2.25.2019

Od Sebastiana do Ronana

Chętnie skoczyłbym z tego mostu... I z tego... Z tamtego w sumie też... - myślałem, trzymając na kolanach trzymiesięcznego bernardyna, który zamiast szczekać na pędzące po ulicach koty, postanowił grzecznie pójść spać, upominając się co jakiś czas o marne pieszczoty. Jak twierdzili moi rodzice, w Durham ma być mi teoretycznie lepiej. Według badań, ludzie na wsi ponoć wracają do swojej dawnej osobowości, lecz szczerze mówiąc, bardzo w to wątpię. Mój wypadek zadecydował już o wszystkim. Upadłem, zabiłem dobrego konia i uszkodziłem sobie ciało, lepiej być nie mogło.
- Spodoba ci się tutaj... Jeszcze zobaczysz... - Pol po raz kolejny dzisiejszego dnia, próbował wmówić mi, iż dam radę się pozbierać. Chcąc uniknąć niepotrzebnej kłótni, skinąłem jedynie na to kilkukrotnie głową, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie mam ochoty na zbyt długie rozmowy. Szczerze mówiąc, wizja przekwalifikowania się na inną dyscyplinę jeździecką, bardzo mnie przerażała. Odkąd tylko pamiętam, skoki były dla mnie czymś w rodzaju stania na głowie. Nigdy nie potrafiłem odpowiednio wyjeżdżać tych zakichanych zakrętów, przez co mój były trener często wyzywał mnie od idiotów. Nie wspominając nawet ujeżdżenia, uderzyłem czołem o boczną szybę pojazdu, co o dziwo nie było wywołane moją własną wolą - Poczekaj chwilę, pójdę otworzyć bramę - mężczyzna siedzący obok mnie, bez najmniejszego zawahania opuścił nasz środek transportu, aby rozchylić obydwa skrzydła drewnianej bariery. Dalsza trasa przebiegała już wzdłuż lasu oraz ogromnych połaci pastwisk, gdzie w obecnej chwili pasła się trójka nieznanych mi wcześniej karusów.
- Daleko jeszcze? - zachrypły głos wydostający się z mojego gardła, zaintrygował Ernosa na tyle, że o mało nie wylądowaliśmy na najbliższym płocie - Spokojnie... Umiem jeszcze mówić.
- Po prostu się zamyśliłem - próbował wybrnąć z niezręcznej sytuacji, ukazując mi pierwszą część akademii, w jakiej miałem spędzić marne dwa lata swojego życia - To tutaj, czuj się jak w Orlando! - zakrzyknął, gdy znaleźliśmy się już na wybranym przez niego miejscu parkingowym. Przewracając na to oczami, chwyciłem niechętnie za srebrną klamkę, która przy lekkim użyciu siły, umożliwiła mi wyjście na świeże powietrze. Trzymając się w cieniu swojego opiekuna, powędrowaliśmy najpierw do biura właścicieli owego przybytku, którzy jak się okazało, już od dawna wiedzieli o moim nagłym przybyciu. Rozmowa "kwalifikacyjna" minęła mi jedynie na długim milczeniu. Oczywiście było mi to jak najbardziej na rękę, lecz zbyt duże użalanie się nad moim losem, zmusiło mnie do stopniowego naparzania czterdziesto trzy latka w kostkę. Zapewne stworzyłem mu tym niejednego siniaka, ale cóż, należało mu się to, jak nikomu innemu. Jeszcze tylko znaleźć piątkę i będę wolny - przeszło mi przez myśl, kiedy w moje łapki wpadł srebrny klucz, udzielający mi dostępu do nowego, prywatnego lokum, gdzie zapewne spędzę wszystkie, wolne chwilę na jakie mnie tutaj skazali. Nie mając zamiaru spędzać z tymi wariatami więcej czasu (Lasamarie + Ernos), ruszyłem na poszukiwania swojego celu, lecz jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Saint zamiast grzecznie tuptać obok mojej nogi, stwierdził, iż lepiej będzie się wyrwać do przodu, i zwęszyć jakieś nowe suczki. Chcąc go odnaleźć, przebiegłem przez cały korytarz, zatrzymując się w finalnym momencie na łokciu roześmianego loczka.
- Przepraszam - szepnąłem cicho, biorąc kulistego bernardyna na ręce - Uciekł mi... Chciałem go tylko odnaleźć... Przepraszam - dodałem, unikając kontaktu wzrokowego ze stojącą przede mną postacią. Boże dlaczego karzesz mnie molestowaniem ze strony ludzi?

Ro?
Weź mnie zabij :c
522 słowa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz