2.02.2019

Od Noah cd Leonarda

Pani Hils podeszła sprawdzić co się stało, lecz gdy tylko zobaczyła twarz Leo zatrzymała się w miejscu. Na jej twarzy malowała się panika. Zresztą twarze wszystkich na hali przejawiały szok. Może poza twarzą samego Leonarda, który był wyraźnie wściekły.
Kurwa, trzeba go zabrać do szpitala!
- Popilnuj go - zwróciłam się do chłopaka, z którego "pomocą" Leo wstał. - Najlepiej niech się nie rusza, trzeba go zabrać do szpitala.
- Nigdzie nie jadę - zaprotestował Leo.
Zignorowałam go, na kłótnie może znajdzie się czas po drodze. Wybiegłam z hali, kierując się pod akademik, gdzie stał mój samochód, po czym podjechałam pod drzwi na halę. Wysiadając zabrałam ze sobą apteczkę. Jak się okazało niepotrzebnie ponieważ ktoś zdążył już opatrzyć oczy. Przynajmniej nie będzie narzekać na moje auto. Ciemnowłosy chłopak pomógł mi wyprowadzić Leonarda i wsadzić go na przednie siedzenie pickupa. Wróciłam na miejsce kierowcy i ruszyłam w kierunku miasta.
- Gdzie my do cholery jedziemy?
- Do szpitala - odparłam natychmiast.
Leo zaczął grzebać przy opatrunku, powtarzając, że na pewno nic mu nie jest i nie chce jechać do żadnego szpitala. Padło też kilka rozkazów bym się zatrzymała, gdy po raz kolejny mówiłam, że powinien go zobaczyć lekarz. Cały czas też próbował zdjąć opatrunek. Złapałam go za nadgarstek i odciągnęłam jego rękę i położyłam ją na udzie chłopaka.
- Rączki na kolanka, bo rozbijemy się o drzewo jeśli będę musiała cię niańczyć - rzuciłam, włączając radio na pierwszą lepszą stację.
Mogłam się tylko modlić, by szpital był już blisko, bo miałam szczerze dość przebywania w tak małej przestrzeni z Leonardem.
Nie minęło kilka minut od przyjęcia Leo do szpitala, zanim dosłownie wszędzie zrobiło się okropne zamieszanie. Zdołałam tylko zrozumieć, że zabierają go na blok operacyjny i kilka słów o pękniętej tętnicy łzowej czy jakoś tak. Cóż, przynajmniej mogłam w spokoju wrócić do akademii.
***
 Nareszcie weekend. Nie ma to jak pobudka o piątej, by do ósmej zdążyć ogarnąć wszystko włącznie z dojazdem do Durham. Kawiarnia co prawda otwierała się dopiero o dziewiątej, ale trzeba było wcześniej przygotować wszystko na przybycie pierwszych klientów. Westchnęłam, wypijając łyk świeżej kawy przygotowanej przez Jackie - właścicielkę tego przybytku. Dwudziestodziewięciolatka poprawiła słoje wypełnione kawą stojące na kontuarze.
- Otworzysz? - poprosiła, wciąż tocząc nierówną walkę z kasą fiskalną, która ostatnimi czasy zacinała się co najmniej trzy razy na godzinę.
- Jasne - obeszłam kontuar zabierając ze sobą klucze szefowej.
Otworzyłam główne wejście do lokalu i przekręciłam wisząca w drzwiach tabliczkę napisem "otwarte" do zewnątrz.
Osiem godzin później skończyłam swoją zmianę. Korzystając z faktu, że i tak byłam w mieście postanowiłam zajrzeć do szpitala, by sprawdzić czy lekarze mieli już na tyle dość Leonarda aby w jakiś dyskretny sposób pozwolić mu się wykrwawić. Nie miałam pojęcia po jaką cholerę w ogóle się tam pchałam ale ostatecznie często nie miałam pojęcia po co robię różne rzeczy, więc postanowiłam zaryzykować.
Weszłam na zaplecze gdzie siedziała akurat moja szefowa. Ruch był dziś niewielki, zatem mogła pozwolić sobie na chwilę przerwy.
- Wygląda na to, że Durham staje się coraz popularniejsze, skoro odwiedza nas sama rodzina królewska - Jackie skomentowała coś, co znalazła w sieci.
- Co masz na myśli? - zdziwiłam się.
Brunetka przekręciła laptopa tak, bym mogła zobaczyć otwarty artykuł jakiejś plotkarskiej strony. "Książe hospitalizowany". Uniosłam lekko brew widząc zdjęcie fasady znajomego budynku. "Książe Leonard Windsor został wczoraj przyjęty do szpitala w Durham w Karolinie Północnej" wyłapałam z treści artykułu jedno zdanie i kolejne zdjęcie, tym razem przedstawiające pana nerwowego w najprawdopodobniej odświętnym mundurze.
***
Zaparkowałam przed budynkiem szpitala, przez chwilę znów zastanawiając się co tu robię. Otworzyłam drzwi i wysiadłam, by nie zdążyć się rozmyślić i odjechać.
We wnętrzu szpitala nie działo się dziś nic specjalnego jednak mimo wszystko znalezienie odpowiedniej sali nie należało do najłatwiejszych. Przynajmniej dopóki nie natrafiłam na drzwi pilnowane przez ochroniarza. Okej, nie ma szans żeby wejść... Chociaż nie zrobię z siebie debilki. Drzwi do sali otworzyły się i wyszedł zza nich mężczyzna w średnim wieku.
Czas wracać do domu, pomyślałam zawracając.

Księżniczko?
637

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz