4.24.2019

Wydarzenie Wiosenno-Wielkanocne

Wiosna, wiosna, wiosna... Reku spóźnia się z Eventem... W sumie nic nowego, ale kto by się tym przejmował prawda? Po wielu miesiącach oczekiwań, w końcu nadchodzimy! Wydarzenie Wiosenno-Wielkanocne będzie trwało od dziś (05.04.2019 rok) do maja (02.05.2019 rok). Bez dalszego zamulania, zapraszamy do brania udziału w poniższych konkurencjach.

4.21.2019

Od Blue - Zajączek nie tylko dla grzecznych dzieci

– Wstawaj! – Z błogiego snu wyrwało mnie zimno. Nie byle jakie. Ktoś ściągnął ze mnie kołdrę. – Bluuuuuuu, wstawaj!
– Farðu í rassgat. – Wymamrotałam i wsunęłam głowę pod poduszkę.
– Blu! – Głos zdecydowanie należał do dziewczyny.
Odłożyłam poduszkę i z cierpiętniczym westchnieniem odwróciłam się do mojego prywatnego kata. Przede mną stała Noah z dużą ilością brokatu w reklamówce. Z resztą nie tylko brokatu.
– Nołe. – Wymamrotałam. – Czemu budzisz mnie o… kurwa ósmej?
– Idziemy robić kartki, kurczaczki i dopasowywać je do czekolady! – Zaświergotała. – Dużo brokatu, obiecałaś!
– Ale nie o ósmej! – Jęknęłam. – Za wcześnie.
– Potem tam będą ludzie. – Założyła ręce.
Ugh, mogłam jednak wcześniej pojechać do Amorka. Z drugiej strony, faktycznie obiecałam dziewczynie, że jej pomogę. Szczególnie, że blondyn wykonał już swoją część w domu. Ten to miał samozaparcie. Wcale nie chodziło o to, że Adamowi nie chciało się wykonywać laurki, więc odwalił robotę za nich dwóch, a teraz pewnie gdzieś się razem szlajali. Względnie całowali, przytulali, flirtowali i ewentualnie miętosili. Dziękowałam niebiosom za pewność, że się nie pieprzą. Z uwagi na początek mojej znajomości z Adamem byłoby to dość… obrzydliwe? Może bardziej niesmaczne.
– Dobra. – Wymamrotałam, gdy już odgrzebałam się ze swoich myśli i usiadłam na łóżku. – Ale idę w swoim pięknym kigurumi.
– Kojarzę je, ale nie wiem skąd. – Oceniła Noah.
– Totoro. – Podsunęłam. – Wspaniały prezent od braci Chainsaw na ostatnie urodziny.
– Czyli super. – Dziewczyna założyła ręce. – Ogarnij się, czy tam co i idziemy.
Popatrzyłam na biurko, na dziewczynę, na drzwi i znowu na biurko. Potem wstałam, wsunęłam nogi w kapcie i pociągnęłam ją za rękę.
– Właśnie idziemy na akcję, więc musimy być cicho. – Wzięłam do ręki klucze, które miałam zwrócić Adamowi wczoraj wieczorem, ale jakoś o tym zapomniałam. – Bo inaczej będzie źle.
Noah pokiwała głową, a ja popatrzyłam na Klio. Spokojnie spała i podejrzewałam, że obudzi się na nasz powrót.
– Akcję? – Dziewczyna ruszyła ze mną korytarzami akademika. – Jaką?
– Skończyła mi się część kosmetyków, a Adam prawdopodobnie jest u Ronana, ja mam klucze do jego pokoju, więc… – Nie dokończyłam.
– Chwila moment. – Noah przystanęła. – Czy ty masz zamiar podebrać Adamowi KOSMETYKI?
– Tak? – Uśmiechnęłam się niewinnie. – Tylko puder i brokat, nic strasznego. No i może, jeśli ma, to jakieś fajne cienie do powiek.
– Blue… – Przewróciła oczami dziewczyna.
***
Podobał mi się pokój Noah. Bo łóżko. Duże łóżko. Nie to co u mnie.
– Ugh, nie potrafię! – Dziewczyna rzuciła włóczką na stół. – Jak ty to robisz?
– Powoli i ściśle. – Zaśmiałam się i sypnęłam kolejną porcję brokatu na wełnianego kurczaczka. Całe szczęście złotego brokatu było ci u nas pod dostatkiem. – Inaczej pompon się rozwala.
– Ugh, nie cierpię ręcznych robótek. – Sypnęła na dłoń brokat i zaczęła go wcierać w ręce. – Wiesz co lubię? Błyszczeć!
Klio podniosła łeb i spojrzała na mnie badawczo. Pogłaskałam ją uspokajająco. Cóż, potem ją wyczeszę. I tak wyglądała lepiej niż lisy Noah, które praktycznie całe były w brokacie. Całe szczęście znalazły wspólny język z Klio, która pozwalała im zrobić z siebie poduszkę.
– Wiem, brokat jest fajny. – Pokazałam jej całe tęczowe ręce. – Zawsze możesz zrobić laurkę, a ja zrobię kolejnego kurczaczka.
– Zrobiłaś ich już dziewięć! – Noah sypnęła we mnie brokatem.
– To dobiję do dziesięciu i będzie okrągła liczba. – Wzruszyłam ramionami. – Ja lubię robić dziwne rzeczy ręcznie.
Dokleiłam kilka strzępków wełny w ramach czubka głowy kurczaczka. Miałam już białego, czarnego, czerwonego, pomarańczowego, żółtego, zielonego, niebieskiego, granatowego i fioletowego. Teraz przyszedł czas na tęczowego. W tym samym czasie Noah wzięła do ręki zieloną kartkę i złożyła ją na pół. Wzięła nożyczki i ołówek, a potem – przyznam się szczerze – zajęłam się kurczaczkiem. Coś tknęło mnie dopiero, gdy zabrakło mi zielonego brokatu. Uniosłam głowę, a przede mną stała najbardziej błyszcząca zielonym brokatem laurka świąteczna.
– Czy w tej fantastycznej trawie jest chociaż jedna pisanka? – Uniosłam brwi.
– Tak, gdzieś jest. – Noah wyraźnie była dumna ze swojego błyszczącego nad wyraz dzieła.
– Uwierzę ci na słowo. – Potem wzięłam trochę fioletowego brokatu i maznęłam jej po policzku.
Dziewczyna nie pozostała dłużna i biorąc błękitny brokat narysowała mi nim jakieś wzorki. Nie mogłam być gorsza. Zanim się obejrzałyśmy, całe byłyśmy w brokacie. Łapałam właśnie oddech, bo śmiechu było co niemiara, a Noah siedziała obok mnie na łóżku. Pościel też była cała w brokacie.
– Błyszczysz się bardziej niż twoja kula śnieżna, gdy się nią potrząśnie. – Zaśmiałam się.
– Ty też. – Parsknęła śmiechem. – Tylko nie tu. – Dotknęła palcem moich warg.
A potem to w sumie nie wiem, co dokładnie się stało. Po prostu zaczęłyśmy się całować. Leżąc na łóżku. Tak po prostu. Moje ręce ułożyłam na talii dziewczyny, a jej spoczywały na mojej szyi. Czułam się jednocześnie kuriozalnie jak i miło. Nie pogardzę dobrym całowaniem, a Noah wcale nie była taka zła. Odsunęłyśmy się od siebie dopiero, gdy zabrakło nam oddechów.
– Nieźle całujesz. – Uśmiechnęłam się lekko.
– Ty też. – Oddała grymas. – Możemy to powtórzyć, jak chcesz.
– Nie wiem, czy Leoś byłby zachwycony. – Zachichotałam.
– Jebać nadętych Brytyjczyków. – Noah mi zawtórowała. – Było fajnie.
– Cieszę się. – Uniosłam kącik ust. – Dla mnie też.
– To co? – Popatrzyła na nasze dzieła. – Idziemy to odnieść?
– Możemy. – Cmoknęłam ją w policzek. – Tylko najpierw się ogarnijmy. Podejrzewam, że mogliby nas uznać za niepoczytalne, gdybyśmy tak poszły.
– A jesteśmy poczytalne? – Dziewczyna szczerze się zaśmiała.
– W sumie to chyba nie. – Parsknęłam śmiechem i podniosłam się do siadu. – Chodź już. Musimy to zanieść tak, czy siak.

849 słów

4.19.2019

Od Wiktora do Andrewa

Ostatni raz uniosłem rękę próbując obniżyć tego cholernego konia. Tym razem jak za każdym poprzednim nie dało to nic prócz wyrwania się z ryjem do góry. Zrezygnowany stwierdziłem, że na dzisiaj koniec. Przejechałem dwa koła lopu i zjechałem do stajni. Rozsiodłałem go tam i zastąpiłem ogłowie na kantar po czym wyprowadziłem srokatego na łąkę. Po upewnieniu się, że wszystko jest odpowiednio zamknięte, a chłopiec nie ma zamiaru uciekać wróciłem do stajni. Robiło się coraz cieplej co wiązało się z rozpoczęciem porządków. Stwierdziłem, że całość zacznę od ogarnięcia sprzętu. Wystawiłem przed stajnię stojaki po czym zawiesiłem na nich siodło i ogłowie. Następnie nalałem wodę do miski, wziąłem szmatki oraz wyciągnąłem smar. Na początek wziąłem się za przemycie całości by pozbyć się kurzu i brudu. Biała szmatka już o chwili przybrała odcień szarości. Chwilę całość pucowałem tak, by mieć pewność, że wszystko jest dobrze zrobione. Po skończeniu wysmarowałem całość przeźroczystą mazią i ustawiłem pod dachem stajni tak, by całość stała w cieniu. Nie mając już żadnej rzeczy do roboty wróciłem do swojego pokoju. W wejściu przywitały mnie dwa molosy, które widocznie potrzebowały ruchu. Przebrałem się w wygodniejsze ubrania i założyłem dwójce obroże, do których były podpięte smycze. Przed wyjściem z pokoju uspokoiłem psy i gdy już były opanowane dopiero wyszedłem. Nie lubiłem, gdy były zbyt mocno podekscytowane czy jak skakały. Uznawałem to za błąd wychowania i szczerze nie tolerowałem, gdyż nie były to małe papisie, które swoimi skokami nic nie zrobią. Wyszedłem przed budynek akademii gdzie moim oczom rzucił się w oczy dość wysoki brunet, który wyglądał na widocznie zagubionego. Podszedłem do niego i spytałem:
-Szukasz czegoś?
-Emm, tak. Miał tu gdzieś na mnie czekać David.
-Możliwe, że zapomniał. Wejdź do tego budynku i skręć w lewo- wskazałem akademię.
-Okej, dzięki- uśmiechnął się i odszedł.
Ostatnio mieliśmy jakiś duży natłok ludzi. Bardzo osób ostatnio się tu zapisuje. Zwróciłem na siebie uwagę psów i wyszedłem na łąki gdzie nie stoją żadne konie. Spuściłem ze smyczy Thora oraz Celeste i zacząłem iść przed siebie. Pogoda robiła się powoli coraz cieplejsza co pozwalało na dłuższe spacery i wychodzenie z mniejszą ilością ubrań na sobie.

×××

Nadszedł kolejny dzień, który zapowiadał się dobrze. Słońce wychodziło leniwie zza horyzontu podobnie jak ja z łóżka.Ubrałem się w krótkie spodenki oraz koszulkę, na ramieniu zaczepiłem telefon ze słuchawkami i zapiąłem Thora na smycz, którą zapiąłem sobie w pasie. Celeste na szczęście nie musiałem zapinać, bo już się nauczyła jak ma się zachowywać, a samiec był jeszcze młody i nadal zdarzały mu się różne odpały. Zrobiłem sobie krótką rozgrzewkę po czym ruszyłem truchtem w las. Po pierwszym kilometrze odpiąłem Thora licząc na to, że będzie grzeczny i ruszyłem szybszym tempem. W drogę powrotną ruszyłem jak już słońce prawie całkowicie wzeszło na niebo, a w akademii byłem, gdy już pokazało się w pełnej swojej krasie. Przed wejściem do pokoju wytarłem psom łapy po czym sam się udałem do łazienki gdzie wziąłem szybki, zimny prysznic. Następnie ubrałem się w ubrania do jazdy i poszedłem zjeść śniadanie po czym udałem się do stajni. Miałem nadzieję, że srokaty nie będzie miał dzisiaj fochów. Przywitałem się z ogierem, który był dzisiaj niewiarygodnie potulny i skory do głaskania. Zaprowadziłem go do stanowiska gdzie został przypięty. W stanowisku obok stał kary koń, którego jeszcze wcześniej nie widziałem. Cofnąłem się do siodlarni skąd wziąłem zestaw szczotek. Gdy wróciłem obok konia stał już jego właściciel- ten sam chłopak, którego widziałem wczoraj.
-Udało ci się znaleźć Davida?- zagadnąłem.
-Tak, dzięki za pomoc.
-Wiktor- wyciągnąłem do niego rękę.
-Andrew.
-Gdzie masz zamiar jeździć?- spytałem widząc sprzęt, który wisiał obok.
-Raczej na hali, a ty?
-Również.
Po tych słowach każdy z nas zajął się swoim koniem. Skończyłem się siodłać chwilę przed nim, więc założyłem na nogi ostrogi i wyjechałem ze stajni na halę. Dosłownie chwilę później zjawił się również brunet. Zacząłem swój trening. Celem na dzisiaj było obniżenie dzikusa i porobienie elementów reiningowych. Na szczęście dzisiaj krowa się nie opierała i niemal od razu zszedł w dół angażując zad. Zacząłem więc wykonywać slide i spiny na zmianę z chwilami odpoczynku.

Andrew?
668 słów.
Jeszcze się rozkręcimy :P

4.16.2019

Od Noah cd Adama

CO JA CI MÓWIŁAM?!
NIGDY. NIE. TYKAJ. OBCYCH. ZWIERZĄT.
Nawet jeśli są niewyobrażalnie wręcz urocze.
To zbyt ryzykowne. Może się okazać, że koń ma właściciela (szok, prawda?) i trzeba się będzie z nim zadawać. W lepszym wypadku upierdoli mnie pasiasty kot.
Odruchowo przycisnęłam rękę do siebie, klnąć pod nosem na cholernego pchlarza. Generalnie rozeszlibyśmy się zapewne, każda ze stron obrażona na drugą, gdyby nie jakiś chłopak - prawdopodobnie właściciel kota. Kurwa, czy wszystko tu ma właściciela?
- Jeśli chciałaś go pogłaskać, to sama jesteś sobie winna, ale mój błąd, że pozwoliłem mu uciec z pokoju - nieznajomy podszedł do mnie, zostawiając kota z jego przekąską. - Trzeba będzie coś zrobić z tą raną, więc jeśli nie masz nic przeciwko, to możemy pójść do mnie. Mam apteczkę specjalnie w razie podobnych wypadków. Nazywam się Adam. To tak, żeby nie było, że nie znasz imienia chłopaka, który zaprasza cię do swojego pokoju.
Ostentacyjnie przewróciłam oczami, widząc jego uśmieszek, po czym wstałam, ignorując wyciągniętą w moją stronę rękę.
- Poradzę sobie. Wystarczy mi informacja czy był szczepiony na wściekliznę. - W ostateczności nie pierwszy raz w życiu zostałam ugryziona.
- Był - oznajmił jedynie, po czym odwrócił się i podszedł do swojego zwierzęcia.
No i zajebiście. Schyliłam się, by podnieść z ziemi telefon, który najwyraźniej wypadł mi z kieszeni gdy wstawałam i również się oddaliłam, wracając do pokoju. Od razu weszłam do łazienki, sięgając do szafki wypchanej po brzegi środkami antyseptycznymi i opatrunkami wszelkiej maści (ostatnio znalazłam tam nawet plasterki z Kubusiem Puchatkiem). Na moje szczęście sama rana nie wyglądała aż tak źle, kiedy już ją przemyłam. Kot nie naruszył też pamiątki po kąpieli Dot w zeszłym tygodniu, która powoli zaczynała się chyba goić.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi do pokoju. Założyłam, że była to zasługa Leo i - bogowie nie dopuśćcie do tego - kolejnego jego planu uspołeczniania się.
- Jeżozwierzu! - blond loki wychyliły się zza uchylonych drzwi łazienki. - Ubieraj się, wychodzimy!
- Cholera, Ronan! Wydawaj jakieś dźwięki!
- Przecież wydaję - zaśmiał się, wchodząc do pomieszczenia. - Powiedziałem, że wychodzimy.
- Jestem zajęta, baw się dobrze - poprawiłam rękaw bluzy i zabrałam się za szukanie jakiegoś plastra.
- Która tym razem? - Poduszka zaczął uważnie przyglądać się temu co robię.
- Kot - poprawiłam go. - Gdzie idziesz?
- Blue zmusza mnie do zakupów. Jedź z nami, ty na pewno znasz się na tym lepiej. - Ro patrzył na mnie wzrokiem zdradzającym, iż zakupy z jego przyjaciółką zdecydowanie nie są jego ulubioną rozrywką. - Proszę. Dam ci brokat? - wyszczerzył się w uśmiechu, przez co jeszcze bardziej przypominał aniołka z obrazków dla dzieci.
Wreszcie udało mi się znaleźć to, czego szukałam i nakleiłam plaster na ranę, patrząc na odbicie poduszki w lustrze. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Tak się w ogóle da?
Westchnęłam.
- Okej - zaczęłam sprzątać zrobiony przez siebie bałagan. - Ale to ty jej doradzasz - zaznaczyłam.
- Niech będzie - zgodził się. - Czekamy na parkingu. Spiesz się - dodał, wychodząc z łazienki.
Przejrzałam się w lustrze. Włosom i twarzy nic już nie pomoże, chyba że bierzemy pod uwagę tarkę do warzyw. Dlatego tylko zmieniłam bluzę, która oczywiście udało mi się już upierdzielić krwią. Chwilę później byłam już na parkingu, gdzie zastałam Blue, Ro i chlopaka z wcześniej. Przytulającego Poduszkę!
- Heej - odezwałam się niepewnie, powstrzymując się przed spytaniem czy możemy natychmiast spierdalać.

Adam?

4.14.2019

Myślisz, że jesteś kimś innym. To jest piekło, tak, dosłownie piekło

 Andy Biersack
Imię i nazwisko: Andrew Black
Wiek: 26 l.
Płeć: mężczyzna
Ranga: Dèbutant
Grupa: II
Imię konia: Prince Of Darkness
Praca: Jest właścicielem sklepu muzycznego. Pracuje tam i jest jego właścicielem, a pracowników traktuje jak swoich przyjaciół. Między sobą śmieją się, że są jak jedna, wielka, szalona rodzinka. Doskonale się dogadują. 
Miejsce zamieszkania: Mieszka w domu poza akademią.
Charakter: Andrew jest, bez wątpienia, człowiekiem pozytywnie nastawionym do życia. Raczej należy do osób spokojnych i opanowanych, jednak gdy wkurzysz, nie ma dla ciebie litości. Nie znosi kłamstwa i oszukiwania. Wywyższanie się nad innych jest dla niego godne pogardy. Lubi towarzystwo innych osób, jednak woli, gdy nie jest ich zbyt wielu. Często się śmieje i stara się zarażać innych pozytywną energią. Zawsze stara się pomagać innym, najlepiej jak tylko potrafi. Uwielbia być szczery nawet, jeśli to, co ma do powiedzenia, może być bolesny. Prawda jest jedną z rzeczy, które stoją wysoko na jego liście moralnej. Bywa, że ma cięty język, ale nie zdarza się to zbyt często. 
Aparycja: Andrew to chłopak o przeciętnym wzroście, ma 185 cm wzrostu. Włosy nosi raczej schludnie ułożone, chociaż od czasu do czasu lubi mieć je rozczochrane. Ich czarny kolor idealnie współgra z jego jasną karnacją. Ma niebieskie tęczówki, które momentami wyglądają na szare. Nosi wiele tatuaży na ciele, które bardzo sobie ceni. Na szyi ma tatuaż Jezusa przerobionego na Indianina. Nosi kolczyki. 
Historia: Andrew urodził się w Cincinnati w stanie Ohio. Był jedynakiem i ukochanym synkiem, oczkiem w głowie rodziców. Od najmłodszych lat marzył o karierze muzycznej. Uczył się śpiewu i gry na pianinie – śpiew wychodził mu doskonale, ponieważ ma piękny głos, o niesamowitej barwie. Próbował nawet swych sił w rożnych zespołach rockowych lub metalowych, jednak nie odnosił tam zbyt wielkich sukcesów, trafiając do nieodpowiednich zespołów. Potem zaczął uczyć się jazdy konnej i poczuł, że to jego prawdziwe powołanie. Doskonale czuł się w siodle. Jego rodzice nie byli zadowoleni z wyboru syna, jednak, gdy spostrzegli, jak bardzo go to pasjonuje, wspierali go z całych sił. Andrew bowiem doskonale czuł się w siodle. Po pewnym czasie zaczął odnosić sukcesy w zawodach. I wtedy odnalazł konia, o którym zawsze marzył – Czarnego. 
Rodzina
James Black – ojciec, biznesmen
Madeline Julieth Black – matka, lekarz
Orientacja seksualna: heteroseksualny 
Partner/ka: brak
Pupil: brak
Inne:
- Kocha grać na pianinie i robi to bardzo dobrze. 
- Ma słabość do kolczyków. 
- Bardzo ładnie się uśmiecha. 
- Kocha tatuaże i pragnie mieć ich jak najwięcej. 
- Ma słabość do czarnych ubrań. Jego szafa to jedynie ubrania w tym kolorze. 
- Jest praworęczny. 
- Uwielbia śpiewać. 
Właściciel: nati199511

Od Venus CD Diego

Chłopak uniósł moją brodę i czekał na moje słowa. Po dłuższym czasie z moich ust w końcu wydostały się pierwsze słowa:
-Nie usunę go. Możesz odejść lub zostać, nie usunę tego dziecka.
Chłopak jedynie przytaknął głową. Wiedziałam, że pewnie też jest zdruzgotany w tej sytuacji. Przesiedzieliśmy w takiej pozycji i we wszech ogarniającej ciszy tak dużo czasu, że nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Rano obudziło mnie słońce, które biło po oczach przez niezaciągniętą roletę. Miejsce obok mnie było już od dawna zimne i jedyne co świadczyło o jakiejkolwiek obecności drugiej osoby w tym miejscu to zimne już śniadanie na szafce. Usiadłam i sięgnęłam po tacę kładąc ją na łóżku. Chwyciłam w rękę jednego z tostów i zaczęłam go powolnie żuć. Nie miał za cholerę smaku. W sumie sama nie wiem dlaczego go jadłam. Gdy skończyłam jeść przed ostatniego poczułam żółć w gardle. Ignorowałam to do momentu aż faktycznie jedzenie zaczęło mi się cofać. Zerwałam się z łóżka nie patrząc na to, że zielona herbata rozlała się po łóżku okropnie je plamiąc, pobiegłam do toalety i klęknęłam nad sedesem wypuszczając z siebie chwilę wcześniej skonsumowane jedzenie. Gdy fala wymiotów minęła spłukałam wodę i opłukałam twarz przy umywalce. Zrezygnowana spojrzałam w lustro- i tak ma być przez dziewięć miesięcy. Podciągnęłam bluzkę do góry, na szczęście nie widać było jeszcze brzucha. Ruszyłam z powrotem w stronę pokoju. Spojrzałam na łóżko, które było całe zalane. Wiedziałam, że będę później tego żałować, ale powiedziałam sobie "jebać to" i ubrałam się po czym wyszłam wraz z Taboulet. Doszłam do stajni gdzie zobaczyłam Rimę. Ruszyłam w stronę siodlarni skąd wzięłam pad, pas do lonżowania i ogłowie z jedną wodzą. Woltyżerka od czasu do czasu się przydaje, bo czemu nie? Na początku poszłyśmy na round pen gdzie w stępie przypomniałam sobie podstawy. Jazda bokiem, tyłem, młynki, rybki i różne podobne sztuczki. Następnie pogoniłam Rimę do kłusa i ostrożnie klęknęłam. Gdy udało mi się już złapać równowagę powoli wstałam. Pochyliłam się lekko i załapałam pasek, który miał mi pomóc utrzymać równowagę i pogoniłam klacz do galopu. Na początku gdyby nie lina to bym leżała, ale po chwili już było wszystko okej. Ponownie klęknęłam i załapałam się przedniej pętli. Usadowiłam ciężar na swoim prawym ramieniu i wybiłam się z lewej nogi tak, że stałam na rękach. Przejechałam tak jedno koło po czym usiadłam bokiem. Zablokowałam lewą nogę w pętli i odchyliłam się do tyłu tym samym wisząc po boku konia. Stwierdziłam, że ogarnęłam już swoją rozgrzewkę, więc zwolniłam klacz do stępa i pojechałam na arenę. Przejechałam jedno koło po ścianie, by wiedziała, że tak ma chodzić po czym przyśpieszyłam do kłusa. Usiadłam po wewnętrznej stronie klaczy po czym zeskoczyłam, odbiłam się od ziemi i ponownie wskoczyłam na klacz. Zadowolona, że się udało stwierdziłam, że teraz zeskoczę, zrobię dwa kroki i znowu wskoczę. Oczywiście udało się, więc pośpieszyłam klacz do galopu wykonując te same ćwiczenia. Gdy rezultaty były zadowalające przeszłam do trudniejszych rzeczy takich jak wiszenie na boku, z przodu czy przechodzenie pod koniem. Byłam szczęśliwa, że nie zapomniałam tych rzeczy. Po dłuższym czasie zwolniłam klacz i zatrzymałam. Zsiadłam z niej i postanowiłam, że poćwiczę wskoki. Załapałam się lewą ręką pasa, rozbujałam prawą nogę i zamaszystym ruchem wskoczyłam na klacz. Muszę przyznać, że poszło mi lepiej niż sądziłam. To samo powtórzyłam z drugiej strony po czym stwierdziłam, że koniec na dzisiaj. Wyjechałam z areny i poszłam na tor crossowy by tam się rozstępować, bo wiedziałam, że jak pojadę w teren to nie skończę tak spokojnie. Po upływie około dwudziestu minut wyjechałam z placu i podjechałam do łąki gdzie rozsiodłałam klacz i od razu puściłam do koni. Już na swoich nogach wróciłam do stajni i odniosłam swój sprzęt na miejsce. Wróciłam do pokoju gdzie dosłownie wszystko już waliło herbatą. Otworzyłam na oścież okna i zmieniałam pościel, którą wrzuciłam do pralki. Usiadłam przy biurku i odpaliłam laptopa, na którym miałam odpalone strony z różnymi końmi. Po sprzedaży Caspera szukałam konia westernowego do wyższego sportu. Owszem, Rima sobie radziła, ale chodziła też czasami klasyk co w pewnym sensie ją psuło. Z koni, które widziałam tylko trzy mi wpadły w oko. Zapisałam sobie karty z nimi. Niby wiedziałam, że kupno teraz konia jest nierozsądne, bo niedługo będę musiała zrezygnować z jazdy jednak musiałam też szukać konia, bo potem może być za późno. A jak ja nie będę mogła jeździć to zawsze mam Patricka, a jeśli nie to zawsze można kogoś zatrudnić. Z tą myślą wyłączyłam laptopa i zamknęłam okna. Zawołałam Taboulet. Stwierdziłam, że pora umyć suczkę, bo zaczyna wydawać z siebie dość dziwny zapach. Wsadziłam ją do wanny i puściłam wodę. Na szczęście stała grzecznie, tylko od czasu do czasu pojękiwała niezadowolona, że smagają ją smugi wody. Po skończeniu kąpieli wyciągnęłam ją z wanny i przetarłam ręcznikiem tylko tak, by woda z niej nie kapała po czym wypuściłam z pomieszczenia. Uprzątnęłam wszystko po niej i również wróciłam do głównego pomieszczenia.

×××

Nadeszła pora na kolejne rutynowe badanie. Diego jak się o tym dowiedział o dziwo stwierdził, że chce jechać ze mną. Na początku nie chciałam żeby jechał, ale stwierdziłam, że nie będę się kłóciła. Po pół godzinie drogi siedzieliśmy w poczekalni jednej z lecznic. Nie wiedzieliśmy o czym rozmawiać, więc każdy się zajmował sobą. Ja czytałam różne, dziwne ulotki, a chłopak robił coś na telefonie. Po paru minutach usłyszeliśmy głos lekarza: "Venus Clarks". Podniosłam się razem z chłopakiem i weszliśmy do gabinetu. Chłopak usiadł na jednym z pomarańczowych krzesełek, a ja poszłam na leżankę.
-Ojciec dziecka?- spytał wskazując na Diego.
-Tak.
Doktor zrobił mi rutynowe badanie, pokazał gdzie jest dziecko i różne takie sprawy. Jedyną rzeczą jaka była nowo dostępna było słuchanie bicia serca. Dziecko było w takim stopniu rozwoju, że było to już możliwe. Oczywiście poprosiłam o to żebyśmy mogli to usłyszeć. I dosłownie chwilę później po sali rozległo się bicie serca maluszka.

Diego?
959 słów.

4.10.2019

Od Sebastiana cd. Blue

- Na pewno chcesz się zanudzać takimi rzeczami? - zapytałem niepewnie, wbijając swój wzrok w czubki wypastowanych oficerek, które pod wpływem wygięcia pięty w dół, lekko się zmarszczyły - To raczej dość zawiła historia... - westchnąłem, przygryzając przy tym lekko swoją wargę.
- No daaaaleeeeej - przewróciła oczami, wbijając mi swoje długie palce w moje żebra, co miało posłużyć, jako dobitne pospieszenie.
- Jestem z Orlando, a do akademii ściągnął mnie wujek. Uczy tutaj skoków, więc stwierdził, że to będzie dla mnie lepsze zajęcie, niż gnidzie całymi dniami w domu. Ro znam dopiero od kilku dni, ale uparcie twierdzi, iż mnie lubi. Jest bardzo miły i bardzo mi pomaga... Nie chciałbym, aby się na mnie obraził - potarłem kciukiem swoje ramię, które od kilku dni promieniowało niemiłosiernym bólem - Zanim zmusili mnie do typowego klasyku, zajmowałem się gonitwami płaskimi... Ale to co dobre, kiedyś musi się skończyć - posmutniałem znacząco, wyrzucając z umysłu urywki wypadku, który odebrał mi część samego siebie.
- Wypadek? - zmrużyła swoje gadzie oczy, przewidując dalszy ciąg historii.
- Tak... Nie chce o tym rozmawiać... - odpowiedziałem, nie czując się na siłach, aby dalej rozwinąć ten niezbyt miły wątek, mojego nędznego życia - Tata jest lekarzem, a matka trenerem personalnym. Nadal do końca nie wiem na czym to polega, ale ponoć to wysiłek połączony z przyjemnością - ściągnąłem ogierowi bardziej wodze, aby ten nie wykręcił mi żadnego numeru, opierającego się na szybkim wejściu w niezaplanowany przeze mnie galop.
- Ciekawe - mruknęła krótko, zagłębiając się na chwilę w swoim świecie myśli - Chciałbyś pojechać ze mną w teren? W dwójkę zawsze raźniej, a jak się zgubimy, to wiem na kogo to zrzucić - zaśmiała się uroczo, pokazując niebu swoje białe zęby. Nie będę ukrywał, iż lekko się na ten widok uśmiechnąłem. Nigdy jakoś szczególnie nie przepadałem za towarzystwem ludzi, lecz ta kobiet, podobnie zresztą jak Ronan, strasznie mnie zainteresowała.
- No dobrze, dobrze - zgodziłem się na jej propozycję, odczuwając w duszy dość dziwne przeczucie, dotyczące tego, że nasz pobyt na łonie natury nie skończy się zbyt dobrze. Nie chcąc jej o tym marudzić, docisnąłem łydkę do końskiego boku, aby w taki oto sposób pogonić go do powolnego kłusa. Zgrywając się ruchami ciała ze swoim wierzchowcem, zacząłem skupiać się na otaczającej mnie przyrodzie. Od kiedy do stanów zawitała wiosna, w każdym zakątku naszego kraju zaczęły ukazywać się przepiękne kwiaty, a drzewa na nowo przybierały uwielbianą przez oko, zieloną barwę. Podziwiając ten "nowy" świat, zacząłem wracać myślami do lat swojego dzieciństwa, kiedy to jako mały szczyl oczekiwałem jedynie od życia ciepłych podmuchów wiatru, i dni wolnych od szkoły. Teraz z chęcią powróciłbym do właśnie takich dni... Nic nie robić... Nie martwić się jutrem... Po prostu żyć, nie umierać.
- Uwaga gałąź! - nagły krzyk wdarł się do mojego ucha, powodując w moim mózgu jeszcze większą dezorientację. Niemal w ostatniej chwili zobaczyłem przed sobą długi drąg, przyozdobiony młodymi listkami. Nie chcąc zaliczyć upadku, przywarłem górną połową ciała do szyi muskularnego ogiera, który bez najmniejszego problemu, przebiegł pod tą "straszną" przeszkodą - Pan dżokej bawi się w lunatyka? - zażartowała, nie ukazując po sobie żadnego przerażenia.
- Wybacz, nieco się zamyśliłem - podrapałem się po głowie, próbując ukryć przy tym zmieszanie, jakie w obecnej chwili targało moim ciałem - Jak... Jak ci się podoba okolica? - spytałem niepewnie, obawiając się tego, iż dziewczyna zaraz mnie tutaj zostawi.
- Nie jest źle - wzruszyła ramionami, zrywając z jabłoni rozwijający się kwiat - Masz jakieś zwierzęta oprócz konia?
- Małego bernardyna i opiekuje się też krukiem wujka... Dlaczego pytasz?

Blu? c: 
Przepraszam, że tak długo :c Mogą poczytać książeczkiiiii!
554 słowa. 

Od Diego CD Venus

Trzymając w ręce pudełko od Venus, mogłem spodziewać się dosłownie wszystkiego. Ona jest nieprzewidywalna, a co za tym idzie? W taki kartonik mogła mi nawet zapakować skarpetki w renifery.
Wstrzymując lekko oddech, pociągnąłem za kokardkę, gdzie następnie uchyliłem wieczko, pod którym znalazłem bibułkę.
Spojrzałem na dzuewczynę zastanawiając się co tam może być.
Mając w głowie szalone wizje prezentów, nigdy bym nie powiedział, że tam znadję małe buciki dla dziecka.
Ponownie patrząc w jej stronę, na co ona delikatnie się uśmiechnęła, a po chwili usłyszałem jej cichy, pełen obawy głos.
- Będziesz tatusiem.
Te słowa uderzyły we mnie niczym rozpędzony tir w drzewo. W tym momencie nie byłem w stanie nic powiedzieć, w gardle miałem supeł, który nie chciał się rozwiązać, a mózg podsyłał mi obrazy z wczesnego tacierzyństwa.
Diego, opanuj się, masz dwadzieścia cztery lata, inni potrafią zostać ojcami w wieku osiemnastu lat.
Parodia, Venus jest pierwszą kobietą, z którą jestem i na dodatek z nią przytrafiła się wpadka. Mówiła, że się zabezpiecza. Nie mogę jej winić, bo sam mogłem też pomyśleć o zabezpieczeniu.
Schowalem buciki do pudełka, odkładając je obok. Co się dzieje z tym światem?!
Wczoraj rozmyślałem co będę robił dalej, mając plany, a dzisiaj jestem w totalnej kropce.
- D.. Diego, powiesz coś? - usłyszałen cichy głosik. Ves mówiła przez łzy a ja, niczym rasowy dupek wyszedłem z jej pokoju i ruszyłem do siebie bez słowa.
Nie docierało do mnie to, co powiedziała mi Vesnus, chciałem aby to był jakiś głupi kawał, ale patrzą na jej reakcję, to musi być prawda.
- Boże Diego! Jesteś idiotą! - krzyknąłem po czym zjechałem plecami po ście, obok pomieszczenia w którym mieszkałem.
- Coś nie tak? - zapytała dziewczyna, tak.. ta irytująca dziewczyna, która tylko i wyłącznie umie wkurwiać ludzi!
- Odpierdol się dzisiaj ode mnie, bo nie ręczę za siebie.
- Co taki agresywny?
- Bo jestem wkurwiony, okey? Odwal się... - po tej wypowiedzi ruszyłem w stronę stajni, gdzie stanąłem przy klaczy i patrzyłem na nią.
- Co ja mam teraz kurwa zrobić? - westchnąłem ciężko.
Klacz zarżała radośnie w oczekiwaniu, że wybierzemy się na jakąś przejażdżkę. I wiecie co? Musiałem to zrobić, bo mam za mało problemów, gratulacje! 
***
Jeżdżąc po lesie, zastanawiałem się co ja mam powiedzieć Venus? Na pewno nie powiem jej nic w stylu "To może usuń, tak będzie prościej" czy "To nara, nie znam cię". Ta dziewczyna za dużo dla mnie znaczy.
Właśnie Alves, ona wiele dla ciebie znaczy, a zobacz jak ty to przyjąłeś. Ty masz trochę więcej lat na karku. Nadzieja ma dzuewiętnaście lat, to dopiero musiał być dla niej szok. Z resztą czy to jest w ogóle pewne? Może ma tylko przypuszczenia, albo jej się okres spóźnia. A jeśli to tylko dobrze przygotowany żart?
Skąd ja mam to wiedzieć, jak nawet jej o nic nie zapytałem, tylko wyszedłem.
Neymar, jesteś beznadziejny!
Spiąłem klacz i ruszyłem w stronę akademii, gdzie wjechałem do stajni, wpadając na stajennego, któremu powiedziałem, aby rozsiodłał konia i go zamknął w boksie.
Mając nadzieję, że Venus mnie choć trochę zrozumie wparowałem do jej pokoju, gdzie ta płakała w poduszkę.
Usiadłem na brzegu łóżka i pogładziłem dzieswczynę po plecach, następnie biorąc ją na kolana. Nie była z tego powodu zachwycona, ale nie chciałem jej już zostawić samej.
- Skarbie.. wiem, że zachowałem się jak dupek, przepraszam. Nie pomyślałem o tym, jak ty możesz się czuć. Ja owszem, cholernie się boje i to bardziej nawet niż byków.. ale nie chcę cię samej zostawiać w takiej sytuacji. Pewnie sama jesteś w szoku, ale błagam, odezwij się do mnie - rzekłem unosząc jej brodę, aby spojrzała a moje oczy.
Wszystko powiedziałem szczerze, lecz nie mam pewności, że ona zaraz mnie nie uderzy i nie powie soczystego spierdalaj.

Veees?
Krótkie bo chciałaś tylko reakcje ;D

4.09.2019

Od Venus CD Diego

Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazał się średniego wzrostu, szary pies. Wyciągnęłam rękę do przodu dając ją do powąchania wilczkowi. Ten miał chwilę zawahania jednak, gdy usłyszał głos Diego podszedł powoli i powąchał rękę, a po chwili dał się pogłaskać.
-Masz go przygarnąć- powiedziałam do chłopaka stanowczo.
-Taki miałem zamiar- zaśmiał się lekko.- O czym chciałaś porozmawiać?
-Teraz to w sumie o niczym.
Usiadłam na łóżku chłopaka.
-Jak się nazywa?
-Pasuje mi do niego Cezar.
-Chodź Cezar. W tym łóżku będziesz teraz sypiał- poklepałam materiał, na który wskoczył pies i ułożył się w odległości odemnie.
-Nie będzie spał w łóżku- fuknął brunet.
-Już to robi- zaśmiałam się.- Ale umyć to go powinieneś.
-Już, już. Cezar chodź- zawołał psa i zniknął z nim w łazience.
Wiedząc, że może być śmiesznie poszłam za nimi i zamknęłam za nami drzwi. Cezar został wpakowany do wanny jeszcze nie świadomy co się będzie działo. Diego złapał w rękę słuchawkę i dał wilczkowi do powąchania. Pies po prostu ją zlał jednak, gdy woda zaczęła lecieć dosłownie wyskoczył w powietrze. Mina Diego w tym momencie była nie do opisania. Odrzucił słuchawkę w bok i zaczął głaskać psa żeby go uspokoić. Po paru minutach w końcu dał się zlać, ale pod warunkiem, że jedna ręka chłopaka będzie na jego grzbiecie. Gdy pies był już mokry Diego sięgnął po szampon i wysłał go na Cezara. Wilczek widocznie zdenerwowany zapachem zaczął nerwowo prychać i się trzepać przez co nie tylko on był mokry. Jednak brunet wszystko dzielnie znosił i w końcu udało mu się domyć do końca wilczka. Z wycieraniem poszło łatwo i bez problemów. Chłopak chciał jeszcze wysuszyć psa, jednak stwierdził, że jak na jeden dzień i tak dużo już przeżył, a jeszcze mieli iść do weterynarza. Czas, w którym on będzie schnął wykorzystaliśmy na obejrzenie nowego filmu- Kapitan Marvel. Po ponad dwóch godzinach filmu pies był suchy, więc zaczęła się akcja obroża i smycz. Jako, że Diego nie miał u siebie nic takiego to pożyczyłam mu za dużą obrożę Taboulet, a za smycz zrobił mu uwiąz. Na początku Cezar nie wiedział jak się zachowywać na tym dziwnym sznurku, więc zapierał się czterema łapami i nie chciał ruszyć do przodu. Po blisko godzinnej gadaninie i tonie smaczków udało nam się ruszyć go do przodu. Trasę do weterynarza pokonaliśmy w trzy razy dłuższy czas niż powinniśmy, jednak udało nam się dojść. Chłopcy nie musieli zbyt długo czekać na wejście, gdyż już po chwili mogli wejść do środka. Ja za to stwierdziłam, że pójdę do zoologicznego, który jest parę metrów od przychodni. Kupiłam w nim trochę smakołyków dla Cezara jak i dla Taboulet oraz parę zabawek. Po tych małych zakupach wróciłam do poczekalni gdzie mogłam słyszeć dochodzące z gabinetu szczeki, pojękiwania i warki szarego towarzysza Diego. W sumie ciekawe jak go znalazł. O to też muszę zapytać. Paręnaście minut później chłopcy wyszli z gabinetu.
-I jak było?- spytałam.
-Dostał parę zastrzyków i dał popalić weterynarzowi, ale ogółem był grzeczny.
-Dobry piesek- powiedziałam i dałam mu jednego ze smakołyków.
-A to co ma być?
-Trzeba się wkupić w łaski psa chłopaka- puściłam mu oczko.- Jak właściwie go znalazłeś?
-W zasadzie to sam mnie znalazł, a dokładniej moje jedzenie.
-Czyli to taki rasowy przybłęda?
-Dokładnie.
Wyciągnęłam jeszcze z worka mały gryzak w kształcie kostki i podałam mu psu. Jak na zawołanie złapał go w zęby i zaczął z radością gryźć.
-Co to ma być za rozpieszczanie? A co z właścicielem?
Pocałowałam mocno chłopaka i przygryzłam mu lekko płatek ucha mówiąc, że to później. Poczułam jak chłopak lekko zadrżał. Wróciliśmy do akademii, tym razem już szybciej. Po zamknięciu drzwi pokoju poczułam nagły przypływ gorąca, który się rozchodził po całym moim ciele. Odwróciłam się w stronę Diego mocno wpijając się w jego usta czym spotkałam się z aprobatą starszego. Odkleiłam się od jego ust i zaczęłam ustami tworzyć ścieżkę od jego szczęki po szyję od czasu do czasu czepiając się też uszu. Na biodrze czułam wzrastający wzwód chłopaka co jeszcze bardziej mnie nakręcało. Zapomniałam całkowicie o tym, że jest z nami pies, a drzwi są nie zamknięte tylko po prostu na oślep skierowałam chłopaka do łóżka. Gdy usiadł na nim od razu znalazłam się na jego kolanach poruszając biodrami i zostawiając malinki w niektórych miejscach.

×××

Obudziłam się lekko obolała obok chłopaka. Od razu poczułam jak policzki mnie palą na myśl tego co wczoraj robiłam. Czy to są te wahania humorków? A co jak zrobił to ze mną tylko z litości? Nagle zachciało mi się płakać i lekko się wzdrygnęłam. Poczułam jak chłopak składa pocałunek na mojej szyi.
-Dzień dobry skarbie- wychrypiał.
Ten głos z rana zawsze mi się podobał i nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu.
-Dzień dobry- odpowiedziałam.
-Jak się spało?
-Ciepło i wygodnie- uśmiechnęłam się.
-To się cieszę.
Chwilę później byliśmy ogarnięci, a chłopak wyszedł w tym czasie na spacer z Cezarem. To był mój czas, by wymyślić jakiś ciekawy sposób na przekazanie Diego informacji, że będzie ojciec. Wymyślanie szło mi mozolnie, jednak po dłuższej chwili udało mi się coś wykminić. Szybko pojechałam do sklepu gdzie kupiłam małe buciki w neutralnym kolorze. Spakowałam je do małego pudełeczka po czym napisałam Diego, że jestem u siebie. Po niedługim czasie chłopak wrócił ze spaceru i przyszedł do mnie. Usiedliśmy na łóżku i znaleźliśmy jakiś film, chyba dramat. Jakby ktoś się mnie spytał o czym był to nie byłabym w stanie odpowiedzieć na to pytanie gdyż tak bardzo się stresowałam tym co zaraz miało nadejść. Myślałam nawet o tym żeby nic nie mówić, a dziecko po porodzie oddać, jednak szybko odchodziły odemnie te myśli. Było za to dużo wątpliwości pod tytułem jak chłopak zareaguje. Czy pozytywnie czy negatywnie, czy weźmie to na barki czy będzie chciał odejść? Wiedziałam już, że nie będę miała do niego pretensji cokolwiek będzie chciał, gdyż sama nie byłabym zadowolona jakbym miała zostać ojcem przed dwudziestym piątym rokiem życia. Ze zdenerwowania przygryzałam sobie policzek, ale gdy poczułam, że zaczęła mi z niego lecieć krew to stwierdziłam, że pora wdrążyć w plan życie. Przesunęłam się lekko w stronę krawędzi łóżka i popukałam delikatnie palcami i podłogę czym od razu zaciekawiłam Taboulet. Pogłaskałam lekko samicę po głowie po czym wskazałam jej niską półeczkę obok jej legowiska. Na szczęście samica szybko łapała i od razu zrozumiała, że chodzi mi o komendę, którą ją uczyłam całe popołudnie. Wzięła lekko w pysk za sznureczek małe opakowanie i stanęła obok łóżka po stronie gdzie leżał chłopak. Suczka cicho zaskomlała na co chłopak podniósł się do siadu i spojrzał w jej kierunku. Ja również usiadłam i patrzyłam na to co robi. Brunet wziął z jej pyska opakowanie i przeczytawszy napis: "otwórz mnie" złapał za kokardkę otwierając pakunek. Spojrzał się w moją stronę z zaciekawieniem i odgiął bibułkę, pod którą znajdowały się buciki. Wyciągnął je delikatnie z pudełeczka i popatrzył się w moją stronę. Lekko się uśmiechnęłam i przepchnęłam przez gardło słowa: "Będziesz tatusiem".

Diego?
1135

4.08.2019

Od Diego CD Venus

Przez poprzednie tygodnie wysłuchiwałem żalów Venus, które dotyczyły Rimy. Cóż nie dziwiłem się jej. Chciała jak najlepiej wypaść na zawodach, za to jej koń nie chciał współpracować, ale co można na to poradzić? Dziewczyna przed tym wszystkich chodziła, jakby jej ktoś w tyłek wsadził dynamit, a ta czekała tylko aby ta osoba podpaliła lont. Co ja miałem zrobić? Wspierałem ją jak tylko się dało, ale nie przynosiło to zbyt dużych efektów.
Dzisiaj za to, stwierdziła, że musi jechać na zakupy, porozglądać się za jakimiś fajnymi rzeczami, więc kazała mi zostać w akademii prosząc abym nie wymyślił czegoś głupiego. Cóż, moja rodzina słynie z głupot i ryzyka. Widząc przez okno, jak samochód dziewczyny opuszcza teren posiadłości, wyjąłem z szafy plecak, w który spakowałem wodę, jakiś scyzoryk, latarkę, koc, książkę oraz kanapki, po które musiałem wyruszyć do kuchni. Zawróciłem swoje kroki do pokoju, tylko po to aby zmienić buty na wygodniejsze, jakimi się okazały czarne adidasy za kostkę z białą podeszwą. Zamknąłem pokój upewniając się trzy razy czy nikt nie jest w stanie go otworzyć i wyszedłem z budynku. Pogoda dzisiaj była cudna, a co za tym idzie? Idealna na długie samotne spacery, na których można rozmyślać o własnym życiu, jak i sensie istnienia. Potrzebowałem tego jak cholera, gdyż ostatnio pękała mi głowa od natłoku informacji, które przychodziły do mnie z domu w Brazylii, od Carlosa, czy też sama Venus powodowała u mnie ból głowy z powodu mówienia miliona rzeczy na raz. Wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów i zabierając jednego ze szlugów ustami, następnie chowając je. Odpaliłem nieudolnie fajkę i ruszyłem przed siebie, mając nadzieję, że odnajdę jakąś ciekawą drogę, która poprowadzi mnie w miejsce, gdzie będę mógł w spokoju usiąść i pomyśleć.
Wchodząc do lasu lekko się uśmiechnąłem, brakowało mi tego przez te dni, kiedy leżałem w śpiączce, brakowało mi jakiegokolwiek kontaktu z naturą, bo w końcu człowiek, który przeleżał daną ilość czasu dostaje na głowę. Ja już dawno dostałem, ujeżdżając byki, ale to norma. Szaleństwo ponad życie. Kiedyś taka zasada widniała na drzwiach mego pokoju w Brazylii. Nigdy się nie poddawałem, a teraz? Co ja mam cholera zrobić? Patrząc na stan mojej ręki czeka mnie długa, ponowna rehabilitacja, która nie wiadomo czy przyniesie jakieś skutki. Czy będę jeszcze w stanie w ogóle coś chwycić tą dłonią. Martwię się o to, kiedyś bym to olał i powiedział, że mogą ją mi nawet odciąć, ale nie teraz. Znam wartość życia, lecz chciałbym ponownie wrócić na te niebezpieczne zwierzęta, bo od tego nie da się tak łatwo uciec. Z resztą, jeśli to staje się twoją pasją, to o czym my mówimy? Kocham to jak cholera, a co za tym idzie kocham wszystko co niebezpieczne! Może zacznę się ścigać samochodami, czy też będę chociażby pomocą moich znajomych, albo chociażby głupim trenerem. Nie wiem co mnie czeka w przyszłości, ale czym dalej na nią patrzę, widzę gorsze scenariusze, bo nigdy nie wiadomo co zakończy moje życie. Cholera, może to być nawet niewinny skok przez płot, gdzie złamię sobie kręgosłup, a później stwierdzę, że nie chcę już żyć. Dobra, Alves.. Brniesz za daleko. No tak, poszedłem o kok za daleko, na razie chcę się jeszcze cieszyć życiem, szczególnie, że mam Venus, kobietę młodą, ale za to piękną, mądrą i uroczą. Owszem nie mam pojęcia jak to będzie dalej. Jeśli ona będzie chciała odejść zrozumiem, ale ja się kurwa zakochałem w niej po uszy i nie wyobrażam sobie dnia bez niej. Tylko martwi mnie jej stosunek do mojej pracy. Cóż, jest to coś co robiłem zawsze i ciężko będzie z tego kiedyś zrezygnować. Z resztą już się zastanawiam czy za tydzień nie iść na arenę chociażby jako pomoc, bo nie wiem czy wysiedzę jeszcze taki czas bez robienia czegokolwiek. Najchętniej bym teraz znowu wyjechał, aby pomóc chociażby chłopakom, gdyż lekcje mogę sobie na razie odpuścić.
Po spacerze, który trwał jakoś godzinę, zboczyłem ze ścieżki i przyspieszyłem kroku, aby znaleźć jakieś ładne miejsce, gdzie będę mógł w spokoju sobie usiąść i poczytać.
***
W końcu doszedłem na polanę, gdzie wyjąłem z plecaka koc, następnie go rozkładając. W końcu tylko widok słońca, szum strumyka, który płynął sobie powoli po mojej prawicy i cisza oraz spokój. Tego mi było trzeba!
Siadając na materiale, pozbyłem się bluzy zwijając ją w kłębek, aby robiła mi za poduszkę. Kolejnym krokiem było zjedzenie mojego skromnego posiłku, gdzie po nim w końcu mogłem przystąpić do czytania książki pod tytułem "Egzekutor". Książka na początku opowiadała o odnalezionym przez detektywów ciele księdza, na schodach kościoła. Ciało było pozbawione głowy, a morderca z precyzją chirurga umieścił na to miejsce łeb psa. Zbrodnia była zagadką, gdyż każdy element pozostawiony przez zabójce był specyficzny i nie każdy był w stanie to zauważyć co Robert Hunter.
Dalej niestety książki nie pamiętam, gdyż po prostu zasnąłem z nią na twarzy. Kto by się spodziewał..
Obudził mnie dopiero szelest niedaleko mojej głowy. Po odłożeniu książki na bok i uprzednim zaznaczeniu gdzie skończyłem ujrzałem przed sobą zwierze, grzebiące w moim plecaku.
Lekko wtedy się spiąłem, bo kto by się spodziewał, że jakiś zwierz będzie chciał właśnie wyjeść mi wszystko z torby. Z resztą jest godzina.. i tutaj się tego nie dowiem. Zostawiłem komórkę w pokoju, ale patrząc na fakt, że słońce już jest nisko nie może być wcale tak wcześnie.
Ostrożnie podniosłem się do siadu, gdzie następnie wziąłem z koca bluzę i zarzuciłem ją na siebie, gdyż założenie jej na jedną rękę było by komiczne.
Chcąc podejść do plecaka usłyszałem warczenie, więc się powoli wycofałem, zabierając koc, który jako tako zwinąłem.
Gdy już to uczyniłem, zwierze spojrzało na mnie smutnymi oczami. Pies wyglądał jak wilk, nie mam pojęcia skąd on się tutaj znalazł, ale widać było, że trochę już jest samotny. Był wychudzony i lekko zdenerwowany moją obecnością.
- Hej.. kolego, spokojnie. Ja chcę tylko odzyskać plecak i już sobie idę.. - powiedziałem miękko i zbliżyłem się do przedmiotu. Udało mi się zabrać mój bagaż do którego ponownie spakowałem koc. Odchodząc w stronę akademii, usłyszałem za sobą łamiącą się gałązkę, przez co się odwróciłem, aby spojrzeć co się dzieje. Jednak ujrzałem tylko siedzącego trzy kroki ode mnie psa.
Ruszając ponownie, czułem, że zwierze mnie śledzi, co mi się cholernie nie podobało, ale w końcu stanąłem na rozstaju dróg i zacząłem się gubić we własnych myślach. Którędy do akademii?
Wtedy zdziwiłem się jeszcze bardziej. Zwierze, które szło cały czas za mną, wyprzedziło mnie i stanęło na jednej z dróg. Skołowany ruszyłem za psem, który na szczęście mnie nie pogryzł, ale zaprowadził w odpowiednie miejsce. Widząc budynek, chciałem odegnać przybłędę, jednak on uparcie kroczył za mną.
- Idź sobie, ja idę do siebie, ty masz może jakieś schronienie, wróć tam - rzekłem jak idiota, który gada do zwierząt.
Wszedłem w końcu do budynku, nie zwracając uwagi na to czy zwierze za mną podąża czy też nie, ale otwierając drzwi do pokoju, zobaczyłem tylko jak coś przebiega mi między nogami. Szczerze myślałem, że to whippet Ves, jednak unosząc głowę dostrzegłem psa, który podążał za mną cały ten czas. Nie wiedziałem co mam robić. Z jednej strony rozsądek mówił mi aby zawołać kogo trzeba i pozbyć się intruza, a z drugiej serce mi się krajało myśląc o tym, że stworzenie zostanie odtransportowane do schroniska.
Będąc idiotą, podszedłem do zwierzaka i pogłaskałem go po grzbiecie. Tego chyba brakowało temu zwierzęciu, gdyż jego ogon zaczął chodzić jak oszalały. Cieszył się z ludzkiego dotyku, ale za to śmierdział jak roczna gnojówka.
Zdążyłem odłożyć plecak na miejsce, a moja komórka zaczęła dzwonić. Widząc na ekranie dwadzieścia siedem nieodebranych połączeń, westchnąłem ciężko i odebrałem.
- Boże! Diego, gdzieś ty był?! Szukałam cię przez pół dnia.
- Wybacz, zapomniałem telefonu. By - Nie udało mi się dokończyć zdania, gdyż usłyszałem szczekanie.
- Opanuj się okey? - rzekłem do zwierzęcia, po czym wróciłem do rozmowy.
- Byłem w lesie, chciałem odpocząć.
- Zaraz, czy ja słyszałam szczekanie?
- T...
- Zaraz będę i tak musimy poważnie porozmawiać - rzekła i się rozłączyła, a ja zdążyłem rzucić telefon na łóżko kiedy dziewczyna wparowała do mojego pokoju.
- Die...


1306
Venus? Bierym go, nowy pupilek Diegucha - Cezar.


Od Venus CD Diego

-Nic ciekawego, trochę spinów, slide, ale gówno z tego było.
-Aż tak źle?
-Tak, patrząc jeszcze na to, że jeszcze za tydzień mam zawody to totalna chujnia.
-Będzie dobrze. Nie ma się co martwić.
Wtuliłam się mocniej w cialo chłopaka i zaczęłam całą sobą chłonąć ciepło bijące od jego ciała. Sama nie wiem kiedy zasnęłam.

×××

Nadszedł czwartek. Nie nastawiałam sobie na wcześnie budzika, gdyż nie miałam zamiaru wstawać wcześnie, a potencjalni kupcy siwego mieli być po dwunastej. Sama z siebie wstalam chwilę przed godziną jedenastą. Ubrałam się w strój do jazdy klasycznej, zjadłam śniadanie i ruszyłam w stronę stajni. Ściągnęłam Caspera z padoku i zaprowadziłam go do boksu, by się wyciszył i odetchnął. W tym czasie przygotowałam sobie zestaw do mycia, czyli szczotki, szampony i gąbki. Wyciągnęłam również szlauf i sprawdziłam jak działa po czym poszłam po konia. Przypięłam siwego i wzięłam się za oczyszczenie go z zewnętrznego brudu, którego nie było dużo. Następnie zmoczyłam go całego i nałożyłam szampon, który dokładnie roztarłam. To samo zrobiłam z ogonem i grzywą. Po chwili spłukałam dokładnie z niego pianę i wzięłam do ręki szczotkę ryżową, którą zaczęłam czyścić kopyta, które nagle okazało się, że nie są czarne tylko biało czarne oraz całkowicie białe. Je również po chwili opłukałam i sięgnęłam po nożyczki. Najpierw podcięłam mu delikatnie ogon po czym wzięłam się za grzywę. Zgodnie ze standardami końmi sportowych obcięłam ją na równe dziesięć centymetrów. Przygładziłam ją jeszcze, by sprawdzić czy wszystko jest na pewno dobrze. Następnie sięgnęłam po chusteczki nawilżane i zajęłam się pyskiem siwego. Wytarłam mu ropę z oczu i gluty z nosa po czym jeszcze dla pewności przejechałam kolejną ściereczką po całości. Po skończeniu zaprowadziłam go do solarium i wzięłam się za ogarnianie sprzętu. Siodło i ogłowie zostało dokładnie umyte i wypastowane, a ochraniacze odkurzone. Czaprakiem nie musiałam się martwić, gdyż niedawno był prany. Upewniłam się jeszcze raz, że wszystko jest w porządku po czym poszłam po konia. Zaprowadziłam go znowu na stanowisko gdzie został przypięty i zaczęłam mu zaplatać koreczki, by uwidocznić jego szyję. Dla pewności, że będą się trzymać zszyłam je. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał, że kupcy mają się zjawić za dwadzieścia minut, więc stwierdziłam, że już mogę założyć mu sprzęt. Na przednie nogi założyłam mu białe ochraniacze, a tylne zawinęłam w owijki. Do tego założyłam mu ogłowie z odpiętymi wodzami. Tak ubranego konia wsadziłam na chwilę do boksu, a w tym czasie odniosłam jego sprzęt na halę, gdzie położyłam wszystko na bandzie. Akurat, gdy wracałam do stajni na podjazd wyjechał czarny Mercedes, z którego środka wyszedł mężczyzna z kobietą i widocznie młodszą dziewczyną. Podeszłam do nich z uśmiechem i się przywitałam. Małżeństwo przedstawiło mi się i poszliśmy do stajni. Doprowadziłam ich do boksu Caspera gdzie przystanęliśmy.
-To jest właśnie Casper. Cztero letni wałach po Ciro Z i Kasjmirze. Cały skokowy rodowód. Chcą państwo zobaczyć jego ruch?
-Oczywiście- odpowiedziała dziewczyna.
Otworzyłam boks i żeby zrobić większe wrażenie zaprowadziłam go na halę bez trzymania czy kontrolowania. Po zamknięciu hali wzięłam w rękę bat i zaczęłam go przeganiać. Przybyła rodzina że skupieniem oglądała to co się dzieje na hali, a ja w tym czasie opowiadałam jaki charakter ma Casper oraz co już umie.
-Moglibyśmy zobaczyć jak skacze?- spytał mężczyzna.
-Jasne.
Wyciągnęłam zza bandy parę stojaków i drągów układając z nich tunel. Skoki zaczęliśmy od niskich przeszkód, a skończyliśmy na stu czterdziestu centymetrach, gdyż kupcy stwierdzili, że już są z niego zadowoleni, i że ma dobry baskil. Jeszcze zostałam poproszona, by pokazać go pod siodłem. Tak więc osiodłałam go i pokazałam we wszystkich trzech chodach. Gdy skończyłam pokaz zostałam poproszona o odstawienie konia do boksa i dania paru minut na zastanowienie się. Po rozsiodłaniu konia do stajni weszła trójka. Oświadczyli, że Siwy im się bardzo spodobał i chcieliby go kupić. Umówiliśmy się co do ceny i do daty jego wyjazdu. Kupcy niemal od razu wpłacili mi zaliczkę i odjechali. Zadowolona z tego, że się udało wróciłam do pokoju gdzie zastała Diego.
-Udało się!- krzyknęłam zadowolona.
-Co się udało?
-Znalazłam Casperowi nowych właścicieli.
-Super wiadomość- odpowiedział uśmiechnięty.
W mgnieniu oka znalazłam się na jego kolanach i mocno go pocałowałam.

×××

Te dwa tygodnie minęły mi niesamowicie szybko. Podobnie jak droga do przychodni. Zdenerwowana usiadłam na krzesełku czekając na swoją kolej.
-Venus Clarks- usłyszałam głos lekarza.
Wstałam z krzesełka i weszłam do pomieszczenia.
-Dzień dobry- przywitałam się.
-Dzień dobry, połóż się tam- wskazał na łóżko.
Wykonałam to co musiałam i podciągnęłam koszulkę do góry. Po chwili poczułam zimny żel na brzuchu, a lekarz zaczął jeździć głowicą po moim brzuchu. Po chwili stuknął w ekran.
-Widzisz to? To twoja fasolka.
Dosłownie zaparło mi dech w piersiach i zrobiło mi się czarno przed oczami. Czyli to prawda. Co teraz?
-Wszystko w porządku?- spytał lekarz.
-Tak, tak. Po prostu... Szok.
-Ojciec dziecka wie o tym, że będzie ojcem?
-Nie- odparłam spuszczając głowę.
-Musisz mu powiedzieć. Im wcześniej tym lepiej.
-Tak, wiem. Dziękuję.
Wyszłam z gabinetu i udałam się do recepcji gdzie zapłaciłam za wizytę i umówiłam się na kolejną. Nie mogłam teraz tak normalnie wrócić do akademii i porozmawiać z Diego. Udałam się więc do miasta. Weszłam do baru i chciałam już zamówić drinki, gdy zorientowałam się, że nie mogę. Sfrustrowana wyszłam i skierowałam się do pierwszej lepszej restauracji gdzie zamówiłam dość spory obiad. Czekałam na całość godzinę, ale jednak się doczekałam. Nawet nie wiem jakim cudem, ale już po chwili niczego nie było. Wsadziłam w menu zapłatę i napiwek po czym wyszłam i wsiadłam do auta. Zaczęłam jechać w stronę akademii. To jeszcze nie moment, by mówić o tym Diego. Jeszcze sama do tego nie przywykłam. Mam dopiero dziewiętnaście lat i już jestem w ciąży. Co prawda moja mama też w podobnym wieku zaciążyła, ale to nie zmieniało faktu, że było to dla mnie dziwne. Może dlatego, że ona w tym wieku mieszkała już z tatą i planowali ślub? Dojechałam do akademii i zawołałam Taboulet. Zdecydowanie musiałam się przejść, a wziąć przy tym psa to dobry pomysł.
Diego?
982 słowa.

4.07.2019

Od Diego CD Venus

Po opuszczeniu pokoju przez Venus, poczekałem jeszcze chwilę i grzecznie wrzuciłem wszelkie ubrania do prania, lecz unosząc głowę zastałem swoje odbicie. Jeny, jak ja źle wyglądam? Mam zapadnięte policzki, spore worki pod oczami, oraz zajebistą bliznę. Dodatkiem do całokształtu jest ten zjebany temblak, który mam nosić przez jakieś trzy tygodnie. Później czekają mnie godziny rehabilitacji, które może coś pomogą, ale stu procentowej pewności nie ma. Ta ręka już dawno jest martwa, ale jakoś się do niej przyzwyczaiłem i nie chciałbym się jej pozbywać. Z resztą kto mądry chciałby się pozbyć własnej ręki. To w głowie mają chyba tylko szaleńcy. Przetarłem dłonią twarz i z lekkim grymasem bólu na twarzy, wróciłem do pokoju, gdzie usiadłem do biurka zastanawiając się co ja mam ze sobą zrobić. Pojechałbym gdzieś, albo pojeździł, ale Ves by mnie chyba wykastrowała. Włączyłem laptopa i gdy tylko wszystko się załączyło zacząłem przeglądać strony internetowe, gdzie były wielkie tytuły "Neymar Alves, znów ląduje w szpitalu w stanie krytycznym, czy chłopak z tego wyjdzie?" - Nie kurwa, nie wyjdę. Przeskakując przez kolejne strony spotykam wiele podobnych nagłówków, ale w żadnym nie było nawet grama prawdy. Wiecie, że niektórzy z tych debili nadal myślą, że mieszkam w Brazylii? Nie ma mnie tam od tylu lat. W ogóle czasami spotykam się z tytułami, gdzie mylą mnie z Silvano, który jest cały i zdrowy. Gdyby to zobaczyła matka, to by się chyba załamała. Zadowolony z siebie pozgłaszałem wszelkie informację na mój temat. Nienawidziłem tego. Na cholerę sieją te dzbany takie plotki czy też informacje, które nie są nawet aktualne. Staram się pozbyć takich ludzi z internetu, ale widać, że to będzie mozolna praca. Kiedy skończyłem moją "pracę", wziąłem paczkę papierosów ze stolika i ruszyłem w stronę wyjścia, gdzie mogłem w spokoju zapalić. Biorąc szluga w rękę, włożyłem go do buzi, lecz po chwili poczułem dość silne uderzenie w plecy, przez które moja fajka wypadła mi z ust, a jednocześnie myślałem, że umrę z bólu. Dopiero wróciłem, wszystko mnie boli, a jakiś zjebany człowiek uderza mnie w plecy. Dlaczego na świecie jeszcze istnieją tacy ludzie?! Wkurzony zmusiłem się do ukucnięcia i zebrania przedmiotu, który mi upadł. Miałem się tak nie schylać, ale co mam poradzić? Nie podniosę przecież papierosa nogą. Gdy stanąłem już prosto usłyszałem najbardziej irytujący głos na ziemi. - Cześć! Dawno cię tutaj nie było, gdzie się podziewałeś? - zapytała radośnie.- Może poszukasz sobie tego w internecie. Widzę, że nie jesteś na czasie z informacjami. - Słuchaj Alves co ja ci takiego zrobiłam? - Odpowiedz sobie sama, aktualnie jestem połamany, strzelasz mi w plecy. Dodatkowo irytujesz mnie swoim głosem i uczepieniem się mnie, a w szczególności mojego konia! Czy ty możesz się dzieciaku z łaski swojej odpierdolić i zacząć żyć swoim życiem a nie kurwa mać moim?! Byłem wkurzony, osłabiony oraz obolały, więc nie miałem ochoty na żadne żarty, ani nawet dyskusje z małolatą, która mnie irytuje. Bezczel będzie mnie jeszcze może pouczał jak mam żyć. - Taki mądry jesteś?! To patrz. Idę właśnie po Asa i gówno mi zrobisz - jak powiedziała tak zrobiła, ruszyła pospiesznie w stronę stajni.Kto rodzi takich debili?! Ruszyłem za nią, a gdy zauważyłem, że wzięła uwiąz konia, pociągnąłem za niego, przez co dziewczyna przystanęła. - Czy ty jesteś normalna? Chcesz aby twój tatuś cię stąd zabrał, czy wolisz aby oskarżyli cię o kradzież? - Odwal się ode mnie! - krzyknęła i sprzedała mi siarczystego liścia oddając mi linkę. Patrzyłem tylko w jej stronę jak wybiega zalana łzami. Czy ja przesadziłem? Powiedziałem tylko prawdę, ale czułem się z tym źle. Wzdychając zastanawiałem się co ja mam teraz zrobić? Po chwili podszedłem do bosku Almy i ją wyprowadziłem na pastwisko, bo biedna się zastoi. To samo zrobiłem z Terrorem.Asa nawet nie próbuję wyprowadzać, bo prędzej to on mnie wyprowadzi. Odwiesiłem uwiąz i poszedłem w stronę budynku, gdzie ponownie spotkałem się ze Stellą, która jak na złość wyjebała mi z barku w rękę i poszła dalej. Wróciwszy do pokoju zastałem swojego "kochanego" braciszka, który stwierdził, że się martwił. - Tak się martwiłeś, że nawet do szpitala nie wpadłeś, no powiem ci, że tego się spodziewałem. - Wiesz, że nie lubię szpitali, a szczególnie nienawidzę patrzeć na ciebie w takim stanie. - Przesadzasz, tak źle chyba nie było - wywróciłem oczami. ***Nasza rozmowa trwała długo przez co Ves zdążyła wrócić z treningu. Porozmawialiśmy chwilę w trójkę po czym zostałem z nią sam na sam, więc stwierdziliśmy, że sobie na spokojnie coś obejrzymy. Tak też się stało, przez co zasnęliśmy oglądając Orange is the new black. Jakie to było fascynujące! Aż przy tym zasnąłem, ale muszę stwierdzić, że Ruda czy Chatman jest dość spoko. A Pussey fajnie gra. Może jednak wciągnie mnie ten serial. Z resztą co ja lepszego mogę mieć do roboty?***Budząc się zauważyłem tosty na szafce wraz z liścikiem, gdzie znalazłem informację, że Venus poszła na trening z Rimą. Wstając, ponownie czułem się cholernie obolały, ale co ja mogłem na to poradzić? Nie forsowałem się aż tak. Zjadłem ze spokojem tosty, po czym ruszyłem do łazienki, doprowadzić się do jakiegoś ładu i składu. Szczerze, najgorsze było założenie sobie ponowie tego jebanego kurewstwa, które miało milion rzep, które trzeba zaczepić w odpowiednim miejscu. Namęczyłem się z tym strasznie, ale w końcu się udało. Dumny z siebie ruszyłem do stołówki, skąd zabrałem szklankę soku, a następnie chciałem wrócić do pokoju, jednak usłyszałem szczekanie psa w pokoju dziewczyny. Dobra zobaczmy czy zamknęła pokój.Naciskając na klamkę zauważyłem radosną psią mordę, która się cieszyła, że ktoś tutaj przyszedł. - No hey piękna. Co, chcesz iść na dwór? Suczka wesoło zaszczekała, więc otworzyłem szerzej drzwi, przez które wyszła i grzecznie czekała.Poszliśmy na zewnątrz, gdzie w końcu pies zaczął biegać jak szalony i błagać o rzucanie patyka. Co mi to szkodzi? Robiłem to co chciała Taboulet, po czym wróciłem z psem do pokoju dziewczyny, gdzie zacząłem się z nią bawić. Chyba to mogę, prawda? ***
- Diego straszysz - usłyszałem gdy, przeciągałem z psem linę.
- Przepraszam, nie chciałem - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem na ustach. 
- Ogarnę się i coś porobimy.
- Masz coś konkretnego na myśli?
-Tak, przytulanie się i leniuchowanie.
- Podoba mi się ten pomysł - mruknąłem zadowolony. 
Następnie poczekałem chwilę aż dziewczyna przebierze się, a sam zacząłem wyszukiwać jakiegoś fajnego filmu, niestety mój szósty zmysł poszukiwawczy się zepsuł. 
- To co robiłaś na treningu? - zapytałem lekko przytulając Venus. 

1027 
Vesiuu?
Meh meh meh.. 

4.06.2019

Od Venus CD Diego

-Co się działo? W zasadzie nic nadzwyczajnego. Siedziałam w szpitalu i jeździłam do akademii, by rozruszać konie, Francis wylądował na wózku nie wiem na ile, u Gabriela i Manu jak po staremu. Znowu spławialiśmy Stellę, która chciała podrąbać Asesino, a. I byłam u Obreya żeby mu oddać jego ohydny pierścionek.
-Pierścionek, Francis, co?- spytał skołowany.
-No okazało się, że Francis po tym wypadku trafił tu i jakoś się dowiedziałam, a pierścionek musiałam zarąbać żeby mnie wpuścili.
-Ah, rozumiem.
Włączyłam klimatyzację i radio skupiając się na drodze. Po parunastu minutach byliśmy znowu na terenie akademii. Zaparkowałam auto i ruszyliśmy w stronę pokoi uwcześniej biorąc moją torbę. Poszliśmy do pokoju chłopaka gdzie pomogłam mu się przebrać pomimo protestów.
-A teraz ty tu grzecznie posiedzisz, ja pójdę pojeździć Rimę i obejrzymy coś.
Brunet przytaknął na moje słowa choć i tak wiedziałam, że prawdopodobnie się nie dostosuje. W zasadzie też nie byłam lepsza. Wcale nie szłam pojeździć kobyły tylko jechałam do ginekologa. Wsiadłam do auta gdzie przebrałam ciuchy do jazdy na te normalne. Odpaliłam czarne autko i wyjechałam z terenu akademii udając się do zaufanego lekarza. Po chwilowym staniu w kolejce zostałam zawołana do gabinetu.
-Dzień dobry- przywitałam się.
-Witaj Venus, co tym razem?
-Emm, chciałabym sprawdzić czy nie jestem w ciąży.
Lekarz uniósł brew, ale po chwili kazał mi się położyć. Wypytał mnie o podstawowe rzeczy, a gdy się wszystkiego dowiedział to stwierdził, że musi zrobić badanie wewnętrzne, bo w tak wczesnej facie trudno będzie cokolwiek dojrzeć. Chwilę później lekarz już patrzył na ekran zapisując coś na kartkach. Gdy skończył wszystko robić kazał mi się ubrać, oczyścił sprzęt i kazał mi usiąść. Wertował to co miał napisane na kartkach, a ja nie mogąc usiedzieć spokojnie siedzieć spytałam:
-I co?
-Na ten moment nie mogę nic stwierdzić. Mogę tylko gdybać, lecz jak przyjdziesz za dwa tygodnie będę wszystko wiedział.
-Oh, okej- odpowiedziałam lekko zawiedziona.- To od razu się umówię.
-Godzina szesnasta ci pasuje?- spytał trzymając długopis.
-Powinno być okej.
-Jesteś zapisana. Tylko pamiętaj, na wszelki wypadek nie pij i nie pal, to tyczy się również mocnego wysiłku.
-Jeździć mogę?
-Oczywiście.
-Okej, dziękuję. Do zobaczenia.
-Do widzenia.
Wyszłam z gabinetu nie wiedząc co myśleć. Najbliższe dwa tygodnie miały zmienić moje życie albo nic w nie nie wnieść. Gdzieś w głębi miałam mieszane uczucia, jednak największa wątpliwość była jak Diego zareaguje jak jednak się okaże, że wpadliśmy. W głowie miałam najczarniejsze scenariusze, więc tliła się we mnie nadzieja, że jednak przesadzam i nie jest to ciąża. A nawet jeśli to przecież Diego w każdym momencie może sobie odpuścić. Nie jest w stosunku mnie w żaden sposób zobowiązany. Jednak miałam nadzieję, że pomimo wszystkiego zostanie przy mnie.


×××

Następnego dnia obudziłam się wyspana jak nigdy. Spojrzałam na Diego, który nadal smacznie spał i dałam mu całusa w czoło po czym szybko wyszłam. Ubrałam się w rzeczy do jazdy, a dokładniej w ulubione jeansy i koszulę po czym poszłam na stołówkę skąd zgarnęłam podwójną porcję jedzenia. Postawiłam na tosty z serem, które były uniwersalną opcją. Jedną z porcji zjadłam na miejscu, a drugą zaniosłam do pokoju Diego. Położyłam je na szafce obok łóżka i położyłam obok karteczkę mówiącą, o której wrócę. Nie chciałam budzić chłopaka, więc po cichu się ulotniłam do stajni, gdzie był już Patrick.
-Dzień dobry- przywitałam się.
-Hej, znalazłem chętnych na Caspera.
-O, to super. Kiedy przyjadą?
-Mówili coś o czwartku rano.
-Są bardziej nastawieni na kupno czy tylko na popatrzenie?
-Brzmieli na takich co szukają konia na serio.
-Dobra, super. Idę robić Rimę.
Jak powiedziałam tak zrobiłam. Osiodłałam klacz zakładając nasz standardowy zestaw treningowy i pojechałam na halę. Patrick w tym czasie był na swoim wałachu- Smartim. Zaczęliśmy stępować, a mężczyzna mówił do mnie:
-W przyszłym tygodniu są zawody. Bardziej rozgrzewkowe na początek sezonu, jednak ma być poziom. Zapisałem was do reningu open, horsemanshipu i traila. Pasuje?
-Jest okej. Co dzisiaj będziemy robić?
-Szlifujemy slide i spiny. Widziałem, że ostatnio kobyła miała problem z zadem.
-Okej.
Po tej wymianie zdań zaczęliśmy kłusować i galopować rozgrzewając się na kołach. Gdy skończyliśmy rozgrzewkę miałam zrobić slide. Jak zawsze wyjechałam na prostą i rozpędziłam się, by po chwili zacząć hamować. Rima ładnie przejechała na zadzie parę metrów, jednak czułam jak skakała zadem. Patrick zrobił tą samą figurę z tą różnicą, że zrobił ją bezbłędnie.
-Wiesz co robisz źle?
-Nie- odparłam.
-Z momencie, gdy musisz siąść na tylnym nie robisz ruchu ala kołyska tylko się cała usztywniasz. Przez to kobyła spina grzbiet i w rezultacie skacze. Spróbuj jeszcze raz.
Za drugim razem znowu nie wyszło, jednak za trzecim było już okej. Po wypracowaniu slide przeszliśmy do spinów, z którymi było więcej roboty. Rima ciągle ruszała nogą, która powinna być na ziemi, więc musiałam się natrudzić, by tylko trzy nogi się ruszały. A gdy wszystkie nogi współpracowały to unosiła głowę albo w ogóle odwracała głowę. Niestety więc nie udało nam się tego uzyskać na tym treningu więc ustaliliśmy, ze dopracujemy to na kolejnym. Po zakończeniu jazdy odprowadziłam klacz do boksu i ogarnęłam sprzęt po czym poszłam do pokoju, by się umyć. Weszłam do łazienki gdzie się ogarnęłam po czym zawinęłam ciało w ręcznik i wróciłam do pokoju prawie dostając zawału widząc postać na swoim łóżku.
-Diego, straszysz- odetchnęłam głośno.
-Przepraszam, nie chciałem.
-Ogarnę się i coś porobimy.
-Masz coś konkretnego na myśli?
-Tak, przytulanie się i leniuchowanie.
-Podoba mi się ten pomysł- odparł z uśmiechem.
Przebrałam się po czym weszłam pod kołdrę delikatnie przytulając się do chłopaka, który wyszukiwał jakiegoś filmu.

Diego?
901 słów.

Od Diego CD Venus

Byłem nieprzytomny, lecz wiedziałem, że Venus wsiadła do karetki, moja świadomość jeszcze to zanotowała, tak jak i inne obrazy, które są dla mnie torturą. Słysząc krzyk lekarzy, że wiozą mnie na sale operacyjną, wiedziałem, że nie jest ze mną dobrze. Z tego wszystkiego anestezjolog, podał mi dość małą ilość środka usypiającego, przez co czułem, jak zimna stal dotyka mojej skóry. Me ciało cierpiało jak cholera, lecz nie mogłem nic zrobić. Mój mózg pracował, lecz ciało nie było w stanie wykonać żadnego sensownego ruchu, a przez gardło nie mogłem wydobyć nawet najcichszego jęku, czy krzyku. Wszystko stało w miejscu. Dostałem skalpelem pod żebra. Znaczy tak mi się zdawało, ale rzeczywistość była inna. Czekała mnie operacja żeber oraz płuca. Co było dalej nie mam pojęcia. Ostatnie słowa jakie usłyszałem na bloku to "Wprowadzamy go w śpiączkę farmakologiczną" Wiedziałem doskonale dlaczego, gdyż od razu po zakończonej operacji, chciałem unieść się ze stołu operacyjnego, przez co zerwałem sobie dwie szwy. Diego, jesteś mistrzem w takich momentach! Nienawidzę siebie. 

Ostatni obraz jaki miałem przed oczami, to zakrwawiona nerka, gdzie w niej znajdowały się waciki, pokryte tą samą cieczą. Dalej nic nie czułem. Nie wiem jak wróciłem na salę, nie wiem czy ktoś tam był. Nie byłem tego świadom, lecz po jakimś czasie zaczęły przelatywać mi obrazy przed oczyma. Słyszałem dźwięki. Czy to sny? Tego niestety nie wiedziałem. Wszystko było lekko rozmyte, zagłuszone, ale też na tyle wyraźne abym z tego coś wiedział. 
Pierwszym obrazem, byłem ja, czekający w kolejce w jakimś sklepie, na dodatek stałem tam w czapce wpierdolce, która zasłaniała mi połowę twarzy. Obok mnie znajdował się mały chłopczyk, proszący mnie o lizaka, którego zobaczył przy kasie. Zrezygnowany wziąłem go na ręce i popatrzyłem na niego. 
- A zjesz grzecznie obiadek? 
- Tak tatusiu - powiedział zadowolony. 
- Dobrze, to wybierz sobie jakiego chcesz, ale tylko jednego - uśmiechnąłem się mimowolnie. 
Kiedy chłopczyk wybrał sobie smakołyk, rozpakowałem koszyk i czekałem, aż kasjerka wszystko skasuje. Po tej czynności ruszyłem z malcem w stronę obrażonej na cały świat dziewczyny. 
Kolejnym obrazem był ciemny pokój, gdzie przebywałem samotnie. Jedynie co dochodziło do moich uszu co ciche dźwięki, które były zniekształcone. Nie wiem kto wymawiał te słowa, ale nie były pełne. 
- Żarty, wstawaj. Ładna pogoda. Trochę wieje. Pojeździmy. Boję się. 
O chuj tutaj chodziło?! Co to były za głosy, do kogo ten głos należał? Nie miałem pewności. 
Może to lekarz, Obrey czy Joe. Nie jestem w stanie nawet określić płci, więc może te słowa padały z ust pielęgniarki czy też Venus..

>11 dni później<

Czułem się jakby przez moją głowę przebiegło stado koni czy też byków. Z resztą co ja pierdole. Wszystko bolało mnie jak skurwesyn, w tym plecy, a szczególnie ręka. 
Próbując coś powiedzieć, zacząłem się dusić, gdyż przeszkadzała mi rura od respiratora, więc po chwili zleciało się sdado debili w kitlach. Dalej nie wiem co się działo, gdyż ponownie zasnąłem. 
Budząc się, zaatakowało mnie światło, które perfidnie dotarło do moich oczu. Zasłoniłem je zdrową ręką po czym powoli przyzwyczajałem wzrok. 
Zacząłem się rozglądać po pokoju, gdzie dostrzegłem pełno maszyn, czy też puste krzesło, które stało obok łóżka. 
Próbują się odezwać wydałem z siebie tylko cichy pomruk, lecz od razu po tym zaczęło mnie boleć gardło. 
Leżałem tak dłuższy czas, patrząc w sufit, aż do momentu kiedy w drzwiach nie stanęła zdziwiona Venus, trzymająca papierowy kubek, prawdopodobnie z kawą. Co ja bym dał aby się jej teraz napić! 
Pomachałem jej ręką i delikatnie się uśmiechnąłem. 
Niestety dziewczyna dalej stała w tym samym miejscu. Coś ze mną jest nie tak? Ona tu jest czy nie? 
Przetarłem ponownie oczy dłonią i zobaczyłem jak rusza w moją stronę. Czyli jednak nie oszalałem! 
- Diego - usłyszałem swoje imię na co mogłem się tylko uśmiechnąć. 
Kiedy ta odstawiła swój kubek, chwyciłem jej dłoń i przejechałem kciukiem po jej zewnętrznej stronie. Za to z jej oczu wypłynęły słone łzy, które po chwili starłem i pokręciłem głową. 
- Nie płacz.. - zmusiłem się aby powiedzieć to krótkie stwierdzenie, choć mój głos brzmiał jak by ktoś mi tarką przez struny przejechał. 
***
Po czterech kolejnych dniach lekarze stwierdzili, że dostanę wypis, bo nic więcej nie jest mi do szczęścia potrzebne. Mam się oszczędzać, gdyż za kolejne trzy dni mam przyjechać na zdjęcie szwów. 
Ubrany w jasną koszulkę, zostałem dokładnie owinięty temblakiem-kamizelką, który był niby wygodny, ale za to gruby i z automatu robiło mi się w cholerę gorąco. 
Podpisując się koślawo prawą ręką wziąłem papier i ruszyłem z Venus do samochodu, biorąc przy okazji jej torbę, w której przywiozła mi rzeczy na przebranie i parę innych gówien, jak np gry planszowe, bo się tak nudziłem, że niedługo zacząłbym gryźć barierki przy łóżku. 
- Nie chcę cię już nigdy widzieć na bykach - rzekła kiedy wsiadłem do pojazdu. 
- Ja nie wiem o co ci chodzi.. - wywróciłem oczami, przypominając sobie obraz jednego z moich "snów", gdzie byłem wtedy z wyobrażonym synkiem. Kiedy opowiedziałem to Venus od razu rzekła, że nie mam co liczyć na dzieci. Cóż, czego ja się mogłem spodziewać? 
- Zastanawia mnie dlaczego nie masz żadnych rehabilitacji, po takim okresie leżenia. 
- Rozmawiałem z lekarzem na ten temat, ale stwierdził, że motorycznie pracuję dobrze, a z ręką jeszcze trochę poczekam, więc powiedział, że nie ma sensu. 
Oczywiście to była lekka bujda na resorach. Nie podpisałem zgody na żadne rehabilitacje, choć fakt ręka będzie musiała i tak zaczekać. 
- Coś mi się inaczej wydaje. 
- Mam cię teraz niepotrzebnie kłamać? - rzekłem ocierając pot z czoła, bo w samochodzie było dość ciepło, a nie wspomne o ręce będącej w tym cholernym gównie.
Nie wiem ile w tym cholerstwie wytrzymam, ale coś czuję, że dość szybko się tego pozbędę.
- Co się działo jak mnie nie było? Coś czuję, że trochę się jeszcze rzeczy podziało - uśmiechnąłem się lekko.

Ves?
Nie mam pomysłu. Badziew itd. :(

935

4.05.2019

Od Venus CD Diego

-Gdzie on jest?!- podbiegłam do Obreya.
-Pakują go do karetki- mówił spokojnym głosem, a ja chciałam mu w tym momencie przypierdolić.
-Dawaj mi to- złapałam jego rękę i ściągnęłam jeden z pierścionków po czym wsadziłam go sobie na serdeczny palec.
Podeszłam do karetki i powiedziałam do ratownika, że muszę z nimi jechać, a gdy spytał kim dla niego jestem to pokazałam palec dzięki czemu bez problemu zostałam wpuszczona. Diego leżał nieprzytomny na noszach, a podpiętych było do niego miliony kabelków. Chciałam do niego podejść, lecz jeden z ratowników usadził mnie na siedzeniu w środku i kazał pozwolić działać lekarzom. Widząc ile sprzętu było do niego podpięte i w jakim był stanie sama omal nie zemdlałam. Słowa lekarzy zlewały mi się w jedność. Nie wiedziałam czy mówią kroplówka, strzykawka czy chociaż wenflon. Po dłużących się minutach dojechaliśmy do szpitala. Chłopaka zabrano od razu do środka, a mnie wypytano o wiele rzeczy, na które odpowiadałam bezwiednie. Nie wiem po jakim czasie, ale jedna z pielęgniarek podała mi kubek z wodą i spytała się czy wszystko okej. Gdy jej odpowiedziałam zauważyłam dopiero, że jest to lekarka. Wypytałam ją o Diego. Kobieta zdradziła mi, że jest na bloku operacyjnym i operacja będzie się jeszcze ciągnęła. Po wyproszeniu kobiety ta wskazała mi gdzie mogę czekać. Udałam się do jednego z wielu białych, sterylnych korytarzy. Wszystko wyglądało tak samo. Te same białe podłogi, te same białe ściany i mdłe niebieskie krzesełka. Usiadłam na jednym z nich i wzięłam telefon do dłoni w celu zadzwonienia. Ale do kogo? Obracałam telefon w dłoniach patrząc się tępo w ścianę. Nie wiem ile czasu minęło, ale za oknem zrobiło się już ciemno. Ta sama pielęgniarka co wcześniej podeszła do mnie i spytała czy nie chciałabym się udać do domu. Stanowczo jej odmówiłam na co zaproponowała mi skorzystanie chociażby z prysznica. Jednak przed nim zadzwoniłam do Gabriela i poprosiłam żeby przywiózł mi ubrania do szpitala i o nic nie pytał co na szczęście zrobił. Przytulił mnie jedynie i powiedział, że będzie dobrze zapytawszy czy ma ze mną zostać. Odprawiłam go na co nie protestował. Odebrałam od pielęgniarki kluczyk do pryszniców i w ekspresowym tempie udałam się pod prysznic. Lekko obmyłam ciało nie zwracając uwagi na okropny zapach mydła i na to jak szorstki był ręcznik. Przebrałam się i wróciłam na moje niebieskie, mdłe krzesełko. Sprawdziłam na zegarku godzinę- dochodziła dwudziesta druga. To już szósta godzina od momentu, gdy Diego wjechał na blok. Chciało mi się płakać i histeryzować, lecz nie mogłam wydać z siebie niczego więcej niż zduszonego jęku. Podciągnęłam nogi pod brodę i zaczęłam się huśtać próbując uspokoić nerwy. Miałam nadzieję, że zaraz ktoś wyjdzie z sali i powie, że Diego ma tylko rozwalony policzek czy złamaną rękę. Jednak tak się nie działo. Godzinę patrzenia w ścianę później zza szerokich, białych drzwi wyszedł mężczyzna w białym kitlu. Od razu zerwałam się na nogi nie patrząc na rwący ból, który w nich odczuwałam. Podbiegłam do mężczyzny i próbowałam go wypytać o wszystko. Okazało się, że chłopak ma połamane żebra, uszkodzone płuco, a jego lewa ręką jest w opłakanym stanie. I do tego śpiączka farmakologiczna. Nogi dosłownie się pode mną ugięły i upadłabym gdyby nie lekarz, który w ostatnim momencie mnie złapał. Rwącym się głosem spytałam czy mogę go zobaczyć. Mężczyzna powiedział, że owszem jednak nie na długo. Zaprowadził mnie do sali numer pięćdziesiąt sześć. Na pojedynczym białym niczym śnieg łóżku, zakopany w pościeli leżał chłopak o kruczoczarnych, kontrastowych włosach. Przyłożyłam dłoń do ust widząc do ilu rzeczy jest podpięty. Jaki jest blady, a jego oczy podkrążone. Powoli podeszłam do łóżka i kucnęłam przy nim. Delikatnie przejechałam palcami po jego bladej dłoni. Gdyby nie to, że był ciepły, a urządzenia pikały można, by go pomylić z nieboszczykiem. Wpatrywałam się w jego twarz i czułam łzy spływające po policzkach. Starłam je zdecydowanym ruchem. Muszę być teraz silna, na pewno Diego będzie potrzebował teraz wsparcia, a ja nie mogę się mazać jak ciota.
-Ile będzie tak spał?- spytałam lekarza, który przez cały czas był w pokoju.
-To wszystko zależy od jego organizmu. Mogą być to dwa dni, parę tygodni, a nawet miesięcy.
Wciągnęłam głęboko powietrze, Venus myśl pozytywnie, będzie dobrze, Diego jest silny. Za parę dni na pewno wstanie i rzuci żartem, że nie tak łatwo się go pozbyć. Przysunęłam sobie krzesło, na którym usiadłam i złapałam w ręce ciepławą dłoń chłopaka. Popatrzyłam się w stronę lekarza, który po chwili wyszedł.
-Diego, wstawaj. Wygrałeś wstążkę. Nie czas na żarty, pora wstawać- mówiłam.- Przeszedłeś długą operację, ale już jest wszystko dobrze. Jeszcze parę rehabilitacji i będziesz w pełni sprawny.
Dużo słów wypływało z moich ust. Nie ważne czy miały sens czy nie. Chciałam usunąć tą gorzką ciszę z pokoju. Po jakimś czasie usłyszałam głos lekarza, który oznajmiał, że pora wizyt się skończyła. Próbowałam go przekonać bym mogła zostać, jednak próby były na marne. W końcu wyszłam z pomieszczenia i usiadłam na moim niebieskim, mdłym krzesełku. Nie chciałam opuszczać tego miejsca. Nie chciałam by brunet był sam jak się obudzi, nie chciałam by był sam jakby się coś zadziało. Zbyt mocno kochałam tego dupka, by iść stąd. Z braku zajęcia liczyłam kafelki na ścianach. Chciało mi się spać, lecz nie dawałam się. Chciałam być ciągle czujna jakby się coś działo. Jednak mój plan się nie udał i po trzeciej w nocy zasnęłam. Jednak sen ten nie był długi, bo o szóstej zostałam obudzona. Jedna z pielęgniarek szturchała mnie w ramię pytając się czy wszystko okej.
-Diego się obudził?- spytałam.
-Diego?
-Diego Neymar Alves De Almeida Goes.
-U pana Alvesa nie ma żadnych zmian, jednak jak pani chce to może wejść.
Udałam się z powrotem do pokoju numer pięćdziesiąt sześć i usiadłam na krześle przy łóżku.
-Wstawaj skarbie, nie rób sobie żartów.
I znowu zaczęłam swoją bezcelową paplaninę. Nie wiedziałam czy to prawda, ale ponoć ludzie w śpiączce wszystko słyszą. Więc mówiłam o koniach, o pogodzie, o prasie czy o tym jak się czuję. Miałam tylko nadzieję, że za chwilę usiądzie i powie, że to żart. Nie byłoby krzyków, nerwów. Byłabym po prostu szczęśliwa. Najbardziej i tak bolała niewiedza. Nie wiedziałam kiedy wstanie, kiedy coś powie, czy coś będzie pamiętał.

Diego?
1013 słów.

4.04.2019

+18 Od Diego CD Venus

Kiedy wznieśliśmy toast za parę młodą, a nasze kieliszki zrobiły się puste, ponownie przylegliśmy do siebie. Każde z nas miało jakiś swój plan, który układało jakiś czas w swojej głowie. Skąd mam wiedzieć co myśli Venus? Ona też nie wie o czym ja rozmyślam całymi dniami. Łącząc nasze usta czułem gęstą atmosferę. Mój testosteron ulatniał się nawet uszami, ale nie chciałem być szybki Bill. Po prostu pragnąłem tej dziewczyny w zwyczajny, subtelny sposób. W pomieszczeniu zaczęło robić się gorąco, gdyż temperatura naszych ciał się podwyższyła z tych wszystkich emocji.
Z ust dziewczyny zacząłem schodzić powoli na szczękę, oraz następnie na szyję, gdzie zostawiłem po sobie parę ładnych, nie dużych pamiątek. Dziewczyna nie pozostawiając dłużna poruszyła swoimi biodrami, przez co z moich ust wydobył się charakterystyczny pomruk. Ona pragnęła więcej, a ja byłem w stanie jej to dać. Moje pocałunki cały czas wędrowały po jej boskim ciele, które uwielbiałem, było takie idealne. Wysportowane, nie posiadała skaz, jakie ja posiadam. Jest chodzącą perfekcją.
Moje usta zatrzymały się na jej prawej piersi, gdzie dopadłem jej sutka, którego delikatne podgryzałem czy też ssałem. Za to lewa pierś delikatnie ściskałem.
Moje uszy tylko wyłapywały jej jęki, moje imię, oraz pomruki.
Zjeżdżając językiem po jej mostku aż do brzucha usłyszałem jęknięcie, po którym przestałem ją torturować. Połączyłem ponownie nasze usta, a moje dwa palce znalazły się w jej wnętrzu, przez co usłyszałem stłumiony jęk.
- Diego - mruknęła, a ja zacząłem poruszać dłonią dając jej chwilowe ukojenie, które po niedługim czasie się niestety skończyło, gdyż wyjąłem palce, aby po może minucie zastąpić je czymś większym.
Gdy poczułem jej pazurki, na mych plecach zacząłem się powoli poruszać, a ta z każdym pchnięciem, zostawiała mi czerwone kreski, spowodowane wbijaniem paznokci. Dobrze, że mam tatuaż i nie widać tego aż tak bardzo. Z każdym kolejnym ruchem wbijała się w me plecy coraz mocniej, lecz ignorowałem to. Teraz liczymy się my.
Dokrawając pocałunkowi trochę więcej namiętności, przyspieszyłem. Robiłem to coraz częściej, aż do momentu kiedy dziewczyna zaczęła szczytować. Sam byłem zmęczony, cholernie podniecony i zaspokojony, więc na swój orgazm nie czekałem długo. Wykonałem dwa ostatnie pchnięcia i doszedłem.
Po naszych igraszkach, wysunąłem się z niej i ją przytuliłem.
- Rano się wykąpiemy - mruknęła dziewczyna, wtulając się w moją klatkę piersiową.
***
Tak oto wyglądała nasza ostatnia noc w domu Alicji, było cudownie, a teraz co?
Staram się uniknąć oberwania zaraz w głowę jakimś obcasem.
Zapytacie dlaczego ona jest taka zła.
Odpowiedź jest prosta i większości znana. Czas na zawody.
- Nigdzie się nie wybierasz! - krzyknęła po czym w moim kierunku poleciał but z koturnom.
- Venus, skarbie to tylko..
- Powiedziałam nie! - i dosłownie milimetr od mojej twarzy przeleciał kolejny but, który pasuje do tego, którym przed chwilą rzucała.
- Ves..
- Nie Vesuj mi no! - usłyszałem jej łamiący głos, więc podszedłem do niej i ją przytuliłem. Najwyżej oberwę jakąś czerwoną szpilą w oko.
- Te zawody są dla mnie ważne.
- A ja? A gdzie w tym wszystkim ja? - powiedziała mając wtuloną twarz w moją klatkę.
- Jesteś na pierwszym miejscu, zawsze będziesz, ale ja też muszę za coś żyć.
- Mógłbyś sobie znaleźć mniej ryzykowną pracę - westchnęła cicho. 
- Niby tak, ale nie widzę się w czymś innym, przynajmniej aktualnie. 
- Możesz w nich nie uczestniczyć? 
- Stracę kontrakt, a tego bym nie chciał - rzekłem gładząc ją po policzku i patrząc jej w oczy. 
- To ja jadę z tobą - powiedziała cicho lekko się uśmiechając. 
Po jej słowach chwyciłem ją w pasie i usadziłem na biurku, następnie całując. 
- Jesteś wspaniała, ale proszę.. następnym razem nie rzucaj we mnie swoimi butami - zaśmiałem się cicho. 
Dziewczyna przytaknęła, za co jej dziękowałem, bo jakoś nie widziałem się w tym aby jechać na pogotowie z rozwaloną brwią, gdzie tłumaczyć będę się, że dziewczyna rzuciła mnie obcasem.
- Jeśli chcesz ze mną jechać to się zbieraj, bo ja muszę jeszcze porozmawiać z ludźmi, widzimy się przy samochodzie za dziesięć minut - pocałowałem ją w czoło i wyszedłem do siebie, skąd zabrałem swoje ostrogi, oraz kapelusz. Fakt, musiałem jeszcze wysłać dwa maile więc to uczyniłem przed wyjściem i idąc już w stronę drzwi wyjściowych wciągnąłem na głowę kapelusz, który wisiał sobie na haku przy wyjściu. 
***
Kiedy przebrałem się w swoje rzeczy poszedłem porozmawiać jeszcze z managerem, który jak zawsze prawił mi wywody, na dodatek te odnosiły się do moich komentarzy w kierunku Joego. 
Co ja mogę poradzić, że to palant i cwel? 
Po dziesięciu minutach wyszedłem z jego gabinetu i podszedłem do dziewczyny, którą od razu przytuliłem. 
- Rozpraszasz się Neymar - usłyszałem za sobą warknięcie faceta, który nie był pocieszony tym co właśnie robiłem. 
- Odjeb się Joe - syknąłem przez zęby, kiedy Ves spojrzała na mnie. 
- Widzisz, Obrey kazał mi się tobą zająć więc możesz z własnej woli być miły? 
- Może pan się zamknąć, przeszkadza pan - odezwała się Venus, która spotkała się z wkurzoną miną trenera. 
- Odpuść, na debila nie ma co tracić czasu.. - cmoknąłem ją w policzek i oddałem ją w ręce mojego brata i dobrych znajomych, gdyż ci startowali później. 
***
Będąc już w finałowej rundzie wybrałem sobie Mystical'a, który ostatnio radzi sobie świetnie i jestem w stanie zdobyć na nim ładą ilość punktów. 
Startowałem za chwilę, więc zawinąłem taśmą rękawicę i wziąłem swoją linę kierując się w stronę bramek. 
Kiedy przyszła moja kolej usiadłem na zwierzęciu i zawiązałem poprawnie linę na lewą rękę. Nie obchodziło mnie w którą stronę będzie się obracało zwierze, po prostu chciałem pokazać Joemu, że wiem co robię. Poprawiłem swój kapelusz i kiwnąłem głową, aby otworzyli mi klatkę. 
Ruszyłem i wtedy mój umysł zaczął liczyć..:

Jeden: Nie spinaj się teraz.
Dwa: Nie wypadnij z rytmu.
Trzy: Co robisz Alves? Spadniesz. 
Cztery: Co z tobą? Siadaj, wróć na środek. 
Pięć: Jesteś słaby, masz jeszcze dużo czasu. 
Sześć: Alves, powinieneś przeszkolić tego byka. 
Siedem: Biodra wyżej, unieś tyłek zanim kopnie.
Nieźle, zaczekaj aż się odwróci.

Zeskoczyłem ze zwierzęcia w idealnym momencie. Shorty nie zdążył podbiec i zawołać zwierza, więc udało mi się tylko uchylić od rozszalałego zwierza, pędzącego prosto na mnie. 
Oberwałem rogiem po poliku, kiedy byłem już na bramie. Clowni próbowali skupić uwagę zwierzęcia na siebie, lecz on nie reagował. Zdjął mnie z klatki za pomocą rogów, przez co wylądowałem pod jego kopytami. Oberwałem nimi w klatkę dwa razy, gdzie niestety zwierze również stwierdziło, że uderzy w moje lewę przedramię. Na szczęście udało mi się uciec z tego potrzasku, lecz dobrze wiedziałem, że dobrze się to nie skończy... 
Będę miał cholerne siniaki, lecz i tak cieszę się, że nie skończyło się to gorzej Gdy w końcu cowboy złapał byka, a ten został odprowadzony na swoje miejsce, otrzymałem linę do rąk i mogłem opuścić arenę, gdzie zaprowadzono mnie do punktu medycznego. Z policzka lała mi się krew, a w głowie wręcz huczało. Czułem się źle, a wiedziałem, że jedyne co piłem to woda, którą dostałem od trenera. 
Ty sukinsynie... 
Usadzono mnie na łóżku i zaczęto zadawać pytania, które dotyczyły tego co się działo. Moja najczęstsza odpowiedź, to "Nie wiem", "Nie mam pojęcia".
W końcu zemdlałem, przez co wiedziałem, że Venus mnie chyba zabije. 
Dodatkowo zabrała mnie karetka. 

1147
Vesiooo?
#Onsięszybkoniewybudzi.<3

4.02.2019

Od Venus CD Diego

Siedziałam razem z Alicją i jej znajomymi w jednym z klubów popijając drinki. Tematy do rozmów były przeróżne, zaczynając od tego, która jakie dodatki założy do rozmów o przyszłości. Gdzieś w tle słychać było głośną muzykę, krzyki innych kobiet i striptizerów. W planie, w ogóle nie było przychodzenie tu tylko zostanie w domu jednak wiedziałyśmy, że jak nie wyjdziemy to faceci też zostaną. Tak, więc siedziałyśmy przy jednym ze stolików popijając drinki i sprawdzając ma zegarku czy już możemy wracać do domu. W końcu nadeszła godzina gdzie dom był bezpieczny. Zapłaciwszy za napoje wyszłyśmy z baru i zamówiłyśmy taksówki. Już chwilę później Alicja przekręcała klucz w zamku. Rozsiadłyśmy się w salonie na dość obszernych kanapach i włączyłyśmy jakąś odmużdżającą kreskówkę, było to chyba "Paradise PD". Oczywiście w ruch poszły lakiery i kosmetyki do twarzy. Wykorzystywaliśmy jedną z dziewczyn- Jeanette do robienia paznokci, bo po co marnować pieniądze na profesjonalistę skoro mamy doświadczoną osobę pod ręką? Tematami głównymi w naszym kręgu było jutrzejsze wesele, plany na przyszłość czy zwyczajne błahostki. Wieczór śmiało mogę powiedzieć, że minął nam w dobrej atmosferze i wyjątkowo szybko. Jednak żeby jutro nie robić zbyt dużych problemów makijażystce naszymi wzorami pod oczami poszłyśmy spać.

×××

Rano zostałam obudzona przez rozszalałą Alicję. Krzyczała coś, że zaspałyśmy i trzeba się ogarniać. Chwilę zabrało mi ogarnięcie o co chodzi, jednak gdy zajażyłam zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do łazienki. Szybko się przebrałam i ogarnęłam po czym zbiegłam na dół żeby zrobić sobie śniadanie, które nie było zbyt skomplikowane. Po skończeniu jedzenia w ekspresowym tempie udałam się do pokoju gdzie wszystko było przygotowywane. Tam zostałam pomalowana, uczesana i wbita w moją kreację. Mogłam na szczęście cieszyć się dowolnością w makijażu i fryzurze, gdyż nie byłam druhną. Parę godzin później wszyscy byliśmy gotowi. Para młoda jechała już powoli w stronę kościoła, a my w tym czasie rozkładaliśmy stację, na której mają się zatrzymać. Stanęliśmy trzymając szarfę i czekając na parę młodą. Już dojeżdżali, gdy nagle minęło ich czarne auto, które wyraźnie jechało w moim i dziewczyn kierunku. W ostatnim momencie odsunęłyśmy się. I co się okazało? Że to Francis tak nagle wpierodlił się w rów. Przez potężne uderzenie z maski zaczął wydobywać się dym. Widać było, że facet był przytomny. Ściągnęłam szpilki z nóg i zbiegłam w kierunku auta nie bacząc na wzrok innych osób. Schyliłam się tak, by być na jego wysokości i splunęłam mu w twarz mówiąc:
-Jeden zero szmato.
Po czym jak prawdziwa dama wróciłam na ulicę i założyłam szpilki.
-Trzeba mu udzielić pomocy?- zapytała jedna z dziewczyn.
-Nie, ruchliwa ulica jest ktoś go znajdzie.
Po tych słowach krzyknęłam do zebranych:
-Spierdalamy się bawić na ślubie!
Wszyscy wsiedli do aut i ruszyliśmy na salę. Dotarliśmy już bez żadnych wrażeń takich jak szmaty skaczące po rowach. Ceremonia jak ceremonia, była uroczysta, wzruszająca i po prostu piękna. Nie obyło się bez łez i gratulacji dla pary młodej. Po całym ślubie kościelnym pojechaliśmy do wynajętej sali. Powiedzieć, że była ładnie urządzona to mało powiedziane. Na początku jak zawsze każdy dostał jedzenie i różne trunki. Potem przeszliśmy do tańca pary młodej i różnych zabaw. Przy jednej z nich gdzie trzeba było znaleźć jakiś przedmiot i go przynieść przyszły kompilacje. Jedna dziewcyzna, która nosiła imię Helena podeszła do Alicji o się spytała czy zapraszaliśmy jakiegoś Stevena. Wszyscy oczywiście ze zdziwieniem na twarzy poszli we wskazanym kierunku. Rzeczywiście pod ścianą obok okna siedział jakiś facet w brudnej koszuli i dziwnych spodniach. Nie wiedzieliśmy kim on jest i nie mogliśmy z niego tego wyciągnąć, gdyż był za mocno schlany. Parę bezowocnych minut później zobaczyliśmy jak do sali wchodzi jakaś kobieta w fartuchu z wałkiem w dłoni. Podeszła do mężczyzny i podciągnęła go za ubrania do góry.
-Steven, lamusie jeden! Mało ci wódki w domu?!
Po tych słowach wytargała go z pomieszczenia, a wszyscy stali przez chwilę z lagiem mózgu, by po chwili wybuchnąć śmiechem. Dosłownie chwilę później zabawa toczyła się dalej. Tańczyłam to z Diego to z innymi osobami. Śmiało mogę przyznać, że bawiłam się znakomicie. Chwilę po północy para młoda zniknęła, by skonsumować swoje małżeństwo. Stwierdziliśmy z Diego, że jeszcze chwilę posiedzimy i również będziemy się zbierać. Miałam zamiar dzisiaj jeszcze powiedzieć Diego, że wtedy pod prysznicem zapomniałam o tabletkach i dla pewności byłam u lekarza. Jestem w ciąży. Nie wiem jak sobie z tym poradzimy, ale mam nadzieję, że Diego nie stchórzy. Jak mówiłam wcześniej chwilę jeszcze posiedzieliśmy i poszliśmy do jednego z pokoi zamykając go na klucz. Diego po chwili do mnie przylgnął i pozbył się ze mnie sukienki. Los ubrania po chwili również podzielił garnitur chłopaka.
-W końcu. Był niewygodny- powiedział.
Jednak żeby nie było jutro problemów z uszkodzonymi ubraniami odwiesiliśmy je do szafy. Wróciliśmy do pocałunków i tak udaliśmy się na łóżko. Pocałunki były powolne, leniwe, pokazujące raczej uczucia nic czyste pożądanie choć one też istniało między nami. Chwilę później Diego odkleił się ode mnie i chwycił w dłonie dwa kieliszki, które napełnił szampanem. Podał mi jeden z nich, który przyjęłam i powiedział:
-Za parę młodą.
-Za parę młodą.
Po tych słowach szampan został opróżniony i niemalże od razu uzupełniony. Wypiliśmy tak trzy kieliszki po czym wróciliśmy do smakowania swoich ust. Sytuacja rozkręcała się powoli co tylko potęgowało napięcie i atmosferę miedzy nami. Gdyby wsadzić tu teraz termometr to by zapewne pęknął. Diego zaczął powoli zjeżdżać swoimi pocałunkami w dół mojej szyi przez co wydzierał ze mnie rozmaite dźwięki. Odchyliłam głowę dając mu większe pole do popisu. Już po chwili poczułam jak lekko zasysa skórę co oznacza, że jutro będzie ślad. Nie chcąc pozostać dłużną poruszyłam biodrami powodując tarcie dzięki czemu z ust chłopaka wydobyło się warknięcie...

Diego?
928 słów.
Nie, ona nie jest w ciąży, jakby była to by nie piła ¯\_(ツ)_/¯. Wprowadziłam to żeby Reker się popodniecała xD.