2.02.2019

Od Leonarda cd. Noah

Kiedy Noah opuściła w dużym pośpiechu sale medyczną, od razu wiedziałem, że przytrafiło jej się coś złego. Ignorując swój stan zdrowia, który w obecnej chwili nie prezentował się zbyt dobrze, wstałem na proste nogi, o mało się przy tym nie przewracając. Rezygnując z poszukiwania zakamuflowanych gdzieś butów, ruszyłem na bosaka w stronę korytarza. Całą sprawę ułatwiło też to, że ochroniarze mający za zadanie chronić mojej osoby, poleźli sobie zapewne na przerwę, zostawiając mnie tutaj samego. Odnalezienie zapłakanej panny Blake zajęło mi jakieś dwie minuty. Fioletowowłosa wredota siedziała skulona pod ścianą, a w jednej ze swoich dłoni ściskała podstarzały telefon. Jej psychika nie wyglądała najlepiej, dlatego coś w głębi duszy mówiło mi, iż należy o nią zadbać.
- Noah... Hej... Spójrz na mnie - ukucnąłem przed mikrusem, aby spojrzeć jej głęboko w oczy - Wiem, że ta rozmowa, którą przeprowadziłaś nie była najlepsza, ale nie przejmuj się tym... Wszystko się jakoś ułoży - okazałem jej dziwne współczucie, które od rozstania z Sally, nie było bliskie memu sercu. Obraz blondynki będącej kiedyś w mojej głowie na pierwszym miejscu, zniknął teraz na zawsze. Pękł jak bańka... Rozpadł się na części... Tak... Tego własnie potrzebowałem, kiedy trzy lata temu oficjalnie zakończyliśmy nasz przestarzały związek.
- Ty nic nie rozumiesz - wyszeptała przez łzy - Nic. Nie. Rozumiesz. - zaakcentowała bardziej, chcąc pokazać, jaka to ona nie jest silna i nie zależna. Niestety każda kobieta już taka była. Inne były nieco bardziej oziębłe, inne nieco mniej, ale z pewnością łączyła je duchowa delikatność i możliwość łatwego zranienia.
- Nie wiem z kim rozmawiałaś i co ci on, bądź ona powiedziała, lecz wiedz, że nie ma takiej sytuacji, z której byś nie wyszła - nie odwracają wzroku od jej tęczówek, przyciągnąłem jej ciało do swojego, wywołując tym samym, tak zwane przytulanie. Szarowłosa zapewne przez załamanie, ani myślała, aby się teraz szarpać. Drżąc ze stresu, położyła głowę na moim prawym ramieniu, a rękami ścisnęła tył mojej ubrudzonej koszulki. Nie chcąc przerywać swoim głosem tej chwili, głaskałem ją jedynie po plecach, a kiedy przyszedł odpowiedni moment, postanowiłem wziąć ją na ręce i zabrać z powrotem do miejsca, z którego jeszcze nie tak dawno wybiegła - Już dobrze, już dobrze - szeptałem cicho, usadzając ją na nieco za twardym łóżku. Nie mając zamiaru zostawiać jej samej, usiadłem obok niej, co było niezbędnym zabiegiem, aby ta się nie wywaliła. Dwudziestojednolatka leżała niemal całym ciężarem swojego ciała na moim boku, a mi to w ogóle nie przeszkadzało. Nie do pomyślenia prawda? Gdzie do cholery ten spierdolony Leonard, który na każdego amerykańca woła fuj i ohyda? Nie wiem, na prawdę nie wiem.
- Jesteś dziwny - wychrypiała po długich minutach ciszy - Zmieniasz się jak baba, która ma okres. Raz się na mnie drzesz, innym razem współczujesz... Co jest z tobą nie tak? - zadała pytanie, nie cierpiące zwłoki. Wzdychając na to głośno, skierowałem na sam początek swoją głowę ku niebu, które stety, bądź niestety zasłaniał mi sufit. Sam nie wiedziałem, jak to ubrać w słowa, a co dopiero do anielki Bóg. Wiedząc, że nie ma sensu wyszukiwać tutaj żadnych znaków na ścianach, na nowo skierowałem oczy w podłogę.
- Sam już nie wiem... Odkąd się poznaliśmy, nie czuję się już tak jak wcześniej, ale chyba mi to nie przeszkadza. Nadal nie cierpię tego dzbana Alvesa i jego Vazonu. Inni Amerykanie to nadal dla mnie po części niewyewoluowane małpiszony, które szlajają się po ulicach potencjalnie cywilizowanego kraju, ale ty w mojej głowię się o dziwo do nich nie zaliczasz. Eh... To wszystko nie ma sensu... Dla ciebie pewnie i tak jestem tylko pajacem z koroną na głowie... - zakończyłem swoją przydługawą wypowiedź w momencie kiedy kolejny ból zaatakował od wnętrza moją czaszkę - Weź sobie kąpiel z bąbelkami czy coś co cię odpręży i nie martw się tym telefonem... Wszystko się ułoży.

Tamponiku słoniku?
Zrób coś nooo.
627 słów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz