2.14.2019

Od Noah cd Leonarda

Zmiana tematu? Serio Leo?
- Zwykle nie piję - wzięłam do ręki saszetkę znalezioną przez szatyna chwilę wcześniej i wyjęłam składniki potrzebne do przygotowania sosu. - Ale jeśli chcesz, nie planuję cię powstrzymywać.
Leo prychnął tylko jak niezadowolony kot. Odpowiedziałam mu tym samym, na co zareagował wybuchem śmiechu.
Zabrałam się za przygotowanie sosu, podczas gdy Leonard uznał, że zetrze jeszcze nieco sera, aby całość smakowała trochę lepiej. Podziałało. Jakieś piętnaście minut później wróciliśmy do mnie z gorącym jedzonkiem.
***
W pracy zastałam istną masakrę. To znaczy większą niż zwykle. Co najmniej jakby ktoś zmienił piłę łańcuchową na kij golfowy.
Powodem tego zamieszania były trzy około miesięczne pumy, których matka została zastrzelona. Młode przyjechały do kliniki dziś rano i biorąc pod uwagę ich stan nie jadły nic od kilku dni. Podobno nie chciały przyjmować żadnego podawanego im pokarmu, za to uparcie drapały i gryzły wszystkich pracowników, którzy się do nich zbliżali.
Mi też się oberwało. Najbardziej gdy przypadło mi wyciągnięcie ze sporej klatki samca i przytrzymanie go podczas badań. Ledwo co przestałam martwić się ostatnim ugryzieniem Flair, a już moje ręce znów zostały gryzakiem dla znacznie ostrzejszych niż lisie zębów. Na moje szczęście jednak, to był ostatni nieprzebadany maluch i wkrótce zarówno on jak i jego dwie siostry trafili na wybieg, który w najbliższym czasie będzie dla nich stanowił dom.
Reszta zmiany minęła jak zwykle - w znacznej większości na karmieniu zwierząt i sprzątaniu ich wolier i wybiegów.
***
Do akademii wróciłam niemalże dosłownie padając na twarz. Od razu więc skierowałam się do pokoju, w którym tym razem nie zastałam księcia. Najwyraźniej wrócił do siebie.
Wzięłam szybki prysznic, po czym nakarmiłam lisy i nie przejmując się własną kolacją upadłam na łóżko, w połśnie nakrywając się kołdrą.
Następnego dnia jak zwykle obudził mnie hałas wywoływany przez lisy. Czy ktoś mógłby mi przypomnieć po jaką cholerę je przygarniałam? Jako futro raczej nie demolowały by ludziom domów.
Chcąc nie chcąc musiałam wstać i dostarczyć im trochę rozrywki. Tak też zrobiłam, naciągając na siebie dres i wychodząc z lisami na spacer.
Nie miałam w głowie żadnego konkretnego celu wędrówki, dlatego skierowałam się do lasu, a następnie pozwoliłam lisom prowadzić. Z jakiegoś powodu nie kontrolowałam też upływu czasu i zanim się obejrzałam znalazłam się w całkowicie nieznanej mi okolicy. Na szczęście miałam ze sobą telefon. Tak przynajmniej myślałam, dopóki nie wyjęłam go z kieszeni i nie spróbowałam uruchomić mapy google. Wystarczyło kilka sekund tego nieludzkiego wysiłku, by bateria telefonu ogłosiła strajk, a na ekranie urządzenia pojawił się komunikat, iż za kilkadziesiąt sekund zostanie ono wyłączone. Po prostu cudownie.
Rozejrzałam się dookoła. Żadnych charakterystycznych punktów czy odgłosów sugerujących bliskość cywilizacji. Uznałam ze równie dobrze mogę dalej iść przed siebie, przynajmniej nie będzie mi zbyt zimno. Nie było bowiem sensu zawracać - lisy prowadziły mnie tak szalonym zygzakiem, że zwyczajnie nie byłabym w stanie odtworzyć trasy, którą tu dotarłyśmy.
Pozostawało jedynie iść przed siebie i liczyć ze trafię na jakąś drogę lub domy. W końcu nawet jeśli ktokolwiek zorientował się, że mnie nie ma (hahaha niby kto?) to i tak szanse że zostanę znaleziona były niemal równe zeru.

Leo?
Halp, proszę xd
503

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz