2.28.2019

Od Wiktora CD Adama


-Zostańcie.- powiedziałem do psów.
Spokojnie wszedłem do boksu uważając na zdenerwowaną klacz. Podszedłem do roztrzęsionego i mokrego chłopaka po czym podałem mu rękę, którą po chwili zawahania złapał. Pomogłem mu wstać z podłogi. Gdy stanął na nogi od razu ją wyrwał czyszcząc się i poprawiając z zapałem maniaka. Gdy w miarę się ogarnął zwrócił swoją uwagę na mnie.
-Przepraszam za nią. Sprawdzała nowe miejsce i mogła trochę straszyć.
-Powinny być na smyczy mogą kogoś ugryźć.- fuknął.
-Jak mnie nie zaczniesz bić albo nie dam im polecenia to nawet cię nie dotkną.
-To tylko psy, nie wiadomo co im w głowie siedzi.
-To aż psy.- odparłem najspokojniej jak umiałem ukrywając zirytowanie w swoim głosie.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. W końcu nie wiedząc co robić podszedłem krok bliżej i wystawiłem w jego kierunku rękę.
-Wiktor, a te krwiożercze bestie to Celeste i Thor.
-Adam.- odpowiedział ściskając wysuniętą dłoń.
Wyszedłem z boksu, by nie torować drogi Japończykowi. Złapałem smycz samca, a suczce kazałem stać przy nodze.
-Możesz je teraz pogłaskać, nic nie zrobią.
-Raczej podziękuję.- odparł.
-Wiesz może gdzie znajdę Davida?- zmieniłem temat.
-W akademii ma biuro z tabliczką. Raczej znajdziesz.
-Okej, dzięki.
Po tych słowach zawróciłem w stronę wyjścia ze stajni i poszedłem do biura właściciela ośrodka. Nie musiałem długo czekać gdyż był on widoczny. Zapukałem w drewnianą powłokę, którą po chwili uchyliłem. Mężczyzna uśmiechnął się miło i poprosił żebym usiadł.
-Coś się stało?
-Nie, chciałem zapytać czy można brać konie szkółkowe do jazdy? Smarti radzi sobie w klasyku, ale nie skacze nie wiadomo jakich wysokości i szerokości.
-Jasne, że można tylko musisz się dowiedzieć kto ma pod opieką jakiego konia, i którego można brać.
-Okej. A jak z prywatnym trenerem? Mogę mieć kogoś takiego?
-Do westernu? Jak najbardziej.
-Okej, dziękuję, do widzenia.
-Do widzenia.
Poszedłem do pokoju gdzie przebrałem się w rzeczy na jazdę i wziąłem w rękę kask oraz ostrogi. Wyciągnąłem również z torby specjalną smycz dzięki, której psy nie mogły się rozdzielać na zbyt dużą odległość co było bardzo dobrym pomysłem patrząc na to co czasami potrafi odwalić Thor. Wyszedłem z pokoju upewniwszy się, że wszystko mam i poszedłem do stajni. 
-Hej mały.- pogłaskałem konia po ganaszu.- Co ty na teren?
Koń szturchnął moją rękę z niecierpliwością. Założyłem mu kantar na głowę i wyprowadziłem na korytarz przywiązując go do boksu. Z zadowoleniem stwierdziłem, że nie jest brudny. Jedyne co musiałem zrobić to wyczyścić grzywę, ogon i kopyta. Ogon nie zawierał zbyt dużo słomy, więc po chwili był w porządku, a grzywę musiałem tylko rozczesać. Przy czyszczeniu kopyt zauważyłem, że brakuje mi jednej śrubki, a druga jest wykrzywiona.
-Czeka cię za niedługo podkuwanko chłopie.- poklepałem go po odłożeniu kopyta.- Terenówka czy techniczna?- spytałem choć wiedziałem, że i tak nie dostanę odpowiedzi.
Stwierdziłem, że wezmę terenówkę. Będzie wygodniejsza i dla mnie i dla ogiera. Zarzuciłem mu na kłąb ciemny pad i na to siodło, które zwinnie zapiąłem. Po chwili dołożyłem jeszcze ogłowie i koń był gotowy do drogi. Na swoje nogi założyłem ostrogi, a na głowę kask po czym przywołałem psy i przypiąłem je do strringsów tak, by móc jednym ruchem je odczepić. Upewniłem się, że wszystko jest jak należy i wsiadłem na konia. Stępem wyjechałem ze stajni i ruszyłem pierwszą lepszą drogą, którą zauważyłem. Gdy Smarti wyczuł otwartą przestrzeń od razu zrobił się o wiele żywszy i energiczny. Po wjechaniu głębiej w las ruszyłem kłusem. Srokacz jechał z postawionymi uszami i rozszerzonymi charapami chłonąc wszystko dookoła. Gdy przebiegły przed nami sarny psy zaczęły się rzucać, a Smarti popatrzył się na zwierzęta z zaciekawieniem. Po zniknięciu saren z mojego pola widzenia odpiąłem smycz od siodła i ruszyłem wolnym galopem. Nie chciałem się rozpędzać, gdyż nie znałem terenu, ale jak zobaczyłem równy wjazd pod górkę dodałem łydki i koń z ochotą ruszył szybciej. Czuć było, że czuje radość, gdyż pracował grzbietem i zadem jak nigdy. Po wjechaniu na górkę zwolniłem do kłusa i poczekałem na psy, które po chwili dobiegły lekko zdyszane. Poklepałem konia po szyi i ruszyłem stępem. Przejechałem przez lasek i pojechałem ścieżką, na której dole była rzeczka. Wjechałem do niej dając się napić zwierzakom i ruszyłem w drogę powrotną. Po powrocie do stajni rozsiodłałem konia i podszedłem do jednego ze stajennych z pytaniem gdzie mam wypuścić konia. Nakierował mnie na jeden padok, który był z dala od reszty i stały na nim dwa wałachy. Założyłem Smartiemu halter i stanąłem przy ogrodzeniu pastwiska. Zaciekawione konie podeszły niemalże od razu i zaczęły się obwąchiwać. Oczywiście nie obyło się bez kwiczenia i machania nogami, ale nie zauważyłem też żadnych agresywnych zachowań. Wpuściłem więc go do koni i odszedłem powolnym krokiem z psami u boku. Odłożyłem cały sprzęt do siodlarni i posprzątałem po sobie, by po chwili iść do akademika. Otworzyłem pokój i uważając żeby nie nadepnąć na dywan wszedłem z psami do łazienki. Thor jako pierwszy poszedł do mycia, a po nim Celeste. Gdy były już czyste wytarłem im łapy i dałem jedzenie po czym sam usiadłem na łóżku. Wziąłem z szafki pierwszą, lepszą książkę, która była jakimś kryminałem. Po skończeniu pierwszego rozdziału poczułem jak cztery łapy boleśnie wbijają mi się w brzuch. Próbowałem zepchnąć z siebie psa, który miał mnie głęboko i szeroko. Gdy poczułem, że jeszcze Celeste wdrapuje mi się na łóżko powiedziałem:
-Do siebie!
Suczka od razu udała się do siebie, a czarny pies musiał chwilę to przetrawić, bo dopiero jak powtórzyłem udał się do swojej klatki. Wywróciłem oczami i podniosłem książkę, która była lekko naderwana.
-Thor ty mendo. Nie będzie jedzenia.- fuknąłem do psa, który spojrzał na mnie spod byka.
A propo jedzenia. Dochodziła pora obiadowa, wypadałoby coś zjeść. Zamknąłem klatki psów dla bezpieczeństwa wszystkich rzeczy z pokoju i wyszedłem z niego. Stołówki nie musiałem długo szukać, bo już po chwili czuć było zapach jedzenia. Udałem się w tamtym kierunku parę razy się gubiąc, aż w końcu dotarłem do celu. Stanąłem w drzwiach, by się zorientować jak to wszystko działa. Każdy kto przychodził brał tacę i udawał się z nią do bufetu. Zrobiłem podobnie i stanąłem nad ladą myśląc na co mam ochotę. W ostateczności mój wybór padł na pierogi- to chyba była najbezpieczniejsza opcja.
Adam?
1008 słów.

2.27.2019

Od Adama cd Wiktora

Ku zdziwieniu Adama, udało mu się nie tylko wstać na pierwsze piątkowe zajęcia, ale też spóźnić się na nie zaledwie o dwadzieścia minut. Pani Rosa Hils posłała mu mało przyjemne spojrzenie, kiedy wraz ze swoją kapryśną Kelpie, wkroczył za ogrodzenie toru, na którym odbywały się lekcje skoków. Nie jego wina, że wredny Yurio postanowił znowu zwiać, tym razem tylko do kuchni, a włosy wyjątkowo nie chciały mu się ułożyć i w końcu jakoś pospinał je wsuwkami, by nie przeszkadzały. Nie zrobił makijażu, ale wcale nie dlatego, by zadowolić jednego cholernego ktosia, tylko po prostu nie miał już czasu.
Klaczka czarna niczym pióro Nyx była równie zaspana i niezadowolona z wczesnej pobudki, więc z większą niż zwykle upartością, usiłowała dobrać się do jeździeckiej kurtki chłopaka. Odpychał ją na ile był w stanie, gdy uwijał się przy jej siodle i wodzach, ciągle przy tym przeklinając oraz grożąc konikowi przerobieniem na tatar. Nie żeby naprawdę miał taki zamiar. Nie dość, że nienawidził tej potrawy, to jeszcze za mocno kochał tę upartość i charakterek czarnej wredoty. Cieszył się, że rodzice przeliczyli się w zakupie, zamiast potulnego konika do hipoterapii, sprawili mu "wierzchowca bojowego". Czuł, że zwierzę choć trochę go rozumie i tak jak on akceptował naturę Kelpie, tak ona przyjmowała go z wszystkimi wadami, agresją oraz smutkiem. Jednak ta więź przyjaźni nie przeszkadzała im w docinkach, udawanym gniewie i psikusach.
Mimo początkowego oporu przed opuszczeniem ciepłego wnętrza stajni, klacz szybko poczuła radość z możliwości wybiegania się. Miała mnóstwo energii oraz entuzjazmu jako bardzo młody konik, praktycznie jeszcze źrebak i choć nie mogła na wiele sobie pozwolić podczas kontrolowanego treningu, dawała z siebie wszystko, a Adamowi udzielał się jej wesoły nastrój. Dodatkowo na jego dobre samopoczucie wpływała możliwość obserwowania blond aniołka.
Czas pierwszych zajęć minął szybko i nim brunet zdążył nacieszyć się jazdą, musiał zsiąść z siodła, by dać wierzchowcowi odpocząć. Choć czarnulka nie wyglądała na bardzo zmęczoną, wciąż była młodziutka oraz niedoświadczona, więc by za bardzo jej nie męczyć, Pani Hils poleciła, by chłopak nie forsował jej i opuścił kolejne lekcje. Nie miał nic przeciwko, ale widział, że Kelpie najchętniej dalej by pobiegała, więc cicho obiecał jej, że po południu wybiorą się na przejażdżkę po okolicy.
Nie miał nic lepszego w planach, poza graniem w gry, czy rysowaniem, więc równie dobrze mógł poświęcić trochę dnia na zajęcie się kopytną przyjaciółką. Chociaż ty miej coś z tego wyjazdu.
Zaprowadził konika do właściwego boksu i zabrał się za uwalnianie go z ciężkiego siodła. Uzupełnił zapas świeżej wody oraz siana, po czym poszukał w torbie zabranego z kuchni przysmaku klaczki, czyli soczystego jabłka. Wiedział, że nie powinien jej przekarmiać, ale sam nie potrafił odmówić sobie słodyczy, więc nie mógł i jej ich odmówić. Przecież byłby wtedy hipokrytą.
Zadowolona Kelpie niemal dziabnęła go w palce, kiedy łapczywie chwytała ulubioną przekąskę, po czym parsknęła jakby w wyrazie wdzięczności.
- To co? Dasz mi się teraz zająć twoją grzywą? - W odpowiedzi Adam został trącony mokrym nosem w twarz na tyle mocno, że prawie stracił równowagę i w odwecie ze śmiechem prysnął w konika wodą. Zaczęło się kichanie i wesołe rżenie, które aż zwróciło uwagę zwierząt w sąsiednich boksach. - No już spokój, bo jeszcze ktoś tu przyjdzie i oskarży mnie o znęcanie się nad tobą - stwierdził wciąż rozbawiony, sięgając po wiszącą na ścianie szczotkę. - A przecież to ja tu jestem ofiarą. - Odpowiedziało mu szarpnięcie głową oraz kolejne parsknięcie. - Przecież nie kłamię, to ty ciągle mnie gryziesz i to nawet gdy przemycam ci jabłka. Naprawdę nie wiem po kim to masz. - Och wiedział aż za dobrze. Czesał lśniącą grzywę, która układała się w kaskadę fal i loczków bardzo podobnych do jego własnych. Tak bardzo chciałby móc zapleść z nich warkoczyki... Ale już zdążył na własnej skórze przekonać się, czym to grozi. -Byłaś dziś naprawdę świetna, ale pewnie dobrze o tym wiesz, co nie? Jak później pojeździmy to pozwolę ci trochę pogalopować, jeśli mnie nie zrzucisz jak ostatnio. Wiem, że to zabawne, ale ten strój jest nowy, jasne? Także bądź miła dla mnie, a ja ci się odwdzięczę i... Auć! Za co to było?! - Kelpie szarpnęła głową, uderzając przy tym w nos bruneta i zarżała, stąpając niespokojnie w miejscu.
Dopiero po chwili Adam zobaczył to, co ona wcześniej wyczuła. Przed wejściem do boksu stał pies. Cholernie duży pies.
Chłopak z zaskoczenia, upuścił szczotkę i chciał się cofnąć, ale potknął się o przyniesione wcześniej wiadro. Upadł na wyłożoną sianem podłogę, robiąc hałas i oblewając się wodą. To i jego przerażony wrzask wystarczyło, by czworonożna bestia zawarczała groźnie. Zaalarmowana zachowaniem właściciela, Kelpie rżała ostrzegająco i niemal podskakiwała, opierając się na tylnych nogach, ale nie miała zbyt wiele miejsca na ruch. Nie chciała przypadkiem uszkodzić, wystraszonego chłopaka, który odsunął się pod ścianę najdalej jak mógł. Gdyby pies się na niego rzucił, nie miałby nawet gdzie uciec.
Na szczęście, po chwili w stajni rozległo się  wołanie, na które czworonóg zareagował niemal od razu, uspokajając się i odbiegając od wejścia. W jego miejsce pojawił się zaś najprawdopodobniej jej pan.
Chłopak. Wysoki, piegowaty, o całkiem przyjemnej dla oka twarzy ozdobionej kolczykami. Tym co zwracało na siebie największą uwagę, były jednak jego włosy - bielutkie niczym u postaci z anime. Czy w tej Akademii są jacyś zwyczajni ludzie?
- Jesteś pewien? - Głos Adama był bardziej drżący, niż by chciał. Kelpie trochę ochłonęła, ale wciąż mierzyła nowoprzybyłego ostrożnym spojrzeniem, gotowa znowu stanąć w obronie przyjaciela. Brunet usiłował się podnieść, ale poślizgnął się na mokrym sianie i znowu uderzył kością ogonową o podłogę. Czuł, że robi się czerwony, zarówno z zawstydzenia swoim dość żałosnym stanem przerażenia, jak i z wściekłości. - Nie powinieneś trzymać tych bestii na smyczy? Co gdyby mnie pogryzły? - Przybrał ostry, zdenerwowany ton i bezwiednie zwinął dłonie w pięści. Nie ważne jak przystojny, był stojący przed nim białowłosy. Wciąż czuł adrenalinę i strach, a te szły w parze z agresją, której od jakiegoś czasu nie mógł łatwo opanować. 
Bał się psów. Wiedział, że większość jest przyjacielska, wierna i posłuszna swoim właścicielom, bo przecież znał historie o Hachiko, słyszał o psach ratujących ludzi oraz towarzyszących niepełnosprawnym. Nie zmieniało to jednak faktu, że za każdym razem, gdy obok znajdował się duży pies, przypominał sobie jak ostre mają kły i mocne szczęki. Jak bardzo bolą szarpane rany po ugryzieniach i jak dużo leje się z nich krwi... 

1031 słów
Wiktor? Uspokoisz jakoś Adama?

2.26.2019

Od Ronana cd Adama

Przyznam, że prośba Adama nieco zbiła mnie z tropu. Chłopak ewidentnie zaliczał się do większości populacji tego miejsca – bogatych dzieci jeszcze bogatszych rodziców. Ich rzadko kiedy obchodzili ludzie. Chociaż chwilę tu będąc miałem nieco ambiwalentne uczucia na ten temat. Znów zacząłem żuć poszczególne rzemyki bransoletki. Pomagało na stres i przy okazji dawało zajęcie rękom.
– Nie wiesz o mnie już wystarczająco? – Zabawmy się w ciuciubabkę.
– Wiem tylko, że lubisz dżem truskawkowy, wyglądasz jak aniołek, masz zajebiste zwierzątko i aż się prosisz o przyparcie do blatu i zamknięcie tych kuszących ust pocałunkiem. – Powiedział z prowokującym uśmiechem, odwracając się i oczekując odpowiedzi.
Nie spodziewałem się aż takiej szczerości i takiej odpowiedzi. Oczywiście, gra we flirt była bardzo fajna, ale ej! Poznaliśmy się jakąś godzinę temu? Może trochę dłużej. To zdecydowanie pobijało jakiekolwiek wcześniejsze spotkania.
– Pocałunek to raczej na randce. – Uniosłem prawy kącik ust. W sumie, co mi szkodziło?
– Mam to uznać za obietnicę? – Skupił się na dalszym gotowaniu.
– Kto wie? – Posadziłem Nyx na blacie i wzrokiem pilnowałem Yurio, który był nią bardzo zainteresowany. Szkoda, że nigdy nie miała być niczyją przekąską. – Mam ragdolla.
– Czy to twój obiekt eksperymentalny? – Zapytał. – Robisz z nim to samo, co z cholernym zdrajcą?
W odpowiedzi dało się usłyszeć lekceważące prychnięcie zwierzęcia. Chyba był przyzwyczajony do swojego słodkiego przezwiska.
– Poniekąd. – Oparłem głowę o rękę, a rękę o stół. – Hammer to dosłownie mój kot i to faktycznie na nim uczyłem się sztuczek mamy. Ale nie jest tak wredny jak Yurio. Jest towarzyski. I trochę bardziej jak pies. Dużo wybacza. No i kocha. Ragdolle szybko się przywiązują.
– Jaki jest sens posiadania kota, który zachowuje się jak pies? – Spojrzał przelotnie.
– Jeśli w twoim domu przewija się mnóstwo różnych zwierząt. – Uniosłem kącik ust i pogłaskałem Nyx po łebku. – Wiesz, kot nie może chcieć zjeść klienta, albo go podrapać. No i Nyx. Hammer nie chce jej zjeść.
– Dużo zwierząt? Mieszkasz w ZOO? – Parsknął śmiechem.
– Mieszkam w normalnym domu. – Podchodzę do chłopaka, a Nyx leci za nami. – Z tą różnicą, że jeden pokój to gabinet weterynaryjny, drugi to gabinet behawiorystyczny, a trzeci robi za poczekalnię do pozostałych dwóch. – Podebrałem jednego tosta i cicho syknąłem. – Gorące!
– Pocałować, żeby nie bolało? – Uśmiechną się do siebie dalej smażąc tosty.
– To obietnica? – Uniosłem z rozbawieniem brwi.
– Kto wie? – Adam cicho zachichotał. – I nie jedz ich na sucho. Z dżemem są lepsze.
– Więc idę po dżem! – Zaśmiałem się i jak powiedziałem, tak zrobiłem.
Tym razem wiedziałem gdzie szukać, więc nie zajęło to strasznie dużo czasu. Potem wróciłem na stałe miejsce.
– Chcesz jeszcze coś wiedzieć? – Obserwowałem czynności jakie wykonywał chłopak. Szło mu to zaskakująco rytmicznie i harmonijnie, jakby tylko to robił od urodzenia.
– A jest jeszcze coś konkretnego, co powinienem o tobie wiedzieć? - Brunet podał mi nóż do ręki, dając tym samym znak, bym zajął się dokończeniem tostów, bo sam miał pełne ręce roboty z naleśnikami. - No wiesz, rzeczy w stylu czy jesteś wampirem? Czy w wolnym czasie zabijasz ludzi i robisz z nich krzesła? Czy z kimś chodzisz i takie tam…
– Nie… nie… i od niedawna nie. – Zaśmiałem się. – Ale sądzę, że ciekawostką jest to, że chodzę do kościoła co niedzielę i w każde święto.
– Dobra, to zdecydowanie nie jesteś wampirem. Chociaż z tą twarzą, nie zdziwiłbym się... Ale równie dobrze możesz być jakimś Nefilim pod przykrywką i polować na demony w Akademii.
Uniosłem lekko kącik ust i wyobraziłem sobie takową sytuację. Z moimi umięjętnościami wyglądałoby to przekomicznie.
– Ciekawa wizja. – Skończyłem smarować tosty i z dumą ułożyłem je w zgrabną wieżyczkę. – Ale niestety. Mogę się pochwalić tylko byciem studentem zaocznym.
– O. To brzmi poważnie. Studenci to praktycznie inny gatunek. – Parsknął krótkim śmiechem. – Też miałem wybrać się na studia, ale... Doszło do zmiany planów. Także ten, co studiujesz? Magiczne sztuczki?
– Trochę. – Wzruszyłem ramionami. – Teatr. Ale raczej wolałbym być krytykiem niż aktorem. Teatrologia i te sprawy. To jest o wiele bardziej interesujące.
– To jednak nie wiem czy cię lubię. – Mówi poważnym tonem, ale później uśmiecha się na znak, że tylko żartował. – Masz do czynienia z profesjonalnym aktorem, Aniołku.
– Jeśli grasz jak typowy Japończyk, to jestem przerażony. – Śmieję się. – Ale jeśli grasz, tak jak gotujesz, to muszę powiedzieć, że chcę cię zobaczyć.
– Jestem tylko w połowie Japończykiem, wiesz? I na szczęście, tak jak talent mam po mamie, tak wychowywałem się głównie na planach do produkcji zagranicznych. – Wyjaśnił, odkładając na talerz ostatniego gotowego naleśnika. – Czuję się zaszczycony, że Księżniczka doceniła moje skromne kucharskie zdolności. – Powiedział z udawaną dumą, skłaniając się przy tym lekko. – Myślę, że wygodniej będzie zjeść u mnie, jak futrzak zajmie się własnym żarciem, więc... Chcesz pójść do mojego pokoju?
– Czy to zaproszenie na randkę? – Uśmiechnąłem się lekko i zająłem się fantazyjnym układaniem naleśników na talerzu.
Może i Adam był aktorem, ale miał za grosz zmysłu artystycznego co do układania kołopodobnych placków. Dumny ze swojego architektonicznego dzieła, poszedłem po miód, syrop klonowy i parę innych dodatków. Gdy finalnie przyozdobiłem naleśniki wyglądało to zjadliwie i pysznie, ale… mało estetycznie.
– Możliwe... A ty chyba nie masz nic przeciwko. – Stwierdził Adam, obserwując moje poczynania z dużym zainteresowaniem, które stopniowo zmieniało się w rozbawienie. – To wygląda... – Krytycznie spojrzał na pokryty wszystkim co słodkie, stosik. –  Idealnie pysznie! – Osądził w końcu z szerokim uśmiechem.
Uniosłem kącik ust i wręczyłem mu talerz. Potem, zadowolony, wziąłem Nyx na ramię i tosty w ręce.
– Chodźmy. Na miejscu dasz mi ten śmieszny płyn co zmywa makijaż. – Wyszczerzyłem się.
– I miałbym się zgodzić, bo? – Uniósł brwi.
– Bo bardzo ładnie proszę? – Popatrzyłem na niego oczami szczeniaczka i po chwili namysłu pocałowałem go w policzek. – Tak bardzo ładnie?
Adama chyba lekko zamurowało, ale nie miałem zamiaru się tym przejmować. Plan niemal idealny.  Oczywiście mógł nie chcieć, ale dlaczego miałby? Chyba do tego mniej więcej dążył od początku naszej rozmowy. Po to była ta gra. A niektóre granice warto naginać. Czasem przekraczać. Pół-Japończyk był zdecydowanie intrygujący i chciałem go poznać bliżej. Stawiając ostrożnie kroki, ponieważ wokół nóg ciągle plątał się Yurio, wyszedłem z kuchni.
– To co? – Uśmiechnąłem się swoim najlepszym uśmiechem. – W którym pokoju mieszkasz?
– Trzynastka. – Powiedział.
– Czy to nie jest pechowa liczba dla Japończyków? – Spojrzałem na niego kątem oka.
– Nie jestem za bardzo przesądny, a ty? – Prychnął lekko.
– Jestem wierzący, a nie przesądny. – Wzruszyłem ramionami. – Wierzyłem w to, że kartkówkę odwołali, bo o to poprosiłem w modlitwie, a nie dlatego, że jakieś gwiazdy tak się ułożyły. Układają się tak raz na jakiś czas, a kartkówka jest niezapowiedziana. A teraz prowadź.

Adam? Zgoooodzisz się? XD
1047

Od Wiktora do...

Sprawdziłem czy wszystko zostało spakowane po czym zszedłem na dół. Siedziała tam moja rodzicielka z którymś tam z kolei facetem. Po zobaczeniu mnie podeszła i przytuliła mnie mówiąc jakieś pokrzepiające słowa. Tak jak miałem w zwyczaju przytaknąłem i wyszedłem z domu zamawiając taksówkę. Smarti i psy wyjechały parę dni przede mną, gdyż musiał odbyć kwarantannę i przegląd przed lotem, jednak jak dolecę na miejsce powinien już być gotowy do odbioru. Po paru minutach samochód stanął pod domem, więc wsiadłem do niego i powiedziałem:
-Proszę na lotnisko.
Kierowca odpalił samochód, a ja włożyłem słuchawki w uszy. Po godzinie byliśmy na miejscu gdzie zapłaciłem za przewóz i ruszyłem w stronę lotniska. Po wejściu do budynku zobaczyłem ogrom ludzi. Przecisnąłem się do tablicy, na której było pokazane gdzie mam się udać na odprawę. Dla pewności zrobiłem zdjęcie tablicy i poszedłem we wskazane miejsce. Położyłem walizkę na wskazanym miejscu i sam podszedłem do bramek, które na nieszczęście zapikały.
-Ma pan coś metalowego?- zapytał ochroniarz.
-Tak, pasek i kolczyki.
-Proszę je zdjąć i tu włożyć.- podsunął mi małe pudełko.
Pozbyłem się wskazanych rzeczy z ciała i już bez żadnych problemów przeszedłem na drugą stronę. Do wejścia na pokład miałem jeszcze godzinę, więc zacząłem zwiedzać przydzielony sektor lotniska. Niestety nie było nic nadzwyczajnego. Sami normalni ludzie, żadnych szaleńców czy terrorystów. Te same słupy z ulotkami i te same reklamy. Tablica, na której pokazują każde opóźnienie i kolejny samolot, a to wszystko w otoczeniu masy sklepików, w których nawet butelka wody kosztuje fortunę. Wróciłem na jedno z krzesełek i włączyłem z powrotem muzykę. Po parudziesięciu minutach zobaczyłem jak podjeżdża mój samolot i ustawia się kolejka do wejścia. Podszedłem do bramki ze swoimi rzeczami i po paru minutach w końcu doszedłem do dziewczyny, która sprawdzała bilety. Nie wiem co ona brała, ale się uśmiechała niemal psychicznie, a gdy jeszcze powiedziała przesłodzonym głosem: ,,Miłego lotu" to już byłem pewien, że coś jest z nią nie tak. Wszedłem na pokład i znalazłem swoje miejsce, które było przy oknie. Włożyłem podręczny bagaż w specjalne miejsce i usiadłem czekając na wylot. Oczywiście nie obyło się bez osób, które z zapałem przestarzałego nauczyciela od historii tłumaczyły co robić w sytuacji awaryjnej. Zapiąłem pasy i poczułem jak ruszamy. Gdy samolot był już na odpowiednim poziomie dałem w głowę w bok próbując zasnąć. Czeka mnie blisko dziesięciogodzinny lot.

***

Obudziła mnie jedna ze stewardess chwilę przed lądowaniem po czym włożyła mi do kieszeni w bluzce karteczkę. Wywróciłem oczami i zgniotłem karteczkę po czym ją wyrzuciłem tak, by to zobaczyła. Kobieta prychnęła pod nosem i odeszła. Odebrałem swoje bagaże po czym zadzwoniłem do osoby, która miała przewieźć mnie i zwierzęta. Mama to jednak umie myśleć. Na początku chciała fatygować ojca, ale ma on dwie godziny drogi, więc nie chciałem się narzucać. Po wejściu do auta kierowca od razu ruszył nie zadając zbędnych pytań. Po pewnym czasie dojechaliśmy do stajni gdzie stały większe zwierzęta po podróży. Smarti był jednym z trzech koni, a reszta to były krowy czy kozy. Załatwiłem wszystkie formalności i zabrałem konia, który przywitał mnie szturchnięciem w rękę. Następnie podszedłem do psów, które zaczęły ujadać ze szczęścia. Były nadal zamknięte w klatkach, więc dałem im tylko rękę do powąchania i wyszedłem z transporterami. Po dojściu do auta otworzyłem je, a te rzuciły się na mnie ze szczęściem. Chwilę później uspokoiłem je i zapakowałem razem z koniem do pojazdu i wsiadłem na miejsce pasażera. To samego ośrodka nie mieliśmy daleko, więc już po chwili byliśmy na miejscu. Po oznajmieniu, że dotarliśmy wyszedłem z auta i poszedłem do siodlarni, by sprawdzić czy cały sprzęt był na miejscu. Wszystko wisiało równo i bez jakichkolwiek uszczerbków. Przy wyjściu z siodlarni spotkałem pana Davida, z którym rozmawiałem już wcześniej. Wskazał mi on boks mojego wierzchowca i przekazał wszystkie potrzebne informacje oraz klucz. Wróciłem do pojazdu, z którego wypakowałem konia i wprowadziłem go do boksu gdzie go rozczyściłem i zostawiłem żeby odpoczął. Następnie wróciłem się jeszcze po psy, które od razu zapiąłem i podziękowałem za dowóz. Napisałem szybkiego sms'a do mamy, że jestem cały i zdrowy i poszedłem w stronę akademii. Z łatwością znalazłem swój pokój o numerze sześć i wszedłem do niego. Spuściłem psy, które zaczęły od razu węszyć i usiadłem na łóżku. Objąłem wzrokiem cały pokój i po chwili sięgnąłem po walizkę. Rozpakowałem wszystkie ubrania do szafy i rozłożyłem legowiska dla Celesty i Thora po czym ułożyłem im jeszcze miski z karmą i wodą. Pozostałe walizki z rzeczami, które na razie są mi nie potrzebne upchnąłem w szafie i zawołałem psy, które już się napiły. Zapiąłem Thora na smycz, a Celeste puściłem luzem. O ile ona jest już posłuszna i robi wszystko na zawołanie to młody Cane Corso się jeszcze uczy. Wyszedłem z pokoju i zakluczyłem go po czym wyszedłem na dwór. Skierowałem się w stronę jednego z placów, gdyż powinny się teraz odbywać jazdy. Stanąłem przy ogrodzeniu i patrzyłem jak grupa jeźdźców pokonuje parkur. Po pewnym czasie znudziło mi się to, więc poszedłem w stronę stajni, by zobaczyć z jakimi wierzchowcami będzie przebywał mój srokacz. Po wejściu do stajni Celeste lekko się oddaliła i nie zwróciłem na to uwagi. Zareagowałem dopiero jak usłyszałem jej lekki warkot, który po chwili wydobywał się również z Thora.
-Miejsce!- powiedziałem głośno.
Czarny pies usiadł obok mnie grzecznie na tyłku, a po chwili zrobiła to samo pręgowana samica.
-Noga.- wydałem polecenie.
Podszedłem w stronę gdzie wcześniej była suczka i zobaczyłem lekko zdziwioną czy przestraszoną osobę.
-Bardzo cię przepraszam za nią. Jest psem obronnym i tak jakoś wyszło. Teraz już ni ci nie zrobi.

Anyone?
911 słów.
 

Adrem.

Max Krieger
Imię i nazwisko: Wiktor Lucas Graft
Wiek: 24 lata
Płeć: Mężczyzna.
Ranga: Intermédiairem.
Grupa: II
Imię konia: NRBC Smart Chic Shine
Pokój: Numer 6
Charakter: Wiktor jest osobą miłą, kulturalną, ale przy tym bardzo nieufną i skrytą osobą. Najbardziej prawdopodobne jest to, że na pierwszym spotkaniu będzie idealnym chłopcem z perfekcyjnymi manierami. Jednak po bliższym spotkaniu i zobaczeniu, że nie jesteś kimś ważnym może stać się okropnym gnojem. Wredność, sarkazm i przesadna szczerość to jedna z jego głównych cech. Jego żarty zazwyczaj są złośliwe i mają na celu kogoś zgasić lub urazić. Wiktor jest jedną wielką papką pomieszanych uczuć, które współgrają ze sobą jedynie na treningu. Można powiedzieć, że jest idealnym przykładem załamań nerwowych. Na zewnątrz przy ludziach będzie miły, pełny życia i energiczny tylko po to, by móc później zawinąć się w kłębek w łóżku i przeżywać swoje małe kryzysy. Jasnowłosy jest typem introwertyka. Trzy osoby to już dla niego tłum. Często potrzebuje być sam ze sobą żeby "naładować baterię". Oczywiście znajdzie się u niego też pozytywne cechy takie jak odwaga i chęć pomagania innym. Jest on też typowym cholerykiem. Zawsze stawia na swoim i zdobywa to co chce nie patrząc na skutki czego często żałuje. Wiktor potrafi w jednym momencie mieć wywalone na świat, a w drugim być chorobliwie zazdrosny i przewrażliwiony. Pomimo tego wszystkiego jest to raczej typ osoby, która się kryje ze swoimi uczuciami. Na zewnątrz jest osobą, którą nic nie dotyka i zawsze służy dobrą radą i ramieniem do wypłakania się, a w środku przeżywa wszystko.
Aparycja: Wiktor to chłopak mierzący metr osiemdziesiąt o przeciętnej sylwetce, która nie jest wybitnie umięśniona, ale też nie jest patykiem. Jego twarz podobnie jak ciało też zalicza się do tych przeciętnych. Rzeczą, która go wyróżnia są zdecydowanie białe włosy i oczy w kolorze nieba. Na nosie i policzkach ma pełno piegów. W jego wardze, a dokładniej po lewej stronie znajduje się jeden z czterech kolczyków. Drugi z nich jest w uchu, a trzeci i czwarty to kolczyk w nosie i więzadełku, jednak ich nie nosi na co dzień. Można powiedzieć, że uwziął się na swoją lewą stronę gdyż na jego lewej ręce widnieje tatuaż, który ma dla niego dość ważne znaczenie. Jego ubiór nie jest niczym nadzwyczajnym. Chłopak gustuje w ciemnych kolorach choć w jego szafie wisi parę białych koszulek.
Historia: Uzupełnić!
Rodzina: Wiktor jest jedynakiem z dwójką rodziców po rozwodzie: Kathią i Jamesem.
Orientacja seksualna: Nie określa się. Raz jest hetero, by na drugi dzień być homo.
Partner/ka: Drugi człowiek powiadasz?
Inne:
- Ma dwa psy. Suczkę Alano Espanol o imieniu Celeste Arkana i samca Cane Corso o imieniu Thor Black Jarra.
- Kocha sushi.
- Uwielbia horrory.
- Zna język niemiecki, francuski i hiszpański.
- Jego ulubione zwierzę to hipopotam.
- Często klnie.
- Jak chcesz zdobyć jego serce zrób mu dobre jedzonko.
- Czarny to jego "happy color".
- Uwielbia czekoladę, szczególnie miętową.
- Potrafi posługiwać się bronią palną.
- Jego włosy są białe przez co jest posądzany o bycie albinosem.
Właściciel: epi

Imię: NRBC Smart Chic Shine
Rasa: Jest to mieszanka paru ras. Jakby komuś się chciało zrobić badania to może by wyszło czym jest.
Wiek: Energiczny 9-cio latek.
Płeć: Ogier
Charakter: Smarti jest istną mieszanką. Jednego dnia jest potulnym barankiem, który z ładnie ułożoną głową wykonuje każde polecenie i reaguje na każdy sygnał, a zaledwie godzinę później może być typowym ogierem, który się napala na wszystko co chodzi. Jest on temperamentym wierzchowcem, który zawsze testuje człowieka i nie daje się łatwo zdominować co wiele razy udowadniał chłopakowi. Nie lubi stać w miejscu, musi coś robić. Łatwo się nudzi przez co zdarza mu się brykać i ponosić, jednak zazwyczaj się słucha swojego właściciela. Przy nowych jak i tych znanych mu zadaniach zawsze daje z siebie sto procent. W stajni Smarti jest bardzo przytulnym i kochanym koniem. Zawsze nadstawi głowę do głaskania czy z chęcią podda się masażowi. Przy wszelkich zabiegach jest grzeczny, jedyne przy czym zdarza mu się wiercić to robienie zębów.
Dyscyplina: Smarti w zasadzie radzi sobie w każdej dyscyplin jednak najlepiej mu idzie w westernie.
Należy do: Wiktor Lucas Graft.

Od Ronana cd Sebastiana

– Ronan, przestań wpadać na ludzi, jeszcze kogoś uszkodzisz.
Takie oto zdanie wypowiedziała kiedyś moja starsza siostra. Pamiętam, nasza rozmowę, kiedy rzuciłem coś o tym, że w końcu będzie prawnikiem i wybroni taką łamagę jak ja. Nie wiedziałem jednak, że jej słowa spełnią się w taki sposób.
– Przestań, to ja muszę cię przeprosić. – Popatrzyłem na chłopaka. – I musimy iść zrobić coś z tą krwią. Um, uh… potrzebujesz pomocy w pójściu, czy…
– Dam radę? – Niepewny głos przypomniał mi nieco Blue z początków znajomości. Odsunąłem się.
– Chodź, zabiorę cię do łazienki, znajdziemy apteczkę i może jakoś cię ogarniemy. – Podrapałem się po głowie. – Przepraszam, ale nie chciałem uszkodzić szczeniaka i jakoś tak wyszło.
– To moja wina. – Chłopak ciągle trzymał się za nos i dźwigał szczeniaka. – Powinienem go upilnować.
– Daj spokój, to szczeniak. Prawdopodobnie wyspany. – Lekko się uśmiechnąłem. – To nie takie łatwe. Mogę ci pomóc go nieść.
– Ja… eh… okej? – Brązowowłosy podał mi psa. – Dzięki. – Dodał cicho.
– Zrobiłem szkodę, to ją naprawię. – Wszedłem do pierwszej łazienki, jaką napotkałem i puszczając bernardyna, poszukałem po szafkach ręcznika.
Całe szczęście Akademia przewidziała i taki wypadek. Szybko namoczyłem materiał i położyłem go na karku chłopaka nachylając jego głowę w dół. Całe szczęście znalazł papierowe ręczniki, które przyłożył do nosa. Oparłem się o umywalkę i założyłem ręce.
– Nie jest złamany, prawda? – Zapytałem. – Bo nos to tak trochę niebezpiecznie złamać.
– Chyba nie… – Wyprostował się, a ja zauważyłem, że krwotok został zatamowany.
– Chodź, pielęgniarka jest niedaleko. – Podniosłem szczeniaka, który do tej pory ze smutną miną przypatrywał się właścicielowi. – Chodź mały, pomogę twojemu panu.
– Naprawdę, nie trzeba… – Zignorowałem niepewność w glosie chłopaka.
– Daj spokój. – Machnąłem ręką. – Jeśli serio jest złamany, to lepiej jak najszybciej go obejrzeć.
– Eh, okej. – Chyba nie był zadowolony.
– Tak w ogóle. – Uśmiechnąłem się lekko popychając drzwi. – Jestem Ronan.
– Sebastian – odparł. – A mały urwis to Saint.
– Miło was poznać. – Uśmiechnąłem się. – Chodź, to tu.
Otworzyłem mu drzwi do pielęgniarki i w paru konkretnych słowach opisałem kobiecie, co właściwie się stało. Kazała mi wyjść (oczywiście razem z psem) i poczekać. Nie miałem obiekcji. Usiadłem na jednym z krzesełek obok recepcji i zacząłem drapać Sainta.
– Od kiedy masz psa kochanie? – Ciepły damski głos mógł należeć tylko do jednej osoby.
– Cześć mamo. – Uśmiechnąłem się lekko. – To pies kolegi. Znokautowałem go przez przypadek. Kolegę. Nie psa. Pies czuje się dobrze.
– To dobrze. – Siadła obok i przypatrzyła się zwierzakowi. – Ale nie będziesz miał psa. Mi wystarczy kot i kruk. I drugi kot.
– A tak, prezent dla Nico. – Podrapałem się po nosie. – W końcu co to będzie?
– Tata myśli nad Neva Masquerade. – Pogłaskała psa. – Możesz powiedzieć koledze, że chętnie popracuję z nim i jego czworonożnym kompanem.
– Przekażę. – Przymknąłem oczy, kiedy mama przesunęła palcami po moich włosach.
– Dobrze. – Wstała i uśmiechnęła się lekko. – Nie spóźnij się na obiad.
– Nie mogę nic obiecać. – Przytrzymałem psa, który rwał się za moją mamą. – Będę chciał pomóc koledze.
– To chociaż nie spóźnij się na kolację. – Uniosła kącik ust. – Zawsze możesz poprosić o klucze do gabinetu, mojego lub taty.
– Okej. – Wyszczerzyłem się. – Do zobaczenia!
Mama poszła w kierunku swojego gabinetu. Patrzyłem na nią aż nie zniknęła mi z oczu. Potem pogłaskałem psa i pozwoliłem polizać mu się po ręce. Sebastian powinien zaraz wyjść… mam nadzieję.
– I co? – Podniosłem się, kiedy chłopak wyszedł.
– Nie jest złamany. – Wziął psa. – Wszystko jest okej.
– To pozwól, że zaprowadzę cię chociaż do pokoju. – Poprosiłem. – Który numer?
– Pięć – powiedział zrezygnowany.

Bash? Nie zabiję cię, za to widzę piękną przyjaźń!
552

2.25.2019

Od Adama cd Ronana

Adam był pewien trzech rzeczy.
Po pierwsze: nigdy wcześniej nie miał tak wielkiej ochoty, by kogoś zabić. Ten cholerny magik bezczelnie popisywał się swoimi sztuczkami, owijając sobie Yurio wokół palca, czy raczej wokół nóg. Kota, który bez cienia wyrzutów sumienia drapał i gryzł każdego. Wredne, parszywe, nieufne stworzenie, dotąd dawało się głaskać tylko swojemu właścicielowi, a teraz proszę. Nie tylko się słuchało, ale też mruczało z zadowolenia na każdą pieszczotę jaką oferował blondynek. Gładził smukłymi palcami mięciutką sierść i uśmiechał się ciepło... Tak, Adam był zazdrosny. Tylko "o kogo" pozostawało kwestią do namysłu, na który nie miał czasu, bo zajęła go inna myśl.
Po drugie: nigdy wcześniej nie był tak blisko kruka. Kruka, który jadł mu z ręki. Miał ochotę piszczeć jak małe dziecko na widok nowej, upragnionej zabawki i potrzebował ogromnej siły woli, by nie podskakiwać ze szczęścia. Nie chciał przecież wystraszyć pięknego zwierzęcia, więc nawet nie odważył się ruszyć, gdy Nyx zabierała orzechy z jego dłoni. Dłoni, którą wcześniej dotykał Roanan. Stanowczo, gdy odpowiednio ją układał, ale zarazem delikatnie, kiedy stukał w nią, dając znak krukowi. 
Po trzecie: nigdy w przeciągu ostatniego roku nie miał tak wielkiej ochoty kogoś pocałować. Nie sądził, że Ronan odpowie na jego zaczepkę i nie mógł oderwać wzroku z jego ust, gdy zlizywał słodki dżem z palca, a później z kuszących warg. Ciekawe, czy smakują teraz jak truskawki... 
Z tego całego zamyślenia, niemal puścił mimo uszu kolejny komentarz aniołka. Potrzebował czasu, by zrozumieć słowa, których miły dla ucha ton, pełen był rozbawienia. Mimo lekkiej dezorientacji, brunet szybko jednak wrócił do prowadzenia tej ciekawej gry i odpowiedział uśmiechem, który można było uznać za prowokujący.
- Mam to uznać za zaproszenie na randkę? A myślałem, że lubisz tylko mojego zwierzaka-zdrajcę - powiedział, po czym sam podrapał Yurio miedzy uszami, kiedy ten wskoczył ponownie na blat. Jak każdy kot najlepiej czuł się na wysokości. Widząc to, Nyx jakby wyczuła niebezpieczeństwo i przeskoczyła na ramię swojego uśmiechniętego właściciela.
- Chciałbym, ale najpierw czekają nas zajęcia. O ile jesteś w mojej grupie - odparł chłopak, przypominając tym, że nie jest na wakacjach tylko w cholernej szkole. Na myśl o wczesnym wstawaniu, nauce i chodzeniu na lekcje, miał ochotę się zabić. Albo przynajmniej uszkodzić na tyle, by móc uniknąć całej tej uczniowskiej rutyny, bo no cóż, samobójstwo z oczywistych przyczyn niestety odpadało. Jeśli czegoś mu zazdrościł, to właśnie tego: drogi ucieczki od wszystkiego. Nie, nie zamierzam teraz o nim myśleć.
- Naprawdę musisz teraz wspominać o zajęciach? Psujesz nastrój - powiedział oskarżająco, ale nadal się uśmiechał. - Chociaż... - Uniósł dłoń, by lekko musnąć policzek aniołka opuszkami palców. - Jeśli będę mógł obserwować tę ładną buzię podczas lekcji, a później się ze mną umówisz, to chyba jakoś przeżyję te parę godzin.
- No nie wiem... - Ronan przymknął lekko swoje czekoladowe oczy, jakby nad czymś się zastanawiając. - Nyx nie będzie.
- No tak. - Westchnięcie pełne zawodu tylko trochę wyglądało na udawane. - Ale może znajdziesz sposób, by zrekompensować mi jej nieobecność... - Dotyk Adama z policzka, przeniósł się na loczki okalające twarz chłopaka, kiedy to nawinął sobie na palec jeden ze złotych kosmyków.
- Ja skupiam się na lekcjach. - Blondynek uniósł lekko kąciki ust i z wyraźnie fałszywą wesołością dodał: - Nie mam tony hajsu, która uchroni mnie przed wyrzuceniem - ta odpowiedź zdecydowanie zaskoczyła bruneta. Był pewien, że wszyscy uczniowie Akademii to dziane dzieciaki, których niewiele obchodzi poza rozrywką. No bo jak inaczej wytłumaczyć, że zamiast uczyć się na studiach, albo pracować, mogli sobie pozwolić na drogi akademik oraz całodzienne jeżdżenie konno, gdy same lekcje jazdy kosztowały zwykle niemało. Choć z drugiej strony, Ronan mówił, że nie mieszka na campusie. - Ciągle jestem głodny. - O. czyli teraz moja okazja do popisu. 
- W takim razie, usiądź sobie i pozwól bym pokazał ci trochę moich sztuczek. - Puścił mu oczko i odsunął się, by jeszcze raz sprawdzić zawartość lodówki. - Wolisz więcej tostów tylko we francuskim stylu, czy pancakes z masłem orzechowym? Chyba, że masz ochotę na coś mniej słodkiego? 
- Oba, jeśli chcesz - odpowiedział mu chłopak z szerokim uśmiechem, czym wywołał u niego spore rozbawienie. 
- Wszystko, by zadowolić złotowłosą księżniczkę - ogłosił, gdy udało mu się już opanować śmiech, po czym zabrał się do roboty, której wbrew pozorom, nie było tak dużo. 
Zdecydowanie po bogatym dzieciaku, któremu nigdy nic w życiu nie brakowało, nie można było się spodziewać, że sam coś ugotuje. Adam jednak nie tylko lubił samemu przygotowywać jedzenie, ale tez był w tym naprawdę dobry, gdy chodziło o słodycze. Więcej czasu w domu był sam, niż z rodzicami, a w Japonii już w podstawówce uczono maluchy jak nie umrzeć z głodu. Często więc spędzał wolny czas na trenowaniu kulinarnych zdolności i nie raz zaskoczył matkę oraz ojca własnoręcznie zrobionym obiadem, po ich powrocie z planu filmowego. Cieszył się, patrząc jak bliscy jedzą przygotowane przez niego smakołyki, ale... Kiedy ostatni raz coś komuś zrobiłem?
- Może opowiesz mi coś o sobie, gdy będę spełniał twoje życzenie, co ty na to? - spytał swojego wymagającego, blond towarzysza, kiedy sam zajął się ogarnianiem po kolei składników do obu przepisów.

812 słów
Ronan? Idziemy później do mojego pokoju?

Od Sebastiana do Ronana

Chętnie skoczyłbym z tego mostu... I z tego... Z tamtego w sumie też... - myślałem, trzymając na kolanach trzymiesięcznego bernardyna, który zamiast szczekać na pędzące po ulicach koty, postanowił grzecznie pójść spać, upominając się co jakiś czas o marne pieszczoty. Jak twierdzili moi rodzice, w Durham ma być mi teoretycznie lepiej. Według badań, ludzie na wsi ponoć wracają do swojej dawnej osobowości, lecz szczerze mówiąc, bardzo w to wątpię. Mój wypadek zadecydował już o wszystkim. Upadłem, zabiłem dobrego konia i uszkodziłem sobie ciało, lepiej być nie mogło.
- Spodoba ci się tutaj... Jeszcze zobaczysz... - Pol po raz kolejny dzisiejszego dnia, próbował wmówić mi, iż dam radę się pozbierać. Chcąc uniknąć niepotrzebnej kłótni, skinąłem jedynie na to kilkukrotnie głową, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie mam ochoty na zbyt długie rozmowy. Szczerze mówiąc, wizja przekwalifikowania się na inną dyscyplinę jeździecką, bardzo mnie przerażała. Odkąd tylko pamiętam, skoki były dla mnie czymś w rodzaju stania na głowie. Nigdy nie potrafiłem odpowiednio wyjeżdżać tych zakichanych zakrętów, przez co mój były trener często wyzywał mnie od idiotów. Nie wspominając nawet ujeżdżenia, uderzyłem czołem o boczną szybę pojazdu, co o dziwo nie było wywołane moją własną wolą - Poczekaj chwilę, pójdę otworzyć bramę - mężczyzna siedzący obok mnie, bez najmniejszego zawahania opuścił nasz środek transportu, aby rozchylić obydwa skrzydła drewnianej bariery. Dalsza trasa przebiegała już wzdłuż lasu oraz ogromnych połaci pastwisk, gdzie w obecnej chwili pasła się trójka nieznanych mi wcześniej karusów.
- Daleko jeszcze? - zachrypły głos wydostający się z mojego gardła, zaintrygował Ernosa na tyle, że o mało nie wylądowaliśmy na najbliższym płocie - Spokojnie... Umiem jeszcze mówić.
- Po prostu się zamyśliłem - próbował wybrnąć z niezręcznej sytuacji, ukazując mi pierwszą część akademii, w jakiej miałem spędzić marne dwa lata swojego życia - To tutaj, czuj się jak w Orlando! - zakrzyknął, gdy znaleźliśmy się już na wybranym przez niego miejscu parkingowym. Przewracając na to oczami, chwyciłem niechętnie za srebrną klamkę, która przy lekkim użyciu siły, umożliwiła mi wyjście na świeże powietrze. Trzymając się w cieniu swojego opiekuna, powędrowaliśmy najpierw do biura właścicieli owego przybytku, którzy jak się okazało, już od dawna wiedzieli o moim nagłym przybyciu. Rozmowa "kwalifikacyjna" minęła mi jedynie na długim milczeniu. Oczywiście było mi to jak najbardziej na rękę, lecz zbyt duże użalanie się nad moim losem, zmusiło mnie do stopniowego naparzania czterdziesto trzy latka w kostkę. Zapewne stworzyłem mu tym niejednego siniaka, ale cóż, należało mu się to, jak nikomu innemu. Jeszcze tylko znaleźć piątkę i będę wolny - przeszło mi przez myśl, kiedy w moje łapki wpadł srebrny klucz, udzielający mi dostępu do nowego, prywatnego lokum, gdzie zapewne spędzę wszystkie, wolne chwilę na jakie mnie tutaj skazali. Nie mając zamiaru spędzać z tymi wariatami więcej czasu (Lasamarie + Ernos), ruszyłem na poszukiwania swojego celu, lecz jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Saint zamiast grzecznie tuptać obok mojej nogi, stwierdził, iż lepiej będzie się wyrwać do przodu, i zwęszyć jakieś nowe suczki. Chcąc go odnaleźć, przebiegłem przez cały korytarz, zatrzymując się w finalnym momencie na łokciu roześmianego loczka.
- Przepraszam - szepnąłem cicho, biorąc kulistego bernardyna na ręce - Uciekł mi... Chciałem go tylko odnaleźć... Przepraszam - dodałem, unikając kontaktu wzrokowego ze stojącą przede mną postacią. Boże dlaczego karzesz mnie molestowaniem ze strony ludzi?

Ro?
Weź mnie zabij :c
522 słowa. 

Od Ronana cd Adama

Poszukiwanie dżemu miało w sobie swój urok. I ten przenośny, i dosłowny. Adam był słodki. A delikatny flirt jeszcze nikomu nie zaszkodził, prawda? Szczególnie, że potrzebowałem poprawy humoru po rozmowie z Rickiem. A chłopak był… czarujący? Słodki?
Jednak teraz miałem ochotę pacnąć go po łapach. Kanapki nie były gotowe, więc były nietykalne. Nie powinno się ich jeść. Ale Adamowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Zniszczył moje kulinarne arcydzieło! A miałem je fantazyjnie ułożyć i zrobić zdjęcie, by móc je potem pokazać mamie. W końcu posiłek, którego nie spaliłem! Co z tego, że używałem tylko noża.
– Och, od czasu do czasu spędzam tu długie noce. – Postanowiłem pociągnąć naszą zabawę dalej. – Wiesz, łóżko, dziewczyna i ciekawe filmy… laptop, zgaszone światło i dużo dobrej zabawy.
Nyx jak zwykle zaprotestowała, machając skrzydłami i wydobywając z siebie kraknięcie. Czasami chciałbym zamienić się z nią mózgami i sprawdzić na jakim poziomie jest jej intelekt. Coraz częściej miałem wrażenie, że mnie po prostu rozumie. Ale, ale. Adam ciągle nas obserwował. Czułem jak ciemne tęczówki suną za mną wzrokiem. Gdy już dokończyłem posiłek, wziąłem tosta z podwójnym dżemem i pakując go sobie do ust, zakręciłem słoik, schowałem go do lodówki, a nóż wrzuciłem do umywalki.
– Jesteś głodna pisklaku? – Popatrzyłem na kruka. – Zaraz ci coś znajdziemy.
Postanowiłem posadzić ją na lodówce, z dala od toygera i zacząć przekopywać szafki w poszukiwaniu jej ulubionej przekąski – orzechów. Czułem na sobie rozbawiony wzrok Adama, który prawdopodobnie zjadł już wszystkie moje kanapki. Możliwe, że za szybko schowałem dżem. Jednak niewiele mogłem na to poradzić. W końcu znalazłem smakołyk i odwróciłem się, by ujrzeć iście kuriozalną scenę. Adam trzymał nad głową talerz z tostami, a kot…
– Zły Yurio! Nie dostaniesz tostów, bo JESTEŚ KOTEM! – Wydzierający się nastolatek przywołał szczery uśmiech na mojej twarzy. – Nie dostaniesz tosta z dżemem! I nawet smakołyka!
Podszedłem do nich i położyłem orzechy na talerzu. Adam zlustrował mnie wzrokiem.
– Działaj magiku! – Prychnął ironicznie.
– Czy ten kot był jakoś tresowany? – Spytałem.
– Nie. – Brunet pokręcił głową.
– I teraz to ma sens. – Popatrzyłem na kota. Jak mnie uczyła mama? A tak.
Kucnąłem, schowałem rękę za siebie i wyciągnąłem ją zwiniętą w pięść. Pomachałem, żeby zainteresować kota. Złapał ją i zeskoczył z blatu. Podszedł i zaczął ją wąchać i lizać, aż w końcu otworzyłem ją i zacząłem go drapać pod brodą, gdzie – jak zauważyłem – podobało mu się to najbardziej.
– Jeśli nie wiesz co robić, odwróć uwagę. – Ciągle go drapałem. – Powinieneś zabrać go do pokoju.
– Wolę obejrzeć jeszcze kilka magicznych sztuczek. – Prychnął zły.
– Czy jesteś zazdrosny o swojego kota? – Wstałem i oparłem się o blat całkiem blisko chłopaka. – Przeszkadza ci, że lubię go bardziej niż ciebie? – Uśmiechnąłem się lekko.
– Psujesz go! – Zbliżył się nieco. – Gdyby nie twoje loczki, już bym się śmiertelnie obraził!
– Moje loczki? – Specjalnie przekrzywiłem głowę, żeby część włosów swobodnie zwisała. – Oh, Noah też je lubi. I BB. Ale najbardziej to chyba Nyx.
Gwizdnąłem odpowiednim tonem i kruk podleciał na blat. Przekrzywiła z zaciekawieniem głowę, kiedy otwierałem paczkę orzechów. Odskoczyła, gdy folia puściła.
– Spokojnie pisklaku. – Podrapałem ją pod dziobem, a ona przyjaźnie dziabnęła mnie między palcami. – To tylko orzechy.
Wyjąłem jeden i popatrzyłem na zafascynowanego Adama.
– Chcesz jej go dać? – Wyciągnąłem orzecha i pomachałem mu przed nosem.
– Daj! – Złapał moją dłoń i wyrwał smakołyk. – Eeee… tylko jak?
– Są dwa sposoby. – Wyjąłem kolejny orzech. – Albo rzucasz… – Uśmiechnąłem się, gdy Nyx złapała orzecha do dzioba i zaczęła go maltretować. – Albo podajesz na otwartej dłoni. – Złapałem go za nadgarstek i ustawiłem rękę w odpowiedniej pozycji.
– Masz przyjemną skórę. – Puścił mi oczko.
Z zadowoleniem wziąłem kolejną kanapkę i zacząłem ją zjadać. Adam jak zaczarowany przypatrywał się Nyx, która znęcała się nad orzechem. Nie było to nic specjalnego, ale podejrzewałem, że czarnooki widzi to pierwszy raz. Uśmiechnąłem się i pozwoliłem sobie na obserwację chłopaka.
Skupione, niemalże nabożne spojrzenie, lekko rozchylone wargi i dłoń, która nawet nie drgnęła. Byłem pod wrażeniem. Miał lekko zaróżowione policzki, jednak coś mi w tym nie grało. Przypatrzyłem się uważniej jego twarzy, by przenieść spojrzenie na dłoń, którą podpierał policzek. I tak kilka razy. Potem zerknąłem na szyję. Dokończyłem tosta i gwizdnąłem na Nyx, żeby przestała w końcu bawić się jedzeniem. Popatrzyła na mnie spojrzeniem, które w głowie nazwałem „paczaniem szczeniaczka”.
– Dostaniesz nowe, jeśli zjesz to. – Założyłem ręce i uniosłem brwi.
Poradziła sobie całkiem nieźle i skoczyła nieco bliżej, oczekując kolejnej porcji. Popukałem dłoń Adama i z uśmiechem obserwowałem jak ptak zabiera orzecha i znowu zaczyna się nim bawić.
Popatrzyłem na chłopaka i parsknąłem śmiechem. Rozmarzony wzrok i kurczowo trzymana przy sobie ręka upodabniały go do Nico, który właśnie dostawał nową figurkę Funko Pop w edycji limitowanej. Po chwili jego usta opuścił cichy wzdech.
– Jak skończy jeść możesz ją pogłaskać. Nie powinna dziobać. – Ogarnąłem orzechy i wsadziłem je z powrotem do szafki. Pod nogami plątał mi się kot. Biorąc pod uwagę, że z reguły to był Hammer, nie czułem wielkiej różnicy. Podrapałem go między uszami i wróciłem na poprzednie miejsce. Adam wciąż obserwował kruka, tym razem zajadając tosta. Ostatniego tosta.
– Zjadłeś ostatniego tosta! – Podsunąłem swoją twarz do jego.
– No i? – Niemal stykaliśmy się nosami. – Przeszkadza ci to Aniołku?
– Bardziej przeszkadza mi twój makijaż. – Uśmiechnąłem się zadziornie. – I dżem w kąciku ust.
– Z tym drugim możesz coś zrobić. – Wyszczerzył się.
Delikatnie przejechałem palcem po policzku chłopaka, zbierając z niego dżem. Po dłuższej chwili po prostu zlizałem smakołyk z kciuka. Oblizałem usta językiem i wyszczerzyłem się.
– Na następne spotkanie nie musisz się malować. – Zaśmiałem się cicho i odsunąłem czekając na jego reakcję.

Adamie? Co powiesz na to?
895

Od Adama do Noah

Gdyby Adam miał wybrać najbardziej znienawidzoną porę dnia, byłby to poranek. Zawsze uważał się za osobę, której pisano nocny tryb życia i za każdym razem, gdy okoliczności zmuszały go do wczesnego wstania, przeklinał cały świat. Budzik dzwonił niemiłosiernie, raniąc jego uszy tak, że miał ochotę rzucić nim o ścianę, jednak powstrzymał się. Wziął parę spokojnych oddechów, wymruczał pod nosem trochę niecenzuralnych słów, przeciągnął się i... Wyłączył wkurzający alarm, by znowu pójść spać. Poduszka była miękka, a kołdra przyjemna w dotyku, więc mało brakło, a faktycznie oddałby się w objęcia Morfeusza. Tylko, że coś było nie tak. Brakowało jednej konkretnej rzeczy, która wyciągała go z łóżka za każdym razem, gdy chciał przespać zajęcia. Yurio nie wskoczył na niego, by przeraźliwym miałczeniem domagać się żarcia. 
- Parszywcu? - Chłopak z ociąganiem podniósł się do pozycji siedzącej i przetarł zaspane oczy, by zaraz móc omieść wzrokiem pokój. 
Poprzedniego dnia rozpakował już wszystko i puste pudła stały wciśnięte w kąt, stanowiąc nową ulubioną kryjówkę kota. Nie warto było nawet kupować nowego legowiska, zwierzak i tak spał gdzie chciał. Teraz jednak albo ukrył się wyjątkowo dobrze, albo opanował zdolność bycia niewidzialnym. 
- Yurio? Nie chcesz śniadania? - Wspomnienie o jedzeniu zwykle działało jak magiczne zaklęcie, ale choć minęła chwila, drapieżny zwierzak znikąd nie wyskoczył.
Adam wydał z siebie odgłos frustracji, po czym zmusił się do wstania i wzdrygnął, gdy bose stopy dotknęły zimnych paneli. W przyjemnym półmroku tworzonym przez zasunięte, ciemnoszare zasłony przeszedł do łazienki, by sprawdzić, czy przypadkiem toyger nie utopił się w wannie (potrafił odkręcić kran). Nie było go tam jednak, ani żywego, ani martwego.
Skoro i tak już wstał, brunet równie dobrze mógł się ogarnąć na te cholerne zajęcia. Chociaż... Może nie będą takie złe. Lubił jazdę konną niemal w tak dużym stopniu jak rysowanie, choć za namową rodziców trenował ją ledwie od paru miesięcy. Poza tym skłamałby, gdyby powiedział, że nie oczekuje tam kogoś zobaczyć.
Ochlapał twarz zimną wodą, by do reszty się rozbudzić i rozpoczął swoją dzienną rutynę pielęgnacji twarzy i nakładania makijażu. Może i mieszkał teraz w Ameryce, ale nie zamierzał przez to zrezygnować z podkładu, cieni, delikatnych szminek i reszty zamawianych z Korei kosmetyków. Nie tylko pomagały mu zachować gładką, zdrową cerę, ale też no cóż podkreślały jego atrakcyjność. 
Zadowolony z efektu poprawił na szybko rozczochrane włosy i wrócił do pokoju, by poszukać czegoś do ubrania się. Odsłonił więc zasłony, by wpuścić trochę porannych promieni i... Zauważył otwarte okno. 
- Kurwa - przeklną głośno, domyślając się już czemu zawszony futrzak go nie obudził. - Jezus w mordę Maria kurwa - powtarzał wzburzony, na szybko zakładając na siebie w miarę wyprasowane ciuchy.
Zabrał telefon i ulubione smakołyki Yurio, po czym zamykając uprzednio drzwi na klucz, pobiegł korytarzem w stronę schodów i wyjścia z akademika. Jeszcze raz odwalisz taki numer, a spędzisz kolejne noce w klatce ty cholerny, wredny...
Wypadł z budynku jakby coś go goniło w samą porę, by być świadkiem dość... zabawnej scenki.
Jakaś obca dziewczyna, która chyba chciała nadrobić niski wzrost sterczącym, kolorowym irokezem, siedziała na ziemi, wykrzykując przekleństwa i jęcząc. Trzymała się za krwawiącą dłoń, wbijając wściekłe spojrzenie w winowajcę całego zamieszania.
Więc jednak blond aniołek nie zepsuł mi kota.
Fustrzasty uciekinier stał przed nieznajomą, wyginając grzbiet, sycząc i kładąc po sobie uszy. Innymi słowy, przybrał pozycję "bez kija nie podchodź, a najlepiej to od razu spierdalaj". Początkowe rozbawienie szybko zniknęło, gdy Adam zorientował się, że teraz będzie musiał przepraszać. Choć w sumie to jej wina. Mogła głupia nie zbliżać się do tygrysa.
- Ej! Yurio! - Wołaniem zwrócił na siebie uwagę i czworonoga i dziewczyny, po czym zamachał przed sobą plastrem suszonej wołowiny. - Tu masz swoje śniadanie, a ją lepiej zostaw, bo i tak się nie najesz. - Zwierzę zasyczało jeszcze raz na swoją niedoszłą zdobycz, po czym miauknęło przeciągle i jak potulny kociak, podbiegło do właściciela. Parę razy otarło się o jego nogi, zostawiając na nim swój zapach, po czym z dumą przyjęło ofiarowane jedzenie. 
- Jeśli chciałaś go pogłaskać, to sama jesteś sobie winna, ale mój błąd, że pozwoliłem mu uciec z pokoju - wyjaśnił chłopak, zostawiając kota z jego przekąską i podchodząc do nieznajomej. - Trzeba będzie coś zrobić z tą raną, więc jeśli nie masz nic przeciwko, to możemy pójść do mnie. Mam apteczkę specjalnie w razie podobnych wypadków. - Nachylił się nad nią z wyciągniętą ręką, oferując pomoc przy wstaniu. - Nazywam się Adam. To tak, żeby nie było, że nie znasz imienia chłopaka, który zaprasza cię do swojego pokoju. - Uśmiechnął się figlarnie. 

726 słów
Noah? Przyjmiesz zaproszenie?

Powrót!

Thomas Spencer powraca!

2.24.2019

Od Blue do Noah

Samochód taty znikał za bramą, a ja zastanawiałam się, dlaczego znalazłam się w tym miejscu i w tym czasie. Nie było to wbrew pozorom filozoficzne pytanie. Naprawdę zaczynałam poddawać w wątpliwość słuszność mojej ostatniej decyzji. Akademia jeździecka. Musiałam mieć gorączkę jak to wymyślałam, a rodzice mnie poparli. Zawsze możesz liczyć na pańswta Chainsaw, Ronana i Nico. Cholerny Amorek. Jedyne co podobało mi się w obecnej sytuacji to to, że niespodzianka, którą sprezentuję Chainsawowi przyprawi go prawdopodobnie o atak serca. Klio, która dzielnie towarzyszyła mi przez całą drogę, szczeknęła kilka razy. Jak na swoją rasę i tak była cholernie cicha, więc rozejrzałam się w poszukiwaniu niebezpieczeństwa, albo potencjalnego źródła niezadowolenia suni. Uśmiechnęłam się, gdy zauważyłam dwie kulki, które wywołały reakcję.
– Spokój Klio. – Spojrzałam na towarzyszkę i kazałam jej zostać, sama podchodząc do dwóch lisów. – Czeeeeeeść słodkie kulki, co tu robicie?
– Uskuteczniamy ożywczy spacer. – Usłyszałam za sobą dziewczęcy głos.
Podniosłam się z kolan i stanęłam prawie twarzą w twarz z dziewczyną w fioletowym irokezie. Cóż, miła odmiana od tego, że w większości ludzie są wyżsi od ciebie o dobre piętnaście centymetrów. Tu było tego trochę mniej. Przekrzywiłam głowę i z zadowolonym uśmiechem powiedziałam:
– Cześć Jeżozwierzu.
– Chwila, chwila, chwila. – Uniosła ręce i spojrzała na mnie. – Skąd znasz to dziwne przezwisko?
– No tak, gdzie moje maniery. – Wyciągnęłam rękę. – Blue Jane Branwell, lepiej znana jako BB. Zawodowy wkurwiacz Ronana, zwany jego przyjaciółką.
– A, to ty. – Jeżozwierz delikatnie uścisnął mi rękę i popatrzył uważnie. – Wolałabym Noah.
– Czyli tak się nazywasz! – Wykrzyknęłam. – Tajemnica rozwiązana.
– Czyli Poduszka nie używa mojego imienia? – Zadrwiła lekko.
– Po co? – Popatrzyłam na nią otwarcie. – Jeżozwierz to idealne przezwisko. Przynajmniej dopóki nie wymyślę ci swojego.
– Matko, przyjaźń słodkie SMS i piszczenie to nie jest moja mocna strona. – Popatrzyła sceptycznie.
– Moja też nie. – Wzruszyłam ramionami. – Ale znajomi Ronana są moimi znajomymi, przynajmniej ci okej. Większość jego byłych to dno. Mówiłam mu, nie leź w to, nie dogadacie się, to nieeee…
– Okej, okej! – Noah zatkała mi usta. – Chyba czas znaleźć blond podusię.
– Nie! Jeszcze nie. – Nie wiem, ile z tego zrozumiała, bo ciągle miałam zasłonięte usta.
– Co? – Odsunęła dłoń.
– Nie, chcę mu zrobić niespodziankę! – Podskoczyłam. – Dowie się jutro! Albo dziś wieczorem.
– Nie wnikam. – Uniosła ręce.
– Nie wnikaj, jak nie chcesz. – Uśmiechnęłam się. – Ale nie pogardziłabym, gdybyś pokazała mi kuchnię, akademik… inne rzeczy związane z koniami?
– Rzeczy związane z koniami, matko jedyna… – Noah popatrzyła przeciągle. – Twoja wiedza jest taka jak Ronana?
– Mniej więcej. – Wyszczerzyłam się. – Mniej niż więcej.
– Twój pies… – zaczęła.
– Będzie spokojna. – Przywołałam suczkę gestem. – Ale lubi się bawić, więc… będzie goniła kulki. Nic im nie zrobi.
– Okej… – Westchnęła dziewczyna. – Niech będzie. Który pokój?
– Piętnaście. – Uniosłam zadowolona kącik ust.
– Niech będzie. – Popatrzyła na mnie długo. – Ale wisisz mi dużo brokatu.
– B R O K A T!? – Popatrzyłam na nią oczami szczeniaczka. – Brokat jest cudowny!
Wzrok Noah mówił, że chyba właśnie znalazłyśmy wspólny język. Kolejny homo sapiens do więzi. Oj jesteś nieostrożna Blue, nieostrożna…
– Chodźmy do tego pokoju. – Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

Noła? Wincyj glitteru!
488

Skacz do przepaści. Tak będzie prościej i schludniej.

Plum Pretty Sugar
Francisco Lachowski 
Imię i nazwisko: Sebastian Russo
Wiek: 20 l.
Płeć: mężczyzna
Ranga: Intermédiair
Grupa: II
Imię konia: Castle of glass
Praca: Dorabia weekendami jako opiekun dla zwierząt. 
Miejsce zamieszkania: Zajmuje pokój numer 5 w akademiku.
Charakter: Osobowość Sebastiana dzieli się na dwa, różne etapy. Pierwszy z nich opowiada o roześmianym nastolatków, nie znającym niebezpieczeństwa, drugi zaś skupia się na ponurym człowieku, przeżywającym w kółko jeden i ten sam dzień. Po wypadku Russo strasznie się zmienił, jego optymizm znacznie opadł, a w sercu pozostała pustka, której nie da się zastąpić nawet zwykłymi, misiowymi żelkami. Dość wycofany, nie lubiący towarzystwa ludzi, odmieniec. Zdarza mu się nawiązać kontakty międzyludzkie, ale jest to dla niego dość ciężkie zadanie. Swoje braki w rozmowach nadrabia zabawą i opieką nad zwierzętami. Oczywiście nie róbmy z niego całkowitej, życiowej kaleki. W razie potrzeby potrafi być wrednym oraz aroganckim gnojkiem, gotowym obić czyjąś paszczę. W jego charakterze nadal pozostały resztki dużej upartości i chęci do rywalizacji z innymi istotami ludzkimi. Nienawidzi przywiązywać się do innych, gdyż wie, że i tak prędzej czy później go zostawią. Od samego szczeniaka lubił rysować, co odbiło się znacznie na jego życiu. Zamiast słuchać na lekcjach nauczycieli, woli naszkicować na ostatniej kartce zeszytu, jakieś nic nie warte arcydzieło. Nie ma żadnego talentu do gotowania. Jedyne co potrafi dobrze zrobić to przypalone tosty z serem, które zamiast trafić do jego żołądka, lodują w pysku Sainta. 
Aparycja: Jak na mężczyznę w swoim wieku, nie jest jakimś olbrzymem, gdyż posiada on równe sto siedemdziesiąt centymetrów. Szare oczka, kontrastują często z kręconymi, brązowymi włosami, oraz nic nieznaczącą podkową, widoczną na jego ustach. Nie jest on też zwykłym chudzielcem, ponieważ pod stertą ubrań ukrywa przed światem, ładnie wyrzeźbione ciało. Warto wspomnieć też o tym, iż na lewym przedramieniu ma wytatuowanego, rudego lisa
Historia: Sebastian urodził się w Orlando, jako pierwsze i ostatnie dziecko państwa Russo. Jego dzieciństwo prezentowało się dużo lepiej, niż późniejsze, nastoletnie życie. Ojciec lekarz, matka trener personalny... Czego tutaj chcieć więcej? Pieniądze zawsze się znajdowały, ale empatia już nie. W wieku pięciu lat zaczął swoją przyjaźń z koniem. Początkowo miała być to zwykła rekreacja, lecz z czasem przekształciła się ona w czysty sport. Nie czując pociągu do skoków, ani ujeżdżenia, zabrał się za wyścigi konne, które miały wyprowadzić go na szczy jego kariery. Na torze spędził niemal połowę swojego życia, dosiadając coraz to lepsze wierzchowce. Jednak jak to w życiu bywa, coś musiało pójść nie tak. Do dziś pamięta ten dzień, który miał przynieść mu tylko i wyłącznie szczęście. Siedząc na grzbiecie błyszczącego ogiera Byerley Turka, był przygotowany jedynie na wygraną, a nie upadek i staranowanie przez resztę koni. Dwa miesiące śpiączki, zakończyły się powrotem do pozmienianej, jak diabli rzeczywistości. Powinieneś się cieszyć, że nie czeka cię wózek - powtarzała nieustannie głowa jego rodziny, zabraniając mu tym samym dalszych treningów. Dni zmieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a życie nastolatka popadało w ruinę. Nieudana próba samobójcza, zmusiła jego rodziców do wysłania go do specjalisty. Wszystko skłaniało się powoli do tego, aby młodzieniec trafił na oddział zamknięty, przed którym stety, bądź niestety uchronił go jego wujek. Pol po długich rozmowach ze swoją siostrą, nakłonił ją w końcu do tego, żeby oddała chłopaka pod jego opiekę na dwa lata. Sebastian według jego planu miał nadal przebywać wśród czterokopytnych zwierząt, ale bez udziału w wyścigach. Tak oto trafił do IHA, gdzie ciągle myśli o tym, jak z sobą skończyć. 
Rodzina: 
Billy Russo - znany lekarz i kochany ojciec. Czasami dość oschły dla syna, lecz chce go wspierać w podjętych przez niego decyzjach.
Alice Russo - wspaniała matka oraz idealny trener personalny. Zawsze martwi się o swoje, jedyne dziecko i nie chce go nigdy stracić.
Pol Ernos - wujek od strony matki, to on zaproponował, aby dwudziestolatek zaczął uczyć się w IHA. Jest dużym oparciem dla chłopaka, który przez swoje emocje, jest bardzo zagubiony w nowym życiu. 
Orientacja seksualna: biseksualny
Partner/ka: brak
Pupil: Saint
Inne:
- Dręczą go koszmary senne.
- Jeździ czerwoną Skoda Kodiaq 4x4.
- Od czasu, do czasu zajmuje się Vernem, czyli młodym krukiem wujka Pola.
- Jego ulubiony owocem jest awokado.
- Ostatnimi czasy bardzo dużo czyta.
- Jest wolontariuszem w schronisku w Durham.
- Jego ulubionym krajem jest Szwajcaria. 
Właściciel: Vassalord

If you aren't afraid of the speed, you're not going fast enough

Rose McIver
Imię i nazwisko: Olivia Star
Wiek: 24 lata
Płeć: kobieta
Ranga: Intermédiaire
Grupa: I
Imię konia: Righteous Side of Hell 
Pokój: Mieszka w niedużym domku na obrzeżach Durham. 
Charakter: Tym, co Liv najczęściej słyszy o sobie jest, zwykle wypowiadane ze sporym szokiem, "zwariowałaś?!". Może i zwariowała, nie bojąc się wziąć życia w swoje ręce. A może zwyczajnie nie chce by czas uciekał jej między palcami. Tak czy inaczej, Olivia jest bardzo towarzyska, otwarta na poznawanie nowych ludzi i energiczna. Nie potrafi siedzieć w miejscu nic nie robiąc, bo jak można tracić tak czas? Trudno jest się z nią nudzić. Kocha podróże, a w związku ze swoją pracą miała okazję zwiedzić już spory kawałek świata. Zawsze z optymizmem patrzy w przyszłość, choć nie wierzy, że "wszystko się ułoży" - uważa, że trzeba ruszyć pośladki i zapracować na to, czego chcemy od życia. Sama właśnie to robi, nie czeka aż los jej coś da, starając się osiągnąć to samemu. Wiadomo, że nie wszystko się udaje, jednak z jej uporem, Liv osiąga niemalże każdy postawiony przed sobą cel. To również wierna i oddana przyjaciółka, która stara się za wszelką cenę wpuścić promyk słońca nawet w najmroczniejszy dzień. Poza wyjazdami i pracą, ogromną miłością darzy również zwierzęta, choć jej rodzice nie popierali tej pasji i po raz pierwszy miała pod swoją opieką zwierze dopiero po wyprowadzce z domu.
Aparycja: Pierwsze, co rzuca się w oczy, to niemal białe, wiecznie rozwiane i ścięte przez Liv na coś w rodzaju long boba włosy oraz jej nienaturalnie wręcz blada skóra, która nie potrafi się przyzwoicie opalić. Poza tym Olivia nie wyróżnia się raczej z tłumu - mierząc 165 centymetrów nie jest ani wysoka, ani niska, błękit jej oczu nie jest na tyle intensywny by przykuwać uwagę, sylwetka jest wysportowana, proporcjonalna. Generalnie jak to mówią, dupy nie urywa, ale nie ma się też ochoty wydrapać sobie oczu by nigdy więcej na nią nie spojrzeć. Również jej ubrania wpadają raczej w kategorię "normalne". Co prawda lubi się stroić, zakładać sukienki i szpilki czy robić makijaż, jednak na co dzień nie widzi powodu, by tak postępować, stawiając raczej na wygodną koszulkę, jeansy i sportowe buty.
Historia: Stety lub nie, historia Olivii nie jest zbyt porywająca. Ot, zwykła dziewczyna, urodzona gdzieś pośrodku Kanady, po 18 latach monotonii, postanowiła żyć życiem, o którym zawsze marzyła. Zdobyła pracę marzeń, zwiedziła świat, a teraz postanowiła wrócić do jazdy konnej, której miała okazję spróbować już podczas kilku wyjazdów.
Rodzina: Amanda Star - spełniona pani architekt, która zawsze stara się wspierać córki w dążeniu do celu
Frank Star - prawnik. Mimo że nigdy nie miał dla Liv i Is zbyt wiele czasu, jest najlepszym ojcem jakim potrafi.
Isabel Miles - starsza siostra, pracuje jako lekarz w Ottawie
Orientacja seksualna: Nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiała, jednak płeć partnera nie wydaje jej się najważniejszym czynnikiem.
Partner/ka: Miłość to jedyne, czego nie próbuje zdobyć za wszelką cenę.
Inne:
~ ma słabość do zwierząt, sportu i odrywania się od ziemi co łączy się nie tylko z faktem, iż trenuje tu skoki, ale również z posiadaniem psów, z którymi trenuje frisbee. Są to sześcioletnia suka rasy greyhound - Azrael oraz dwuletni kelpie - X-Ray.
~ potrafi grać na pianinie oraz gitarze akustycznej
~ dzięki podróżom poznała kilka języków w stopniu umożliwiającym jako taką komunikację
~ zarabia na życie jako fotograf
~ na codzień porusza się czarną Yamahą, jednak w jej garażu stoi również Jeep.
~ dzień bez przebiegnięcia 10 kilometrów lub chociaż spędzenia dwóch godzin na basenie to dzień stracony
Właściciel: remembered

Imię: Righteous Side of Hell
Rasa: koń hanowerski
Wiek: 10 lat
Płeć: klacz
Charakter: Mówi się, że imię to samospełniająca się przepowiednia. Na szczęście w przypadku Hell nie okazało się to prawdą na tyle, by życie z klaczą było istnym piekłem. Choć potrafi mieć swoje humorki, zwykle szybko jej przechodzą i koń na powrót staje się godnym zaufania wierzchowcem idealnym wręcz do rozwijania swoich umiejętności jeździeckich. Ze spokojem toleruje każdego jeźdźca i wybacza wiele popełnianych przy nauce błędów. Jest też bardzo socjalnym zwierzęciem, nie ważne czy chodzi o człowieka, konia, psa czy inne zwierzę - uwielbia każde towarzystwo.
Dyscyplina: skoki
Należy do: Olivii Star

Od Adama CD Ronana

Co jest nie tak z tym cholernym "aniołkiem"? Blondynek, a raczej Ronan, jak już Adam zdążył się dowiedzieć, okazał się niemal w równym stopniu fascynujący co kruk. Niemal, bo przecież nic nie mogło równać się z piękną Nyx o lśniących piórach i inteligentnym spojrzeniu. Zdecydowanie ryzyko paru dziobnięć nie było wystarczające, by zrezygnował z prób kontaktu z tą cudowną istotą. 
Ale wracając do jej właściciela, czy raczej przyjaciela... Za kogo on się uważał? Za jakiegoś zaklinacza zwierząt? Yurio rzadko kiedy pozwalał, by głaskali go państwo Mikaelson, a co dopiero ktoś zupełnie obcy. Widząc jak śliczny chłopak podchodzi do wrednego, złodziejskiego futrzaka, Japończyk powstrzymał się od ostrzeżeń, nie mogąc doczekać się krwawego pokazu, a to co? Dziki tygrys zgrywa potulnego kotka i aż prosi o pieszczoty. Miał przy sobie kocimiętkę? A może podstępny zwierzak chciał zrobić Adamowi na złość za wsadzenie go na całą podróż do "ciasnego" transportera? Zdrajca może się na dziś pożegnać ze smakołykami.
Już miał powiedzieć, że nie potrzebuje żadnej pomocy w wychowaniu tej bestii, bo kot to nie pies, ale powstrzymał go telefon do chłopaka. Oparł się więc o lodówkę, do której tak usilnie próbował dobrać się uciekinier i bez słowa obserwował Ronana, rozmawiającego z kimś imieniem Rick. Nie musiał być nawet ponad przeciętnie spostrzegawczy, by zauważyć zmianę w zachowaniu oraz tonie blondynka, a także parę innych rzeczy. Istotnych rzeczy. Np. fakt, że oczy nowopoznanego miały urzekająco urzekający kolor czekolady, a puszyste loczki aż zachęcały do bawienia się sprężystymi kosmykami. Do tego te kształtne usta... Zdecydowanie był ładniutki. A co najważniejsze, zupełnie różnił się od niego. Może to jego Adam mógłby wytresować?
Jego uwagę od głupich myśli odwrócił drobny gest, zapewne nerwowy nawyk, w którym ten skubał bransoletki - skórzane, idealnie do niego pasujące i bardzo w guście bruneta. Naprawdę coś musiało być na rzeczy. 
- Rick? Jakiś twój adorator? Nyx chyba go nie lubi - zażartował  z lekkim uśmiechem, a ignorowany Yurio, wskoczył na blat, wyraźnie zainteresowany ptakiem. Istniała szansa, że drapieżnik uzna go za swoją ofiarę, więc właściciel podał mu suszone mięso, woląc odroczyć tymczasowo szlaban przekąskowy, niż obstawiać wynik starcia. 
- Były - po tej dość lakonicznej odpowiedzi, aniołek odsunął od ust rzemyki i również zwrócił uwagę na kota, który zadowolony obgryzał teraz kawałek mięsa w dalszym ciągu, wpatrując się w kruka. - Nyx sobie z nim poradzi. Umie latać. 
- O. Więc zgadłem z tym chłopakiem. - Uśmiech na twarzy Adama zrobił się tylko troszkę szerszy. Czyli może będzie z tobą trochę zabawy. - Skoro były, to po co w ogóle odbierać? Tylko sobie tym humor zepsujesz.
- Jak nie odbiorę, zadzwoni do BB, a ona zajebie mnie, jeśli będzie musiała z nim gadać. - Kąciki ust Ronana uniosy się lekko na wspomnienie tajemniczej BB. 
- Dasz się pobić dziewczynie? - Może nie wyglądał na osiłka, ale chucherkiem też nie był. 
- BB to nie dziewczyna. - Powiedział poważnie. - To czort w skórze małej dziewczyny! - Następnie dodał konspiracyjnym szeptem: - Na początku jest okej, normalnie. Potem pokazuje pazurki. - Brunet nie mógł ukryć swojego rozbawienia i parsknął krótkim śmiechem, aż zaskoczony kot nerwowo zamachał ogonem. - Takie charakterne są najlepsze - stwierdził nadal się uśmiechając. - Ale nie powinieneś dać się zdominować... Przynajmniej nie dziewczynie - dodał zaczepnie, odpychając się od lodówki i trochę skracając dzielący ich dystans. Drobny flirt raczej nie powinien go wkurzyć. - Wiesz jak jest... - Ten uroczy uśmiech, który pojawił się na wargach chłopaka, był aż drażniący. - W rodzeństwie bez dominacji nie dostaniesz pilota od telewizora. - Odległość między nimi zmniejszyła się jeszcze bardziej, gdy zrobił krok i oparł się biodrem o blat. - To cieszę się, że jestem jedynakiem. Zawsze dostaję, to czego chcę - skomentował Adam, kładąc dłoń na gładkim drewnie tuż obok ładniutkiego blondynka, któremu śmiało spoglądał w czekoladowe oczy. Byli wystarczająco blisko, by mógł zauważyć jak długie, były okalające je rzęsy. - I gdzie tu zabawa? - Ronan zaśmiał się lekko i nachylił się. - Rodzeństwo to fajna sprawa. - Odbił się od szafek i podszedł do lodówki. - Młodsze uważa cię za wzór, starsze dla kogoś do ochrony. Jesteś ustawiony. No i wina spada na kilku. - Za to co robię, wolę sam ponosić winę. Inaczej nie ma to sensu - odpowiedział brunet, odwracając wzrok na bok, a gdy zorientował się ze zmiany we własnym tonie, przygryzł wargę, po czym szybko przybrał na twarz troszkę figlarny wyraz. - Poza tym, co może zrobić dzieciak, gdy starszego brata nie ma, by go obronić? Ucieka? - Ponownie przypatrując się blondynowi, niespiesznie zbliżył się do niego, opierając dłonie po obu jego stronach na chłodnym tworzywie. Naprawdę Adam? Odwalasz scenkę jak z anime? Rozbawiło go jego własne skojarzenie, ale co tam... Było przynajmniej zabawnie. Ronan uśmiechnął się i niby przypadkiem dotknął jego dłoni.
- Nie wiem. Nie mam starszego brata. - Jego oczy zabłysły, a ręce odsunęły te Adama. - Jak myślisz, mają tu dżem? - Ok to pytanie zbiło trochę właściciela Yurio z tropu, więc dopiero po krótkim wgapianiu się w towarzysza słownej igraszki, wzruszył ramionami. - Mnie nie pytaj. Dopiero się tu przeniosłem, więc to chyba ty powinieneś się orientować w tej całej Akademii dla dzianych dzieciaków. - Odsunął się od drzwi lodówki, po to by ją otworzyć i zerknąć na zawartość. - O... Wygląda na to, że łatwiej zapytać czego tu nie mają. - Słysząc to, najwyraźniej głodny, chłopak nachylił się obok i z triumfem wyciągnął słoik truskawkowego dżemu. - Ok. Czyli nie tylko masz śliczną buźkę, ale i dobry gust - stwierdził brunet, zamykając lodówkę z lekkim uśmiechem, po czym wyciągnął z chlebaka paczkę tostowego pieczywa. - Nie mieszkam w akademiku - odparł Ronan, sięgając po nóż, kiedy to drugi chłopak zabrał z suszarki na naczynia czysty talerz i wyłożył na niego kilka pełnoziarnistych kromek. Jakoś wolał nie odkładać ich na blat, po którym łaził sobie Yurio. Resztę chleba również dla bezpieczeństwa schował skąd wziął, bo kto tam wiedział tego kota. - Ale uczysz się tutaj, co nie? Czy tylko przychodzisz sobie do kogoś na schadzki? - Zażartował, obserwując jak nowy znajomy obficie smaruje wszystkie kromki. Oczywiście nie czekał na zaproszenie, czy cokolwiek i zabrał pierwszą gotową kanapkę.
966 słów Ronan? Zjadłoby się tosty xD

Od Blue cd Dereka

Cholera, cholera, cholera! Pierwszy dzień zajęć, a ja jestem spóźniona! Niech cię dostępie do Netflixa i Carmen Sandiego! Konto dzielone między mnie, Ronana, Nico, moich rodziców i państwa Chainsaw zdecydowanie było super rozwiązaniem, ale jednak pochłaniało czas. W sumie nie konto, seriale. Ale nie ważne. Ważne było, że przespałam budzik, zapodziałam buty do jazdy konnej i zgubiłam drogę do stajni. Ciesz się dupku Ro, nie tylko ty nie masz orientacji. Wbiegłam w końcu w odpowiednie drzwi, jednak nie przemyślałam, że ktoś tam jeszcze będzie i…
– Możesz biegać ostrożniej i zwracać uwagę, czy ktoś nie idzie? – Strach, który powinnam odczuwać, gdy to zdanie zostało wypowiedziane, został zniwelowany przez bolący tyłek.
– Helvíti. – Warknęłam i automatycznie ujęłam wyciągniętą dłoń. – Przepraszam, ale spóźnienia są złe. Szczególnie złe, gdy są pierwszego dnia. I bieganie daje ci szansę, żeby je zmniejszyć.
Otrzepałam tyłek i spojrzałam na osobę, która raczyła mnie zatrzymać w dość… brutalny sposób. Pierwsze, czego nie dało się nie zauważyć, to to, że był starszy. I większy. Ale w moim przypadku to była norma. Wyprostowałam się automatycznie i nieco uniosłam podbródek.
– To faktycznie zły nawyk. – Odebrałam to raczej jako opinię, ale podszytą zadowoleniem, że zdaję sobie sprawę z błędu.
– Wiem. – Już ostrożniej znalazłam boks Kaliope i w duchu dziękowałam Nico, że osiodłał ją za mnie. Nawet nie zastanawiałam się, jak udało mu się przyjechać tu z Ronanem i ojcem, a potem dostać się do szkoły. Wiedziałam za to, że ten dzieciak zasługiwał na dużą czekoladę. Wyprowadziłam konia i dodałam, mijając mężczyznę. – Ale nie istniała wojna, gdzie tylko jedna strona przegrała wszystkie bitwy, prawda?
– Nie. – Suchy fakt. – Nie spieszysz się?
– Trochę. – I wyszłam. Pierwszy dzień, nie wypada się spóźniać.
***
– Niech cię Chainsaw. – Mamrotałam pod nosem, wciągając w siebie witkę makaronu. – Odwoływać spotkanie ze mną, też coś.
Stołówka była pusta. Duży plus. Ronan musiał wracać do domu, bo tak. Duży minus. Makaron był zjadliwy. Plus. Nie był w końcu robiony przeze mnie, a prawdopodobnie przez miłą panią kucharkę. Czy coś. Kolejny plus. I na koniec najbardziej bolesny minus: nie umiałam gotować.
– Wolne? – Usłyszałam pytanie. Głos pochodził – z jakimś 98 procentowym podobieństwem od osobnika spotkanego rano.
– Jak cała reszta. – Odparłam od razu po przełknięciu. – O ile nie chce się siedzieć dokładnie na moim miejscu.
– Nie. – Krótka, rzeczowa odpowiedź. – Powinienem się przedstawić. Derek Hale.
– Blue Branwell. – Zakręciłam makaron na widelcu. – Jeśli uważasz, że moje imię jest dziwne, na drugie mam Jane.

Derek? Nie mam pojęcia na ile mogę sobie pozwolić.
394

2.23.2019

Od Ronana cd Adama

Cholerny Ślepy Jeżozwierz. Znowu nie chciało jej się ruszyć tyłka, żeby mnie odprowadzić. Jakby nie wiedział, że nie umiem w ten budynek. Chwała ci Panie, że moi rodzice postanowili kupić tamten dom. Tam umiałem się odnaleźć. Ale, ale. Cholerny brokatoćpacz. Jak to mówiła? Prosto i w lewo? Czy w prawo? Masakra. Jedynym pocieszeniem była Nyx siedząca na ramieniu i ściskająca rękaw mojej kurtki. Pogładziłem palcem piórka pod dziobem i ruszyłem na poszukiwanie wyjścia. Niewiele czasu minęło, zanim moje poszukiwania znowu zostały przerwane.
– Chcę go pogłaskać. Daj. – Żądanie skierował zmaterializowany przede mną chłopak.
Automatycznie zasłoniłem dłonią kraczącą Nyx i uważnie przyjrzałem się nowemu homo sapiens. Niech cię szlag BB, za te dziwne nazwy. Ewidentnie był nowy, bo te japońskie/koreańskie/chińskie rysy bym zapamiętał. Na marginesie, bardzo… interesujące. Lekko zmrużyłem oczy i odsunąłem dłoń od ptaka.
– Ją. Chcesz pogłaskać ją. – Sprecyzowałem. – Nazywa się Nyx i bezapelacyjnie jest samicą.
– Skąd wiesz? – Posłał mi wyzywające spojrzenie.
– Mój tata jest weterynarzem, a to chyba oznacza, że zna się na rzeczy. – Przewróciłem oczami i pogłaskałem Nyx. – Jeśli cię nie dziabnie, możesz głaskać.
O ile Hammer był łagodny i leniwy, o tyle Nyx była bardziej… krucza. Jeśli coś jej się nie podobało – okazywała to. Tak jak teraz. Palec chłopaka spotkał się z jej dziobem. Co prawda nie byłem świadkiem rozlewu krwi, ale…
– Wredna… lubię ją. – Uśmiechnął się chłopak. – Skąd ją masz?
– Gniazdo, bah, jajko, kruk. – Opisałem zwięźle. – Nic specjalnego.
Nyx dziobnęła mnie przyjaźnie w ucho. W takich chwilach naprawdę miałem wrażenie, że jest cholernie inteligentna.
– Czyli nie oddasz? – Uniósł brwi.
– Nie pójdzie z tobą. – Pogłaskałem ją znowu. – Jesteś zbyt… pstrokaty…
– …Adam. – Uśmiechnął się uroczo. Ah ci… Azjaci.
– Ronan. – Kiwnąłem głową. – Więc… nowy? Szukasz czegoś? Kogoś?
– Kota. – Odparł zwięźle i rzeczowo, dodatkowo machając smakołykami. – Toyger… Yurio.
– Mały tygrys nazwany na cześć osoby, która je uwielbia? – Uniosłem lekko kącik ust. – Kreatywnie.
– Nie wiem o czym mówisz. – Założył ręce.
– Pewnie jest w kuchni, bo tam jest jedzenie. – Zignorowałem ostatnią wypowiedź chłopaka. – Postaram się pokazać ci, gdzie to jest.
– Postarasz się? – Popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem. – Nie wyglądasz przekonująco.
– Ja może nie, ale wiem jak dojść do pokoju, gdzie można znaleźć przewodnika. – Wyszczerzyłem się. – Tak na dziewięćdziesiąt pięć procent. Powie mi i pójdziemy.
– Nie zaprowadzi nas? – Jego wyraz twarzy był jak jeden wielki znak zapytania.
– Jeżozwierz jest leniwy. – Przymknąłem oczy. – Ale powie nam, gdzie jest kuchnia.
***
Biorąc pod uwagę, że z kuchni dochodziło syczenie i niebezpiecznie brzmiące miauczenie, podejrzewałem, że znaleźliśmy kota. Popchnąłem drzwi kuchni, a Nyx zaskrzeczała głośno. Kot próbował dobrać się do lodówki. Zerknąłem na stojącego obok Adama i zakryłem usta ręką, żeby nie zauważył mojego uśmiechu. Jego niezadowolenie było wprost urocze. Tak samo jak kot, który był wyraźnie zirytowany. Ustąpiłem miejsca nowemu koledze i zacząłem obserwować, jak radzi sobie ze zwierzęciem. Przyznam, że nie było źle. Ale raczej wynikało to z przywiązania niż przyjaźni, niż… wyszkolenia. Miałem wrażenie, że kot rządził chłopakiem. Ale musiałbym zapytać mamę.  Skupiając się na swoich myślach i delikatnie gładząc pióra Nyx, która siedziała teraz na moim przedramieniu, nawet nie zauważyłem, że kot do mnie podszedł i zaczął węszyć. No tak. Na pewno wyczuł Hammera. W końcu mój zwierz kochał wylegiwać się na moich ubraniach. Kochałem go tak mocno, jak nienawidziłem jego sierści na moich ciuchach. Z powrotem przeniosłem kruka na ramię i kucnąłem, żeby pogłaskać kota. Tak jak mama mnie uczyła, nie dominowałem i wyciągnąłem rękę do powąchania. Kot z zainteresowaniem ją powąchał, polizał i wystawił się na głaskanie.
– Zepsułeś go. – Adam patrzył zszokowany, jak drapię kota pod brodą. – On nigdy tak nie robi!
– Mogę cię nauczyć paru sztuczek trenerskich. – Dalej drapałem kota. – Proste i skuteczne.
Adam miał coś powiedzieć, jednak jego plany pokrzyżował mój telefon. Kot wdzięcznie oddalił się do właściciela, a ja – już na nogach – wyciągnąłem urządzenie z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. Z westchnieniem odebrałem.
– Rick. – Beznamiętny głos i wzrok sprawiły, że Adam uważnie mi się przyjrzał.
– Mam twoją bluzę. – Rzucił wystudiowanie obojętnym głosem. – Przekazać ją Branwell?
– Jakbyś mógł. – Przełożyłem telefon do drugiej ręki i zacząłem skubać zębami rzemyki na ręce. – Coś jeszcze?
– Nie pakuj sobie tych bransoletek do ust. – Usłyszałem przed zakończeniem rozmowy.
Przewróciłem oczami i schowałem telefon. Nyx znowu zakrakała i załopotała skrzydłami delikatnie uderzając mnie w tył głowy. Reagowała na mój nastrój. Znowu.
– Rick? – Ciekawe spojrzenie Adama przywołało mnie do świata żywych.

Adam? Wymiana numerami? Zaproszenie do pokoju? Yurio? XD
706