęły do stolika. - Ratuj mnie przed tym jebanym bucem, albo obiecuję, że ktoś tu padnie martwy i nie będzie to Noah!
- Nie kazałem ci iść z nimi do kina - zauważyłem.
- Miałam zostawić biedną Noah na pastwę księcia, w życiu - parsknęła. - Solidarność jajników, czy coś. Ale nie wiedziałam, że ten imbecyl nie rozumie słowa nie! I próbuje wcisnąć się w nasz brokatowy handel!
Popatrzyłem na Noah, która nic sobie z tego nie robiąc wisiała na moim ramieniu. O ile kradła czas Adamowi, chyba nic jej nie przeszkadzało. No prawie nic.
- Podbródek wyżej kochanie. - Uniosłem kącik ust.
- Ciebie też miło widzieć. Może tęczowego gofra? - Postawił tacę na stole.
- Nie, ja tu tylko po prowiant dla siebie, Nico i Adama. - Uniosłem dłoń. - One mnie tylko zaatakowały. - Popatrzyłem w kartę. - I znam miejsca, gdzie gofry są tańsze.
- I lepsze. - Blue nieufnie patrzyła na talerzyk. - Zapłaciłeś za to mości książę?
- Tak? - Uniósł brew.
- Czyli to należy do ciebie, tak teoretycznie? - Wyciągnęła lekko głowę.
- Tak teoretycznie. - Pokiwał powoli głową.
- Okej, nie lubię marnować żarcia, ale nie zostawiłeś mi wyboru. - Szatynka wzięła gofra i wpakowała go w twarz zdziwionego Windsora. - Jeśli kobieta mówi nie, uszanuj to. Następnym razem to może nie być gofr z bitą śmietaną. Ro, słońce, kupuj co masz kupić i odwieź mnie do akademii.
Popatrzyłem na nią z wyrzutem. Oczywiście zbyła go wzruszeniem ramion i wyjściem z cukierni.
- Przepraszam, Blue jest… impulsywna - westchnąłem. - Jakoś to załatwimy, ale teraz serio nie mogę…
- Mi tam się podoba. - Noah z zadowoleniem powtórzyła ruch szatynki. - Do twarzy ci w tęczy. - I pobiegła za Blue. Pięknie. Teraz będę musiał jechać do akademii…
- Chyba rozumiem czemu masz chłopaka Chainsaw. - Leo dystyngowanie wziął serwetkę i otarł sobie twarz. - Mniej problemów.
- Możliwe. - Podałem mu kolejną. - Jakoś to… rozwiążemy, ale teraz serio muszę kupić słodycze, bo Adam będzie niepocieszony. Szczególnie, że do samochodu wpadły jeszcze Blue i Noah.
- Okej. - Wziął głęboki wdech i nawet się uśmiechnął. - To tylko bita śmietana na twarzy.
Oddałem grymas i w końcu ruszyłem do lady. Trzeba kupić coś ekstra, bo inaczej Adam mi nie wybaczy…
***
Listopad był chłodny w tym roku, albo to wina mojego samopoczucia. Nie sądziłem, że tak bardzo będzie mi brakować Ganseya, naprawdę. Poleciał tylko na parę dni z Leonardem na inny kontynent. Gadaliśmy nawet kilka razy przez Skype’a. Chyba powinienem z nim pogadać. Ale nie teraz. Teraz siedziałem z Gin na lotnisku i czekałem na samolot z Londynu. W końcu książę wracał do Ameryki. Nie wiedziałem za bardzo co się działo, bo Gans nie był skory do zwierzeń, ale… to chyba lepiej dla wszystkich.
- O, idzie szkarada. - Gin jak zawsze była czarująca.
- Jakim cudem wy jesteście rodzeństwem? - Uniosłem rozbawiony brew.
- Połowa genów w jedną, połowa w drugą. - Uśmiechnęła się uroczo. - Chodźmy, bo te debile nas nie widzą.
Pokręciłem głową i ruszyłem za dziewczyną. Chociaż zaprzeczała temu solennie, rzuciła się bratu na szyję. Podszedłem więc do Leo.
- I jak wycieczka do domu? - Uniosłem lekko kącik ust.
- Nie najgorzej, ale ty wyglądasz strasznie - zauważył. - Adam nie daje ci spać?
- Każdy miewa gorsze dni Windsor. - Przeczesałem włosy. - Chodźcie. Odwiozę was do domu. Powinniście się wyspać.
- To tyczy się też ciebie Greywarenie. - Gansey oparł na mnie swój ciężar ciała. - Wyglądasz jak trup.
- Pogadamy o tym później. - Uśmiechnąłem się. - No już, do samochodu.

Leo? Jak wyjazd do Anglii?
629 słów

2.06.2020

Od Noah cd Leonarda

- Kelpie. Chyba… - Wyjrzałam przez okno.
W Teksasie była suka kelpie. Czekoladowa, mała, zwinna. Uwielbiałam oglądać ją przy pracy. Świetny pies, doskonale radził sobie z bydłem.
Na wystawie nie zabawiliśmy jakoś specjalnie długo. Za to w drodze powrotnej Leo uparł się, by pojechać na jakiś fast food. Pomimo moich protestów. Czy on kiedyś zacznie mnie słuchać? Nawet Ro potrafił uszanować moje nie, i od czasu do czasu odpuścić mi jakiś posiłek. No i nie wymagał jedzenia pięciu posiłków dziennie.
Czułam się źle z tym, ile zjadłam. Wiedziałam, że nie powinnam tyle jeść, ba, nie byłam nawet głodna. Ale do Leo nie docierały logiczne argumenty. Na szczęście odwiózł mnie do akademika. Jeszcze chwila i będę mogła zwrócić tą obrzydliwie wielką porcję jedzenia, którą we mnie wmusił. Odjechał, a ja weszłam do budynku, kierując się do swojego pokoju.
***
Została tylko jedna sprawa do zamknięcia. Leo. Spojrzałam na ekran telefonu, po raz tysięczny chyba czytając wiadomość, którą przed chwilą wysłałam. „Musimy porozmawiać, jesteś w akademii?”. Cisza. Odłożyłam telefon, aby po kilku sekundach znów wziąć go do ręki i sprawdzić czy Leo odpisał. Nie odpisał. Jeszcze raz zostawiłam urządzenie w spokoju, tym razem wstając i nerwowym krokiem robiąc kilka niewielkich kółek po pokoju.
Ciche buczenie poinformowało mnie o nowej wiadomości. Natychmiast zawróciłam, wracając po komórkę. „Właśnie wróciłem z zajęć, jestem w stajni”. Tym razem wepchnęłam urządzenie do kieszeni.
- Dasz radę, Noah – rzuciłam do swojego odbicia w lustrze.
Kilka minut później dotarłam pod drzwi stajni przeznaczonej dla prywatnych koni. Obejrzałam się za siebie, choć wiedziałam, że odwrót nie wchodził w grę. I tak odkładałam to tak długo jak to możliwe. Poza tym, Leonard właśnie mnie zauważył. Przywołałam na twarz coś co miało być uśmiechem i podeszłam do stojącego obok swojego boksu Attacka.
- Jak było na treningu? – pogłaskałam ogiera po szyi.
Jasne… odkładaj to, co nieuniknione jeszcze bardziej.
- Nie było cię – Leo zaczął spokojnie czyścić swojego wierzchowca.
- Nie czułam się najlepiej – przyznałam. – Ale już mi przeszło – kłamstwo. Byłam jakiś milion razy bardziej zdenerwowana niż jeszcze dwie godziny temu.
- Mówiłaś, że chcesz porozmawiać… coś się stało? – w jego głosie można było usłyszeć nutkę zmartwienia.
- Właściwie to tak – wzięłam głęboki wdech, starając się ułożyć to, co chciałam powiedzieć w sensowne zdanie. – Ostatnio sporo myślałam… o nas… i… chcę to zakończyć - powiedziałam wreszcie. – Przepraszam, ale… już cię nie kocham.
Leonard na kilka sekund przerwał szczotkowanie grzbietu Attacka, jakby potrzebował tej chwili na upewnienie się, że nie żartowałam. Nie dało się też nie zauważyć, iż moje słowa sprawił mu ogromny ból, co z kolei sprawiło, że moje serce poddało się i rozsypało w drobny mak. Naprawdę miałam nadzieję, że uda mi się to skończyć bezboleśnie… Głupia, naiwna Noah. Zawsze tylko wszystkich ranię.
- Leo… naprawdę przepraszam… - próbowałam za wszelką cenę powstrzymać drżenie głosu. – Tak będzie lepiej.. dla nas obojga. Błagam, wybacz mi…
Albo znienawidź… będzie ci łatwiej… Tylko… powiedz coś.
Ale jedyne co usłyszałam to ciche rżenie gniadego ogiera. Przez ułamek sekundy chciałam powiedzieć coś jeszcze, cokolwiek, byleby szatyn zareagował, jednak ostatecznie tylko odwróciłam się i wyszłam udając, że wszystko jest w porządku. W końcu uciekanie i kłamstwa to jedyne co potrafiłam.
Nie jestem pewna czy zrobiłam to by przekonać Leo, że nie żartuję, ale widząc przechodzącą obok stajni Blue, złapałam ją za rękę i przyciągnęłam do siebie. Zanim zdążyłam się zastanowić złączyłam nasze usta w pocałunku, który ku mojemu zdziwieniu szatynka odwzajemniła, przysuwając mnie jeszcze bliżej za talię. Kiedy odsunęłyśmy się od siebie, by złapać powietrze jeszcze przez kilka sekund patrzyłyśmy sobie w oczy. Pierwszy raz od kilku dni poczułam jak cały towarzyszący mi stres opada.
- Cóż, to o wiele milsze niż cześć… - jedno musiałam przyznać, Blue znacznie lepiej niż ja potrafiła panować nad mięśniami twarzy. Jej mina nie wyrażała nawet cienia zdziwienia.
- Cześć piękna – posłałam jej szeroki uśmiech. – Gdzie tak pędzisz?
- Cześć szalona – odpowiedziała mi w ten sam sposób, przyciągając mnie do siebie, by raz jeszcze musnąć moje usta swoimi. – Przyprowadzić Kaliope z pastwiska. Przejdziesz się ze mną?
- Z tobą nawet na koniec świata – splotłam nasze palce.
- Naprawdę nie mam nic przeciwko takim niespodziankom, ale masz świadomość, że twój chłopak to widział? – Blue przeszła przez ogrodzenie pastwiska, wołając swojego wierzchowca.
- Myślę, że właśnie z nim zerwałam, więc nie masz się o co martwić – obserwowałam jak bułana klacz podchodzi do właścicielki.
- Lubię kiedy nie trzeba się martwić – zaśmiała się lekko, przypinając uwiąz do kantara zwierzęcia.
Otworzyłam jej bramę, a gdy szatynka wyprowadziła konia z pastwiska upewniłam się, że również dokładnie ją zamknęłam. Ganianie stada koni biegających gdzie tylko chcą nie jest najlepszą rozrywką.
- Czemu zabierasz Kaliope?
- Jadę z Sebastianem w teren – Blue zaczekała aż ją dogonię.
- Czy to randka? – podkreśliłam ostatni wyraz.
- Jesteś zazdrosna?
- Może trochę? Z kim będę się całować jak będziesz miała chłopaka? – zrobiłam przesadnie smutną minę.
- Nie będę miała chłopaka. Poza tym nie widzę problemu w małej sesji całowania raz na jakiś czas – puściła do mnie oczko.
- Mi pasuje – pocałowałam ją w policzek. – Bawcie się dobrze.
***
- Jestem tylko zmęczona - skłamałam. Nie tylko. - Poza tym zerwałam z Leo - przyznałam szybko, a po drugiej stronie na chwilę zapadła idealna cisza.
- Gdybyś chciała pogadać zawsze możesz zadzwonić. Do mnie albo do Sary, ona lepiej zna się na zrywaniu z chłopakami.
Uśmiechnęłam się nieznacznie. Wiedziałam, że mogę. Tak jak wiedziałam, że nie zadzwonię. Prawdopodobnie już nigdy. Poczułam jak moje oczy stają się coraz bardziej wilgotne, więc żeby Sam tego nie zauważył przysunęłam do twarzy kubek z parującą kawą.
- Masz wolne, ale i tak pijesz kawę? - zdziwił się. - Kim jesteś i co zrobiłaś z Noah? Prawdziwa Noah nie znosi kawy.
- Porwałam ją, wywiozłam na koniec świata i zmusiłam do pracy po dwanaście godzin dziennie. - Zaczęłam wyjaśniać. - Sporo tego czasu spędzała w kawiarni robiąc kawę, kawę, kawę… Masz pojęcie ile różnych kaw wymyślili ludzie? W końcu musiała pić ją, żeby jakoś funkcjonować i chyba się przyzwyczaiła. I naprawdę musi już lecieć. - Spojrzałam przepraszająco w stronę kamerki laptopa. - Do zobaczenia?
- Do wieczora. - Sam uśmiechnął się, a jakieś zakłócenie sprawiło, że właśnie wtedy obraz zamarzł na chwilę, a potem zniknął.
A ja w końcu mogłam sobie pozwolić na płacz.

1018

2.05.2020

Od Leonarda cd. Ronana

- Planujemy z Noah iść do kina. - Wzruszyłem ramionami. - Do repertuaru weszło „Sekretne życie zwierzaków domowych dwa”. Obiecałem Blake, że pojawimy się na pierwszym seansie.
- Pójdziemy z wami. - Ronan pokazał światu swoje białe zęby.
- Nie potrzebujemy przyzwoitek. - Zmarszczyłem brwi. - To prywatne wyjście. - Próbowałem postawić na swoim.
- A kino to miejsce publiczne. - Strzelił knykciami. - Wyluzuj… I tak każdy płaci za siebie. - Spojrzał w stronę znudzonej Blue.
- Yhym. - Próbowałem opanować swoją złość.
- No dobrze zakochańce. - Mrugnął kilka razy oczami. - Tylko się drażniłem. Róbcie co chcecie. - Wstał z niebieskiego krzesła, gdyż w drzwiach stołówki pojawił się zmęczony popołudniem Adam. Nie zwracając na niego uwagi, wyjąłem z kieszeni wibrujący telefon, który sygnalizował mi, że ktoś próbuje nawiązać niezapowiedziane połączenie. Ojciec - przeczytałem migający na wyświetlaczu napis. Odrzuć - przesunąłem palcem po czerwonej słuchawce.
- Leo? - Fioletowowłosy anioł trącił moje ramię. - Możemy już iść? Chciałabym się zobaczyć z Testerem. Nie widziałam go przed śniadaniem, więc wypada nadrobić zaległości.
- Oczywiście. - Skinąłem głowa. - Przy okazji zobaczę się z Royalem i Attackiem. - Ruszyliśmy w stronę wyjścia.
Zachowując drętwą ciszą, od razu udaliśmy się do ogromnej stajni, która ostatnimi czasy została powiększona o nowe boksy. Uważając na kręcących się niedaleko nas stajennych, podeszliśmy do „mieszkania” (niezadowolonego z naszej wizyty) ogiera.
- To ty uważaj na palce, a ja pójdę po nowe siniaki. - Zażartowałem, pocierając lewe ramię. - Jakbyś czegoś potrzebowała to krzycz.
***
Siedzenie między Blue, a Noah przez bite dwie godziny potrafiło solidnie wymęczyć. Ciągłe śmiechy, szturchańce, rzucanie się popcornem… Do kompletu brakowało jeszcze słynnego brokatu i kolorowego jednorożca. Kręcąc na to wszystko głową, zdecydowałem, że zabiorę je na słodki podwieczorek. Może chociaż przez chwilę się uspokoją, a moja głowa nie rozpadnie się na milion kawałków.
- To na co macie ochotę? - Przepuściłem je w drzwiach.
- Coś na co nas stać. - Nołe usiadła przy pierwszym lepszym stoliku. - Może jakieś gofry? Albo deser lodowy? - Zaczęła przeglądać szare menu.
- Przecież ja stawiam. - Usiadłem naprzeciwko nich. - Byle bez żadnych dziwactw. To świecące się dziadostwo, nie pasuje do każdego jedzenia. - Blue posłała mi krytyczne spojrzenie, które w żaden sposób mnie nie zraniło. Miałem swój rozum i raczej nie zamierzałem go zmieniać.
- Nie masz gustu. - Branwell oparła brodę na otwartej dłoni. - Zresztą jak każdy Brytol. - Próbowała nadepnąć mi na odcisk.
- Tak, tak. - Spojrzałem w spis łakoci. - Tęczowe gofry pasują? - Spojrzałem na zamyśloną Blake.
- Drogie… - Przygryzła dolną wargę. - Nie sądzę…
- Czyli tak. - Wyjąłem z portfela kartę kredytową. - Ty też chcesz? - Zwróciłem się do markotnego kurdupla.
- Nie. - Fuknęła z oburzeniem. - Poradzę sobie sama. - Skrzyżowała nogi.
- Czyli też chcesz. Kobiety. - Nie wchodząc z nią w dalszą rozmowę, udałem się do kas. Przede mną stało kilku ludzi, dlatego na spokojnie mogłem sprawdzić wszystkie wiadomości, które trafiły na mój telefon, kiedy przesiadywaliśmy na filmowym seansie. Czego on chce? - spojrzałem na listę nieodebranych sygnałów. Normalnie przejmował się jak nigdy. Nie chcąc rozmawiać z nim głosowo, napisałem mu krótkiego SMS-a. I weź już nie dzwoń - schowałem iPhone’a do kieszeni.
Po zapłaceniu za trzy porcje jedzenia, prędko wróciłem do naszego stolika, przy którym siedział ktoś jeszcze. Blond loczki, damskie rysy, długie palce… Czyżby to był…
- Podbródek wyżej kochanie. - Tak to ewidentnie Ronan.
- Ciebie też miło widzieć. - Poprawiłem rozczochrane włosy. - Może tęczowego gofra?

Ro?
513

Od Ganseya cd. Leonarda

Chyba następnym razem powinienem lepiej przemyśleć to, na co się zgadzam. Leonard tylko latał po całym Londynie i zachwycał się architekturą. Ugh, jasne, stare budynki może i miały swój urok, ale dla architekta. Albo konserwatora zabytków. Ale nie dla mnie. Żeby nie było, gdy byłem w Rzymie narzekałem jeszcze bardziej. Co prawda historia była ciekawa, ale na kartach książki. Nie byłem fanem zwiedzania. I jeszcze te frytki. Z rybą.
- Zdajesz sobie sprawę, że mam uczulenie na cytrusy? - Uniosłem lekko brew.
- No i? - Książę nie widział w tym chyba problemu.
- Oni polewają te twoje fish&chips właśnie sokiem z cytryny! - Wyrzuciłem ręce w górę. - Jeśli mam gdzieś umrzeć, to na pewno nie na środku Londynu!
- Nie dramatyzuj. - Westchnął tamten.
- Nie dramatyzuję, w końcu nie jestem tobą. - Prychnąłem i stanąłem z założonymi rękami. - Wróćmy do hotelu i po prostu zamówmy coś z restauracji. Coś, co nie zawiera cytryny.
- Jesteś gorszy niż małe dziecko. - Przewrócił oczami.
- I kto to mówi. - Zironizowałem, ale posłusznie ruszyłem za księciem do hotelu.
***
- Myślisz, że zjem naleśniki z nutellą i orzechami laskowymi, lasagne, dwa kawałki mega serowej pizzy i bezę na deser? - Spojrzałem znad karty na Leonarda. - I zapiję to colą?
- To według ciebie jest jedzenie? - Znowu śmiesznie uniósł brew.
- Jedzenie to jedzenie. - Wzruszyłem ramionami. - To jest po prostu słodkie.
- Nie tak jak ty. - Rzucił ironicznie.
- Ojej, dziękuję za ten nie-komplement z twoich ust. - Roześmiałem się. - Czuję się zobowiązany do rzucenia czegoś podobnego.
- Daruj sobie. - Pokręcił głową. - Po prostu zapisz mi to, co chcesz zamówić.
- Okej. - Wziąłem kartkę i długopis z logo hotelu i nabazgrałem na szybko zamówienie.
Potem podałem kartkę Leo i wyszedłem na balkon. Oczywiście hotel był pięciogwiazdkowy, a my mieszkaliśmy w apartamencie o najwyższym standardzie. Przecież książę nie może mieszkać byle gdzie. Podejrzewałem, że nawet mnie mogą przerosnąć koszty mieszkania tu przez parę dni. Ale czego się nie robi dla przyjaciół? Ronan kazał mi zabrać Leo na kilka dni poza Akademię, więc to zrobiłem. Nie do końca znałem powód i konieczność tak szybkiej ewakuacji, ale ufałem chłopakowi. To, co stało się parę dni temu, jego załamanie… nie zapomnę tego. Zawsze uważałem go za niesamowicie silną i opanowaną osobę. I czego jak czego, ale płaczu się po nim nie spodziewałem. Może nie płaczu, tylko bezradnego szlochu. Nie chciałbym oglądać tego nigdy więcej. Nie u Ronana.
- O czym myślisz? - Książę pojawił się obok mnie.
- Niczym konkretnym. - Zmierzwiłem swoje włosy. - O Greywarenie, studiach, życiu…
- Grey co? - Uniósł brew.
- Ronanie. - Zaśmiałem się. - Greywaren. Glendower. Nie czytałeś Kruczego Cyklu, nie?
Obruszył się, jakbym zaproponował mu co najmniej orgię z połową gejowskiego klubu. Właśnie... 
- Książę ty mój. - Uśmiechnąłem się szeroko. - Czy wiesz może, gdzie znajdę tu klub dla ludzi równie tęczowych co ja?
- Insynuujesz, że wiem, gdzie w tym mieście są kluby dla gejów? - Uniósł brwi.
- Nie tylko dla gejów. - Obruszyłem się. - Tęcza ma więcej odcieni!
- Co? - Chyba nie zrozumiał.
- Nie ważne. - Westchnąłem. - Wiesz, gdzie jest tu jakiś tęczowy klub, czy mam szukać w internecie.
- Dlaczego w ogóle chcesz tam iść, co? - Uniósł brew.
- Mam powiedzieć wprost, czy owinąć w puszystą bawełnę? - Odwróciłem się i oparłem łokcie na barierce.
- Mów wprost, co mi szkodzi? - Przewrócił oczami.
- Mam ochotę zaliczyć jakiegoś faceta. - Uniosłem kącik ust. - Albo się z nim pomiziać. Zależy jaki będę miał nastrój.
- To dla ciebie normalne? - Chyba go zszokowałem.
- Nie jestem w związku, jestem daleko od domu, a ty nie jesteś chętny, więc czemu nie? - Zdziwiłem się. - Ta, mam kogoś na oku, ale to nie przeszkadza. - Wzruszyłem ramionami.
- Więc szukaj, bo ja nie znam takich miejsc. - Wrócił do pokoju.
A ja miałem jeszcze trochę czasu. W końcu zamówiłem górę żarcia, nie?

Leo? Idziesz?
592 słowa

2.03.2020

Od Ronana cd. Leonarda

- Dasz sobie radę. - Cmoknąłem Adama na odchodne i ruszyłem ku stajni.
Zaraz zaczynał się trening skoków, ja byłem już po ujeżdżeniu, a zachwycony Nico siedział w stajni i czekał aż przyjdę, żeby móc pójść zająć się Arotem. Jednak po drodze wpadłem na Leonarda.
 - Nie przepadam za taką formą upubliczniania wizerunku. - Skrzywiłem się. - Na swoim koncie mam tylko zwierzaki. Czasami jestem na zdjęciach u Nico, więc… rób jak chcesz.
 - Dobra, w takim razie zrobię jeszcze jedno. Bez ciebie. - Książkę znowu użył telefonu, a ja poszedłem do boksu Hespero.
 - O! Jesteś! - Nico wybiegł z boksu zaraz za Jamesem. - Okej, możemy iść do stajni dla koni stajennych!
 - Okej! - Zawołał młodszy Windsor. - Leo! Idę z Nico do drugiej stajni!
I już ich nie było.
- Poradzą sobie? - Leo spojrzał na mnie sceptycznie.
- Dlaczego mieliby nie? - Uniosłem lekko brew. - James nie jest idiotą, a Nico potrafi poradzić sobie z koniem.
- No dobrze. - Westchnął. - Czemu tak wcześnie skończyliście?
- Dzisiaj trenerka skupiła się na Blue, więc mieliśmy trochę wolnego. - Wzruszyłem ramieniem.
- Czyli ta malinka to nie z nocy. - Popatrzył wymownie na moją szyję.
- Cholera, znowu? - Położyłem dłoń, tam gdzie znajdował się teoretyczny znak. Patrząc na minę Leo, trafiłem. - Chyba lubi podkreślać to, że…
- Jest twoim chłopakiem?
- Tak. - Moje policzki zapiekły, więc chyba się zaczerwieniłem. - Ja… w sumie to pierwszy raz. Kiedy ktoś… jest taki… otwarty.
- Albo zazdrosny. - Windsor uśmiechnął się pod nosem.
- Skoro już jesteśmy przy związkach. - Wszedłem do boksu Hespero i zacząłem zajmować się koniem. - Ty i Noah… też jesteście ze sobą oficjalnie.
- Tak - pokiwał głową i oparł się o drzwiczki. - To źle?
- Nie. - Odsunąłem łeb konia, który ciągle mnie trącał licząc na to, że dam mu smakołyk. - Tylko to… Noah. Musisz na nią uważać.
- To ma być coś w stylu przemowy starszego brata? - Parsknął śmiechem.
- Tak - powiedziałem poważnie i odwróciłem się do Windsora. - Jeśli coś jej zrobisz, ja zrobię coś tobie. Nie żeby sama nie potrafiła. Po prostu ja po niej poprawię. Albo przygotuję jej drogę. Zależy jak wyjdzie.
- Nie ma potrzeby, jesteśmy szczęśliwi i się kochamy. - Leonard jakby się wyprostował.
- Tak? - Uniosłem lekko brew. - Ale zdajesz sobie sprawę, że związek to relacja między dwoma osobami, prawda? I że mówimy o Noah?
- Do czego zmierzasz? - Uniósł lekko brew.
- Nie powinieneś mówić za nią. - Poprawiłem nieco uwierający mnie but. - I nie powinieneś jej ograniczać. Ani niczego narzucać. Ani naciskać.
- Nie naciskam jej! - Uniósł ręce. - Przynajmniej nie celowo…
- Więc dowiedz się, kiedy robisz to nie celowo.
- Chcesz powiedzieć, że ty nigdy przez przypadek nie naciskasz Adama? - Leonard wiedział jak zaakcentować odpowiednie słowa.
- O nie. Przez przypadek nie. - Pokręciłem głową. - Celowo mi się zdarza. Z Noah też. Ale o ile wiem, przypominanie o jedzeniu jeszcze nikogo nie zabiło. Hm. Odnalazłbym się w Korei z tym dbaniem o posiłki… ale nasz związek polega na komunikacji. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Windsor pokiwał głową i wszedł do boksu swojego konia. Dzięki czemu mogłem skupić się na Hespero i w końcu poświęcić mu tyle uwagi, ile powinien dostać od początku.
***
- Dlaczego ty wszystkich potrafisz sobie ustawić, co? - Blue zerknęła na Leonarda, który właśnie siedział z Noah przy stoliku.
- Sama mi ciągle powtarzasz, że jestem najlepszym manipulatorem na świecie…
- Bo jesteś. - Przewróciła oczami. - Ale jakim cudem? Znaczy wiem jakim, ale czemu ja tak nie potrafię?
- Mam odpowiedzieć szczerze? - Wziąłem łyka coli.
- Tak, tak. Jestem wredna, niemiła i straszę każdego, kto do mnie podejdzie. - Wystawiła mi język. - Nie musisz mi przypominać, że jestem złą wiedźmą.
- Uroczą, złą wiedźmą - zaśmiałem się. - I zazdrosną o naszego ducha.
- Ej! Z tobą nie mogę fangirlować brokatu. - Położyła głowę na splecionych dłoniach. - No i nie lubię Windsora tak ogólnie.
- Nie jest zły. - Podsunąłem jej pod nos kawałek ciastka. - Chcesz?
- Ba! - Zaczęła je wcinać, a przy naszym stoliku zmaterializował się Leo i Noah.
- Ona nie chce jeść - powiedział ten pierwszy.
- A on myśli, że Ro to zmieni.
- Czekaj. Mamy drugie śniadanie, prawda? - Popatrzyłem na Blue.
- Adam jeszcze nie wstał, więc tak. - Pokiwała głową.
- Noah na pewno zjadła pierwsze. Do obiadu jeszcze trochę… - Zerknąłem na fioletowowłosą. - Zjadłaś coś podczas siedzenia z Leo?
- Wmusił we mnie wafel ryżowy. - Wzdrygnęła się, jakby to było co najmniej w połowie zgnite jabłko.
- Więc nie musisz jeść. - Wzruszyłem ramionami. - Ale obiad to inna sprawa.
- Żywieniowy terrorysta. - Zmrużyła oczy, odwróciła się na pięcie i wyszła.
- Dlaczego jej na to pozwoliłeś? - Leo chyba był zły.
- Bo to drugie śniadanie. - Znowu upiłem łyk napoju. - Jest dobrze, jeśli zmuszę Noah do pierwszego i obiadu. Czasem kolacji. O drugie śniadanie i lunch już nie walczę. Na razie.
- Pieprzony manipulator - mruknęła Blue.
- Jakieś plany na wieczór? - Zignorowałem ją i popatrzyłem na Windsora.

Leo? Plany?
750 słów

2.02.2020

Od Leonarda cd. Ganseya

- Powinieneś ubrać spodnie. Raczej w bokserkach do samolotu nie wejdziesz. - Zmarszczyłem brwi.
- Zakład? - Ziewnął, przysłaniając przy tym usta. - Chciałbyś, aby inni pasażerowie też mnie podziwiali? - Ruszył w kierunku szafy.
- Wolałbym oszczędzić im tego widoku. - Przewróciłem oczami. - Poza tym, ściągnąłbyś na nas niepotrzebną uwagę. - Zauważyłem, co spotkało się z jego śmiechem.
- Jasne, jasne. - Wyciągnął pierwsze lepsze spodnie. - Będą mi pasować? - Wyszczerzył się głupio.
- Myślę, że tak. - Przyjrzałem się, leżącym na biurku książkom. Coś ze studiów, coś ze studiów… Czy ten człowiek żyje samą nauką? Przecież to nie ma najmniejszego sensu. No dobra, jakiś tam ma, ale ciągle uważam, że powinien znaleźć sobie jakieś ciekawsze zajęcie.
- Świetnie. - Założył granatową koszulkę. - Pozwolisz mi zjeść, czy postawisz mi obiad w pięciogwiazdkowej restauracji? - Poruszył śmiesznie brwiami.
- Żryj. - Usiadłem na obrotowym krześle. - Zanim dolecimy do Londynu, będzie już po dziewiętnastej. Nie mam zamiaru zeskrobywać cię z pokładu samolotu, bo zrobi ci się słabo.
- Czyli się o mnie martwisz? - Potraktował swoje ciało dezodorantem.
- Powiedzmy. - Przetarłem zaspane oczy. - Rób to śniadanie i się zmywamy. - Pogoniłem go.
- Jasne, jasne. - Opuścił pokój, do którego po chwili wtargnęła niezadowolona Ginevra.
- A ciebie co ugryzło? - Wymacałem dłonią jeden z podręczników. Może będą miały fajne obrazki.
- PRZEZ WAS SIĘ SPÓŹNIĘ! - Parsknęła i zgarnęła z biurka chłopaka część długopisów, dwa podręczniki i to, co akurat wziąłem. - Cholera, Nico już czeka!
- Nico, czy państwo Chainsaw? - Rzucił Gansey, by po chwili pojawić się w drzwiach i podać młodej śniadanie. - Tylko zachowuj się tam. Inaczej Greywaren mi o wszystkim doniesie.
- Nie jestem tobą. - Złapała paczkę i wybiegła z mieszkania.
- Tak szybko dorasta. - Campbell otarł niewidzialną łzę i zajął się jedzeniem śniadania. Pięknie.
***
- Mówiłeś coś o niezwracaniu na siebie uwagi? - Richard zasiadł po mojej prawicy.
- Nie będę cisnął się w ekonomicznej. - Poprawiłem rozczochrane przez wiatr włosy. - Poza tym, biznesowa to nie aż takie luksusy. Zawsze mogłem poprosić o prywatny samolot. - Zapiąłem granatowe pasy. Jak to się mówi… Bezpieczeństwo to podstawa, prawda?
- Oczywiście. - Spojrzał na widoki, rozciągające się za oknem. - Podbródek wyżej kochanie. - Dorzucił, gdy byliśmy już blisko startu.
- Przestań. - Posłałem mu karcące spojrzenie. - Ludzie się na nas gapią.
- I dobrze. - Przeciągnął się. - To gdzie na początku pójdziemy? - Zmienił temat naszej rozmowy.
- Zobaczysz. - Westchnąłem, przybierając obojętny wyraz twarzy. - Niespodzianek się nie zdradza.
- A więc to niespodzianka? - Zatarł dłonie. - Nie mogę się doczekać.
- Powiedzmy, że ci wierzę. - Wbiłem głowę w zagłówek miękkiego fotela. - A teraz cicho. Patrz przed siebie i słuchaj stewardessy.
***
Na lotnisku znaleźliśmy się równo z wybiciem godziny dziesiątej. Londyn był tak samo piękny, jak go zapamiętałem. Oświetlony Big Ben, odbijał się w mrocznej Tamizie, dodając jej tym samym jasnych barw.
- Leoś zadowolony? - Gansey trącił mnie łokciem.
- Bardzo. - Skierowałem swój wzrok ku London Eye. - Zamów ubera. Pojedziemy do hotelu, aby odłożyć walizki, a potem pójdziemy na miasto. - Zdecydowałem za naszą dwójkę.
- Niech ci będzie. - Wyjął z kieszeni telefon. - Jakieś jeszcze życzenia?
- Daj mi się nacieszyć Anglią. - Klasnąłem w ręce. - Tu jest pięknie. - Zachwycałem się najmniejszą, głupią rzeczą. Tak, stanowczo powinienem tutaj pojawiać się częściej. Zbyt długa rozłąka z ojczyzną, źle na mnie wpływała.
- Yhym. - Wybrał odpowiedni numer. - Baw się, baw. - Zadzwonił po naszą podwózkę.
***
- Daleko jeszcze? - Campbell wcielił się w Osła, z znanego na całym świecie “Shreka”. - Idziemy chyba już z pół godziny. - Poskarżył się.
- Jeszcze kawałek. - Poprawiłem czarny plecak. - Uwierz mi. Będziesz zadowolony. - Spojrzałem w jego zmęczone podróżą oczy.
- Nie chce mi się. - Zmarszczył nos.
- Zamknij się. - Złapałem go za nadgarstek. - Podziwiaj! Victoria Memorial! - Ruchem głowy wskazałem na wspaniałą fontannę.
- Jest nawet ładna. - Oparł się o moje ramię. - Wolałbym iść jednak na kolacje. - Zepsuł cały klimat.
- Jesteś okropny. - Nasze spojrzenia się skrzyżowały. - Nie potrafisz być nawet w najmniejszym stopniu romantyczny. - Zbadałem wzrokiem niezmieniający się nigdy pałac.
- Chcę jeść. - Jęknął niczym zagłodzone na śmierć dziecko.
- Fish and chips? - Zrobiłem typowego facepalma. - Znam miejsce gdzie smakuje najlepiej.

Gansey? 
618

Od Shaya cd. Ethana

I dwadzieścia minut zapasu - pchnąłem drzwi przeznaczone dla obsługi, co było pierwszym krokiem do usłyszenia cichych pisków Meghan i Kate. No tak, Oli od wieków robił wokół siebie wiele szumu. Nie ważne czy było to wyjście do kina, na uczelnie, do pracy… Zawsze temu wszystkiemu towarzyszyły odgłosy radości oraz silnego podniecenia.
- Was też miło widzieć. - Dziewczyny spłonęły krwistym rumieńcem. - Jaki mamy dzisiaj ruch?
- Wystarczający. - Przy moim boku pojawił się sam Arthur. - Co tam młody? Jak samopoczucie? - Rozczochrał moje włosy. Nadal nie mogłem pojąć dlaczego mnie tutaj zatrudnił. Po śmierci wujka byłem beznadziejny nawet w zbieraniu truskawek, a on od tak postanowił zaciągnąć mnie do swojej restauracji.
- Jest okej. - Rozpiąłem granatową kurtkę, pod którą skrywałem swój wieczorowy strój. - Wszyscy są, czy ktoś wziął wolne? - Wolałem wiedzieć na czym stoję.
- Komplet. - Spojrzał na skupionego bordera. - Karmisz go w ogóle? Biedaczek, jest taki wychudzony. - Załamał bezradnie ręce.
- Je lepiej ode mnie. - Przewróciłem czekoladowymi oczami. - Żadnego dokarmiania. - Powiesiłem odzienie na odpowiednim wieszaku.
- I głaskania? - Uniósł prawą brew. Znał odpowiedź. - Dobrze, już dobrze. - Poklepał mnie po ramieniu. - Przypudruj nosek i sio do pracy. Zamówienia same się nie zbiorą!
***
Tak, ewidentnie gapił mi się na tyłek - posłałem blondynowi zmieszane spojrzenie. Nie, że uważałem go za jakiegoś pedofila, ale obserwowanie cudzych ruchów było dość… Przerażające? Chcąc wyrzucić z głowy ową sytuację, próbowałem zaszyć się w bezpiecznej kuchni. Niestety, przeszkodził mi w tym błagalny wzrok mężczyzny, który bez dwóch zdań trafił na niezbyt zadowalającą partnerkę. Spokojnie Shay, Oliver jest blisko - podszedłem do przystrojonego stolika. Eh, najwyżej wyjdzie z tego klops.
- Wszystko dobrze? - Zwróciłem się do ofiary tego tragicznego spotkania.
- Trochę mi słabo. - Rozpiął dwa górne guziki koszuli. - Mógłby mnie pan wyprowadzić na zewnątrz? Nie wybaczyłbym sobie, gdybym kłopotał tym Rachel. - Podniósł się z dębowego krzesła.
- Oczywiście. - Wziąłem go pod ramię. - Jeśli zacznie kręcić się panu w głowie, proszę od razu mnie o tym powiadomić. - Oliver trącił mnie nosem w łydkę. - Spokojnie. - Wyjąłem z jego pyska plecioną smycz. - Do wyjścia. - Trzylatek zaczął dreptać w stronę restaruacyjnego ogrodu. Zachowując kompletną ciszę, skupiłem się na prowadzeniu zagubionej owieczki, której perfumy drażniły mój czuły nos. Jak czekoladowe ciasteczka - ominęliśmy kwiecistą kolumnę, oddzielającą część jadalnianą od recepcji.
- Ratujesz mi życie. - O Boże czy on pił półsłodkiego bulgariusa prestige? Kurwa, też chcę. - Zanudziłaby mnie na śmierć. - Zaśmiał się cicho.
- Mówisz? - Wyszliśmy w końcu na upragniony dwór, - Wydawała się…
- Miła? Inteligentna? Uprzejma? - Skinąłem niepewnie głową. - Cóż, ona to wszystko ma. - Podrapał się po kościstym karku. - Ale nie jest w moim typie.
- Rozumiem. - Pogłaskałem psa po aksamitnym łbie. - Będziesz potrzebował wsparcia, czy mam wrócić do środka? - Otrząsnąłem się z nieprzyjaznego zimna.
- Hm… Zostań? - Usiadł na niezbyt wygodnym stoliku. Mimo wewnętrznego konfliktu wartości, postanowiłem nie reagować. Nie ukrywajmy, zimną (a tym bardziej wieczorem) w ogrodach nie przesiadywali żadni klienci, więc po co miałbym go ograniczać? Jeśli niczego nie niszczy, niech robi to, co mu się żywnie podoba.
- Dobrze. - Nie odrywałem wzroku od zaniepokojonego Oliego. Czyżby wyczuwał kolejny atak paniki? Obym się mylił. - Zamierzasz w ogóle do niej wrócić? Wiesz… Do tej Rachel.
- Pożegnam się i tyle. - Był pewien co do swojej decyzji. - Myślałem, że na teren Vin Rouge nie można wprowadzać zwierząt. - Zmienił temat naszej rozmowy.
- Oliver może tu przebywać, ponieważ jest psem serwisowym. - Piegus przekrzywił uroczo głowę. - Pomaga mi z chorobą. Bez niego jak bez ręki. - Chyba rozumiał powagę sytuacji.
- Czyli nie mogę go pogłaskać? - Po zauważeniu odpowiedniej naszywki, na twarzy wielkoluda pojawiła się ogromna podkówka.
- W sumie to możesz… Na razie nic mi nie grozi, ale proszę, nie rozkojarz go zbytnio. Jest na służbie. - Mój nowy kompan natychmiast pojawił się obok mnie. - Tak w ogóle to jestem Shay. Shay Hayward. - Wyciągnąłem do niego dłoń.
- Ethan Mason. - Ścisnął ją, a następnie zaczął obmacywać zdziwionego bordera. - Jest mięciutki.
- Prawda? - Nie puszczałem smyczy swojego pupila. - Wydajesz się fajny. Może wymienimy się numerami i spotkamy się jutro? - Może i zrobiłem z siebie idiotę, ale jak to mówią: kto nie próbuje, ten nic nie zyskuje!
Nie minęła minuta, a na jego twarzy wykwitło ogromne zdziwienie. Ugh, chyba nie spodziewał się, że jakiś debilny kelner zaproponuje mu przyjaźń. Co ja niby sobie wyobrażałem? Pewnie go tylko wystraszyłem i zniechęciłem do interesu brata. Głupi, głupi Conrad! Wszystko popsułeś!

Ethan?
Patanie time?
687

Od Leonarda cd. Noah

- W Raleigh organizują nocną wystawę psów. Pomyślałem, że moglibyśmy tam pojechać i spędzić trochę czasu razem. - Oparłem się biodrem o ścianę. - Jeśli starczyłoby nam dnia, moglibyśmy zahaczyć też o jakiś escape room. Tylko taki bez płonięcia w roli głównej. - Delikatnie się uśmiechnąłem.
- Brzmi interesująco. - Nie odrywała ode mnie wzroku. - To kiedy chcesz tam jechać?
- Jak coś zjesz. - Pstryknąłem ją w nos. - Chociaż to niecała godzina jazdy, ale głodna tam siedzieć nie będziesz. - Na usta kobiety wpełzł niewielki grymas.
- Nie chcę. - Burknęła z urazą. - Zjadłam dzisiaj dwa wafle ryżowe! To dużo! - Próbowała przekonać mnie do swojej racji.
- Powiedzmy. - Przewróciłem oczami. - Do takiego kompletu, wepchnę w ciebie jeszcze pół kanapki. - Złapałem ją za szczupły nadgarstek.
- Pffff. - Nie zmieniła nastawienia. - Nic we mnie nie wciśniesz!
- Zakład? - Połaskotałem ją po boku. Chyba nie muszę tłumaczyć, jak na to zareagowała. - Mamy chleb z serem, pomidorem i sałatą. Wszystko na fit. - Nie uwalniałem fioletowowłosej od swoich palców.
- Jesteś okropny! - Wydyszała między falami śmiechu. - Okropny! - Próbowała wyrwać się z moich objęć.
- To dla twojego zdrowia. - Cmoknąłem Blake w kark. - Nie będziesz mi tu chorować.
***
Pojawić się w stolicy stanu równo z wybiciem godziny świadczącej o końcu pracy, to jak odciąć sobie rękę przy samym łokciu. Żadne z nas nie przewidziało tego, że będziemy musieli spędzić w korku przeszło czterdzieści pięć minut. I tak oto z krótkiej podróży, cudowne miasto zamknęło nas w samochodzie na zdecydowanie za długi okres czasu. Tracąc cierpliwość, zacząłem coraz częściej klnąć na otaczających nas kierowców, co wcale nie ułatwiało sprawy.
- Spokojnie. - Noah poklepała mnie po kolanie. - Wystawa zaczyna się o dziewiętnastej. Nie spóźnimy się.
- Nie chce zepsuć ci dnia… - Znowu zahamowałem. - Mieliśmy skoczyć w jeszcze kilka miejsc, ale chyba coś nam nie wyjdzie. - Oblał mnie soczysty wstyd.
- Nie gniewam się. - Spojrzała w zewnętrzne lusterko. - Zresztą… Kto powiedział, że musimy wracać do domu przed dwudziestą drugą? - Uniosła ku górze lewą brew.
- W sumie to nikt. - Ponowne przesuneliśmy się o połowę mili, aby następnie zatrzymać się na kolejne kilka minut przed światłami. - Ale jeśli będzie ci się coś nie podobać, to w każdej chwili możemy wrócić.
- Jasne, jasne. - Poprawiła uwierający pas. - Na razie to nie mogę doczekać się rozprostowania nóg. - Poruszyła stopami.
- Niedługo powinniśmy być na miejscu. - Na sygnalizatorze zabłysnęła żółta dioda. - O ile nie trafimy na jakiś wypadek, pościg albo kolejny korek. - Skręciłem w lewo.
- Sądzisz, że czekają nas takie atrakcje? - Uroczo się zaśmiała. O Boże, jak ona na mnie działa.
- Wszystko jest możliwe. - Zwiększyłem prędkość. - Ale lepiej pozostać przy zaplanowanych rzeczach. - Zgodziła się ze mną skinieniem głowy. - Jaką rasę chcesz zobaczyć najbardziej? - Próbowałem podtrzymać (i tak trwającą już długo) rozmowę. - Może kupimy coś Sherry i Monty’emu?

Noah?
433

Od Leonarda cd. Ronana

- Jeść? - James uderzył mnie kopytem pluszowego konia.
- Czemu nie? - Oddałem mu swoją koronę. - McDonald? Mam jeszcze jakieś kupony.
- Ty jesz w maku?! - Nie mógł uwierzyć w moje słowa. - Ta Ameryka serio zmienia ludzi! - Wyglądał na bardzo zachwyconego.
- Czasami dobrze zjeść coś niezdrowego. - Wzruszyłem ramionami. - Myślisz, że kawior jest taki dobry? Prędzej zwymiotujesz, niż go przełkniesz. - Stanąłem na pierwszym skrzyżowaniu. Pusto. Można skręcać w prawo.
- Wolę nie próbować. - Ścisnął łeb pluszaka. - Wygląda trochę jak Sekretariat. - Wspomniał imię sławnego, wyścigowego ogiera.
- Trochu. - Skręciłem w kolejną ulicę. - Na co masz dzisiaj ochotę?
- Stripsy! I te śmieszne, zakręcone frytki! - Zaczął się wiercić. - Ale chyba nie starczy mi pieniędzy… - Dotknął dłonią kieszeni spodni.
- Ja płace. - W oddali dało się już dostrzec żółte “M”. - W końcu jesteś u mnie, a ja do biednych osób nie należę. - Cicho się zaśmiałem.
- Jesteś najlepszym bratem na świecie! - Klasnął w ręce. - Może wieczorem obejrzymy jakiś film? - Zaproponował, mając zapewne w głowie wiele rodzajów bajek. Cóż, miał dopiero dwanaście lat, więc nie mogłem winić go za ten tok myślenia, ale nie po drodze było mi oglądać Krainę Lodu lub Jak wytresować smoka trzy.
- Em… - Ścisnąłem kierownicę mocniej. - Zobaczymy...
- Proszę? - Zaczął mnie przenikać szczenięcymi oczkami. - Chciałbym obejrzeć nowego Dumbo albo Corgi. - Próbował namówić mnie na iście królewską produkcje.
- Corgi brzmią fajnie. - Wjechałem do McDrive’a. - Zamawiaj.
***
Kawa - przeszukiwałem kuchenne szafki w celu odnalezienia nieodpakowanej paczki ziaren. Ktoś był tak mądry, że wymyślił ekspres, ale zapomniał o funkcji automatycznego napełniania zbiorników. Nie mogąc nic znaleźć, trzasnąłem drewnianymi drzwiczkami, co najwyraźniej obudziło wymęczonego Jamesa.
- Do łóżka. - Złapał mnie za lewy nadgarstek. - Chcę spać. - Przetarł zaropiałe oko.
- Jesteś już duży. Powinieneś spać sam. - Przewróciłem oczami.
- Ale jesteś zbyt wygodny. - Prychnął, nie wychodząc ze stanu półsnu. - No chooodź. Potrzebuję cię. - Prawie się przewrócił.
- Yhm. - Pozwoliłem zaciągnąć się do sypialni. - Kładź się. - Młodszy prędko zakopał się pod fałdami kołdry. - I się nie rozpychaj, bo pójdziesz do gościnnego. Mam dość spania na podłodze.
- W gościnnym jest niewygodnie. - Przytulił błękitnego renifera. - Ile możemy jeszcze się poobijać? - Zapytał z czystej ciekawości.
- Dwie godziny. - Naciągnąłem na siebie satynowy materiał. - I ani sekundy dłużej.
***
- Możesz iść szukać Nico. - Po zaparkowaniu samochodu na akademickim parkingu, wypuściłem Theo z białego BMW. Chłopak był tak podekscytowany spotkaniem z Chainsawem, że okopał mi cały fotel kierowcy. Normalnie zabić i nadziać głowę na pal. Ciesząc się chwilowym spokojem, przerzuciłem torbę przez lewe ramię, a następnie zamknąłem ubłoconą M5. Eh, jeżdżenie po wiejskich terenach po deszczu, nie było raczej... Eleganckie. Powinienem wszczepić mu jakiegoś czipa. Mógłby wtedy biegać po całym Durham i by się nie zgubił - sylwetka chłopca znikła w stajni, przeznaczonej dla koni stajennych. Zachowując spokój, wyjąłem z kieszeni bluzy telefon, który po chwili namysłu pokazał mi ładujący się ekran Ig. Szybciej - mruknąłem, kiedy pierwsze posty nadały kolorów białej stronie głównej.
- Dawno nic nie dodawałem. - Przycisnąłem palcem kółko relacji.
- Podbródek wyżej kochanie! - Za moimi plecami pojawił się Ronan, który idealnie wkomponował się w tło, zrobionego przeze mnie zdjęcia.
- Teraz masz sześćdziesiąt sekund na określenie się czy mam to wrzucić, czy usunąć. - Pokazałem mu fotografię. - Co ty na to?

Ro?
500

2.01.2020

Od Noah cd. Ronana

Wypuściłam Ronana z objęć, pozwalając mu odejść. Ostatni raz.
- Przepraszam. - Wyszeptałam sama do siebie, bo Poduszka już dawno nie mógł mnie usłyszeć. - Naprawdę chciałabym móc inaczej się pożegnać.
Albo nie żegnać się wcale. Tylko, że to już od dawna nie było możliwe. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że będzie wściekał się na mnie, a nie obwiniał samego siebie.
- Tak musi być i to nie jest twoja wina. - Dodałam, jak gdyby moje słowa mogły cokolwiek zmienić. Ro pewnie wyjeżdżał już z akademii.
A mi został ostatni wolny dzień. W stajni byłam przed przyjazdem Poduszki, a teraz był świetny czas na spacer. Dlatego, upewniając się, że nie uciekła mi żadna łza, wstałam i wróciłam do swojego pokoju.
Chociaż futra się ucieszyły. Ale one zawsze się cieszyły ze spaceru. Ostatnio nawet Flair opanowała wreszcie stanie przez chwilę w miejscu, by pozwolić mi na założenie obroży, szelek i smyczy, dzięki czemu sam proces wychodzenia z pokoju stał się znacznie mniej uciążliwy. Pogłaskałam Lunę po głowie, kiedy jej również założyłam obrożę.
Spacery były przyjemne, ale dzisiejszy dzień był wyjątkowy. Jesienne, kolorowe liście w większości wciąż znajdowały się na drzewach, powietrze było ciepłe, a promienie słońca dodatkowo potęgowały ten efekt. W sam raz na dłuższą wycieczkę.
***
A po wycieczce wróciłam jeszcze raz do konia. Tester powoli zaczynał zachowywać się jak na konia przystało. Oczywiście w granicach rozsądku, ale nie dało się nie zauważyć poprawy, która nastąpiła przez te kilka miesięcy jego pobytu w akademii i codziennych ćwiczeń nad dosłownie każdym fragmentem życia z człowiekiem. Coraz mniej bał się przedmiotów codziennego użytku, coraz rzadziej witał mnie ugryzieniem, a ostatnio nawet pozwolił podejść do siebie Ro, choć ja zaprotestowałam przed dalszym kontaktem. Szkoda byłoby popsuć Poduszkę, nie wspominając o tym, że wtedy Adam jeszcze bardziej ograniczyłby mój przydział czasu Ronana. Pozwoliłam sobie na poczęstowanie ogiera kilkoma kostkami cukru. Niezdrowe, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, więcej się to nie powtórzy.
No i zostały mi dwie osoby. Leo i Sam. Uznałam, że lepiej będzie zacząć od zerwania z Leo. Im szybciej to zrobię, tym szybciej będę miała to z głowy. No i mimo wszystko to rozmowy z przyjacielem bałam się bardziej, więc chyba logiczne, że starałam się ją odłożyć w czasie tak bardzo jak tylko się dało...
***
Usiadłam po turecku w kącie łazienki. Płytki były zimne, a spokojna muzyka puszczona z telefonu rzuconego na łóżko niezbyt dokładnie słyszalna przez niedomknięte drzwi pomieszczenia. Nie czułam potrzeby zamykania ich. Nikt nie będzie się zastanawiał co robię co najmniej przez kilka godzin. Podwinęłam rękawy ulubionej czarnej bluzy. Przyłożyłam ostrze do nadgarstka i przygotowując się na falę bólu przecięłam skórę wzdłuż niemal całego przedramienia, tworząc ranę tak głęboką jak tylko było to możliwe przy użyciu tradycyjnej żyletki i raniąc przy okazji dłoń, w której trzymałam narzędzie. Wzięłam głęboki wdech. Teraz już nie było raczej odwrotu. Powoli wypuszczałam powietrze, wykonując dwa podobne cięcia, tym razem na prawej ręce.
Przez chwilę czułam tylko ból i ciepło krwi na skórze, jednak stopniowo czułam też coraz większy spokój. Zapewne powinnam panikować widząc powiększającą się kałużę czerwonej cieczy, ale nadzieja, że tak będzie lepiej była zbyt silna. Potrafiłam tylko patrzeć na efekty swojej decyzji, z coraz większym trudem łapiąc oddech, czując coraz szybsze bicie własnego serca i przeklinając w duchu odgłosy wydawane przez Lunę i obudzone przez zapach krwi lisy, które nie mogły wydostać się z klatki, w której je zamknęłam.
- Tak jest lepiej – powtórzyłam być może chcąc utwierdzić w tym samą siebie. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o ścianę poddając się.
Nie wiem ile czasu później usłyszałam jakiś głos. Nie potrafiłam odróżnić słów, przyporządkować go do człowieka… Spróbowałam otworzyć oczy, jednak to też na niewiele się zdało. Większość świata zasłaniały mi czarne plamy. Czyżbym straciła już aż tyle krwi? Ktoś znów się odezwał… trzymać się głosu czy uciekać od niego jak najdalej?
***
Albo istnieje jakaś forma życia po śmierci, albo nie umarłam. Nie jestem pewna, która z tych opcji byłaby większym rozczarowaniem. Pewna byłam zaś, że patrzyłam właśnie na sufit. Zaczęłam niepewnie rozglądać się dookoła, a mój wzrok zatrzymał się na woreczku wypełnionym czymś czerwonym. Krew. Przeżyłam. Czwarty raz i wciąż nie potrafię się nawet zabić…
– Ty chuju! – usłyszałam, a gdy podążyłam za głosem zobaczyłam stojącego przy łóżku, wściekłego Ronana.
- Ro? – mój głos wciąż był dość słaby. – Co tu robi…
– Ty podróbko homo sapiens, pierdolony i jebany bezmózgowcu! Jak mogłaś!? Jak mogłaś mi to zrobić! Ależ oczywiście, ty nie myślisz! Ty masz w dupie wszystko i wszystkich! Jesteś jebanym egoistą Jeżozwierzu! Nie pomyślałaś o mnie?! O Poduszce!? Miałbym ochotę ukręcić ci łeb, ale chuj, za bardzo byś się cieszyła. NIE PRZERYWAJ WINDSOR BO WYRWĘ CI TEN PARSZYWY JĘZOR! – Leo tu jest?! Szlag. - NIE SKOŃCZYŁEM! Zabiorę ci cały brokat! Cały kurwa! Nawet ten z tajemniczej kryjówki! I nie obchodzi mnie, że teraz potrzebujesz miłości i tulenia! Zraniłaś mnie pieprznięta istoto!
Ro przerwał na chwilę, spoglądając w stronę drzwi. Gdy podążyłam za jego wzrokiem, zobaczyłam stojącego tam mężczyznę w średnim wieku, ubranego w lekarski kitel.
– NIE SKOŃCZYŁEM. – Odwrócił się i już spokojniej. – Skończę jak skończę. Zamknij się Windsor! Na czym to… a tak. Chuj z nami, ale zwierzaki! Musiałem je zabrać do siebie, bo pani „chcę umrzeć i mam wszystkich w dupie” nawet o nich nie pomyślała! Rozczarowałaś mnie Noah Blake! Teraz nawet nie licz, że zostawię cię samą chociaż na minutę! I będę ci wypchał każdą tabletkę do gardła siłą, jeśli nie weźmiesz jej na czyichś oczach! Nawet nie licz na taryfę ulgową. Będę największym wrzodem na dupie, jaki kiedykolwiek miałaś, a on – wskazał na Leo – to przy tym pikuś! – Wziął wdech. – Okej, chyba jest lepiej. – Odwrócił się do Leonarda. – Podbródek wyżej, kochanie. A teraz idę zadzwonić do Adama i powiedzieć mu, że zostanę tu dłużej. – wyszedł, nie oglądając się.
Cudownie.
- Noah? - Usłyszałam głos księcia.
Naprawdę cudownie.
- Ty też masz zamiar na mnie krzyczeć?! - Syknęłam wściekła. Oni nic nie rozumieli a i tak próbowali prawić mi morały. - Ja też żałuję, że mi nie wyszło, więc możesz sobie darować.
- Nie mogę. - Zaczął.
Odwróciłam głowę, spoglądając na okno. Na zewnątrz było już ciemno, więc zamiast choć kawałka nieba widziałam tylko niewyraźne odbicie kilku podpiętych do mnie monitorów i samego Leonarda. Nie chciałam go słuchać. Ze wszystkich ludzi, którzy mogliby chcieć cokolwiek ode mnie, jego nie chciałam słuchać najbardziej.
A potem wrócił lekarz.
- Mam nadzieję, że już sobie państwo wszystko wyjaśnili. - W powietrzu zawisło coś na kształt pytania.
- Nie. - Odpowiedział Leo.
- Tak. - Spojrzałam w oczy lekarzowi.
- W takim razie muszę pana poprosić o wyjście na korytarz. - Mężczyzna zwrócił się do księcia, który z kolei spojrzał w moją stronę, jakby spodziewał się, że powiem coś w stylu “chciałabym, żeby został”, ale nic takiego nie padło z moich ust i musiał opuścić salę.
Lekarz natomiast przedstawił się i zaczął wypytywać mnie o różne fascynujące rzeczy, jak chociażby czy już kiedyś próbowałam się zabić (jakby moje ręce nie stanowiły dowodu, że tak) albo czy biorę jakieś leki. Jedyny plus całej tej sytuacji to to, że zgodził się, żebym po wypisaniu ze szpitala nie trafiła prosto do najbliższego psychiatryka, ale mogła pojechać do Teksasu, do lekarza u którego się leczyłam. I że sama zadzwonię do swojej rodziny. Czego oczywiście nie miałam zamiaru robić. Matka co najwyżej byłaby zawiedziona, że znów mi się nie udało. Sam też nie powinien się niczego dowiedzieć. Powinno mi się udać jakoś go oszukać. Może wystarczy powiedzieć, że mam dużo nadgodzin? Albo że Test zajmuje więcej mojej uwagi? Dosłownie cokolwiek, byleby tylko się nie dowiedział.
***
Następnym razem, kiedy się obudziłam obserwowały mnie trzy pary oczu. W zasadzie to raczej dwie, bo Leonard zasnął. Pozostałe dwie osoby przerwały rozmowę, gdy tylko się poruszyłam. Przynajmniej Ronan nie zaczął znów na mnie krzyczeć. Zamiast tego wstał.
- Zostawimy was - oznajmił i podszedł do księcia. - Leo, chodź.
- Ale czemu? - Windsor rzucił z niezadowoleniem, kiedy tylko otworzył oczy. Dopiero później rozejrzał się i zobaczył, że się obudziłam. - Noah!
- Leo. - Upomniał go Ronan. - Wychodzimy. Teraz.
I wyszli. A Sam podszedł do mojego łóżka. I nic nie powiedział. Patrzył tylko tym swoim cholernie smutnym, zawiedzionym wzrokiem. Wolałabym słuchać stu wściekłych Ronanów. Wtedy mogłabym przynajmniej powtarzać sobie w myślach, że on niczego nie rozumie.
- Sam… przepraszam…
- Myślałem, że… - Urwał. - Nic nie powiedziałaś. Czemu?
- Nie chciałam cię martwić. - Odwróciłam wzrok.
Nie powiedział nic. Zabolało. I to bardzo. Świetnie szło mi zawodzenie ludzi, ale nie potrafiłam poradzić sobie z myślą, że zawiodłam Sama. Kolejny raz.
- Naprawdę przepraszam. - Poczułam jak po moim policzku spływa łza, więc natychmiast ją wytarłam, przy okazji uderzając wenflonem w ramę łóżka. - Auć.
- Masz za swoje. - Uśmiechnął się słabo. Albo raczej wykrzywił usta, bo jego oczy pozostały tak samo smutne.
- Tak wiem. - Zrobiłam to samo. - Sam?
- Tak? - Ścisnął nasadę nosa. Dopiero teraz dotarło do mnie jak tragicznie wygląda i że musiał jechać tu przez pół kraju.
- Mógłbyś nie zostawiać mnie samej z Leonardem? - Poprosiłam. - I powinieneś się przespać.
- Wszystko w porządku? - Zmartwił się.
- Ja… Wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz, okej? - Popatrzyłam na niego z nadzieją.
- Jasne. - Zapewnił mnie. - Po prostu nie rób już niczego głupiego.
- Ro mi nie pozwoli. - Zaśmiałam się niewyraźnie.
- Ma rację. Znalazłaś sobie dobrą Poduszkę.
Nie wiedziałam, że czymś się denerwowałam, dopóki nie przestałam. Dogadali się.
A potem drzwi otworzyły się i do środka weszli Leo i Ronan. Ten drugi podał Samowi papierowy kubek z automatu.
- Kawa. - Oznajmił. - Ty nic nie dostaniesz, bo jesteś złym Jeżozwierzem. - Dorzucił patrząc na mnie.

Ro?
1553 słowa