3.11.2019

Od Ronana cd Sebastiana

Nocny maraton z Blue nie był najgorszym pomysłem. Szanse na spóźnienie się były minimalne, co z tego, że byliśmy w cholerę nie żywi, bo do trzeciej oglądaliśmy produkcje Disney’a. Minus był jeden. Blue wysłała mnie do kuchni po śniadanie. Całe szczęście nie spotkałem ludzi, chociaż powinno mnie to zainteresować. No tak. Szósta. Spaliśmy jakieś trzy godziny, co przynajmniej dawało ułudę funkcjonowania. Chyba zostanę dziś tylko na pierwszym treningu.
Będąc w kuchni, podszedłem do lodówki i wyciągnąłem zakupione wczoraj jogurty. Kiedy się odwróciłem, uniosłem kącik ust i lekko oblizałem usta.
– Cześć panie profesjonalny aktorze. – Rzuciłem bez pośpiechu.
– Cześć Aniołku. – Popatrzył na mnie. – Męcząca noc?
– Nie tak jak u ciebie. – Odstawiłem rzeczy i podszedłem. – Wyglądasz jakby wypluł cię zombie. Albo kosmita.
– Nie takie złe porównanie, patrząc na to, że całą noc walczyłem ze Żniwiarzami. – Przetarł oczy. – Mógłbyś docenić to, że właśnie uratowałem naszą planetę od zagłady.
– Jasne. – Odgarnąłem mu niesforny kosmyk za ucho. – Przynajmniej wiem, jak wyglądasz bez makijażu.
– Jak wypluty przez kosmitę? – Uniósł brew.
– Powiedziałbym, że uroczo, ale to tylko moja opinia. – Odsunąłem się i wziąłem żarcie. – Mógłbym dać ci buziaka, ale jeszcze zarażę się jakąś kosmiczną chorobą.
– Możesz zaryzykować. – Lekko przyciągnął mnie za koszulkę i pocałował.
Nie miałem pojęcia, co ten chłopak ze mną robi, ale na ślepo odstawiłem jedzenie – znowu – i delikatnie złapałem jego policzki, lekko zwalniając. Ta ręka Adama, która nie trzymała mojej koszulki, owinęła się wokół mojej talii i przyciągnęła bliżej. Pozwoliłem mu na to i lekko przygryzłem wargę, co spotkało się z pomrukiem zadowolenia. Potem – z premedytacją, albo bez – przesunąłem kciukiem po szyi chłopaka. Bardzo delikatnie. Chłopak wydał z siebie odgłos po części przypominający jęk, po części westchnięcie. Uniosłem kącik ust i powoli się odsunąłem.
– Myślę, że jesteś zdrowy. – Mruknąłem i sam zainicjowałem kolejny pocałunek, o wiele krótszy. – Przyjdziesz na zajęcia? Po pierwszych możemy zrobić coś ciekawego, bo nie mam zamiaru iść dziś na inne.
– Sugerujesz, że mam udawać normalne funkcjonowanie i jeszcze utrzymać się w siodle przez jakąś godzinę lub dwie? – Uniósł brwi.
– Ze mną? – Uśmiechnąłem się zadowolony. – Zrobię ci kawę, ale to może się źle skończyć.
– Chyba nie jestem jeszcze gotowy na gaszenie pożaru, więc kawą zajmę się sam. – Uniósł kącik ust. – Ale dzięki za dobre chęci. – Cmoknął mnie lekko i odszedł, prawdopodobnie robić kawę.
– Nie spóźnij się. – Rzuciłem i w końcu wziąłem śniadanie, ruszając w drogę powrotną do Blue.
Dzisiaj zajęcia zaczynały się o dziesiątej. Czyli po zjedzeniu śniadania może uda nam się jeszcze trochę odespać. Sześć godzin to zawsze o trzy więcej niż trzy, prawda?
***
Dobra wiadomość była taka, że się wyrobiłem. Ta gorsza była taka, że Hespero uparcie ciągnął mnie za rękaw. I nawet nie chciał smakołyka. Chciał się bawić.
– Dwie godziny Hespero, proszę cię. – Poklepałem go po łbie. – A potem będziemy hasać po łące.
Koń chyba wydał się zadowolony, bo pacnął mnie chrapami po ręce. Powoli ruszyłem do wyjścia, kiedy zobaczyłem Sebastiana przed boksem.
– Cześć. – Podszedłem do chłopaka. – Miło cię widzieć Bash.
– Oh, cześć. – Pogładził ręką kark. – Ronan. I…?
– Hespero. – Przedstawiłem konia, który tylko parsknął przyjaźnie. – A twój?
– Castle of glass. – Powiedział.
Popatrzyłem na zwierza i przekrzywiłem głowę.
– Chyba mamy do czynienia z upartym stworzeniem. – Zauważyłem. – Idź po jabłko. Spróbujemy go do siebie przekonać.
Chłopak powoli ruszył po smakołyk, a ja przywiązałem Hespero, żeby nie wpadł na głupi pomysł wyjścia na zewnątrz. Potem delikatnie oparłem się o drzwi boksu i spokojnie podstawiłem wierzchowcowi dłoń pod nos. Obwąchał ją i trącił przyjaźnie, ale widziałem, że oczekiwał smakołyku. Całe szczęście Sebastian właśnie wrócił.
– Mogę twoją dłoń? – Zapytałem.
– Ja...jasne – wymruczał.
Delikatnie wziąłem go za rękę i znów dałem obwąchać koniowi. Tym razem parsknął. Uniosłem lekko kącik ust i położyłem na bashowej dłoni jabłko. Zwierz znowu zaczął niuchać, ale tym razem chyba był zadowolony, a ja otworzyłem boks. Sebastian mógł wejść i nawet udało mu się wyprowadzić wierzchowca.
– Chyba powinniśmy udać się do pani Lysandry. – Uśmiechnął się lekko. – Podobno jest niesamowita.
– Powiedziałbym, że zarąbista, ale cóż, nie powinienem nic mówić. – Odwiązałem Hespero. – To moja mama. Jak widać nie tylko ty masz rodzinę w akademii.
– To miłe. – Lekko się zaśmiał. – Czyli to po niej masz podejście do zwierząt?
– Też. – Wyszliśmy na zewnątrz. – Mój tata to weterynarz… też tutaj.
Sebastian pokiwał głową i zatrzymał się tuż przed lokalizacją, gdzie mieliśmy trenować skoki. Pomachałem do Blue, która właśnie żywo dyskutowała z Noah (prawdopodobnie o Nadętym Brytyjczyku, lub o maratonie filmowym), a potem popatrzyłem na nowego kolegę.
– I jak ci się podoba? – Uniosłem kącik ust.
– Cóż… – zaczął, ale niestety nie dane mu było skończyć.
W sumie to chciał, ale niestety poczułem tylko delikatne ciągnięcie za nadgarstek i czyjeś usta na swoich. Potem jednak usłyszałem głos właściciela warg:
– Cześć Aniołku, dzisiaj się jeszcze nie widzieliśmy.
– Adam. – Przewróciłem oczami. – Przerwałeś naszemu nowemu koledze.
– Mogłeś mnie powstrzymać. – Zauważył.
– Nawet nie będę się kłócił, jak miałoby to być możliwe. – Westchnąłem.
Popatrzyłem na Basha i uśmiechnąłem się przepraszająco, a Adam objął mnie ramieniem z lekkim wyszczerzem. Matko jedyna.

Bash? Co powiesz na nową znajomość? XD
806

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz