4.10.2019

Od Sebastiana cd. Blue

- Na pewno chcesz się zanudzać takimi rzeczami? - zapytałem niepewnie, wbijając swój wzrok w czubki wypastowanych oficerek, które pod wpływem wygięcia pięty w dół, lekko się zmarszczyły - To raczej dość zawiła historia... - westchnąłem, przygryzając przy tym lekko swoją wargę.
- No daaaaleeeeej - przewróciła oczami, wbijając mi swoje długie palce w moje żebra, co miało posłużyć, jako dobitne pospieszenie.
- Jestem z Orlando, a do akademii ściągnął mnie wujek. Uczy tutaj skoków, więc stwierdził, że to będzie dla mnie lepsze zajęcie, niż gnidzie całymi dniami w domu. Ro znam dopiero od kilku dni, ale uparcie twierdzi, iż mnie lubi. Jest bardzo miły i bardzo mi pomaga... Nie chciałbym, aby się na mnie obraził - potarłem kciukiem swoje ramię, które od kilku dni promieniowało niemiłosiernym bólem - Zanim zmusili mnie do typowego klasyku, zajmowałem się gonitwami płaskimi... Ale to co dobre, kiedyś musi się skończyć - posmutniałem znacząco, wyrzucając z umysłu urywki wypadku, który odebrał mi część samego siebie.
- Wypadek? - zmrużyła swoje gadzie oczy, przewidując dalszy ciąg historii.
- Tak... Nie chce o tym rozmawiać... - odpowiedziałem, nie czując się na siłach, aby dalej rozwinąć ten niezbyt miły wątek, mojego nędznego życia - Tata jest lekarzem, a matka trenerem personalnym. Nadal do końca nie wiem na czym to polega, ale ponoć to wysiłek połączony z przyjemnością - ściągnąłem ogierowi bardziej wodze, aby ten nie wykręcił mi żadnego numeru, opierającego się na szybkim wejściu w niezaplanowany przeze mnie galop.
- Ciekawe - mruknęła krótko, zagłębiając się na chwilę w swoim świecie myśli - Chciałbyś pojechać ze mną w teren? W dwójkę zawsze raźniej, a jak się zgubimy, to wiem na kogo to zrzucić - zaśmiała się uroczo, pokazując niebu swoje białe zęby. Nie będę ukrywał, iż lekko się na ten widok uśmiechnąłem. Nigdy jakoś szczególnie nie przepadałem za towarzystwem ludzi, lecz ta kobiet, podobnie zresztą jak Ronan, strasznie mnie zainteresowała.
- No dobrze, dobrze - zgodziłem się na jej propozycję, odczuwając w duszy dość dziwne przeczucie, dotyczące tego, że nasz pobyt na łonie natury nie skończy się zbyt dobrze. Nie chcąc jej o tym marudzić, docisnąłem łydkę do końskiego boku, aby w taki oto sposób pogonić go do powolnego kłusa. Zgrywając się ruchami ciała ze swoim wierzchowcem, zacząłem skupiać się na otaczającej mnie przyrodzie. Od kiedy do stanów zawitała wiosna, w każdym zakątku naszego kraju zaczęły ukazywać się przepiękne kwiaty, a drzewa na nowo przybierały uwielbianą przez oko, zieloną barwę. Podziwiając ten "nowy" świat, zacząłem wracać myślami do lat swojego dzieciństwa, kiedy to jako mały szczyl oczekiwałem jedynie od życia ciepłych podmuchów wiatru, i dni wolnych od szkoły. Teraz z chęcią powróciłbym do właśnie takich dni... Nic nie robić... Nie martwić się jutrem... Po prostu żyć, nie umierać.
- Uwaga gałąź! - nagły krzyk wdarł się do mojego ucha, powodując w moim mózgu jeszcze większą dezorientację. Niemal w ostatniej chwili zobaczyłem przed sobą długi drąg, przyozdobiony młodymi listkami. Nie chcąc zaliczyć upadku, przywarłem górną połową ciała do szyi muskularnego ogiera, który bez najmniejszego problemu, przebiegł pod tą "straszną" przeszkodą - Pan dżokej bawi się w lunatyka? - zażartowała, nie ukazując po sobie żadnego przerażenia.
- Wybacz, nieco się zamyśliłem - podrapałem się po głowie, próbując ukryć przy tym zmieszanie, jakie w obecnej chwili targało moim ciałem - Jak... Jak ci się podoba okolica? - spytałem niepewnie, obawiając się tego, iż dziewczyna zaraz mnie tutaj zostawi.
- Nie jest źle - wzruszyła ramionami, zrywając z jabłoni rozwijający się kwiat - Masz jakieś zwierzęta oprócz konia?
- Małego bernardyna i opiekuje się też krukiem wujka... Dlaczego pytasz?

Blu? c: 
Przepraszam, że tak długo :c Mogą poczytać książeczkiiiii!
554 słowa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz