Coraz więcej ludzi. Skąd oni się w ogóle biorą?
Tym razem człowiekiem, z którym musiałam wejść w interakcję była niższa ode mnie szatynka, której towarzyszył mały, rudy pies, obecnie próbujący przywitać się z Flair. Mogłam jedynie życzyć mu powodzenia w ucieczce, gdy szarej kulce skończy się cierpliwość.
Zaprowadziłam Blue do jej pokoju, a korzystając z faktu, że przyjaciółka Poduszki została przydzielona do pokoju obok mojego, zostawiłam lisy w ich klatce. Jane stwierdziła natomiast, że zabierze swojego rudzielca na spacer przy okazji naszej małej wycieczki krajoznawczej.
- Masz konia? - spytałam, patrząc jak Blue przekręca klucz w drzwiach swojego pokoju.
- Kaliope. - Schowała klucz do kieszeni spodni. - Powinna już być w stajni.
- Okej, więc możemy zacząć od stajni. Tędy.
Korzystając z faktu, że byłyśmy właśnie w budynku przeznaczonym dla uczniów akademii, pokazałam szatynce jak trafić do kuchni i stołówki. Potem poszłyśmy już prosto do prywatnej stajni, w której dziewczyna błyskawicznie odnalazła swojego wierzchowca. Przywitała się z bułaną klaczą przypominającą nieco luzytana, choć nie znałam się na rasach koni wykorzystywanych w jeździectwie klasycznym na tyle dobrze, by być w stanie stwierdzić to na pewno.
Kilka minut później Blue pozbyła się całego zapasu marchewek i kostek cukru, który miała przy sobie, więc ruszyłyśmy dalej. Pokazałam dziewczynie stanowiska służące do czyszczenia wierzchowców.
- Mają tu też te fancy lampy, sprawiające, że jednocześnie to końskie solarium. - Wskazałam na sufit, pod którym wisiały wspomniane urządzenia.
Mina szatynki sugerowała, że nie miała pojęcia po co koniom solarium, ale jednocześnie dawało jej to wrażenie, że stajnia jest bardzo profesjonalna. Po części ją rozumiałam. Mnóstwo rzeczy w całej akademii krzyczało wręcz “luksus”, choć bez co najmniej połowy z nich można byłoby normalnie żyć. Kolejnym punktem wycieczki była siodlarnia, gdzie Blue odnalazła szafkę przeznaczoną na sprzęt jej konia. Potem zostały nam tylko obiekty na zewnątrz. Najbliżej stajni były lonżownik i karuzela, więc to właśnie tam poszłyśmy najpierw. Następnie zaprowadziłam Blue na zewnętrzny parkur do skoków i czworobok do ujeżdżania, ale trudno było powiedzieć co było czym, bo oba były przykryte warstwą świeżego śniegu, w którym postanowiłam poszaleć jej suka, zostawiając na gładkiej dotąd powierzchni ślady łap.
Potem pokazałam szatynce kryte hale, ale weszłyśmy tylko na tą skokową, bo na ujeżdżalni trwały jeszcze zajęcia. W końcu była zima i nikomu nie chciało się robić treningów na dworze, przymarzając dupą do siodła, kiedy pod ręką było miejsce chroniące przed śniegiem i lodowatym wiatrem.
Zostały nam jeszcze tylko pastwiska, do których trzeba było jeszcze kawałek dojść. Rozmawiając z dziewczyną przez ten czas doszłam do wniosku, że może być nawet fajna. Szok, nie? Przyjaciółka Poduszki była drugą po samym Ronanie osobą, którą tu polubiłam.
- Poza tym na polach i lasach w okolicy można znaleźć kilka fajnych szlaków na wyjazdy w teren. - Dodałam na koniec naszej wycieczki.
***
- I w skrócie to właśnie tak się poznałyśmy. - Podsumowała Blue, odkrawając widelcem kawałek naleśnika z nutellą, leżącego przed nią na talerzu. - Potem było jeszcze trochę brokatu…
- Naprawdę dużo brokatu. - Poprawiłam ją.
- Racja, dużo brokatu. I sporo bajek oglądanych po nocach. - Dodała.
Gansey roześmiał się, najwyraźniej rozbawiony wizją Blue i mnie obsypujących się nawzajem brokatem lub oglądających Frozen o 3 nad ranem. Nawet Ro się uśmiechnął, choć siedział z nami głównie po to, żeby przypilnować bym zjadła śniadanie, bo Adam zniknął już jakiś czas temu, twierdząc, że musi się przebrać na jazdę.
Blue?
539 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz