Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Vicky. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Vicky. Pokaż wszystkie posty

2.22.2019

Odejście!

Ze smutkiem żegnamy naszą Vicky Cathryn Palmer! Pamiętaj, że zawsze możesz do nas wrócić!

2.11.2019

Od Vicky CD Rekera

Chłopak poszedł do łazienki i zatrzasnął za sobą drzwi. Stałam przez chwilę jak słup soli, próbując uspokoić rozedrganą ,,kolczatkę" w dłoniach, bo strasznie kłuła wiercąc się na wszystkie strony. W międzyczasie do mojej nogi przytasiła się kolejna biała kulka, której wcześniej nie zauważyłam. Przez głowę przemknęła mi szalona myśl, żeby trochę się tu rozejrzeć, ale lepiej nie wchodzić zirytowanemu zwierzowi w drogę. Delikatnie odsunęłam psa na bok i jak najciszej opuściłam pokój.
— Bardzo jaśnie panicza przepraszam, że podłoże było tak niewygodne, że trzeba było zapierniczać piętro wyżej! W ogóle, jakim cudem ty się z klatki wyturlałeś? Trzymam ducha czy jak? - szeptałam ze złością do jeża, teraz potulnego i niewinnego jak baranek. Kolejny dowód na to, że zwierzaki mają naprawdę rewelacyjne wyczucie miejsca i czasu.
Mimo że jeszcze na korytarzu obmyślałam starannie karę dla młodego jasia wędrowniczka, to w pokoju złość mnie jakoś opuściła. Po odstawieniu Glimmer'a nasypałam mu jego porcję karmy, po czym porządnie zapieczętowałam terrarium.  Chwyciłam laptopa i weszłam na stronę z kursem, żeby zaliczyć kolejny test. W takim tempie powinnam być gotowa na praktyczny egzamin z końcem zimy. Po pomyślnym sprawdzianie zabrałam się za sprawdzenie skrzynki pocztowej i innych dupereli. Przy okazji wysłałam parę podań o pracę w Durhamie, zawsze się na coś załapię.
Po pół godzinie postanowiłam zażyć trochę świeżego powietrza i zapoznać się z akademią, bo małą tej posesji nie można było nazwać. Ze słuchawkami pod czapką przemierzałam żwawym truchtem wydeptane w śniegu ścieżki wijące się między licznymi placami i budynkami, próbując stworzyć w głowie mapę tej plątaniny. Na koniec ćwiczeń wpadłam do stajni dla koni prywatnych. Zdyszana i zapewne czerwona na twarzy podeszłam do boksu Asper. Klacz już czuła co się święci. Wyciągnęłam ceremonialnie z kieszeni marchewkę i odsunęłam się parę kroków do tyłu. Zwierzę wyciągało już szyję i próbowało na wszelkie możliwe sposoby dosięgnąć przekąski, ale była ona zdecydowanie za daleko.
— Nie ma nic za darmo, kochana. - uśmiechnęłam się lekko i schowałam warzywo za plecami. Srokata prychnęła z dezaprobatą, patrząc mi przez moment głęboko w oczy, jakby chciała mnie zahipnotyzować poczuciem winy, po czym zaczęła się odwracać.
— No już, już, droczę się przecież. Pożartować sobie nie mogę? - pozwoliłam jej znowu oglądać marchew. Teraz bez zbędnych cacanek wykonałam charakterystyczny gest, na który cofnęła się i wyciągnęła przednią kończynę przed siebie. Natychmiast otrzymała swoją nagrodę. Pogłaskałam ją jeszcze i wróciłam niespiesznie do budynku domu uczniów. Zostawiłam kurtkę w pokoju. Postanowiłam wybrać się do kuchni po jakąś przekąskę, najlepiej z żelazem, a potem może zorientować się w kwestii jakiegoś żelazka i deski do prasowania na własny użytek. Szłam sobie spokojnie korytarzem, kiedy ktoś mnie potrącił, wybiegając z pomieszczenia obok. Zdążyłam zarejestrować znajomą sylwetkę...Rekera, tak?...i trzymaną przez niego piłkę. W głowie kliknął mi się magiczny przełącznik. Jeżeli mają tu halę sportową, to może i jakieś bramki się znajdą? Mogłabym poćwiczyć ręczną od czasu do czasu. Ruszyłam szybko za chłopakiem, żeby nie stracić go z oczu w labiryncie ciemnych korytarzy.
Nie myliłam się. Dotarłam za brunetem do wejścia na salę. Przez otwarte drzwi wypadał snop światła. Ktoś tam już był, w liczbie mnogiej, i chyba postanowił zacząć grę od awantury. Mimo woli słyszałam dobrze każde słowo. Jeżeli mają sprzęt równie dobry jak akustykę, to nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba.
— Co ma teraz niby lepszego do roboty? Pewnie sobie jakąś laskę znalazł...We trójkę trochę lipa.
— Mnie się pytasz? Zaczynajmy, najwyżej dzisiaj sobie odpuścimy wyższą grę.
Spokojnie podeszłam parę kroków i zatrzymałam się, niby mimochodem, by rzucić okiem na wnętrze hali. Trio umilkło na mój widok. Zamierzałam już pójść w swoją stronę, kiedy nagle usłyszałam wołanie znajomego chłopaka, a kątem oka dostrzegłam lecącą w moją stronę mikasę. Z szybkim złapaniem jej nie miałam problemu, ale uderzenie było dość mocne. 
— Możesz odrzucić? - wzruszyłam ramionami, jednak podrzuciłam piłkę do góry i odbiłam jak w siatkówce. 
— I po problemie. Mamy czwartego gracza. - oznajmił najwyraźniej zadowolony z siebie brunet.
— Pardon? Ja jeszcze żyję i nie miałabym nic przeciwko chociaż zapytaniu o zgodę... - mruknęłam, stojąc wciąż w progu sali. Odezwał się jego koleżka.
— Oczywiście, przepraszam za niego, więc...miałabyś może ochotę pograć? Potrzebujemy tylko kogoś do odbijania, to nie potrwa długo. 
— Zgoda. 
<Reker? Chyba lepiej od razu pójdę się pociąć mydłem>
681 słów

2.05.2019

Od Vicky CD Rekera

Budzik zadzwonił mi o wpół do piątej. Najwyraźniej nie przestawiłam go wczoraj z pobudki ,,wyjazdowej" na normalną. Zaklęłam cicho pod nosem i cisnęłam telefon na sąsiednie, puste łóżko, po czym znowu wtuliłam głowę w poduszki. Mimo to zaledwie godzinę później nie byłam w stanie ponownie zasnąć ani dłużej wiercić się w łóżku. Postawiłam bose stopy na podłodze i z rękami wyciągniętymi przed siebie, trochę jak u zombie, ruszyłam w stronę okna. Na dworze była jeszcze praktycznie noc, a z zaciągniętymi zasłonami to już nie było o czym mówić. Odsunęłam firanki i wyjrzałam na zewnątrz. Objęłam wzrokiem stajnie, maneż, część pastwisk i las w oddali, spokojne i milczące. Otrząsnęłam się i poszłam zapalić światło. 
Po umyciu się, ubraniu i nakarmieniu Glimmer'a założyłam granatową bluzę i zeszłam po cichu na dół. Spojrzałam przelotnie na tablicę. Pierwszy środowy trening mam dopiero o dziesiątej, więc nie muszę się z niczym spieszyć. Akademia zaczynała powoli budzić się do życia, z większości pokoi słychać było szmery, stukania, trzaskanie drzwi i...jęki? Pewnie się przesłyszałam. Na podawanie jedzenia Aspergell nie nadeszła jeszcze pora, więc poszłam na stołówkę sama się posilić. Zdążyłam wczoraj ją odwiedzić, więc nie miałam kłopotów z dotarciem. Pomieszczenie nie różniło się zbytnio od zwykłych szkolnych stołówek, nie licząc tych dziwnych kolumn. Na razie nie było tu nikogo. Wzięłam talerz i sztućce, po czym zaczęłam nakładać sobie ze szwedzkiego bufetu. 
Posiłek zjadłam w ekspresowym tempie we własnym pokoju. Po ogarnięciu brudnych naczyń narzuciłam na siebie puchową kurtkę i pobiegłam do stajni dla koni prywatnych. Asper była właśnie w połowie przeżuwania swojej porcji siana. Podeszłam do boksu; klacz oderwała się od jedzenia i wystawiła łeb przez kraty. Nie widać było po niej, żeby cała podróż i zmiana miejsca pobytu szczególnie na nią wpłynęły. Gdzie ja, tam i ona, reszta się może chromolić..Pogłaskałam ją parę razy i skierowałam swe kroki do paszarni. Przygotowałam specjalną mieszankę i wróciłam z pełnym wiadrem. Z trudem wysypałam zniecierpliwionej kobyłce zawartość do żłobu. Poklepałam ją po szyi czule, podziwiając nienaganny stan ściółki. Muszą mieć tu chyba z dziesięć tuzinów stajennych. 
Wróciłam do domu uczniów. Rzuciłam wierzchnie okrycie na krzesło, nałożyłam słuchawki, puściłam cichą muzyczkę w tle i wzięłam się za lekturę drugiej części podręcznika do fizjoterapii. Nie mogłam się dostatecznie dobrze skupić. Część moich myśli wciąż oscylowała wokół pierwszego treningu, tutejszych trenerów, a przede wszystkim koni. Po godzinie odłożyłam książkę na półkę i postanowiłam zabrać się za brudną robotę, czyli rozpakowanie reszty swoich rzeczy. Wyjeżdżając miałam stuprocentową pewność, że zabieram tylko najpotrzebniejsze przedmioty, a tu widzę koronkową spódniczkę i figurkę prezydenta USA kupioną w jakimś sklepie pamiątkowym. Pierwsze jeszcze da się zrozumieć, ale na naklejce nikt nie uprzedził, że statuetki same chodzą i wskakują do walizek! Czasami nie kumam siebie. 
Ostatecznie wszystko znalazło swoje miejsce (kosz na śmieci chętnie przygarnął część). Pozwoliłam sobie na chwilę relaksu, nucąc pod nosem fragmenty piosenek i przeglądając nowe filmy. Oderwałam się po pewnym czasie i poszłam do łazienki przebrać się w sportowe ciuchy. Z kaskiem i długim batem pod pachą wyszłam na zewnątrz, wpierw kierując się do stajni dla prywatnych wierzchowców. Spędziłam chyba z dziesięć minut na poszukiwaniu kantara i uwiązu Asper, bo KTOŚ przewiesił je na drugi koniec siodlarni. Wypuściłam klacz na jedno z pastwisk, żeby wybiegała się przed popołudniowym treningiem. Akurat kiedy wracałam do budynku odłożyć linę, telefon w kieszeni kurtki zaczął wibrować. Wujek, oczywiście.
— Halo?
— No cześć. - oznajmiłam na powitanie.
— Jak się czujesz?
— Świetnie. Dzięki. Co tam w Houston? Ominęły mnie jakieś monstrualne korki albo atak hakerów w stringach? - telefon zamilkł na chwilę.
— Nie, nie. A miałabyś może ochotę przedstawić mi swojego chłopaka? - spytał nagle, jakby sobie o czymś przypomniał. Miałam ochotę parsknąć śmiechem.
— Coś czuję, że jednak ominęła mnie niezła impreza...To na cześć wyjazdu mojego czy szefowej?
— Zwyczajnie chcę wiedzieć, kogo miłość tak mocno zaślepiła, że rozbił ci karierę i zafundował pobyt w tej akademii. Mówiłaś, że nie masz żadnych wrogów, więc została tylko jedna opcja...
— Znowu zaczynasz? - mruknęłam z odrobiną znudzenia.
— Hę? Ja tylko dedukuję fakty.
— Spieszę się na jazdę. Porozmawiamy po kacu. - ucięłam rozmowę. Nacisnęłam czerwoną ikonkę na ekranie, rozłączając się, i schowałam urządzenie. 
Stajnia dla koni z ośrodka świeciła pustkami. Kandydat na jeźdźca pierwszej klasy na obcym koniu? Skandal! Dołączyła do mnie tylko dziewczyna z fioletową fryzurą wymykającą się spod utartych reguł modowych. Zajęła się całkiem niebrzydkim, karym ogierem, Maskusem czy jakoś tak. Mi na początek przydzielono Arota. Podczas czyszczenia i siodłania był wyjątkowo spokojny, więc raczej niewiele mogę się po nim spodziewać. Wiadomo, nie daliby mi od razu ognistego rumaka ze złotymi kopytkami, lecz mimo wszystko czułam lekki zawód. 
Wyprowadziłam ogiera na zewnątrz i po cichu poszłam w ślady dziewczyny. Doprowadziła mnie pod samą halę. Dociągnęłam popręg i wskoczyłam w siodło. Najpierw instruktor kazał nam rozstępować konie i samemu nieco się rozgrzać. Kątem oka zerkałam na ustawione pośrodku ujeżdżalni przeszkody, starając się ocenić ich wysokość. Najwyższa miała pewnie z osiemdzięsiątkę. Drobnostka. Pojeździliśmy trochę galopem, po czym zaczęliśmy po kolei skakać pojedyncze przeszkody, a na koniec całe parkury. Nauczyciel naprawdę znał się na swoim fachu, podobnie jak Arot. Jedynie wolę zwalniać wierzchowca, a nie go popędzać. 
Na lekcję ujeżdżenia przeszliśmy na maneż na świeżym powietrzu. Wykonywanie figur z typowym skoczkiem było dość męczącą pracą. Mój partner chyba też stracił odrobinę czujności i pod koniec długiej ściany coś go spłoszyło. Przez moment miałam okazję przekonać się na własnej skórze, jak się czuje astronauta w startującej rakiecie, bo wyrwał do przodu w tempie, do jakiego nie byłabym w stanie zmusić go nawet ostrogami. W ułamku sekundy wyrosło przed nim ogrodzenie czworoboku, ale walić to, jak się jest takim szczwanym pegazem, nie? Po minie trenerki widziałam, że ma zupełnie inne zapatrywania na te zrodzone w panice marzenia ogiera.
— Stary, skoki skończyły się godzinę temu... - koń prawie zarył nosem w pobliską zaspę, stanowczo przeze mnie hamowany, ale udało mi się go powstrzymać. Poklepałam go krótko w nagrodę i wróciłam do ćwiczeń. Do treningu crossowego dostałam innego wierzchowca, Toskanę. Jazda była do tej pory przyjemna, niemniej cieszyłam się na myśl, że to ostatnia godzina obijania dupy o siodło, bo ze stóp zostały mi dwie lodowe szczapy. 
Z ulgą wprowadziłam klacz do boksu i ruszyłam na pastwisko z uwiązem w łapie. Asper dała się złapać i zaprowadzić do stajni bez większych problemów. Wyjęłam telefon żeby sprawdzić listę osób zakwalifikowanych na festiwal.
— Pięćdziesiąt sześć, pięćdziesiąt siedem, pięćdziesiąt osiem... - mruczałam na głos numerki - ...No w końcu. - z satysfakcją wpatrywałam się w swoje imiona i nazwisko, kiedy moja podopieczna prychnęła cicho, obracając się w boksie i trącając chrapami moją kieszeń. Miałam już jej coś na ten temat powiedzieć, kiedy usłyszałam skierowane do mnie pytanie:
— Nowa? - obróciłam się w stronę głosu, a klacz automatycznie cofnęła się w głąb boksu. Jego właścicielem okazał się wysoki, piwnooki brunet. - Jak się zwiesz? 
— Vicky. A ty? - oznajmiłam krótko, wyciągając w jego stronę prawą dłoń, jak mnie uczono od małego.
— Reker. - odparł chłopak, odwzajemniając gest. Od dawna już nie interesowały mnie rankingi, jednak to imię obiło mi się o uszy. Ale, mało to Rekerów z fiołem na punkcie koni chodzi po świecie? - Długo już jeździsz?
— Właściwie od dziecka. - rzekłam, zdejmując Asper kantar. - Ty też raczej nie wyglądasz na początkującego... - dodałam cicho.
— Zgadłaś. Ile masz lat? Wolę się nie domyślać.
— Spokojnie, ja nie gryzę, połykam w całości. - pogłaskałam swój skarb po nosie - Dziewiętnaście. 
— Tyle samo. - zapadło krótkie milczenie.
— Muszę już iść. Do zobaczenia. - rzuciłam na pożegnanie, po czym oddaliłam się w stronę wyjścia. 
Ledwo załapałam się na obiad na stołówce. De facto posiliłam się tylko i wróciłam do stajni. Wzięłam z siodlarni długą lonżę wraz z kantarem klaczy i poszłam do jej boksu. Wraz z podnieconą Asper udałam się na okólnik. Pierwszą połowę treningu spędziłam na trzymaniu tempa kobyłki w ryzach, przez resztę zaś ćwiczyłyśmy figury z ziemi. Po powrocie przetarłam spoconą podopieczną wiechciem słomy i opuściłam budynek. Przeciągnęłam się w drodze do domu uczniów, rozluźniając wszystkie od rana spięte mięśnie. Dziś czekała mnie jeszcze tylko krótka przejażdżka stępa z Aspergell. Resztę mam teoretycznie wolną. 
Po wejściu do pokoju odruchowo rzuciłam okiem na terrarium. Ku memu zaskoczeniu, nigdzie nie mogłam dostrzec jeżowatego kształtu. 
— O k*rwa, no bez jaj. - mruknęłam do siebie, czując narastający niepokój. Przetrząsnęłam wszystkie zakamarki. Nie było go nigdzie w pokoju. Pokręciłam głową i wyszłam na korytarz. Maszerowała nim akurat brunetka z kolczykiem w nosie. 
— Hej, widziałaś tu może jeża? Nieduży, jasny. - rzuciłam w jej stronę. 
— Em...nie. - dziewczyna zamierzała chyba coś jeszcze dodać, ale przerwał jej dziki wrzask z piętra wyżej. Pobiegłam bez słowa w stronę schodów, mając dość nieciekawe przeczucia. Krzyki bez problemu naprowadziły mnie na właściwy pokój. Gdy otworzyłam drzwi, chłopak znany mi jako Reker trzymał przed sobą czarną poduszkę i celował nią w kolczasty kształt na ciemnej kołdrze.
— Stój! - rzuciłam się do przodu i wyrwałam mu z ręki narzędzie zbrodni. Gdyby nie element zaskoczenia, miałabym z tym pewnie kłopot. Staliśmy dobrą chwilę naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniem wariata. Wreszcie nie wytrzymałam i spuściłam wzrok. Odłożyłam poduchę na łóżko i wyciągnęłam rękę w stronę drżącej kulki. Po pół minucie wyłonił się z niej w całej okazałości Glimmer ze swoimi niewinnymi, czarnymi oczkami. Bezceremonialnie wzięłam go na dłoń.
— Rozmawialiśmy już o przymusowej akupunkturze - mruknęłam ostro dla rozładowania emocji, po czym zwróciłam się do ,,poszkodowanego" - Naprawdę bardzo za niego przepraszam...nic ci się nie stało?
<Reker? Nie bij za to badziewie, proooszę X_X>
1525 słów

1.31.2019

Kto chce - może, kto próbuje - dokonuje, kto kocha - żyje.

Imię i nazwisko: Vicky Cathryn Palmer
Wiek: 19 lat
Głos: Alan Walker
Płeć: Kobieta.
Ranga: Intermédiaire.
Grupa: I
Imię konia: Aspergell.
Pokój: Nr. 8
Charakter: Przede wszystkim należy na początek uwzględnić, że jest to osobowość zmienna niczym kameleon - z rozanielonej istoty w okamgnieniu może przemienić się w istne uosobienie furii. Nigdy nie będziesz pewien, jak na daną sytuację zareaguje. Ogólnie rzecz biorąc, jest całkiem spokojną osobą, zachowującą zimną krew w trudnych sytuacjach, i trudno ją rozwścieczyć, jednak w takim przypadku kompletnie przestaje nad sobą panować. Z pracowitością bywa u niej różnie, podobnie jak z zachowaniem; na przemian łapie lenia i impuls pracoholika. To perfekcjonistka, dąży do ideału. Nie brak jej odwagi, ambicji oraz nieprzeciętnej inteligencji. Nadal nie może pozbyć się uprzedzeń w stosunku do jakichkolwiek zawodów, ale ogólne pokazywanie się szerszej publiczności wciąż stanowi dla niej świetną rozrywkę. Pojawia się na wielu akcjach charytatywnych, szkoleniach czy innych tego typu spotkaniach. Posiada niebanalne poczucie humoru, z pewnością nie jest człowiekiem śmiertelnie poważnym, ale nie przesadza z żartami. Zdarza jej się chodzić z głową w chmurach, w przyszłość patrzy optymistycznie. Ma swój honor i tupet, nie pozwoli na zniewagę, przynajmniej bez walki. Bywa uparta niczym osioł i nieraz nie kończy się to zbyt dobrze, aczkolwiek z drugiej strony niemal zawsze doprowadza do końca to, co zaczęła. Jest dobrze wychowana, ale zdarza jej się naginać prawo i wzór uczciwości. Nie ocenia po okładce, stara się wpierw dobrze poznać człowieka. Nie można jej nazwać nieśmiałą, nie broni się nogami i rękami przed obcymi, lecz mimo normalnego i dość otwartego podejścia powoli nabiera zaufania do innych. Lubi się podroczyć. Wbrew pozorom jest wrażliwą osobowością i będzie chować w duchu urazę, by kiedyś wykorzystać ją przeciwko nieprzyjacielowi. Kto raz się nim stał, niewielkie ma szanse na ocalenie.
Aparycja: Podobno mężczyźni klasyfikują kobiety na podstawie trzech kategorii: ładna d*pa, ładne nogi, ładny biust. Na tej podstawie zaliczałaby się do pierwszej. Oczywiście to nie wszystko - Vicky to wysoka dziewczyna o szczupłej i delikatnej sylwetce, może trochę aż nazbyt, lecz widoczne są wyrobione tu i tam mięśnie. Ma bladą karnację, z nielicznymi znamionami. Włosy do ramion w charakterystycznym kolorze okalają pociągła twarz z wysokim czołem. Posiada duże, piwne oczy i pełne, bladoróżowe usta. Jej największym zmartwieniem są rozstępy na udach.
Historia: Urodziła się w dość zamożnej rodzinie. Rodzice rozstali się rok po narodzinach Vicky, którą od tej pory wychowywała mama. Wszystko byłoby dobrze, wręcz idealnie, gdyby nie niespełnione ambicje Marilyn Palmer, które zamierzała zrealizować z pomocą dziecka. Sama Cathryn na swoje szczęście od małego miała smykałkę do jazdy konnej i uwielbiała te zwierzęta. Jej matka robiła wszystko, aby była najlepsza. Markowe ubrania, wykwalifikowana kadra instruktorska, dobrze wyszkolone konie i pasja samego jeźdźca zaowocowały pierwszym sukcesem już w wieku prawie 9 lat. Kolejne sześć lat było pasmem zwycięstw i laurów, a zarazem kłótni, wyzwisk i pobitych szklanek. Rodzicielka coraz bardziej naciskała na córkę, co sprawiało, że dziewczyna wymigywała się od kilkugodzinnych treningów na wszelkie sposoby, byle odpocząć chociaż chwilę od przygotowań do zawodów - były marzeniem Marilyn, nie Vicky. Zbrzydła jej wszelka rywalizacja, wciąż trwała niezmienne jedynie miłość do koni. Jako dziecko wierzyła bezgranicznie w słuszność całego wysiłku, lecz nastoletni bunt uświadomił jej, jaka jest prawda. Matka nie liczyła się z nikim i niczym. W międzyczasie nastolatka wyładowywała emocje na różne sposoby - samookaleczanie, imprezy, alkohol, wszystko to pomagało jej uporać się z rzeczywistością, coraz bardziej nieprzyjemną także pod innymi względami. Jednak kiedy rodzicielka zapisała ją na zawody praktycznie tuż po ustąpieniu pierwszych objawów wstrząśnienia mózgu po jednym z upadków, miarka się przebrała.
Cathryn wyjechała samodzielnie do Włoch. Ten niecały miesiąc spędzony samotnie w kilku większych miastach tego kraju stanowił dla niej cenną lekcję życiową - zwłaszcza pokory. Aby jakoś się utrzymać, wplątała się w działalność przestępczą, ale na szczęście nie zdążyła stać się nikim ważnym dla interesów ani narobić sobie długów. Jej ostatnim aktem buntu był fakt, że podczas gdy policja przetrząsała całą okolicę w poszukiwaniu blondynki, ona siedziała już w samolocie powrotnym do USA.
Nie zamierzała jednak wracać do domu. Zdecydowała się spróbować z wujkiem od strony mamy, jedyną osobą, w której mogła pokładać nadzieje. Po długich pertraktacjach zgodził się na to, by z nim została. Marilyn została najwyraźniej poinformowana, bo nie spotkali się z żadną interwencją. Zaczęła nowe życie. Została zapisana do szkoły średniej. Musiała przystopować z jazdą konną ze względów finansowych, ale być może dzięki temu podciągnęła się w nauce i nadrobiła większość zaległości.
W swoje dziewiętnaste urodziny natknęła się w skrzynce na tajemniczy list z ,,Impossible Horse Academy" informujący, że została przyjęta w szeregi jej jeźdźców. Czynsz został z góry opłacony na prawie pół roku pobytu. Nie było mowy o pomyłce, wyraźnie pisało Vicky Cathryn Palmer. Wujek przysięgał na własne kalosze, że to nie jego sprawka, więc wśród morza entuzjazmu dziewczyny przyczaiła się tylko jedna myśl-mącicielka: czyja to robota?
Rodzina: Ojciec Roy Palmer - założył nową rodzinę. Interesuje się swoją córką na poziomie przysyłania alimentów i tego, czy jeszcze żyje. Na oczy widziała go tylko kilka razy. Nie odczuwała nigdy braku drugiego rodzica, choć zapewne wpłynęło to na jej wychowanie.
Matka Marilyn Palmer - nie potrafi przebaczyć jej krzywdy, którą wyrządzała córce przez tyle lat. Podziwia w głębi serca matkę za trud włożony w jej samotne wychowanie, ale nie zamierza odnawiać kontaktu.
Wujek Tom Elev - surowy, ale dobry człowiek. Mieszkała z nim przez kilka lat, aż do czasu wyjazdu do akademii.
Orientacja seksualna: Hetero.
Partner/ka: Naturalnym jest, że ludzkie serce rwie się do poznania tego jedynego. Aczkolwiek Vicky na tę chwilę nie planuje żadnego związku i skupia się na ważniejszych, życiowych sprawach, niż latanie za facetami.
Inne:
▬ Jako zwierzątko domowe ma rocznego jeżyka, kupionego w hodowli, o imieniu Glimmer.
▬ Cierpi na dziedziczną przypadłość, talasemię, w związku z czym musi się trzymać diety bogatej w żelazo. W przeciwnym wypadku ciężka anemia gwarantowana. Dość często przeziębia się i jest uczulona na jad pszczół.
▬ Nie można jej odmówić rewelacyjnego głosu.
▬ Jest oburęczna...ale do gotowania jakoś ma dwie ,,lewe" ręce.
▬ Czasami jeszcze dokucza jej ,,eskpresowo" zaleczona kontuzja lewej kostki.
▬ Zna włoski w stopniu umożliwiającym swobodną komunikację.
▬ Ma kilka blizn na ciele, najbardziej widoczną na prawej łydce, oraz tatuaż na plecach.
▬ Przez półtorej roku trenowała Judo.
▬ Jej ulubioną dyscypliną są skoki przez przeszkody, nie pogardzi też woltyżerką. Przypomina sobie aktualnie wszystko, czego nauczyła się przed ucieczką, jej imię w rankingach zostało zatarte.
▬ W weekendy dorabia sobie w pobliskiej kawiarni.
▬ Zdarza jej się od czasu do czasu wypić, ale już nie na umór.
▬ Ma prawo jazdy, acz własnego pojazdu brak.
▬ Umie zrobić parę sztuczek iluzjonistycznych.
▬ Szkoli się na fizjoterapeutę - teorię zalicza w internecie, a praktykę w stajni.
▬ Herbatniki, thrillery, piłka ręczna.
Właściciel: holidays horse

Imię: Aspergell, aczkolwiek na co dzień skracane przez Vicky do Asper.
Rasa: Z pewnością ma geny Appaloosa, co do reszty niczego nie można być pewnym.
Wiek: 8 lat.
Płeć: Klacz.
Charakter: Na targach końskich Vicky nie znalazła żadnego wierzchowca, który odpowiadałby jej umiejętnościom i chwycił za serce. W zamian los zesłał jej najwierniejszego na świecie konia, którego pokochała od pierwszego wejrzenia, z wzajemnością zresztą. Nie zraził jej zbytnio fakt, że był poważnie kontuzjowany przez zbyt wczesne rozpoczęcie szkolenia i przetrenowanie - poczuła, że to jest jej bratnia dusza, której szukała. Po kilku miesiącach w rękach dziewczyny klacz, mianowana Aspergell, z zaniedbanej chabety zmieniła się w pełną życia i chętną do pracy istotę. Kobyłka do obcych podchodzi z początku z dużą rezerwą. Nie jest płochliwa, wręcz przeciwnie; równocześnie ma dość spokojny temperament i potrzebuje tej iskierki do działania, którą jest Vicky. Jest bardzo wrażliwa na bat przez złe wspomnienia. Lubi dzieci, ale nie daje sobie wejść na głowę i nie zawaha się przed upomnieniem nachalnej osoby. Uwielbia tarzanie się. Ostatnia zaleta, którą wymienimy, to fakt, że nie jest łakomczuchem - oczywiście, ucieszy się ze smakołyku, ale nie będzie się go natarczywie domagać przez pół dnia.
Dyscyplina: Ze względu na kontuzję Asper nadaje się pod siodłem tylko do przejażdżek stępa. Aczkolwiek właścicielka pracuje z klaczą nad różnymi sztuczkami z ziemi, i robi postępy.
Należy do: Vicky Cathryn Palmer.