2.17.2019

Od Gabriela CD Manuela

Jak powiedział tak zrobiłem. Wszedłem pod prysznic i odkręciłem gorącą wodę. Przejechałem ręką po szyi, która była ozdobiona krwistymi okręgami, które lekko bolały przy dotyku. Nie chciałem żeby tak wyszło, żeby myślał, że wymagam od niego natychmiastowego odwdzięczenia się. Umyłem całe ciało i ubrałem na siebie wczorajsze rzeczy.
-Chodź na śniadanie.- powiedziałem do chłopaka, który również kończył się ubierać.
Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się w stronę stołówki. Wziąłem jakąś sałatkę nie patrząc na skład.
-Będę musiał wyjechać na dwa dni.- powiedziałem.
-Dlaczego?
-Kolejna rocznica śmierci rodziców. Nie chcę tam jechać, ale nie chcę też zostawiać Alicji samej.
-Okej.
Zjedliśmy posiłek i wróciliśmy każdy do swojego pokoju. Spakowałem potrzebne rzeczy i poszedłem do sekretariatu poinformować o wyjeździe. Nie robili mi żadnych problemów z tego powodu. Po drodze wszedłem jeszcze do pokoju Venus, której dałem Chomika i kazałem się opiekować. Upewniłem się, że mam wszystko ze sobą po czym zaszedłem do pokoju chłopaka. Usiadłem na krześle na przeciwko niego. Siedzieliśmy cicho wpatrując się tylko w siebie. Nie chciałem nigdzie jechać, a szczególnie nie teraz. W końcu wstałem i przytuliłem ciało blondyna.
-Do zobaczenia.
-Do zobaczenia.
Wyszedłem z pokoju i wziąłem od kuzynki kluczyki do czarnego mustanga. Wpakowałem do bagażnika swoje rzeczy i ruszyłem w stronę rodzinnego domu. Droga dłużyła mi się strasznie, tyle korków jak podczas tej trasy nie zaliczyłem jeszcze nigdy. Odetchnąłem więc z ulgą, gdy zaparkowałem przed jednorodzinnym domkiem. Wyciągnąłem pakunki z bagażnika i zadzwoniłem do drzwi, które po chwili otworzyła Alicja. Przytuliłem drobną brunetkę na przywitanie.
-Jesteś sama?- spytałem.
-Tak, odprawiłam narzeczonego.
Wszedłem do domu i odstawiłem swoje rzeczy do starego pokoju. Usiadłem przy stole, a Ali krzątała się w kuchni kończąc robienie obiadu.
-Jak się trzymasz?- spytałem.
-Już nie odczuwam ich straty tak mocno. Jest okej.
-To dobrze. Prezes i Odi jeszcze żyją?
-Tak, latają po podwórku jak opętani.- uśmiechnęła się lekko.
Prezes to był duży, czarny kundelek przygarnięty piętnaście lat temu. Jak na ten wiek był nadal głupi i bardzo aktywny. Odi też była kundelkiem tylko już w owczarkowatym stylu. Była młodsza od Prezesa o dwa lata. Wstałem z krzesła i poszedłem do tylnych drzwi. Otworzyłem je i zawołałem imię psa. Czarna kulka szczęścia zaczęła biec w moim kierunku. Psi chłopiec wyhamował na mnie przez co prawie się wywrociłem. Zaczął lizać moją twarz i ręce trzesąc jak opętany ogonem.
-Już, Prezes, starczy.
Za to suczka stała i obojętnie na mnie patrzyła po czym jakby z łaską podeszła i dała się pogłaskać. Prawda jest taka, że ten pies od zawsze nie pałał do mnie miłością.
-Idziemy na spacer?- krzyknąłem do siostry.
-Zjemy obiad i możemy iść.
Wróciłem do pomieszczenia i pomogłem kobiecie rozłożyć naczynia na stole. Zasiedliśmy do niego i po powiedzeniu smacznego zaczęliśmy jeść. Posiłek był bardzo smaczny, więc z talerza zniknął z prędkością światła. Ubraliśmy się w cieplejsze ubrania i zapięliśmy psy.
-Biorę za niedługo ślub, znasz mojego wybranka. Może się pochealisz swoją kobietą?
Popatrzyłem na dziewczynę zdezorientowany.
-O co chodzi?- spytałem skołowany.
-Chyba nie zrobiłeś sobie sam malinek na szyi. Nie sądzisz?
-Oh.
Tylko tyle udało mi się z siebie wydusić. Sądziła, że mam dziewczynę. Cóż, trochę się myli.
-Tylko nie zwyzywaj mnie i mnie nie wydziedzicz. Okej?- spytałem niepewnie.
-Czy coś cię stało?- spytała.
-To zrobił chłopak.- szybko z siebie wydusiłem.
-Nie zrozumiałam nic. Wolniej.
-To jest dzieło chłopaka.
-Co?!- rozszerzyła oczy i uniosła głos z niedowierzaniem.- Ty co? Dobrze zrozumiałam?
-Tak, podoba mi się chłopak. Nienawidzisz mnie?- czułem, że na twarzy wręcz płonę.
-Mój boże, Gabriel. To nic takiego. Każdemu może się podobać każdy.
Złapała mnie za rękę, którą ścisnęła w geście wsparcia.- Póki jesteś szczęśliwy nic mi nie będzie przeszkadzało.
-Tak się cieszę.- powiedziałem.
Byliśmy już w drodze powrotnej do domu, gdy Ali poruszyła ten gorszy temat.
-To msza będzie jutro o dwunastej, a potem pójdziemy na cmentarz.
-Wiesz, że nie wierzę. Muszę iść na tą mszę?- spytałem.
-Tak.
Westchnąłem zrezygnowany. Doszliśmy do domu gdzie spuściliśmy psy. Było już dość późno, więc ogarnęliśmy się i położyliśmy się spać co nie dało mi zbyt dużo, bo i tak zasnąłem późno męczony myślami. Podniosłem się z łóżka i zaszedłem na śniadanie. Zrobiłem zarówno sobie jak i siostrze jajecznicę po czym ją obudziłem. Zjedliśmy omawiając plan dzisiejszego dnia. Po posiłku wróciłem do pokoju gdzie założyłem na siebie koszulę, spodnie i garnitur. Ogarnąłem również swoją twarz i włosy po czym zaszedłem gotowy na dół. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do kościoła. Stałem w nim jak kołek robiąc to co reszta. Nie rozumiem jak można wierzyć, że ktoś jest nad nami i sobie tam rządzi. Gdy msza dobiegła końca pojechaliśmy na cmentarz. Odpaliliśmy na grobie dwa znicze i staliśmy tam chwilę każdy pogrążony w swoich myślach. W końcu nadeszła pora wracać do domu i zająć się teraźniejszymi sprawami.

Manu?
783 słowa.
Przepraszam, za jakość. Kompletnie nie czuję tego opowiadania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz