3.01.2019

Od Sebastiana cd. Ronana

Ten stary pryk mnie chyba zabije - pomyślałem, słysząc ostatnie słowa pielęgniarki, która twierdziła, że o wszystkim go powiadomi. Sam nie wiedziałem po co to ma niby robić i dlaczego, ale wolałem się już z nią nie kłócić. Ludzie są dziwni, na prawdę dziwni. Początkowo spodziewałem się, że przed gabinetem zakompleksionej medyczki zastanę jedynie swojego psa, bo w końcu kto przejmowałby się wyniszczonym ze wszystkich stron chłopakiem? Jednak mimo moich mrocznych przypuszczeń, przed zamkniętymi drzwiami, czekał na mnie i Ronan, który z uporem osła, zaczął prowadzić mnie do nieznanego mi wcześniej pomieszczenia.
- Skąd pochodzisz? - zagaił, gdy mijaliśmy szereg przeróżnych drzwi, oznaczonych jedynie błyszczącymi numerkami. Wzdychając głośno na jego pytanie, chwilowo powróciłem zmysłami do domu rodzinnego, gdzie o tej porze zapewne siadalibyśmy do odgrzewanego obiadu. Nie muszę ukrywać przecież, iż moi rodzice byli wiecznie zabiegani. Raczej do końca życia zapamiętam ich wszystkie wymówki, jakie stopniowo wprowadzali przez okrągłe osiem lat. Nie ważne jacy będą moi rodzice, to i tak zawsze będę ich kochał, lecz czy oni będą w stanie odwzajemnić to samo uczucie? Po wyjechaniu od nich, raczej nie.
- Orlando... Ale ponoć kiedyś mieszkaliśmy jeszcze w Nowym Orlenie... - podrapałem się po bladym karku, zdając sobie sprawę z tego, że nawet nie znam przyczyny naszej nagłej przeprowadzki. Było to ponoć trzy lata przed moimi narodzinami, ale i tak zawsze warto wiedzieć takie rzeczy, które mogą przydać mi się w późniejszym życiu - A ty?
- Sioux Falls, ale mam przodków z Irlandii - odpowiedział z uśmiechem, pieszcząc przy tym kulkę tłuszczu, która wręcz odpływała z przyjemności, dostarczanej przez dłonie loczkowatego chłopaka - Pan Ernos to twoja rodzina? Widziałem, jak z nim przyjechałeś.
- To brat mojej matki... Spokojnie, będzie mnie traktował na równi z wami... Na lekcjach zwykle wypiera się relacji rodzinnych - przyznałem, stając w końcu przed przypisanymi mi drzwiami - Miło było cię poznać Ro. Do zobaczenia na treningu? - dorzuciłem niepewnie, bojąc się jego reakcji, związanej z tym pochopnym czynem. W końcu znamy się dopiero niecałe trzydzieści minut, a ja już zdrabniam jego imię, jakbym znał go od wieków. Sebastian, jesteś idiotą - stwierdziłem bez zawahania, przygotowując się na ostrą reprymendę słowną.
- Spokojnie Bash. Do zobaczenia na treningu! - rzekł radośnie, posyłając mi uśmiech roztrzepanego aniołka. Uśmiechając się na to delikatnie, mruknąłem pod nosem ciche do zobaczenia, a następnie sam zniknąłem w czterech ścianach swojego, nowego lokum. Będąc zbyt zmęczonym na zwiedzanie, nie znanej mi wcześniej przestrzeni, spojrzałem jedynie jednym okiem na plan lekcji, aby po chwili móc rzucić się brzuchem na sprężysty materac, który kilkukrotnie wybił mnie w stronę ponurego sufitu. Z pewnością zasnąłbym po upływie niecałej sekundy, ale głośne szczekanie młodego szczeniaka, zmusiło mnie do zgięcia się w pół, i wepchnięcia go ostatkiem sił na jedną z granatowych poduszek.
- Śpij dobrze łakomczuchu - podrapałem go po puszystym łbie, zapędzając przy tym samego siebie w objęcia niekończącego się koszmaru.
🔻🔺🔻🔺🔻🔺
- Nie! - wrzasnąłem, uciekając od demonów przeszłości, które za wszelką cenę, próbowały wywołać ten sam ból, jakiego miałem zaszczyt doświadczyć w dzień swojej śmierci - Nie, nie, nie - wstałem z posłania, co było pierwszym krokiem do ogarnięcia się przed zbliżającymi się zajęciami. Była godzina szósta, a ja bez dwóch zdań dostawałem już nerwicy. Odpuszczając sobie śniadanie, które na sto procent wiązało się z widzeniem z innymi ludźmi, zacząłem przebierać się w niezbyt wygodny strój jeźdźca klasycznego. Szczerze mówiąc, nie czułem się zbyt dobrze w niewygodnym fraku, na którego miejscu przez wiele lat znajdowała się luźna, kolorowa kurtka wyróżniająca mnie na tle innych jockey'ów. Starając się zamknąć pewien rozdział swojej historii, chwyciłem za czarny, atestowany kask, a po upewnieniu się, iż Saint jest bezpieczny, zamknąłem pomieszczenie na klucz. Nie wiedząc za bardzo, gdzie znajdę stajnię dla koni prywatnych, zdecydowałem się na małą wycieczkę po ogrodzonej murem okolicy. Jedyne co wiedziałem to, że Pol powierzył mi opiekę nad gniadym ogierem holsztyńskim. Castle of glass - mruknąłem w myślach, kiedy znalazłem się wreszcie w odpowiednim budynku. Unikając wrednych łbów, jeździłem wzrokiem po drewnianych tabliczkach, określających jak zwie się dany koń oraz kto jest jego właścicielem - Tu cie mam - klasnąłem w ręce, widząc pysk swojego, nowego podopiecznego - Piękniś z ciebie - rzuciłem okiem na jego błyszczące ciało, zwiastujące powolne nadejście wiosny. Chcąc go przyzwyczaić do swojej osoby, wyciągnąłem przed siebie lewą dłoń, którą momentalnie zaczął muskać wargami w oczekiwaniu jakiś słodyczy - Później coś dostaniesz - chrząknąłem, otwierając drzwiczki porządnego boksu, co jak się okazało, było złym pomysłem. Glass zamiast pozwolić mi do siebie wejść, skulił na mnie uszy, sugerując tym samym, iż nie jestem tutaj mile widziany - Spokojnie - próbowałem opanować sytuację, ale jego zad najwidoczniej nie podzielał mojej opinii. Czując, jak przeszywa mnie fala strachu, automatycznie wyskoczyłem z domu ogiera, zasuwając metalową zasuwę w taki sposób, aby rozbrykana bestia nie miała prawa opuścić boksu. Cholera... Okazałem mu strach i już mnie tam nie wpuści - obwiniłem się za popełnienie podstawowego błędu, jaki mógł zdarzyć się jedynie początkującym. Eh... Ta wymuszona przerwa sprawiła, iż straciłem cały zapał do tego sportu. Start w klasyku na pewno będzie trudny, o ile w ogóle dosiądę tego wariata.

Ro? c: 
Możesz biiiiić xd
814 słów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz