2.01.2020

Od Noah cd. Ronana

Wypuściłam Ronana z objęć, pozwalając mu odejść. Ostatni raz.
- Przepraszam. - Wyszeptałam sama do siebie, bo Poduszka już dawno nie mógł mnie usłyszeć. - Naprawdę chciałabym móc inaczej się pożegnać.
Albo nie żegnać się wcale. Tylko, że to już od dawna nie było możliwe. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że będzie wściekał się na mnie, a nie obwiniał samego siebie.
- Tak musi być i to nie jest twoja wina. - Dodałam, jak gdyby moje słowa mogły cokolwiek zmienić. Ro pewnie wyjeżdżał już z akademii.
A mi został ostatni wolny dzień. W stajni byłam przed przyjazdem Poduszki, a teraz był świetny czas na spacer. Dlatego, upewniając się, że nie uciekła mi żadna łza, wstałam i wróciłam do swojego pokoju.
Chociaż futra się ucieszyły. Ale one zawsze się cieszyły ze spaceru. Ostatnio nawet Flair opanowała wreszcie stanie przez chwilę w miejscu, by pozwolić mi na założenie obroży, szelek i smyczy, dzięki czemu sam proces wychodzenia z pokoju stał się znacznie mniej uciążliwy. Pogłaskałam Lunę po głowie, kiedy jej również założyłam obrożę.
Spacery były przyjemne, ale dzisiejszy dzień był wyjątkowy. Jesienne, kolorowe liście w większości wciąż znajdowały się na drzewach, powietrze było ciepłe, a promienie słońca dodatkowo potęgowały ten efekt. W sam raz na dłuższą wycieczkę.
***
A po wycieczce wróciłam jeszcze raz do konia. Tester powoli zaczynał zachowywać się jak na konia przystało. Oczywiście w granicach rozsądku, ale nie dało się nie zauważyć poprawy, która nastąpiła przez te kilka miesięcy jego pobytu w akademii i codziennych ćwiczeń nad dosłownie każdym fragmentem życia z człowiekiem. Coraz mniej bał się przedmiotów codziennego użytku, coraz rzadziej witał mnie ugryzieniem, a ostatnio nawet pozwolił podejść do siebie Ro, choć ja zaprotestowałam przed dalszym kontaktem. Szkoda byłoby popsuć Poduszkę, nie wspominając o tym, że wtedy Adam jeszcze bardziej ograniczyłby mój przydział czasu Ronana. Pozwoliłam sobie na poczęstowanie ogiera kilkoma kostkami cukru. Niezdrowe, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, więcej się to nie powtórzy.
No i zostały mi dwie osoby. Leo i Sam. Uznałam, że lepiej będzie zacząć od zerwania z Leo. Im szybciej to zrobię, tym szybciej będę miała to z głowy. No i mimo wszystko to rozmowy z przyjacielem bałam się bardziej, więc chyba logiczne, że starałam się ją odłożyć w czasie tak bardzo jak tylko się dało...
***
Usiadłam po turecku w kącie łazienki. Płytki były zimne, a spokojna muzyka puszczona z telefonu rzuconego na łóżko niezbyt dokładnie słyszalna przez niedomknięte drzwi pomieszczenia. Nie czułam potrzeby zamykania ich. Nikt nie będzie się zastanawiał co robię co najmniej przez kilka godzin. Podwinęłam rękawy ulubionej czarnej bluzy. Przyłożyłam ostrze do nadgarstka i przygotowując się na falę bólu przecięłam skórę wzdłuż niemal całego przedramienia, tworząc ranę tak głęboką jak tylko było to możliwe przy użyciu tradycyjnej żyletki i raniąc przy okazji dłoń, w której trzymałam narzędzie. Wzięłam głęboki wdech. Teraz już nie było raczej odwrotu. Powoli wypuszczałam powietrze, wykonując dwa podobne cięcia, tym razem na prawej ręce.
Przez chwilę czułam tylko ból i ciepło krwi na skórze, jednak stopniowo czułam też coraz większy spokój. Zapewne powinnam panikować widząc powiększającą się kałużę czerwonej cieczy, ale nadzieja, że tak będzie lepiej była zbyt silna. Potrafiłam tylko patrzeć na efekty swojej decyzji, z coraz większym trudem łapiąc oddech, czując coraz szybsze bicie własnego serca i przeklinając w duchu odgłosy wydawane przez Lunę i obudzone przez zapach krwi lisy, które nie mogły wydostać się z klatki, w której je zamknęłam.
- Tak jest lepiej – powtórzyłam być może chcąc utwierdzić w tym samą siebie. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o ścianę poddając się.
Nie wiem ile czasu później usłyszałam jakiś głos. Nie potrafiłam odróżnić słów, przyporządkować go do człowieka… Spróbowałam otworzyć oczy, jednak to też na niewiele się zdało. Większość świata zasłaniały mi czarne plamy. Czyżbym straciła już aż tyle krwi? Ktoś znów się odezwał… trzymać się głosu czy uciekać od niego jak najdalej?
***
Albo istnieje jakaś forma życia po śmierci, albo nie umarłam. Nie jestem pewna, która z tych opcji byłaby większym rozczarowaniem. Pewna byłam zaś, że patrzyłam właśnie na sufit. Zaczęłam niepewnie rozglądać się dookoła, a mój wzrok zatrzymał się na woreczku wypełnionym czymś czerwonym. Krew. Przeżyłam. Czwarty raz i wciąż nie potrafię się nawet zabić…
– Ty chuju! – usłyszałam, a gdy podążyłam za głosem zobaczyłam stojącego przy łóżku, wściekłego Ronana.
- Ro? – mój głos wciąż był dość słaby. – Co tu robi…
– Ty podróbko homo sapiens, pierdolony i jebany bezmózgowcu! Jak mogłaś!? Jak mogłaś mi to zrobić! Ależ oczywiście, ty nie myślisz! Ty masz w dupie wszystko i wszystkich! Jesteś jebanym egoistą Jeżozwierzu! Nie pomyślałaś o mnie?! O Poduszce!? Miałbym ochotę ukręcić ci łeb, ale chuj, za bardzo byś się cieszyła. NIE PRZERYWAJ WINDSOR BO WYRWĘ CI TEN PARSZYWY JĘZOR! – Leo tu jest?! Szlag. - NIE SKOŃCZYŁEM! Zabiorę ci cały brokat! Cały kurwa! Nawet ten z tajemniczej kryjówki! I nie obchodzi mnie, że teraz potrzebujesz miłości i tulenia! Zraniłaś mnie pieprznięta istoto!
Ro przerwał na chwilę, spoglądając w stronę drzwi. Gdy podążyłam za jego wzrokiem, zobaczyłam stojącego tam mężczyznę w średnim wieku, ubranego w lekarski kitel.
– NIE SKOŃCZYŁEM. – Odwrócił się i już spokojniej. – Skończę jak skończę. Zamknij się Windsor! Na czym to… a tak. Chuj z nami, ale zwierzaki! Musiałem je zabrać do siebie, bo pani „chcę umrzeć i mam wszystkich w dupie” nawet o nich nie pomyślała! Rozczarowałaś mnie Noah Blake! Teraz nawet nie licz, że zostawię cię samą chociaż na minutę! I będę ci wypchał każdą tabletkę do gardła siłą, jeśli nie weźmiesz jej na czyichś oczach! Nawet nie licz na taryfę ulgową. Będę największym wrzodem na dupie, jaki kiedykolwiek miałaś, a on – wskazał na Leo – to przy tym pikuś! – Wziął wdech. – Okej, chyba jest lepiej. – Odwrócił się do Leonarda. – Podbródek wyżej, kochanie. A teraz idę zadzwonić do Adama i powiedzieć mu, że zostanę tu dłużej. – wyszedł, nie oglądając się.
Cudownie.
- Noah? - Usłyszałam głos księcia.
Naprawdę cudownie.
- Ty też masz zamiar na mnie krzyczeć?! - Syknęłam wściekła. Oni nic nie rozumieli a i tak próbowali prawić mi morały. - Ja też żałuję, że mi nie wyszło, więc możesz sobie darować.
- Nie mogę. - Zaczął.
Odwróciłam głowę, spoglądając na okno. Na zewnątrz było już ciemno, więc zamiast choć kawałka nieba widziałam tylko niewyraźne odbicie kilku podpiętych do mnie monitorów i samego Leonarda. Nie chciałam go słuchać. Ze wszystkich ludzi, którzy mogliby chcieć cokolwiek ode mnie, jego nie chciałam słuchać najbardziej.
A potem wrócił lekarz.
- Mam nadzieję, że już sobie państwo wszystko wyjaśnili. - W powietrzu zawisło coś na kształt pytania.
- Nie. - Odpowiedział Leo.
- Tak. - Spojrzałam w oczy lekarzowi.
- W takim razie muszę pana poprosić o wyjście na korytarz. - Mężczyzna zwrócił się do księcia, który z kolei spojrzał w moją stronę, jakby spodziewał się, że powiem coś w stylu “chciałabym, żeby został”, ale nic takiego nie padło z moich ust i musiał opuścić salę.
Lekarz natomiast przedstawił się i zaczął wypytywać mnie o różne fascynujące rzeczy, jak chociażby czy już kiedyś próbowałam się zabić (jakby moje ręce nie stanowiły dowodu, że tak) albo czy biorę jakieś leki. Jedyny plus całej tej sytuacji to to, że zgodził się, żebym po wypisaniu ze szpitala nie trafiła prosto do najbliższego psychiatryka, ale mogła pojechać do Teksasu, do lekarza u którego się leczyłam. I że sama zadzwonię do swojej rodziny. Czego oczywiście nie miałam zamiaru robić. Matka co najwyżej byłaby zawiedziona, że znów mi się nie udało. Sam też nie powinien się niczego dowiedzieć. Powinno mi się udać jakoś go oszukać. Może wystarczy powiedzieć, że mam dużo nadgodzin? Albo że Test zajmuje więcej mojej uwagi? Dosłownie cokolwiek, byleby tylko się nie dowiedział.
***
Następnym razem, kiedy się obudziłam obserwowały mnie trzy pary oczu. W zasadzie to raczej dwie, bo Leonard zasnął. Pozostałe dwie osoby przerwały rozmowę, gdy tylko się poruszyłam. Przynajmniej Ronan nie zaczął znów na mnie krzyczeć. Zamiast tego wstał.
- Zostawimy was - oznajmił i podszedł do księcia. - Leo, chodź.
- Ale czemu? - Windsor rzucił z niezadowoleniem, kiedy tylko otworzył oczy. Dopiero później rozejrzał się i zobaczył, że się obudziłam. - Noah!
- Leo. - Upomniał go Ronan. - Wychodzimy. Teraz.
I wyszli. A Sam podszedł do mojego łóżka. I nic nie powiedział. Patrzył tylko tym swoim cholernie smutnym, zawiedzionym wzrokiem. Wolałabym słuchać stu wściekłych Ronanów. Wtedy mogłabym przynajmniej powtarzać sobie w myślach, że on niczego nie rozumie.
- Sam… przepraszam…
- Myślałem, że… - Urwał. - Nic nie powiedziałaś. Czemu?
- Nie chciałam cię martwić. - Odwróciłam wzrok.
Nie powiedział nic. Zabolało. I to bardzo. Świetnie szło mi zawodzenie ludzi, ale nie potrafiłam poradzić sobie z myślą, że zawiodłam Sama. Kolejny raz.
- Naprawdę przepraszam. - Poczułam jak po moim policzku spływa łza, więc natychmiast ją wytarłam, przy okazji uderzając wenflonem w ramę łóżka. - Auć.
- Masz za swoje. - Uśmiechnął się słabo. Albo raczej wykrzywił usta, bo jego oczy pozostały tak samo smutne.
- Tak wiem. - Zrobiłam to samo. - Sam?
- Tak? - Ścisnął nasadę nosa. Dopiero teraz dotarło do mnie jak tragicznie wygląda i że musiał jechać tu przez pół kraju.
- Mógłbyś nie zostawiać mnie samej z Leonardem? - Poprosiłam. - I powinieneś się przespać.
- Wszystko w porządku? - Zmartwił się.
- Ja… Wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz, okej? - Popatrzyłam na niego z nadzieją.
- Jasne. - Zapewnił mnie. - Po prostu nie rób już niczego głupiego.
- Ro mi nie pozwoli. - Zaśmiałam się niewyraźnie.
- Ma rację. Znalazłaś sobie dobrą Poduszkę.
Nie wiedziałam, że czymś się denerwowałam, dopóki nie przestałam. Dogadali się.
A potem drzwi otworzyły się i do środka weszli Leo i Ronan. Ten drugi podał Samowi papierowy kubek z automatu.
- Kawa. - Oznajmił. - Ty nic nie dostaniesz, bo jesteś złym Jeżozwierzem. - Dorzucił patrząc na mnie.

Ro?
1553 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz