-Nie usunę go. Możesz odejść lub zostać, nie usunę tego dziecka.
Chłopak jedynie przytaknął głową. Wiedziałam, że pewnie też jest zdruzgotany w tej sytuacji. Przesiedzieliśmy w takiej pozycji i we wszech ogarniającej ciszy tak dużo czasu, że nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Rano obudziło mnie słońce, które biło po oczach przez niezaciągniętą roletę. Miejsce obok mnie było już od dawna zimne i jedyne co świadczyło o jakiejkolwiek obecności drugiej osoby w tym miejscu to zimne już śniadanie na szafce. Usiadłam i sięgnęłam po tacę kładąc ją na łóżku. Chwyciłam w rękę jednego z tostów i zaczęłam go powolnie żuć. Nie miał za cholerę smaku. W sumie sama nie wiem dlaczego go jadłam. Gdy skończyłam jeść przed ostatniego poczułam żółć w gardle. Ignorowałam to do momentu aż faktycznie jedzenie zaczęło mi się cofać. Zerwałam się z łóżka nie patrząc na to, że zielona herbata rozlała się po łóżku okropnie je plamiąc, pobiegłam do toalety i klęknęłam nad sedesem wypuszczając z siebie chwilę wcześniej skonsumowane jedzenie. Gdy fala wymiotów minęła spłukałam wodę i opłukałam twarz przy umywalce. Zrezygnowana spojrzałam w lustro- i tak ma być przez dziewięć miesięcy. Podciągnęłam bluzkę do góry, na szczęście nie widać było jeszcze brzucha. Ruszyłam z powrotem w stronę pokoju. Spojrzałam na łóżko, które było całe zalane. Wiedziałam, że będę później tego żałować, ale powiedziałam sobie "jebać to" i ubrałam się po czym wyszłam wraz z Taboulet. Doszłam do stajni gdzie zobaczyłam Rimę. Ruszyłam w stronę siodlarni skąd wzięłam pad, pas do lonżowania i ogłowie z jedną wodzą. Woltyżerka od czasu do czasu się przydaje, bo czemu nie? Na początku poszłyśmy na round pen gdzie w stępie przypomniałam sobie podstawy. Jazda bokiem, tyłem, młynki, rybki i różne podobne sztuczki. Następnie pogoniłam Rimę do kłusa i ostrożnie klęknęłam. Gdy udało mi się już złapać równowagę powoli wstałam. Pochyliłam się lekko i załapałam pasek, który miał mi pomóc utrzymać równowagę i pogoniłam klacz do galopu. Na początku gdyby nie lina to bym leżała, ale po chwili już było wszystko okej. Ponownie klęknęłam i załapałam się przedniej pętli. Usadowiłam ciężar na swoim prawym ramieniu i wybiłam się z lewej nogi tak, że stałam na rękach. Przejechałam tak jedno koło po czym usiadłam bokiem. Zablokowałam lewą nogę w pętli i odchyliłam się do tyłu tym samym wisząc po boku konia. Stwierdziłam, że ogarnęłam już swoją rozgrzewkę, więc zwolniłam klacz do stępa i pojechałam na arenę. Przejechałam jedno koło po ścianie, by wiedziała, że tak ma chodzić po czym przyśpieszyłam do kłusa. Usiadłam po wewnętrznej stronie klaczy po czym zeskoczyłam, odbiłam się od ziemi i ponownie wskoczyłam na klacz. Zadowolona, że się udało stwierdziłam, że teraz zeskoczę, zrobię dwa kroki i znowu wskoczę. Oczywiście udało się, więc pośpieszyłam klacz do galopu wykonując te same ćwiczenia. Gdy rezultaty były zadowalające przeszłam do trudniejszych rzeczy takich jak wiszenie na boku, z przodu czy przechodzenie pod koniem. Byłam szczęśliwa, że nie zapomniałam tych rzeczy. Po dłuższym czasie zwolniłam klacz i zatrzymałam. Zsiadłam z niej i postanowiłam, że poćwiczę wskoki. Załapałam się lewą ręką pasa, rozbujałam prawą nogę i zamaszystym ruchem wskoczyłam na klacz. Muszę przyznać, że poszło mi lepiej niż sądziłam. To samo powtórzyłam z drugiej strony po czym stwierdziłam, że koniec na dzisiaj. Wyjechałam z areny i poszłam na tor crossowy by tam się rozstępować, bo wiedziałam, że jak pojadę w teren to nie skończę tak spokojnie. Po upływie około dwudziestu minut wyjechałam z placu i podjechałam do łąki gdzie rozsiodłałam klacz i od razu puściłam do koni. Już na swoich nogach wróciłam do stajni i odniosłam swój sprzęt na miejsce. Wróciłam do pokoju gdzie dosłownie wszystko już waliło herbatą. Otworzyłam na oścież okna i zmieniałam pościel, którą wrzuciłam do pralki. Usiadłam przy biurku i odpaliłam laptopa, na którym miałam odpalone strony z różnymi końmi. Po sprzedaży Caspera szukałam konia westernowego do wyższego sportu. Owszem, Rima sobie radziła, ale chodziła też czasami klasyk co w pewnym sensie ją psuło. Z koni, które widziałam tylko trzy mi wpadły w oko. Zapisałam sobie karty z nimi. Niby wiedziałam, że kupno teraz konia jest nierozsądne, bo niedługo będę musiała zrezygnować z jazdy jednak musiałam też szukać konia, bo potem może być za późno. A jak ja nie będę mogła jeździć to zawsze mam Patricka, a jeśli nie to zawsze można kogoś zatrudnić. Z tą myślą wyłączyłam laptopa i zamknęłam okna. Zawołałam Taboulet. Stwierdziłam, że pora umyć suczkę, bo zaczyna wydawać z siebie dość dziwny zapach. Wsadziłam ją do wanny i puściłam wodę. Na szczęście stała grzecznie, tylko od czasu do czasu pojękiwała niezadowolona, że smagają ją smugi wody. Po skończeniu kąpieli wyciągnęłam ją z wanny i przetarłam ręcznikiem tylko tak, by woda z niej nie kapała po czym wypuściłam z pomieszczenia. Uprzątnęłam wszystko po niej i również wróciłam do głównego pomieszczenia.
×××
Nadeszła pora na kolejne rutynowe badanie. Diego jak się o tym dowiedział o dziwo stwierdził, że chce jechać ze mną. Na początku nie chciałam żeby jechał, ale stwierdziłam, że nie będę się kłóciła. Po pół godzinie drogi siedzieliśmy w poczekalni jednej z lecznic. Nie wiedzieliśmy o czym rozmawiać, więc każdy się zajmował sobą. Ja czytałam różne, dziwne ulotki, a chłopak robił coś na telefonie. Po paru minutach usłyszeliśmy głos lekarza: "Venus Clarks". Podniosłam się razem z chłopakiem i weszliśmy do gabinetu. Chłopak usiadł na jednym z pomarańczowych krzesełek, a ja poszłam na leżankę.
-Ojciec dziecka?- spytał wskazując na Diego.
-Tak.
Doktor zrobił mi rutynowe badanie, pokazał gdzie jest dziecko i różne takie sprawy. Jedyną rzeczą jaka była nowo dostępna było słuchanie bicia serca. Dziecko było w takim stopniu rozwoju, że było to już możliwe. Oczywiście poprosiłam o to żebyśmy mogli to usłyszeć. I dosłownie chwilę później po sali rozległo się bicie serca maluszka.
Diego?
959 słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz