Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sebastian. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sebastian. Pokaż wszystkie posty

1.25.2020

Od Sebastiana cd. Arleny

- Pójdziesz ze mną do samochodu i oddam ci pieniądze. - Podniosłem z ziemi białą reklamówkę Walmarta. - Powinienem mieć tam jakieś zaskórniaki. - Ruszyłem z nią do wyjścia z marketu, który dzisiejszą awarią narobi sobie wiele problemów. Zresztą… Po co mam się tym przejmować? Zrobiłem świąteczne zakupy, więc następnym razem pojawię się tutaj dopiero po Nowym Roku. Idealnie.
- Nie trzeba. - Delikatnie się uśmiechnęła. - To tylko dziesięć dolarów… Da się to przeżyć. - Nie przejmowała się zbędnym wydatkiem.
- Nalegam. - Pociągnąłem ją za nadgarstek. - Pięć minut i dług wyregulowany.
- No dobrze… - Zgodziła się na moją ofertę. - Ale serio, nie musisz mi nic oddawać. - Podeszła ze mną do czerwonej Skody. Przewracając na to oczami, odłożyłem jedzenie na tylne siedzenie pojazdu, a następnie zacząłem przeszukiwać jego przedni schowek. Cóż, trochę się przeliczyłem, gdyż znalazłem w nim jedynie pięć dolarów.
- Mam tylko pół. - Wcisnąłem jej do ręki podobiznę Abrahama Lincolna. - Resztę dam ci w akademii. Wiesz, zwykle płacę kartą, dlatego nie potrzebuję gotówki. - Podrapałem się po głowie.
- Rozumiem. - Machnęła na to ręką. - Jak już mówiłam, nic od ciebie nie chce.
- Yhym. - Oparłem się biodrem o drzwi auta. - Czym tu przyjechałaś? - Nie byłem pewien, czy dziewiętnastolatka posiada jakiekolwiek prawo jazdy.
- Autobusem. - Mruknęła pod nosem. - Może przed piątą pojawię się w pokoju. - Spuściła wzrok.
- Podwiozę cię. - Moje słowa bardzo ją zaskoczyły. - Pieniądze i podwózka… Będziemy kwita.
***
- I żebyś był zdrowy w nadchodzącym roku. - Łamanie się opłatkiem to chyba najgorsza część wigilii. Niby wszystko fajnie, ale jak masz wydusić z siebie kilka prostych zdań, to język ucieka ci do gardła. Finalnie i tak mówisz nawzajem, bo nie potrafisz wymyślić nic pożytecznego.
- Dziękuję. - Usiadłem na swoim miejscu. - Nie wiem czy wszystko dzisiaj zjemy. Jest tego za dużo. - Pol cicho się zaśmiał. - Taka prawda. - Sięgnąłem po półmisek z pieczonymi ziemniakami.
- To zabierzemy trochę do domu. - Na jego talerzu wylądował masywny łosoś. - Spokojnie, nic się tutaj nie zmarnuje.
- Jasne. - Zabrałem się za jedzenie. - Za ile musisz wyjść? - Podtrzymywałem rozmowę.
- Dwie godziny. - Spojrzał w stronę błękitnego zegara. - Chciałbym z tobą spędzić całą noc, ale zaproszeń nie wypada odrzucać.
- Uhu. - Dołożyłem sobie smażonych warzyw. - Nie będę cię przecież ograniczał. Masz tutaj przyjaciół. Im też wypada złożyć świąteczne życzenia. - Próbowałem wbić zęby widelca w przyrumienionego kalafiora.
- To prawda. - Wziął łyk herbaty. - Może zadzwonisz do Ronana albo Blue? Zapewne ucieszą się z tego, że o nich pamiętasz. - Chyba chciał znaleźć mi jakieś zajęcie.
- Składałem im życzenia przed wyjazdem. - Wzruszyłem obolałymi ramionami. - Wolę, aby spędzili ten czas z rodziną. - Na moje usta wpełzł niewielki grymas.
- No dobrze. - Zajął się spożywaniem wieczerzy. Nastała głucha cisza.
***
Kogo znowu niesie? - po pokoju rozniósł się głośny odgłos pukania. Nie spodziewałem się żadnych gości, dlatego dość niechętnie podniosłem się z łóżka. Ignorując rozpiętą koszulę, przeszedłem nad śpiącym Saintem, aby otworzyć skrzypiące drzwi. Stała za nimi Arlena, która najpierw spojrzała się na moją klatkę piersiową, a dopiero później odnalazła właściwą parę oczu.
- To ty? - Uniosłem jedną brew. - Myślałem, że spędzasz wigilię z Debby.

Arlena? 
477

Od Sebastiana cd. Ronana

- Pójdę już. - Wsunąłem do ust ostatniego tosta. - Do zobaczenia później. - Odłożyłem tackę na swoje miejsce, a następnie wyszedłem na korytarz. To nie tak, że nie lubiłem Adama… Po prostu wolałem dać im nieco prywatności. Byli parą, a pary chyba nie lubią, gdy ktoś bezczelnie obserwuje każdy ich ruch. Kręcąc na to głową, wyciągnąłem z kieszeni komplet ośmiu kluczy, służących do otwierania różnych rzeczy. Trzeba w końcu skończyć projekt - odkluczyłem skrzypiące drzwi, co było pierwszym krokiem do spotkania puchatego niedźwiadka.
- Cześć mały. - Pogłaskałem go po łebku. - Tęskniłeś? - Zamknąłem drewnianą barierę. Na jego odpowiedź nie musiałem czekać zbyt długo, ponieważ jego piski i opieranie się o moje nogi, jasno wskazywały na to, iż pragnie zasłużonej uwagi. - No już, już. - Wziąłem go na ręce. - Dzisiaj dokończymy lisa, a jutro zaczniemy robić szkic gór dla wujka Pola. - Bernardyn zamerdał puchatym ogonem. Czasami serio wyglądał, jakby mnie rozumiał. Oh, co za kochana kluska. Po położeniu go na łóżku, podszedłem do niezbyt wysokiej szafy, z której wyciągnąłem swój postarzały szkicownik. Uważając na wypadające z niego kartki, usiadłem przy dębowym biurku. Na czym stanąłem? - odszukałem odpowiednią stronę. Ah, czas na cieniowanie.
***
- Saint, nie ciągnij. - Stanąłem przed wejściem do lasu. - Jesteś dzisiaj strasznie uparty. - Ruszyłem dalej, gdy szczeniak zaprzestał szarpaniny z plecioną smyczą. Odcinając się od trudów życia codziennego, przymknąłem sine powieki. Tak, niespanie od kilku dni miało kilka minusów, a jednym z nich było tragiczne zmęczenie. Dzieciaki z dwudziestki postanowiły zrobić sobie weekendową imprezę, która nie przypadła do gustu innym mieszkańcom akademika. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że pańtwo Lasamarie postanowili zainteresować się tym dopiero we wtorek. Ugh, czas znaleźć sobie wreszcie własne mieszkanie. Wyrzucając z głowy ową myśli, wróciłem do podziwiania dzikiej natury. Szumiący las wyciszał moje nerwy, a śpiewające w oddali ptaki, pobudzały znacznie moją wyobraźnię. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie nagły pisk bernardyna. Nie wiedząc co się dzieje, podniosłem miśka z ziemi, a moim źrenicą ukazał się niezbyt przyjemny dla oka widok. Dwa kleszcze wbiły się w opuszkę lewej łapy Sainta. Ogromny ból przelewał się przez jego ciało, a do mojego serca trafiło kolejne zmartwienie. Nie czekając ani chwili dłużej, wyjąłem z kieszeni spodni telefon, a następnie wybrałem numer do Ronana. W końcu kto inny ma ojca weterynarza?
- Ro? - Połączenie zostało odebrane po trzecim sygnale. - Twój tata jest dzisiaj w akademii? Chciałbym, żeby mi pomógł… - Starałem się, aby mój głos zbytnio nie drżał. Liczyło się teraz tylko to, aby mój pupil przestał cierpieć.

Ro?
401

1.12.2020

Od Sebastiana cd. Blue

- Saint, zostaw. - Próbowałem wyciągnąć z jego pyska pluszowego nietoperza. - No puść to. - Nacisnąłem palcem na język zwierzaka, co ułatwiło mi wykonanie zadania. - To nie twoje. - Uwolniłem zabawkę z szczęk bernardyna. Eh, więc to się dzieje, gdy nie dopilnujesz swoich rzeczy. Zostają pożarte przez grubego niedźwiadka, który nie jest świadomy swojego czynu. Czując lekki smutek, przyjrzałem się uważnie obślinionej, fioletowej maskotce. Skrzydło do zszycia, brak ucha… - wyliczałem w myślach jego wady. Przecierając dłonią zeszklone oczy, odłożyłem Candy'ego na najwyższą półkę, a następnie opuściłem przypisany mi pokój. Było pięć minut po wpół do piątej. Spóźnienie gwarantowane, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Licząc na to, że pani Hils nie zedrze ze mnie skóry, wpadłem do siodlarni po potrzebny sprzęt. Po drodze spotkałem również Branwell, której zaproponowałem późniejsze spotkanie. Na szczęście się zgodziła, a poziom mojego szczęścia delikatnie wzrósł. Nie chcąc tracić cennego czasu, potruchtałem do boksu zniecierpliwionego Glassa.
- Chodź mały. - Przytrzymałem go za kantar. - Już idziemy. - Wyprowadziłem ogiera z wyczyszczonego boksu.
- Sebastian? - Znany głos zwrócił moją uwagę. - Hils jest wściekła. Radzę ci się pospieszyć, jeśli nie chcesz mieć większych kłopotów. - Max, będący członkiem mojej grupy, spojrzał na mnie z ogromnym współczuciem.
- Jasne. - Narzuciłem na gniadosza czaprak. - Za chwilę będę. - Postąpiłem tak samo z siodłem. Czyli jednak czeka mnie piekło.
***
- Myślałam, że już nie przyjdziesz. - Blue zabrała się za wyjadanie ciastek ze szkolnej kuchni. - Chyba obchodzisz dzisiaj dzień spóźnialskiego. - Wcisnęła do swoich ust kolejnego pieguska.
- Można tak powiedzieć. - Przewróciłem oczami. - Wszystko jest dzisiaj takie do dupy. - Usiadłem obok niej.
- Nie obrażaj dup. - Zmarszczyła brwi. - Co prawda nie są najlepsze, ale pewnie też mają jakieś uczucia. - Pacnęła mnie w ramię.
- Pewnie masz rację. - Cicho się zaśmiałem. - Nie chce narażać się na ich gniew.
- Oj nie chceeeesz! - Poruszyła zabawnie brwiami. - Tak właściwie, to czemu chciałeś się spotkać? - Wpakowała do swoich ust kolejne ciacha.
- Chciałem zapytać, czy nie przejechałabyś się ze mną do kina. Wiesz, niedawno zaczęli puszczać Endgame i fajnie byłoby wybrać się na niego razem. - Zaczerwieniłem się. - Oczywiście ja stawiam. Po filmie moglibyśmy jechać do Maka albo KFC. - Serce biło mi coraz szybciej. - Jeśli nie chcesz, to zrozumiem. Do niczego cię nie zmuszam. Jedynie ci coś proponuje. - Strzeliłem knykciami. - Nie musisz udzielać mi teraz odpowiedzi, ale proszę, dobrze się zastanów. - Spodziewałem się jej negatywnego odzewu. Nie mając pojęcia co mnie teraz czeka, spuściłem głowę. No ładnie Bash. Teraz to na pewno weźmie cię za idiotę - pomyślałem, oczekując jej osądu.

Blu?
396 słów 

1.07.2020

Od Sebastiana cd. Arleny

- Yhym. - Mruknąłem, kiedy dziewczyna zniknęła w plątaninie korytarzy. Muszę przyznać, że była dość… Dziwną osobą. Raz za wszystko przepraszała, a innym razem panoszyła się jak księżniczka. Normalnie Leonard w wersji damskiej. Kręcąc na to głową, spojrzałem na tytuł trzymanej przeze mnie książki. Historia naturalna smoków - przejechałem palcem po wypukłym napisie. Według bibliotekarki powinna mi się spodobać, ale któż to może wiedzieć? Będę musiał przekonać się sam. Uważając na świąteczne ozdoby, ruszyłem w kierunku swojego pokoju. Po drodze wpadłem oczywiście na Debby, która (jak zwykle) nie wiedział czego tak właściwie tutaj szuka.
- Widziałeś gdzieś Moss? - Zmarszczyła wrogo brwi. - Jest mi potrzebna.
- Kogo? - Przekrzywiłem lekko głowę. - Nie znam żadnej Moss. - Próbowałem ją ominąć.
- No Arlenę! - Złościła się coraz bardziej. Chyba ktoś tu ma okres. - Wiesz coś, czy nie? - Tupnęła nogą, aby zaakcentować swoją determinację.
- Chyba poszła do swojego pokoju. - Wzruszyłem ramionami. - A teraz racz wybaczyć, ale mam ważniejsze sprawy na głowie. - Odepchnąłem ją od siebie. Nie mając ochoty na dalszą rozmowę, wparowałem do swojego lokum, gdzie zastałem śpiącego Sainta. - Śpioch. - Położyłem książkę na biurku. - Ale przynajmniej nic nie zniszczyłeś. - Bernardyn otworzył zmęczone ślepia. - Tak o tobie mówię. - Ukucnąłem kilka kroków przed jego posłaniem. Na reakcję kluski nie musiałem czekać wiekami, gdyż małolat szybko do mnie podbiegł, a nawet zaczął dobierać się do mojej twarzy. - Łobuz... Pójdziemy niedługo na spacer, co?
***
- Nie wymyślaj. - Wujek Pol jak zwykle postawił na swoim. - To tylko sylwester. Po Nowym Roku znowu wrócisz do akademii. - Podsunął mi pod nos gorącego lunchboxa.
- Nie mogę zostać tutaj? - Westchnąłem z niezadowolenia. - Boże Narodzenie już za cztery dni… Nie opłaca mi się wracać po nim do Orlando… - Próbowałem przekonać go do swojego toku myślenia.
- Sebastian. - Posłał mi twarde spojrzenie. - Wracamy do domu. Wbrew pozorom, ja też chcę się zobaczyć z twoją matką. - Wziął ostatni łyk kawy. - Więc bądź grzeczny, spakuj się i ciesz się nadchodzącymi świętami.
- Jasneee. - Wstałem z niezbyt wygodnego krzesła. - Zjem u siebie. - Potrząsnąłem zielonym pudełkiem. - I tak, jadę dzisiaj do miasta, więc jeśli chcesz, mogę zrobić jakieś zakupy. - Dorzuciłem, gdy moje stopy znalazły się przed drzwiami, prowadzącymi do pokoju Ernosa.
- Hm. - Zrobił zamyśloną minę. - Możesz kupić makaron, paluszki rybne, kilka sztuk scones… Chyba nic więcej już nam nie potrzeba. - Podrapał się po karku. - Większość produktów kupiłem kilka dni temu, więc nie musisz zaprzątać sobie tym głowy.
- Dobrze. - Odwróciłem się do niego plecami. - To do później! - Nie czekając na odpowiedź mężczyzny, potruchtałem w stronę wyjścia z obiektu. Zadowolony z otaczającej mnie ciszy, wyjąłem z kieszeni bluzy telefon, którego wyświetlacz powiadomił mnie o aktualnej godzinie. Za dziesięć minut pierwsza. Zdążę zjeść, przebrać się oraz doprowadzić moje włosy do ładu. O tak, to idealny plan.
***
Wezmę jeszcze opakowanie Reese’s, laseczek cukrowych, rekinowych żelków… Oh! Jeszcze karton mleka truskawkowego! - chodziłem wzdłuż Walmartowych alejek, odejmując sobie z karty coraz to większą liczbę pieniędzy. Będzie mnie to potem bolało, lecz kto jest w stanie odmówić kupna czekoladowych babeczek? I to ze zniżką na trzydzieści pięć procent?! Zafascynowany świątecznymi wyprzedażami, skręciłem w kolejną międzyregałową przestrzeń. Tym razem wpadłem do alkoholowego raju. Nie Bash, nie tym razem - odwróciłem wzrok od butelek Blue Moon. Trzeba być trzeźwym - minąłem ścianę lodówek. Kiedy miałem popadać ponownie w cukrowy szał, usłyszałem dość głośny trzask. Zdezorientowany, spojrzałem na swój wózek, który nie wiedząc czemu, zderzył się z koszykiem innej osoby.
- Może byś uważała? - Moje oczy spotkały się z zaskoczoną miną Arleny. - Atakowanie ludzi metalem jest dość niebezpieczne.
Arlena? 
555 słów.

1.02.2020

Od Sebastiana cd Ronana

- Czemu nie? - Pogłaskałem, stojącego obok mnie Hespero. - Chyba komuś tu się przyda porządne czyszczenie. - Otrzepałem dłoń z nadmiaru piasku.
- To prawda. - Pokiwał twierdząco głową. - A skoro chcesz zostać, to mi z tym pomożesz.
- Nie ma problemu. - Odwzajemniłem posłany mi uśmiech. - Adam nie będzie się gniewał, że tu jestem? - Ruszyliśmy w dalszą drogę.
- Nieeeee. - Przeszliśmy obok kosza pełnego marchewek, z którego Ronan wyciągnął dwa, wspomniane warzywa. - Zrelaksuj się i zapomnij o problemach. - Podsunął pierwszą karotkę pod pysk izabelka. Chyba nie trzeba mówić, jak zakończył się jej los.
- No dobrze. - Skręciliśmy w prawo. - Nie chce go niczym denerwować.
- Wiem, wiem. - Naszym oczom ukazały się puste stanowiska. - Pewnie jeszcze śpi, więc na razie się tutaj nie zjawi. - Przyśpieszył kroku, aby zająć lewą matę. - Pójdziesz po szczotki? Są w siodlarni, w czarnej skrzyni podpisanej moim nazwiskiem. - Podpiął ogiera do bocznych uwiązów.
- Pewnie. - Zgodziłem się, wypełnić jego polecenie. Nie chcąc tracić cennego czasu, wyszedłem z cichego pomieszczania, wpadając przy tym do znacznie głośniejszej części akademii. Mijając gawędzących ze sobą uczniów, prześlizgnąłem się do wskazanej przez loczka siodlarni. Chainsaw, Chainsaw, Chainsaw - błądziłem wzrokiem po jednakowych kufrach, skrywających w sobie wszelkiego rodzaju dobra. O, tu jesteś - odnalazłem właściwe pudło. Bez wahania pchnąłem jego wieko, aby następnie wyjąć ze środka zestaw pielęgnacyjny, stworzony dla każdego wierzchowca. Zadowolony z efektu swoich poszukiwań, wróciłem do Ronana. - Mam. - Postawiłem zdobycz przed pragnącym uwagi Hesperem.
- Świetnie. - Odszukał dwa zgrzebła. - Ja lewą stronę, ty prawą? - Podał mi jedno.
- Okej. - Chwyciłem za zgrzebło, które niedługo potem zanurzyło się w posklejanej sierści ogiera. - Ma dzisiaj spore zapotrzebowanie na ruch. - Izabelowaty głośno zarżał, jakby zgadzał się z moimi słowami.
- To prawda. - Zaśmiał się cicho. - Przyda się nam solidny trening.
- Tak. - Przejechałem miękkim plastikiem wzdłuż grzbietu andaluza. - Fajnie, że się dogadujecie. - Kichnąłem kilka razy.
- Zdrowie. - Podał mi chusteczkę. - Za dużo tutaj kurzu… Ty też pewnie świetnie dogadujesz się z Glassem.
- Powiedzmy. - Wyciągnąłem ze szczotki nadmiar sierści. - Jest dobrym koniem, ale chyba brakuje mi wyścigów. - Przygryzłem dolną wargę. - Tam wszystko wyglądało inaczej.
- Ale jednak boisz się wrócić. - Zauważył moje spięte mięśnie. - Daj sobie czas. Traumy nie zwalczysz od tak. - Pstryknął palcami. Pokiwałem głową.
- Chciałbym kiedyś przestać się bać. - Skończyłem oczyszczać przypisaną mi stronę. - Wezmę się za kopyta… Mam nadzieję, że mnie nie kopnie. - Wziąłem do ręki kopystkę.
- Nie powinien. - Poklepał mnie po ramieniu. - Nie łam się. Na pewno się z tym uporasz. - Zabrał się za rozczesywanie grzywy i ogona.
- Yhym. - Uniosłem pierwsze kopyto zwierzaka. - Bardziej i tak już mnie nie połamią. - Dodałem w ramach żartu.
***
- Gotowy na dzisiejsze zajęcia? - Pol, wrzucił mnie na grzbiet rozleniwionego holsztyna.
- Można tak powiedzieć. - Chwyciłem skórzane wodze. - Co będziemy dzisiaj robić? - Poprawiłem zakręcone strzemię. Na hali panowała kompletna cisza. Było grubo po godzinie dwudziestej drugiej, a ja musiałem odbyć przymusowy trening, który miał na celu zwiększenie pewności siebie. Sam nie wiedziałem w tym najmniejszego sensu, ale jak to mówią… Mus to mus prawda?
- Galop na lonży. - Odruchowo zdębiałem. - Spokojnie, będę to kontrolował. - Wskazał leżącą na piasku “line”.
- Mieliśmy zostać tylko przy kłusie. - Zaprotestowałem. - Nie dam sobie rady.
- Sebastian, nie panikuj. - Złapał mnie za rękę. - Nie możesz stać w miejscu. Spróbujemy galopu, a jeśli cię to przerośnie, znowu zwolnimy do kłusa. - Przedstawił mi swój plan. - A teraz, zrób kilka rozgrzewkowych kółek. Nie chcemy, aby Glass doznał kontuzji, prawda?
- Prawda. - Skierowałem konia do lewej bandy. - Ale na pewno nic mi się nie stanie? - Zapytałem, gdy gniadosz szarpnął niespokojnie głową.
- Na pewno. Masz moje słowo. - Zadowolony z takiej odpowiedzi, skupiłem się na dalszej rozgrzewce. Potrzebowałem się rozluźnić oraz wyrzucić z głowy zbędny strach. Innego wyjścia nie było.
***
- Widzisz? Nie było tak źle. - Spuścił mnie z lonży. - Teraz czas spać… Trochę się zasiedzieliśmy.
- Trzeba jeszcze zająć się Glassem. - Zeskoczyłem z grzbietu siedmiolatka.
- Zrobię to z ciebie. - Pchnął mnie w stronę drzwi. - Do łóżka. - Powtórzył swój ruch.
- Już, już. - Wyszedłem na zewnątrz. Zimne powietrze automatycznie zaatakowało moją twarz. Niezbyt się tym przejmując, zacząłem kroczyć w stronę oświetlonego akademika. Byłem niemal już u jego drzwi, gdy o moje nogi otarła się kulka, kociego futra. - A ty, kim jesteś? - Ukucnąłem, aby dojrzeć w swoim cieniu uroczego ragdolla. - Zgubiłeś się mały? - Posmyrałem jego łepek. - Pewnie ktoś cię szuka. Zmykaj do domu. - Wyprostowałem się, a rasowiec zginął gdzieś w zielonych krzakach. Co za dzień.
Ro?
692

12.27.2019

Od Sebastiana cd. Arleny

- No nie wiem. - Podrapałem się po głowie. - Teoretycznie to ja na ciebie wpadłem, nie ty na mnie. - Dodałem, widząc niepewność, malująca się na jej twarzy.
- No dobrze… - Westchnęła cicho. - Wiesz, gdzie jest biblioteka? Chciałabym przeczytać jakąś książkę, ale prędzej się zgubię, niż coś znajdę. - Przyznała, wbijając wzrok w pobliskie okno.
- Wiem. - Rzekłem automatycznie. - Jest już zamknięta, więc lepiej będzie, jeśli pojawisz się tam po dziewiątej. - Dałem jej radę, którą najwidoczniej przyjęła. - Idź spać. Powinnaś wypocząć przed jutrzejszymi treningami. - Ziewnąłem, odczuwając niewielkie zmęczenie.
- Tobie też przyda się sen. - Stwierdziła, obserwując moja reakcję. - To do jutra? - Zapytała, gdy miała zmierzać w kierunku swojego pokoju.
- Jeśli mnie znajdziesz. - Wzruszyłem ramionami. - Nie zapomnij długopisu. Musisz założyć nową kartę. - Rzuciłem przez ramię, czego raczej już nie dosłyszała. Uh, co za roztrzepane dziecko. Nie dość, że wpada na wszystkich dookoła, to jeszcze nie słucha starszych. Oj, wyjdzie jej to kiedyś na złe! Jeszcze się o tym przekona.
***
Cisza - pomyślałem, głaszcząc gniadego ogiera po muskularnej szyi. Ze względu na zbliżającą się wigilię, coraz większą liczbą uczniów opuszczała mury IHA, aby spędzić ten czas z rodziną. Niezbyt się tym przejmując, postanowiłem skupić się na potrzebach mojego czterokopytnego durnia. 
Dzisiejsza noc (o dziwo) nie przyniosła żadnych strat. Derka, jaką założyłem Glassowi wczorajszego dnia, pozostała w takim samym stanie, w jakim ostatnią ją widziałem. Zadowolony z jego zachowania, zdecydowałem, że podaruję mu czerwone jabłko, będące ulubioną nagrodą ośmiolatka. Poszukując najładniejszego okazu, zaglądałem do obszernych koszy, rozstawionych na stajennych korytarzach. Czemu są takie poobijane? - odłożyłem kolejny, nie podobający się mojemu oku, owoc.
- Pomóc ci? - Znajomy głos “zaatakował” moje uszy.
- Nie trzeba. - Otrzepałem okurzone spodnie. - Jak ty właściwie się nazywasz? Spotykamy się już chyba czwarty raz, a ja nawet nie znam twojego imienia. - Zmierzyłem szatynkę obojętnym wzrokiem. 
- Arlena. - Odparła po chwili namysłu. - A ty?
- Sebastian. - Kiwnęła głową. - Byłaś już w tej bibliotece? - Spytałem z czystej ciekawości. 
- Nie. - Stuknęła obcasem sztybletów. - Może pójdziemy tam teraz? - Zaproponowała.
- Jak tylko znajdę odpowiednie jabłko. - Mruknąłem, podchodząc do kolejnego kosza. - Dlaczego to takie trudne…
- Chyba jednak potrzebujesz pomocy. - Kucnęła obok mnie. - Jak ma wyglądać? 
- Dobrze. - Przewróciłem oczami. - Nie może mieć żadnych robaków, ani ciemnych plam. - Wytłumaczyłem ze szczegółami. 
- Okeeej. - Wzięła do ręki kilka sztuk glosterów. - To będzie trudne zadanie.
- Wiem. - Skinąłem głową. - Ale jeśli się postarasz, to szybko stąd wyjdziemy. - Skupiłem się na zadaniu.

Arlena? 
Pomożesz?
377 słów.

12.22.2019

Od Sebastiana cd Arleny

- To nie moje. - Oddałem jej niebieskie słuchawki. - Chyba ci się coś pomyliło. - Wróciłem do spokojnego Glassa, który konsumował właśnie resztki marchewki.
- Jak nie twoje, to kogo? - Nieznajoma ponownie zawitała pod drzwiczkami drewnianego boksu.
- Nie wiem, kręci się tutaj sporo ludzi. - Wzruszyłem ramionami. - Możesz zanieść je do głównego biura. Na pewno ktoś się po nie zgłosi. - Zdjąłem ogierowi brokatowy kantar. Cóż, Blue to Blue. Z nią się nie dyskutuje.
- A gdzie to jest? - Przekrzywia głowę. - Dopiero przyjechałam i nie znam jeszcze dokładnego rozkładu budynków.
- Niedaleko domu kadry. - Wzruszyłem ramionami. - Na pewno trafisz. - Poprawiłem siatkę z sianem, chroniąc ją tym samym przed rychłą śmiercią.
- Nie mógłbyś mnie zaprowadzić? - Mina kobiety wyrażała potworne niezadowolenie.
- Powinienem zająć się koniem. - Rzekłem od niechcenia. - Ale jeśli tak bardzo nalegasz, to tam z tobą pójdę. - Nakryłem gniadosza derką, która po ostatnim spotkaniu z jego zębami, została pozbawiona dwóch pasów. - Bądź grzeczny. - Poprawiłem krzywe podogonie.
- Jesteś niemiły. - Odwróciła się do mnie plecami. - Jeśli masz to zrobić z łaski, to mi w ogóle nie pomagaj.
- Kobiety. - Przewróciłem oczami. - Chodź już. Nie mam zamiaru odpowiadać za twoje zaginięcie.
***
Powinienem coś zjeść. - pomyślałem, drapiąc Sainta za oklapniętym uchem. Kluska z miesiąc na miesiąc była coraz większa, a moje łóżko, zaczynało mu powoli nie wystarczać. Uważając na jego obśliniony pysk, powoli zszedłem z wygodnego materaca, a następnie spojrzałem na tarczę ściennego zegara. Kolacje wydadzą dopiero za dwie godziny. Może do tego czasu zapcham się kanapkami? - wsunąłem stopy w wysokie trampki, których sznurówki zniknęły gdzieś w odmętach mrocznego pokoju. Potykając się o pojedyncze zabawki bernardyna, opuściłem przypisane mi lokum, z celem odnalezienia odnowionej niedawno kuchni.
- Gdzie tak zmierzasz? - Roześmiana Blue wbiła palce w moje żebra.
- Najeść się. - Zgiąłem się z bólu. - Nie wytrzymam do dziewiętnastej. - Przyznałem, delikatnie się przy tym uśmiechając.
- Tosty? Z Nutellą? Co ty na to? - Zabawnie poruszyła brwiami. - Dużo tostów z Nutellą. - Zdecydowała za mnie.
- Dobrze. - Przetarłem oczy. - Będą tosty z Nutellą. - Ruszyłem w dalszą drogę, umilają przez ciekawe opowieści Branwell na temat planów świąt. To zaskakujące, że przez kilka godzin dziewczyna potrafiła uszyć dla siebie nową bluzę, której motywem przewodnim były święta. No tak… Święta…
- Pójdę po chleb. - Dwudziestolatka wbiegła do schludnego pomieszczenia, gdzie oprócz nas przebywał ktoś jeszcze. - O! O? - Przyjrzała się nowej. - Nie wiedziałam, że jest ktoś nowy.
- Jak widać jest… - powiedziała tamta.
- Nie zauważyłaś? - Rzuciłem ze śmiechem.
- Nie. Mam lepsze rzeczy do roboty niż interesowanie się tym, kto przychodzi. - Blue wyjęła chleb i Nutellę. A potem inne kremy. - Decyduj Bash, kanapki same się nie zrobią. - Chyba nie przejęła się dziewczyną.
- Nutella. - Odkręciłem wieczko słoika. - Ile zjesz?
- Zobaczę. - Dziewczyna otworzyła wszystkie pozostałe słoiki i zaczęła tworzyć dziwaczne kombinacje. Po drodze zgarnęła jeszcze kilka dżemów i owoców. Potem je policzyła. - Pięć wystarczy. Zrobiłeś swoje? A nie, czekaj. Miałam coś… no tak! Amorek prosił, żebyś w końcu do niego dołączył. - Oparła się i konspiracyjnym szeptem rzuciła mi do ucha. - Ma niespodziankę.
- Jaką? - Uniosłem w zdumieniu brwi.
- Gdybyś wiedział, jaka by to była niespodzianka. - Zaśmiała się. - Jest u Mikaelsona. Idź, podrzucę ci tosty jak je zrobię. - Wyjęła mi z kieszeni klucze.
- Nie, zostanę i pomogę - zdecydowałem. - To był mój pomysł.
- Jak chcesz. - Wsadziła tosta i wróciła do opowieści o nowym projekcie cosplay'u dla Ro.
***
- Dziwna jest. - Zmarszczyła nos Blue, siedząc na kolanach Ronana, ku niezadowoleniu Adama. - Ta nowa.
- Ty nie lubisz ludzi BB. - Zauważył Ro i podał mi pakunek. - Wesołych świąt. Nie wiedziałem, co kupić, więc liczę, że będziesz zadowolony.
- Nie musiałeś. - Zakłopotałem się. - Na pewno mi się spodoba. - Odpakowałem starannie zapakowany przedmiot. - To jest wspaniałe! - Uradowałem się.
- Dzięki. - Uśmiechnął się. - Więc wesołych świąt!
- Kiedy wyjeżdżacie? - Blue popatrzyła na nich zainteresowana.
- Jutro. - Ronan cicho mruknął, gdy Adam szepnął mu coś do ucha. - A ty?
- W sobotę. - Westchnęła. - Mam jeszcze zmianę w barze. - Uśmiechnęła się. - Dobra, czas na mnie. Mikaelson, masz swojego kochasia dla siebie. Chodź Bash. - I ruszyła do drzwi.
Na korytarzu przyglądała mi się zaciekawiona.
- Co dostałeś? - Zapytała.
- Książkę i figurkę Azymondiasa. - Pokazałem jej niebieskiego smoka. - Głupio mi, że nic dla niego jeszcze nie mam.
- Super. - Uśmiechnęła się. - Spoko, Ronan nie oczekuje nic w zamian. - Zaśmiała się. - Zawsze możesz zrobić jak ja i wykminić coś po świętach. - Stanęła przed drzwiami. - To ten. Szczęśliwej Hanuki, gdybyśmy się nie widzieli. - Przytuliła mnie i weszła do siebie do pokoju. Nie mając nic do roboty, postanowiłem przejść się trochę po przystrojonej akademii. Migoczące dookoła lampki, nadawały IHA szczególnego klimatu. Zapatrzony w świąteczne ozdoby, wpadłem nagle na bliżej nieokreśloną osobę. Jak się potem okazało, była to ta nowa dziewczyna, wpadająca na mnie od samego rana.
- Przepraszam. - Cofnąłem się. - Nic ci się nie stało?

Arlena?
749

11.23.2019

Od Sebastiana cd. Blue

- Hm... Za jedną zabijesz, za trzy zakochasz? - Uśmiechnąłem się szczerze, wyjmując z szafki wspomniane  tabliczki czekolady. - Fioletową krową się nie gardzi!
- Jesteś boski. - Odebrała mi słodycze. - Oby tak dalej Bash. - Rozpakowała pierwszą "zdobycz", po czym odgryzła jej spory kawałek.
- Czyli poczęstunek nie wchodzi w grę? - Zrobiłem minkę smutnego szczeniaka, którą zainteresował się sam Saint. Zszokowany bernardyn, wskoczył na moje kolana, a następnie zaczął wylizywać mi twarz. - Zostaw. - Wybuchnąłem nieopanowanym śmiechem. - Saaaaaaaaint!
- Jeśli ładnie poprosisz, to się podzielę. - Wzięła psa na ręce, powstrzymując go od dalszych pieszczot, jakie ukrył w wachlarzu swojej ziemniczkowości.
- Proooooszeeee? - Podniosłem się do siadu. - Bardzo ładnie proszę?
- Bardzo ładnie? - Zabrała kolejnego gryza.
- Taaaaak! - Obserwowałem czujnie jej ruchy.
- Zastanowię się. - Położyła się na miękkim łóżku. - Szkoda porzucać takie pyszności. - Rzuciła  poduszką, która oczywiście trafiła w moją głowę.
- Auć. - Podniosłem kremowy wałek. - Foch. - Zasłoniłem się włochatym materiałem, udając, że moje niezadowolenie sięgnęło zenitu.
- Nie gniewaj się. - Spełzła z posłania, żeby usiąść przed moimi stopami. - Baaaaash?
- Hm? - Odsłoniłem połowę twarzy. - Coś się... - Nie zdążyłem dokończyć, gdyż w moich ustach znalazł się pasek ciasteczkowej czekolady.
- Zadowolony? - Poprawiła rozczochrane włosy.
- Ogromnie. - Zacząłem ją łaskotać. - Teraz już się nie uwolnisz. - Nie mając zamiaru się ograniczać, kontynuowałem łagodne tortury, których efektem był głośny śmiech Branwell. Zadowolony z tej reakcji, przeszedłem palcami do najczulszych miejsc, aby wzmocnić jej radość. Zapamiętując, iż szyja jest najwrażliwszym miejscem kobiety, skupiłem się na niej do momentu, gdy leżącej zaczęło brakować tlenu.
- Zemsta! - Zakrztusiła się powietrzem. - Już po tobie! - Przygniotła mnie do dywanu, zaczynając tym samym moją "karę".
****
Dalej - Przycisnąłem łydkę do boku Glassa, który aktualnie pędził w stronę 50 centymetrowego oksera. Ogier był dzisiaj wyjątkowo nerwowy, a roznosząca się po hali muzyka, jeszcze bardziej go rozpraszała.
- Przytrzymaj go. - Stojący na środku Pol, ciągle oceniał moją jazdę. - Jeśli pozwolisz mu raz zmienić kierunek, będzie robił to przez całą lekcję. - Dodał, gdy holsztyn wylądował po drugiej stronie przeszkody.
- Staram się. - Skróciłem zbyt długie wodze. - Może starczy na dziś? Castle chyba nie czuje się teraz najlepiej. - Natarłem na ostatnią stacjonatę, czego następstwem okazało się, zrzucenie trzech drągów.
- Mamy jeszcze 20 minut. - Poprawił drewniane belki. - Skocz jeszcze raz i kończymy. - Zdecydował, co spotkało się z moim cichym westchnieniem. Wracając do galopu, przejechałem dwa razy dookoła ujeżdżalni, a dopiero potem próbowałem wykonać polecenie wujka. Niestety nie wszystko poszło po mojej myśli. W najmniej oczekiwanym momencie gniadosz postanowił bryknąć oraz zrzucić mnie ze swojego grzbietu. Na moje nieszczęście obok znajdowała się drewniana banda, na którą natrafiły moje plecy. Nie mogąc złapać oddechu, zacząłem stopniowo się dusić, a co za tym idzie, tracić przytomność.
****
- Powinieneś się cieszyć, że żyjesz. - Niezadowolony ojciec chodził wokół mojego łóżka. - Koniec z jeździectwem. Zajmij się jakimś innym sportem. 
- Tato to tylko upadek. - Westchnąłem, spoglądając na prawie pustą kroplówkę. 
- Tylko upadek? Sebastian, byłeś do cholery przez dwa miesiączce w śpiączce! Twój kręgosłup ledwie to przeżył, a ty nadal sądzisz, że był to TYLKO wypadek? - Nie ukrywał złości. - Masz więcej szczęścia niż rozumu. 
- Tato... - Jęknąłem, łapiąc się za brzuch. - Przemyśl to jeszcze. - Próbowałam go powstrzymać.
- Nie mam czego przemyśleć. - Narzucił na ramiona biały fartuch. - Wrócę do ciebie po obchodzie. W tym czasie zastanów się nad swoim zachowaniem. - Zostawił mnie  samego.
- I tak mi tego nie zabronisz. - Opadłem z sił. - Nie masz prawa. - Odpłynąłem na nowo do krainy snów. 
****
Ocknąłem się w swoim pokoju. Zimno jakie przedarło się przez moje ciało, uświadomiło mnie, że nie dostałem żadnego paraliżu. Wdzięczny Bogu, wstałem powoli z materaca, uważając przy tym, żeby nie nadepnąć śpiącego Sainta. Odzyskując potrzebną równowagę, podszedłem do zamkniętych drzwi. Los chciał, abym po ich otwarciu wpadł na zdezorientowaną Blu.
- Um... Hej? - Oparłem się barkiem o futrynę. - Wszystko dobrze?

Blu? ^.^
597 słów 

4.10.2019

Od Sebastiana cd. Blue

- Na pewno chcesz się zanudzać takimi rzeczami? - zapytałem niepewnie, wbijając swój wzrok w czubki wypastowanych oficerek, które pod wpływem wygięcia pięty w dół, lekko się zmarszczyły - To raczej dość zawiła historia... - westchnąłem, przygryzając przy tym lekko swoją wargę.
- No daaaaleeeeej - przewróciła oczami, wbijając mi swoje długie palce w moje żebra, co miało posłużyć, jako dobitne pospieszenie.
- Jestem z Orlando, a do akademii ściągnął mnie wujek. Uczy tutaj skoków, więc stwierdził, że to będzie dla mnie lepsze zajęcie, niż gnidzie całymi dniami w domu. Ro znam dopiero od kilku dni, ale uparcie twierdzi, iż mnie lubi. Jest bardzo miły i bardzo mi pomaga... Nie chciałbym, aby się na mnie obraził - potarłem kciukiem swoje ramię, które od kilku dni promieniowało niemiłosiernym bólem - Zanim zmusili mnie do typowego klasyku, zajmowałem się gonitwami płaskimi... Ale to co dobre, kiedyś musi się skończyć - posmutniałem znacząco, wyrzucając z umysłu urywki wypadku, który odebrał mi część samego siebie.
- Wypadek? - zmrużyła swoje gadzie oczy, przewidując dalszy ciąg historii.
- Tak... Nie chce o tym rozmawiać... - odpowiedziałem, nie czując się na siłach, aby dalej rozwinąć ten niezbyt miły wątek, mojego nędznego życia - Tata jest lekarzem, a matka trenerem personalnym. Nadal do końca nie wiem na czym to polega, ale ponoć to wysiłek połączony z przyjemnością - ściągnąłem ogierowi bardziej wodze, aby ten nie wykręcił mi żadnego numeru, opierającego się na szybkim wejściu w niezaplanowany przeze mnie galop.
- Ciekawe - mruknęła krótko, zagłębiając się na chwilę w swoim świecie myśli - Chciałbyś pojechać ze mną w teren? W dwójkę zawsze raźniej, a jak się zgubimy, to wiem na kogo to zrzucić - zaśmiała się uroczo, pokazując niebu swoje białe zęby. Nie będę ukrywał, iż lekko się na ten widok uśmiechnąłem. Nigdy jakoś szczególnie nie przepadałem za towarzystwem ludzi, lecz ta kobiet, podobnie zresztą jak Ronan, strasznie mnie zainteresowała.
- No dobrze, dobrze - zgodziłem się na jej propozycję, odczuwając w duszy dość dziwne przeczucie, dotyczące tego, że nasz pobyt na łonie natury nie skończy się zbyt dobrze. Nie chcąc jej o tym marudzić, docisnąłem łydkę do końskiego boku, aby w taki oto sposób pogonić go do powolnego kłusa. Zgrywając się ruchami ciała ze swoim wierzchowcem, zacząłem skupiać się na otaczającej mnie przyrodzie. Od kiedy do stanów zawitała wiosna, w każdym zakątku naszego kraju zaczęły ukazywać się przepiękne kwiaty, a drzewa na nowo przybierały uwielbianą przez oko, zieloną barwę. Podziwiając ten "nowy" świat, zacząłem wracać myślami do lat swojego dzieciństwa, kiedy to jako mały szczyl oczekiwałem jedynie od życia ciepłych podmuchów wiatru, i dni wolnych od szkoły. Teraz z chęcią powróciłbym do właśnie takich dni... Nic nie robić... Nie martwić się jutrem... Po prostu żyć, nie umierać.
- Uwaga gałąź! - nagły krzyk wdarł się do mojego ucha, powodując w moim mózgu jeszcze większą dezorientację. Niemal w ostatniej chwili zobaczyłem przed sobą długi drąg, przyozdobiony młodymi listkami. Nie chcąc zaliczyć upadku, przywarłem górną połową ciała do szyi muskularnego ogiera, który bez najmniejszego problemu, przebiegł pod tą "straszną" przeszkodą - Pan dżokej bawi się w lunatyka? - zażartowała, nie ukazując po sobie żadnego przerażenia.
- Wybacz, nieco się zamyśliłem - podrapałem się po głowie, próbując ukryć przy tym zmieszanie, jakie w obecnej chwili targało moim ciałem - Jak... Jak ci się podoba okolica? - spytałem niepewnie, obawiając się tego, iż dziewczyna zaraz mnie tutaj zostawi.
- Nie jest źle - wzruszyła ramionami, zrywając z jabłoni rozwijający się kwiat - Masz jakieś zwierzęta oprócz konia?
- Małego bernardyna i opiekuje się też krukiem wujka... Dlaczego pytasz?

Blu? c: 
Przepraszam, że tak długo :c Mogą poczytać książeczkiiiii!
554 słowa. 

3.31.2019

Od Sebastiana cd. Ronana

- Nie gniewaj się Aniołku - głos nowego kompana zabrzmiał po raz kolejny w mojej podświadomości, rujnując zaistniały w niej ład. Zdając sobie sprawę, że od dłuższej chwili im przeszkadzam, cofnąłem się w zamiarze ucieczki o kilka kroków, lecz czujne oko Ronana, koniec końców nie pozwoliło mi na planowaną od kilku sekund czyn - Jak ma na imię nasz nowy kolega?
- Sebastian - odpowiedziałem cicho, miętoląc w dłoniach długie wodze Glassa - Miło mi cię poznać - dorzuciłem niepewnie, unikając jego zazdrosnego wzroku. Czy ja na prawdę muszę wszystko zawsze schrzanić? Tylko się pojawię, a już robię wszystkim kłopoty. Nie wiedząc, jak dalej pociągnąć temat naszej rozmowy, wbiłem wzrok w niewielką kałużę, która odbijała egzotyczne rysy mojego nowego znajomego. Najprawdopodobniej pochodził z okolic Azji, ale nie zamierzałem go o to wypytywać, gdyż nie chciałem wyjść na wścibskiego.
- Adam - przedstawił się krótko, patrząc na mnie takim wzrokiem, jakbym zabił mu przynajmniej połowę rodziny. Dzięki Bogu z tej niezręcznej sytuacji wykaraskał mnie mój wujek, oznajmiający, że czas przerwy już dawno się skończył.
- Dalej, dalej! Nie mamy przecież całego dnia - pogonił nas, sprawdzając czy każdy z popręgów jest odpowiednio dociągnięty. Wzdychając na to cicho, wsadziłem powoli nogę w opuszczone na puślisku strzemię, aby po kilku energicznych podskokach, znaleźć się na grzbiecie nowego wierzchowca. Pamiętając o tym o nie spinaniu swoich mięśni, zebrałem w dłoniach wodze, przypominając sobie tym samym dawne lata jeździectwa rekreacyjnego - Nie będziemy dzisiaj skakać wysokich przeszkód, ale gdyby ktoś nie czuł się na siłach, aby jakąś pokonać, to może odpuścić - oświadczył, obracając się do nas plecami - Rozgrzejcie konie... Will poprowadź zastęp - wskazał ruchem ręki wysokiego blondyna, który bez słowa wysunął się przed koński szereg. Przez całą rozgrzewkę trzymałem konia na samym końcu kolumny. Początkowy stęp i kłus nie sprawiał mi żadnego problemu, ale gdy przyszedł czas na galopy, coś w mojej głowie zaczęło głośno krzyczeć dosyć! Doskonale czułem jak mięśnie ogiera chcą wprowadzić go w ten szybki tryb jazdy, ale mój strach spowodował jedynie zapieranie się w strzemionach. Czując na sobie wredny wzrok innych osób, skierowałem się do środka placu, gdzie po zagryzieniu zębów, ześlizgnąłem się powoli z brązowego siedziska - Sebastian, a ty gdzie się wybierasz? - zapytał zdziwiony, próbując powstrzymać mnie od zamierzonej czynności.
- Nie dam rady - mruknąłem jednie, hamując pod powiekami łzy poniżającej słabości. Zanim się obejrzałem, znajdowałem się już w swoim pokoju, w którym szczerze mówiąc, nie czułem się nawet w najmniejszym stopniu bezpiecznie. Mogłem się na to nie zgadzać... Mogłem nie wyjeżdżać - myślałem nerwowo, zakopując się pod grubymi fałdami ciepłej kołdry. Chociaż wszyscy wokół mnie twierdzili, iż moja trauma dawno minęła, to ja czułem się, jakbym przeżywał to wszystko na nowo. Skupiając się na obolałych żebrach, starałem się chwilowo odciąć od problemów współczesnego świata. Może to nieco egoistyczne z mojej strony, ale po prostu musiałem pomyśleć jedynie o swojej przyszłości. Miałem się ogarnąć, zapomnieć o przykrych wydarzeniach i zacząć żyć na nowo, co zdecydowanie mi nie wychodziło. Pogrążony w swoich nerwach, nagle poczułem, jak czyjeś silne ręce oplatają mnie na wysokości klatki piersiowej. Zdziwiony, zastygłem w nieruchomej pozie, aby po kilku sekundach wygrzebać swoją głowę na światło dzienne. Moim zaskakującym przytulakiem okazał się Ronan, który ze zmartwioną miną, zaglądał w głąb moich, zamglonych oczu.
- Wszystko dobrze? - nie wypuścił mnie z ucisku, który z każdą sekundą stawał się coraz to mocniejszy.
- Tak, musiałem... Musiałem... Musiałem odpocząć - odpowiedziałem, kryjąc pod rozczochranymi włosami lekki rumieniec - Nie przejmuj się mną, zaraz mi przejdzie.
- Bash nie kłam -  spojrzał na mnie karcącym wzrokiem, mówiącym jasno, żebym mu się nie przeciwstawiał - Przecież widziałem, co zaszło. Chyba coś przed wszystkimi ukrywasz - wypuścił mnie ze swoich objęć, co pozwoliło mi na powolne, podniesienie się do siadu.
- To tylko mały wypadek z przeszłości. Wątpię, że chcesz się nim zanudzać - przetarłem zaczerwienione oczy, z których od jakiejś minuty nie wydobywała się już słona ciecz.
- Opowiedz mi o tym. Na pewno ci ulży - stał twardo przy swoim pomyśle, nie zamierzając od niego odstąpić.
- Eh... Pewnie uznasz, że jestem nawiedzony, ale mam poważne problemy ze strachem. Zanim zaproponowano mi wyjazd do akademii, miałem poważny wypadek na torze... Koń potknął się na ostatniej prostej, gwarantując sobie uśpienie, a mi kilkumiesięczna śpiączkę. Miałem przestać, bać się koni... Miałem wreszcie iść do przodu, ale jak zwykle wszystko spaprałem. Boję się ruszyć galopem, bo ciągle przed oczami mam ten cholerny upadek - ukryłem twarz w satynowym materiale poduszki, licząc na to, iż lokowany aniołek nie opuści tego pomieszczenia z okropnym śmiechem. Czując jak wstyd zjada mnie od środka, zacząłem opracowywać w umyśle szybki plan ucieczki. Co prawda, nie znałem dokładnie rozkładu całej akademii, ale od czego jest improwizacja prawda? Miałem już zrywać się do ostrego biegu, lecz moje plany zostały pokrzyżowane przez ręce Ro, które ponownie przyciągnęły mnie do jego ciała.
- Tutaj nic ci nie grozi. Nauczyciele na pewno pomogą ci zwalczyć traumę. Nie zamartwiaj się tym, dasz sobie tutaj radę! Wierzę w ciebie! - dodał mi otuchy słowami, a jego ciepły uśmiech spowodował, że momentalnie się rozchmurzyłem - Może chcesz poznać Nyx? To powinno poprawić ci początek dnia.
- Nyx? - zmrużyłem oczy, próbując dopasować to imię do jakiejś dziewczyny, którą spotkałem w czasie treningu, ale żadna mi do takiego imienia nie pasowała - To jakaś twoja przyjaciółka? Nie ma teraz przypadkiem lekcji?
- Można powiedzieć, że jest ptasią przyjaciółka - zaśmiał się cicho, zagarniając kilka niesfornych kosmyków za swoje lewe ucho - Nyx to kruk, wychowałem ją od małości - pochwalił się, nie tracąc przy tym świetnego humoru.
- Mój wujek też ma kruka - podłapałem temat, wyobrażając sobie czarne ślepia Verna, wpatrujące się w kawałek surowego mięsa, służącego mu jako obiad, bądź kolacja - Myślisz, że polubiłby się z Nyx? Nie znam się zbytnio na ptakach, ale chyba zbyt duża samotność im szkodzi...

Ro? ♥
Pseplasam, że takie meh :c *daje ciasteczko*
923 słówek. 

3.01.2019

Od Sebastiana cd. Ronana

Ten stary pryk mnie chyba zabije - pomyślałem, słysząc ostatnie słowa pielęgniarki, która twierdziła, że o wszystkim go powiadomi. Sam nie wiedziałem po co to ma niby robić i dlaczego, ale wolałem się już z nią nie kłócić. Ludzie są dziwni, na prawdę dziwni. Początkowo spodziewałem się, że przed gabinetem zakompleksionej medyczki zastanę jedynie swojego psa, bo w końcu kto przejmowałby się wyniszczonym ze wszystkich stron chłopakiem? Jednak mimo moich mrocznych przypuszczeń, przed zamkniętymi drzwiami, czekał na mnie i Ronan, który z uporem osła, zaczął prowadzić mnie do nieznanego mi wcześniej pomieszczenia.
- Skąd pochodzisz? - zagaił, gdy mijaliśmy szereg przeróżnych drzwi, oznaczonych jedynie błyszczącymi numerkami. Wzdychając głośno na jego pytanie, chwilowo powróciłem zmysłami do domu rodzinnego, gdzie o tej porze zapewne siadalibyśmy do odgrzewanego obiadu. Nie muszę ukrywać przecież, iż moi rodzice byli wiecznie zabiegani. Raczej do końca życia zapamiętam ich wszystkie wymówki, jakie stopniowo wprowadzali przez okrągłe osiem lat. Nie ważne jacy będą moi rodzice, to i tak zawsze będę ich kochał, lecz czy oni będą w stanie odwzajemnić to samo uczucie? Po wyjechaniu od nich, raczej nie.
- Orlando... Ale ponoć kiedyś mieszkaliśmy jeszcze w Nowym Orlenie... - podrapałem się po bladym karku, zdając sobie sprawę z tego, że nawet nie znam przyczyny naszej nagłej przeprowadzki. Było to ponoć trzy lata przed moimi narodzinami, ale i tak zawsze warto wiedzieć takie rzeczy, które mogą przydać mi się w późniejszym życiu - A ty?
- Sioux Falls, ale mam przodków z Irlandii - odpowiedział z uśmiechem, pieszcząc przy tym kulkę tłuszczu, która wręcz odpływała z przyjemności, dostarczanej przez dłonie loczkowatego chłopaka - Pan Ernos to twoja rodzina? Widziałem, jak z nim przyjechałeś.
- To brat mojej matki... Spokojnie, będzie mnie traktował na równi z wami... Na lekcjach zwykle wypiera się relacji rodzinnych - przyznałem, stając w końcu przed przypisanymi mi drzwiami - Miło było cię poznać Ro. Do zobaczenia na treningu? - dorzuciłem niepewnie, bojąc się jego reakcji, związanej z tym pochopnym czynem. W końcu znamy się dopiero niecałe trzydzieści minut, a ja już zdrabniam jego imię, jakbym znał go od wieków. Sebastian, jesteś idiotą - stwierdziłem bez zawahania, przygotowując się na ostrą reprymendę słowną.
- Spokojnie Bash. Do zobaczenia na treningu! - rzekł radośnie, posyłając mi uśmiech roztrzepanego aniołka. Uśmiechając się na to delikatnie, mruknąłem pod nosem ciche do zobaczenia, a następnie sam zniknąłem w czterech ścianach swojego, nowego lokum. Będąc zbyt zmęczonym na zwiedzanie, nie znanej mi wcześniej przestrzeni, spojrzałem jedynie jednym okiem na plan lekcji, aby po chwili móc rzucić się brzuchem na sprężysty materac, który kilkukrotnie wybił mnie w stronę ponurego sufitu. Z pewnością zasnąłbym po upływie niecałej sekundy, ale głośne szczekanie młodego szczeniaka, zmusiło mnie do zgięcia się w pół, i wepchnięcia go ostatkiem sił na jedną z granatowych poduszek.
- Śpij dobrze łakomczuchu - podrapałem go po puszystym łbie, zapędzając przy tym samego siebie w objęcia niekończącego się koszmaru.
🔻🔺🔻🔺🔻🔺
- Nie! - wrzasnąłem, uciekając od demonów przeszłości, które za wszelką cenę, próbowały wywołać ten sam ból, jakiego miałem zaszczyt doświadczyć w dzień swojej śmierci - Nie, nie, nie - wstałem z posłania, co było pierwszym krokiem do ogarnięcia się przed zbliżającymi się zajęciami. Była godzina szósta, a ja bez dwóch zdań dostawałem już nerwicy. Odpuszczając sobie śniadanie, które na sto procent wiązało się z widzeniem z innymi ludźmi, zacząłem przebierać się w niezbyt wygodny strój jeźdźca klasycznego. Szczerze mówiąc, nie czułem się zbyt dobrze w niewygodnym fraku, na którego miejscu przez wiele lat znajdowała się luźna, kolorowa kurtka wyróżniająca mnie na tle innych jockey'ów. Starając się zamknąć pewien rozdział swojej historii, chwyciłem za czarny, atestowany kask, a po upewnieniu się, iż Saint jest bezpieczny, zamknąłem pomieszczenie na klucz. Nie wiedząc za bardzo, gdzie znajdę stajnię dla koni prywatnych, zdecydowałem się na małą wycieczkę po ogrodzonej murem okolicy. Jedyne co wiedziałem to, że Pol powierzył mi opiekę nad gniadym ogierem holsztyńskim. Castle of glass - mruknąłem w myślach, kiedy znalazłem się wreszcie w odpowiednim budynku. Unikając wrednych łbów, jeździłem wzrokiem po drewnianych tabliczkach, określających jak zwie się dany koń oraz kto jest jego właścicielem - Tu cie mam - klasnąłem w ręce, widząc pysk swojego, nowego podopiecznego - Piękniś z ciebie - rzuciłem okiem na jego błyszczące ciało, zwiastujące powolne nadejście wiosny. Chcąc go przyzwyczaić do swojej osoby, wyciągnąłem przed siebie lewą dłoń, którą momentalnie zaczął muskać wargami w oczekiwaniu jakiś słodyczy - Później coś dostaniesz - chrząknąłem, otwierając drzwiczki porządnego boksu, co jak się okazało, było złym pomysłem. Glass zamiast pozwolić mi do siebie wejść, skulił na mnie uszy, sugerując tym samym, iż nie jestem tutaj mile widziany - Spokojnie - próbowałem opanować sytuację, ale jego zad najwidoczniej nie podzielał mojej opinii. Czując, jak przeszywa mnie fala strachu, automatycznie wyskoczyłem z domu ogiera, zasuwając metalową zasuwę w taki sposób, aby rozbrykana bestia nie miała prawa opuścić boksu. Cholera... Okazałem mu strach i już mnie tam nie wpuści - obwiniłem się za popełnienie podstawowego błędu, jaki mógł zdarzyć się jedynie początkującym. Eh... Ta wymuszona przerwa sprawiła, iż straciłem cały zapał do tego sportu. Start w klasyku na pewno będzie trudny, o ile w ogóle dosiądę tego wariata.

Ro? c: 
Możesz biiiiić xd
814 słów. 

2.25.2019

Od Sebastiana do Ronana

Chętnie skoczyłbym z tego mostu... I z tego... Z tamtego w sumie też... - myślałem, trzymając na kolanach trzymiesięcznego bernardyna, który zamiast szczekać na pędzące po ulicach koty, postanowił grzecznie pójść spać, upominając się co jakiś czas o marne pieszczoty. Jak twierdzili moi rodzice, w Durham ma być mi teoretycznie lepiej. Według badań, ludzie na wsi ponoć wracają do swojej dawnej osobowości, lecz szczerze mówiąc, bardzo w to wątpię. Mój wypadek zadecydował już o wszystkim. Upadłem, zabiłem dobrego konia i uszkodziłem sobie ciało, lepiej być nie mogło.
- Spodoba ci się tutaj... Jeszcze zobaczysz... - Pol po raz kolejny dzisiejszego dnia, próbował wmówić mi, iż dam radę się pozbierać. Chcąc uniknąć niepotrzebnej kłótni, skinąłem jedynie na to kilkukrotnie głową, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie mam ochoty na zbyt długie rozmowy. Szczerze mówiąc, wizja przekwalifikowania się na inną dyscyplinę jeździecką, bardzo mnie przerażała. Odkąd tylko pamiętam, skoki były dla mnie czymś w rodzaju stania na głowie. Nigdy nie potrafiłem odpowiednio wyjeżdżać tych zakichanych zakrętów, przez co mój były trener często wyzywał mnie od idiotów. Nie wspominając nawet ujeżdżenia, uderzyłem czołem o boczną szybę pojazdu, co o dziwo nie było wywołane moją własną wolą - Poczekaj chwilę, pójdę otworzyć bramę - mężczyzna siedzący obok mnie, bez najmniejszego zawahania opuścił nasz środek transportu, aby rozchylić obydwa skrzydła drewnianej bariery. Dalsza trasa przebiegała już wzdłuż lasu oraz ogromnych połaci pastwisk, gdzie w obecnej chwili pasła się trójka nieznanych mi wcześniej karusów.
- Daleko jeszcze? - zachrypły głos wydostający się z mojego gardła, zaintrygował Ernosa na tyle, że o mało nie wylądowaliśmy na najbliższym płocie - Spokojnie... Umiem jeszcze mówić.
- Po prostu się zamyśliłem - próbował wybrnąć z niezręcznej sytuacji, ukazując mi pierwszą część akademii, w jakiej miałem spędzić marne dwa lata swojego życia - To tutaj, czuj się jak w Orlando! - zakrzyknął, gdy znaleźliśmy się już na wybranym przez niego miejscu parkingowym. Przewracając na to oczami, chwyciłem niechętnie za srebrną klamkę, która przy lekkim użyciu siły, umożliwiła mi wyjście na świeże powietrze. Trzymając się w cieniu swojego opiekuna, powędrowaliśmy najpierw do biura właścicieli owego przybytku, którzy jak się okazało, już od dawna wiedzieli o moim nagłym przybyciu. Rozmowa "kwalifikacyjna" minęła mi jedynie na długim milczeniu. Oczywiście było mi to jak najbardziej na rękę, lecz zbyt duże użalanie się nad moim losem, zmusiło mnie do stopniowego naparzania czterdziesto trzy latka w kostkę. Zapewne stworzyłem mu tym niejednego siniaka, ale cóż, należało mu się to, jak nikomu innemu. Jeszcze tylko znaleźć piątkę i będę wolny - przeszło mi przez myśl, kiedy w moje łapki wpadł srebrny klucz, udzielający mi dostępu do nowego, prywatnego lokum, gdzie zapewne spędzę wszystkie, wolne chwilę na jakie mnie tutaj skazali. Nie mając zamiaru spędzać z tymi wariatami więcej czasu (Lasamarie + Ernos), ruszyłem na poszukiwania swojego celu, lecz jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Saint zamiast grzecznie tuptać obok mojej nogi, stwierdził, iż lepiej będzie się wyrwać do przodu, i zwęszyć jakieś nowe suczki. Chcąc go odnaleźć, przebiegłem przez cały korytarz, zatrzymując się w finalnym momencie na łokciu roześmianego loczka.
- Przepraszam - szepnąłem cicho, biorąc kulistego bernardyna na ręce - Uciekł mi... Chciałem go tylko odnaleźć... Przepraszam - dodałem, unikając kontaktu wzrokowego ze stojącą przede mną postacią. Boże dlaczego karzesz mnie molestowaniem ze strony ludzi?

Ro?
Weź mnie zabij :c
522 słowa. 

2.24.2019

Skacz do przepaści. Tak będzie prościej i schludniej.

Plum Pretty Sugar
Francisco Lachowski 
Imię i nazwisko: Sebastian Russo
Wiek: 20 l.
Płeć: mężczyzna
Ranga: Intermédiair
Grupa: II
Imię konia: Castle of glass
Praca: Dorabia weekendami jako opiekun dla zwierząt. 
Miejsce zamieszkania: Zajmuje pokój numer 5 w akademiku.
Charakter: Osobowość Sebastiana dzieli się na dwa, różne etapy. Pierwszy z nich opowiada o roześmianym nastolatków, nie znającym niebezpieczeństwa, drugi zaś skupia się na ponurym człowieku, przeżywającym w kółko jeden i ten sam dzień. Po wypadku Russo strasznie się zmienił, jego optymizm znacznie opadł, a w sercu pozostała pustka, której nie da się zastąpić nawet zwykłymi, misiowymi żelkami. Dość wycofany, nie lubiący towarzystwa ludzi, odmieniec. Zdarza mu się nawiązać kontakty międzyludzkie, ale jest to dla niego dość ciężkie zadanie. Swoje braki w rozmowach nadrabia zabawą i opieką nad zwierzętami. Oczywiście nie róbmy z niego całkowitej, życiowej kaleki. W razie potrzeby potrafi być wrednym oraz aroganckim gnojkiem, gotowym obić czyjąś paszczę. W jego charakterze nadal pozostały resztki dużej upartości i chęci do rywalizacji z innymi istotami ludzkimi. Nienawidzi przywiązywać się do innych, gdyż wie, że i tak prędzej czy później go zostawią. Od samego szczeniaka lubił rysować, co odbiło się znacznie na jego życiu. Zamiast słuchać na lekcjach nauczycieli, woli naszkicować na ostatniej kartce zeszytu, jakieś nic nie warte arcydzieło. Nie ma żadnego talentu do gotowania. Jedyne co potrafi dobrze zrobić to przypalone tosty z serem, które zamiast trafić do jego żołądka, lodują w pysku Sainta. 
Aparycja: Jak na mężczyznę w swoim wieku, nie jest jakimś olbrzymem, gdyż posiada on równe sto siedemdziesiąt centymetrów. Szare oczka, kontrastują często z kręconymi, brązowymi włosami, oraz nic nieznaczącą podkową, widoczną na jego ustach. Nie jest on też zwykłym chudzielcem, ponieważ pod stertą ubrań ukrywa przed światem, ładnie wyrzeźbione ciało. Warto wspomnieć też o tym, iż na lewym przedramieniu ma wytatuowanego, rudego lisa
Historia: Sebastian urodził się w Orlando, jako pierwsze i ostatnie dziecko państwa Russo. Jego dzieciństwo prezentowało się dużo lepiej, niż późniejsze, nastoletnie życie. Ojciec lekarz, matka trener personalny... Czego tutaj chcieć więcej? Pieniądze zawsze się znajdowały, ale empatia już nie. W wieku pięciu lat zaczął swoją przyjaźń z koniem. Początkowo miała być to zwykła rekreacja, lecz z czasem przekształciła się ona w czysty sport. Nie czując pociągu do skoków, ani ujeżdżenia, zabrał się za wyścigi konne, które miały wyprowadzić go na szczy jego kariery. Na torze spędził niemal połowę swojego życia, dosiadając coraz to lepsze wierzchowce. Jednak jak to w życiu bywa, coś musiało pójść nie tak. Do dziś pamięta ten dzień, który miał przynieść mu tylko i wyłącznie szczęście. Siedząc na grzbiecie błyszczącego ogiera Byerley Turka, był przygotowany jedynie na wygraną, a nie upadek i staranowanie przez resztę koni. Dwa miesiące śpiączki, zakończyły się powrotem do pozmienianej, jak diabli rzeczywistości. Powinieneś się cieszyć, że nie czeka cię wózek - powtarzała nieustannie głowa jego rodziny, zabraniając mu tym samym dalszych treningów. Dni zmieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a życie nastolatka popadało w ruinę. Nieudana próba samobójcza, zmusiła jego rodziców do wysłania go do specjalisty. Wszystko skłaniało się powoli do tego, aby młodzieniec trafił na oddział zamknięty, przed którym stety, bądź niestety uchronił go jego wujek. Pol po długich rozmowach ze swoją siostrą, nakłonił ją w końcu do tego, żeby oddała chłopaka pod jego opiekę na dwa lata. Sebastian według jego planu miał nadal przebywać wśród czterokopytnych zwierząt, ale bez udziału w wyścigach. Tak oto trafił do IHA, gdzie ciągle myśli o tym, jak z sobą skończyć. 
Rodzina: 
Billy Russo - znany lekarz i kochany ojciec. Czasami dość oschły dla syna, lecz chce go wspierać w podjętych przez niego decyzjach.
Alice Russo - wspaniała matka oraz idealny trener personalny. Zawsze martwi się o swoje, jedyne dziecko i nie chce go nigdy stracić.
Pol Ernos - wujek od strony matki, to on zaproponował, aby dwudziestolatek zaczął uczyć się w IHA. Jest dużym oparciem dla chłopaka, który przez swoje emocje, jest bardzo zagubiony w nowym życiu. 
Orientacja seksualna: biseksualny
Partner/ka: brak
Pupil: Saint
Inne:
- Dręczą go koszmary senne.
- Jeździ czerwoną Skoda Kodiaq 4x4.
- Od czasu, do czasu zajmuje się Vernem, czyli młodym krukiem wujka Pola.
- Jego ulubiony owocem jest awokado.
- Ostatnimi czasy bardzo dużo czyta.
- Jest wolontariuszem w schronisku w Durham.
- Jego ulubionym krajem jest Szwajcaria. 
Właściciel: Vassalord