- Zapowiada się piękny weekend - mruknąłem na głos, nie spodziewając się, iż ktoś w tym samym momencie, wejdzie sobie od tak do zamkniętego pomieszczenia.
- Leonardzie Wiliamie II Windsorze, możesz mi łaskawie wytłumaczyć, co tu się wyprawia?! - zaczął ostro hrabia Wessexu, który dwadzieścia dwa lata temu, w podobnym szpitalu cieszył się z narodzin swojego pierworodnego syna - Dlaczego wszystkie media huczą do jasnej anieli o twojej hospitalizacji?! - ciągnął dalej, a ja nie mając zamiaru tłumaczyć mu tego słownie, odwróciłem w jego stronę głowę, która w miejscu oczodołów zawierała gałki oczne, odznaczające się czerwono-białą rogówką.
- Dlatego - burknąłem ze złością, wracając do obserwacji zimowego krajobrazu, rozciągającego się w małej części za szpitalnym oknem - Przez migrenę pękła mi tętnica łzowa i uparli się, aby zabrać mnie do szpitala - przedstawiłem pokrótce całą sytuację, w której nigdy, przenigdy nie chciałem się znaleźć - Jak masz zamiar tutaj stękać i ciągle narzekać to łaskawie wyjdź i nie wracaj. Głowa mi pęka od szurania krzesłem, a co dopiero od bezsensownej paplaniny.
- Więcej szacunku do ojca Leo - westchnął, poprawiając mi, zjeżdżającą z klatki piersiowej kołdrę - Mogłaś chociaż powiedzieć lekarzom, że mają nas zawiadomić... Twoja matka, gdy to usłyszała prawie odchodziła od zmysłów! Na dodatek przez ten cały czas nie odbierałeś telefonu! - uniósł znowu swój ton głos, przez co automatycznie złapałem się za pulsujące skronie.
- Oszaleję zaraz z tobą! Pogadamy, jak przestaniesz się na mnie ciągle drzeć! Jak nie masz nic mi już do powiedzenia tatulku to łaskawie zostaw mnie w spokoju - zażądałem, wskazującą ruchem ręki lekko po odzierane drzwi - Przez sześć miesięcy mieliście mnie gdzieś, to teraz się wam na troskę zabrało. Było mnie nie wysyłać do tego zasranego Durham! Za to co się stało możecie winić tylko i wyłącznie siebie. Jakbym siedział w Londynie to wszystko byłoby dobrze - po raz kolejny w tym roku wyrzuciłem mu wszystkie swoje żale, jakie trzymały się we mnie odkąd trafiłem do tego miejsca. Ta cała akademia i wyjazd do innego kraju był ich pomysłem. Od zawsze wiedzieli, iż lepiej mnie nie drażnić, ale oni jak zwykle musieli posunąć się o krok za daleko.
- Przyjdę wieczorem. Mam nadzieję Leo, że wtedy szok pooperacyjny ci minie - rzekł spokojnie, a następnie spokojnym tempem opuścił salę, zostawiając mnie w niej w niepełnej samotności, która o dziwo nie trwała długo, ponieważ kiedy wrota rozchyliły się nieco bardziej, niż bym przypuszczał, moje zdrowe źrenice wyłapały postać kobiety, której imię brzmiało Noah.
- Wejdź, nie czaj się tak - zwróciłem się do niej w odpowiednim momencie, gdyż gdyby nie moja reakcja, dziewucha zapewne zrezygnowałaby z planu szalonych odwiedzin - Co cię tu przywlekło? - zapytałem, widząc jak wkracza do pomieszczenia, zamykając za sobą nieszczelną barierę dźwiękową.
- Chciałam zobaczyć czy nasz książulek jeszcze nie wykitował - powiedziała zgryźliwie, szukając wzrokiem jakiegoś krzesła, na którym mogłaby spocząć - Cóż, najwidoczniej rodzina królewska nadal pozostanie w pełnym składzie.
- Plany zamordowania mnie zaczęły się już w 99' roku - stwierdziłem, przymykając przemęczone powieki - Cóż, będziesz musiała sama poćwiczyć strzelanie z łuku, a przynajmniej dopóki mnie stąd nie wypiszą - zmieniłem temat rozmowy, aby ta zbyt szybko się nie skończyła.
- Nic nie mówiłeś, że byłeś w wojsku - mruknęła nagle, a ja momentalnie zerwałem się do siadu.
- Bo nie pytałaś... Skąd to wiesz? - starałem się ukryć wszelakie zdenerwowanie, pod maską obojętności.
- Ze zdjęcia... Wstawili je w jednym z artykułów.
- Super, jeszcze ryja Wiliama mi tutaj brakuje - westchnąłem, opadając ponownie na twardą poduszkę - Co słychać w akademii? Alves nadal ubiega się o względy Vazonu? Mam nadzieję, że nie płacze w poduszkę przez widok małej ilości krwi?
Tamponie?
Tylko pić, jeść, spać i walić głową w blat.
682 słowa.
Tylko pić, jeść, spać i walić głową w blat.
682 słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz