3.24.2019

Od Ronana cd Leonarda

Miałem iść do mamy, ale moje plany pokrzyżował Adam i Yurio. Pierwszy raz widziałem, żeby kot tak spokojnie leżał w ramionach właściciela. Szczególnie ten kot.
– Mały Diabełek i jego pupil. – Podszedłem do nich powoli. – Coś się stało?
Kiedy Adam usłyszał mój głos, uniósł gwałtownie głowę, a jego wzrok powędrował z Yurio na mnie. Płakał. Brunet płakał, a na policzku miał zadrapanie. Zdecydowanie kocie. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że na jego białej koszulce widać czerwone plamy i kocią sierść. Nie wyglądało to za dobrze.
– Ronan... Ja... poszedłem go szukać, bo znowu uciekł i znalazłem go tutaj... Nie wiem co się stało. Jest ranny, krwawi... Pewnie pogryzł go jeden z tych przeklętych psów... Nie chciał dać się dotknąć, podrapał mnie, ale w końcu się uspokoił... Chyba jest źle. Nie mogę go stracić... – Mówił urywanym głosem, co pogłębiało panikę. Jego podbródek trząsł się od ledwo powstrzymywanego płaczu.
– Hej, spokojnie. – Położyłem dłonie na jego ramionach. – Wyjdzie z tego. Chodź do taty, on na pewno nam pomoże. Będzie okej. To Yurio.
Delikatnie oparłem czoło o jego czoło i tak stałem aż chłopak nie pokiwał głową. Potem ruszyliśmy do gabinetu mojego taty. Oby nie było tak źle, jak myślałem.
***
– Ronan? Mama nie kazała ci iść pomóc z kartami? – Tata lekko się zdziwił.
– Teraz mamy inny problem. – Odsunąłem się i pokazałem Adama z Yurio.
– Co się stało? – Tata założył rękawiczki i gestem nakazał podejść nam do stołu.
Też wziąłem je z pojemnika i podszedłem do szafek z przyrządami. Nie pierwszy raz będę pomagał tacie. Popatrzyłem na Adama, który ciągle trzymał kota na rękach. Westchnąłem cicho, bo wiedziałem, że jest w szoku i raczej nam to nie pomoże.
– Coś go pogryzło, tyle wiemy. – Zerknąłem na tatę. – Adam znalazł go na zewnątrz…
– Połóżcie go tu. – Ojciec przybrał ten poważny, „weterynaryjny” ton.
– Adam. – Dotknąłem go nadgarstkiem w ramię, żeby nie ubrudzić rękawiczek. – Połóż Yurio, tata musi go zobaczyć.
Chłopak lekko skinął głową i delikatnie położył go na blacie. Popatrzyłem na rodziciela.
– Bandaże, gazy i hydrożel. – Dostałem polecenia. – Igła, najcieńsza jaką znajdziesz i szwy do niej. – Uniósł głowę. – Mamy mu podać znieczulenie zastrzykiem, czy w inny sposób?
– To Yurio. – Adam powiedział tylko tyle.
– Może być agresywny. – Zauważyłem, powoli układając wszystko na tacce. – Ale ma rany, więc nie wiem, czy igłą przejdzie. Poza tym, zawsze mówisz, że wziewna ma mniejsze ryzyko.
– Naprawdę nie wiem czemu poszedłeś na studia artystyczne synu. – Tata pokręcił głową. – Dałbyś sobie radę na weterynarii. – Uśmiechnął się lekko, a ja wiedziałem, że i tak mnie akceptuje. – Więc przygotuj narkozę.
***
Yurio był już poskładany, pozszywany, a jego łapy i część brzucha przykrywały bandaże. Spał już, bo spał, a nie pod narkozą, a tata i ja myliśmy ręce. Adam siedział obok kota i głaskał go delikatnie.
– Jestem z ciebie dumny. – Uśmiechnął się. – Mam wspaniałego syna.
– Dzięki tato. – Uniosłem kącik ust. – Co teraz?
– Pewnie krótka rekonwalescencja. – Popatrzył na Adama. – Zostanie u nas w domu, jeśli twój kolega się zgodzi. No i szczepienie przeciw wściekliźnie. W końcu był pogryziony.
– To musiał być pies z Akademii. – Zamyśliłem się. – Szanse na to, że to była znajda są małe.
– Niemniej, wolę go zaszczepić. – Tata wytarł ręce i zajrzał do kart, prawdopodobnie chcąc uzupełnić tą należącą do kota. – Przezorny zawsze ubezpieczony.
– Okej. – Pokiwałem głową. – Powiem to Adamowi. – Spojrzałem na chłopaka. – Masz zwykły sprej antyseptyczny? Dla ludzi? I plastry?
– Tam gdzie go schowaliśmy. – Uniósł lekko kącik ust. – Opatrz chłopaka.
Pokiwałem głową i po zaopatrzeniu się w potrzebne rzeczy, podszedłem do bruneta. Podniósł na mnie wzrok.
– Dziękuję. – Szepnął. – Tak bardzo dziękuję.
– Podziękujesz jak cię opatrzę. – Powiedziałem poważnie i położyłem bandaże obok nogi chłopaka. – Nie chcemy drugiej ofiary.
Adam z zaskoczeniem popatrzył na swoje ręce i chyba dopiero teraz zorientował się, że jest ranny.
– Może oficjalnie powinieneś zostać moją pielęgniarką? – Zapytał z lekkim uśmiechem.
– Jasne Mały Demonie. – Podniosłem jego rękę i spryskałem płynem, na co lekko syknął. – Już lecę.
– Nie zdziwiłbym się, gdybyś miał też skrzydełka Aniołku. – Mruknął zadowolony.
– Jasne. – Przemyłem ranę, wyczyściłem i nakleiłem plaster. – Druga.
Chłopak posłusznie podał mi dłoń i pozwolił na wznowienie czynności. W tym samym czasie zadzwonił telefon.
– Byłbyś łaskaw odebrać? – Zerknąłem na niego. – Lewa, tylna kieszeń.
– Teraz pozwalasz? – Uśmiechnął się szerzej, ale wziął telefon.
Całe szczęście głośność była na tyle wysoka, że usłyszałem głos po drugiej stronie: Leo.
– Ro? Gdzie wy macie ten gabinet weterynaryjny?
– Aniołek jest zajęty mną, a kto mówi? – Adam rzucił lekko z głupim uśmieszkiem na twarzy.
– Adam! – Parsknąłem. – To może być ważne.
– Nie obchodzi mnie to! – Usłyszałem wzburzenie w głosie szatyna. – Gdzie macie gabinet.
– Powiedz mu, że jest niemal naprzeciwko stajni, jak pójdzie od stajni w kierunku torów, to powinien trafić. I zapytaj czemu pyta.
Adam ze spokojem i znudzeniem w głosie odpowiedział chłopakowi, a ja w międzyczasie zdążyłem zająć się jego twarzą. Skrzywienie, jakim mnie obdarzył, wydawało się logiczne, skoro używałem czegoś na kształt wody utlenionej.
– Aniołku, mógłbyś być bardziej delikatny. – Zauważył Japończyk. Oczywiście, że Leonard ciągle był na linii.
– Nie dostaniesz buziaka, tak jak zakładałem. – Wyszczerzyłem się. I trochę głośniej zapytałem. – Podbródek wyżej kochanie, pamiętaj! Nie zgubiłeś się?
– Mogłeś powiedzieć, że masz kogoś zanim byliśmy w łóżku! – Głos Adama był pełen udawanej pretensji.
– LeŁoś śpi z Jeżozwierzem! – Warknąłem i odebrałem mu telefon, przyciskając go do ucha ramieniem. – Zlokalizowałeś?
– Tak, ale przestań z tym kochaniem. – Prychnął. – To źle brzmi.
– Och, po prostu przypominasz mi Lokiego. – Zaśmiałem się. – A jak nie kochać Lokiego?
Skończyłem opatrywać rany Adama i mimo wcześniejszych gróźb, musnąłem ustami jego policzek. Gdyby nie rozmowa z Leonardem, pewnie skończyłoby się to inaczej, a tak odniosłem wszystko na miejsce, a w drzwiach stanął Windsor. Z sokołem. Rozłączyłem się.
– Szalejesz kochanie. Podbródek wyżej, mówiłem! – Uśmiechnąłem się uroczo. – Nawet ja nie mam takiego drapieżnika.
– Musisz mi z nim pomóc. Albo ty i twój tata. – Chłopak wyciągnął do mnie ptaka.
Westchnąłem i odbiłem się od blatu, na którym ciągle spoczywał kot.
– Poczekaj, musimy przenieść Yurio. – Poszedłem do gabinetu taty. – Taaaaatoooo, kolejny pacjent.
– Kolejny kot? – Zaśmiał się lekko.
– Nope. – Pokręciłem głową. – Sokół.
– Sokół? – Zdziwił się.
– Sokół. – Pokiwałem głową. – O ile atlasy ptaków mówią prawdę, a raczej tak.
– Ta Akademia chyba nie przestanie mnie zadziwiać. – Założył nowe rękawiczki i rzucił mi moje. – Co tym razem?
– Znalazłem go w śmieciach – powiedział LeŁoś. – Ale nie może latać.
– Czyli pewnie złamane skrzydło. – Westchnął tata. – Ronan? Przenieś kota na tamtą kozetkę i pomóż mi. Masz rękę do ptaków.
– Raczej one mają dzioba do mnie. – Zaśmiałem się i z pomocą Adama przeniosłem Yurio w bezpieczne miejsce. – Poczekaj, ogarniemy sokoła i pogadamy o toygerze.
– Okej. – Popatrzył na mnie i szeptem dodał. – Ale wiesz, że Tom jest bardziej hot?
– Jesteś niereformowalny. – Pokręciłem głową i wróciłem do taty, sokoła i nie-Lokiego, jednocześnie zakładając rękawiczki. – Więc sokół?
Leonard pokiwał głową. Popatrzyłem na niego, a mając w pamięci wszystkie lekcje z Nyx, podszedłem do małej lodówki i wyciągnąłem kawałek surowego mięsa. Podałem je zwierzęciu i już po chwili posiłek znikł całkowicie. Teraz, już na spokojnie, dotknąłem jego skrzydła i najdelikatniej jak umiałem, rozłożyłem je.
– Cóż, nie wygląda tak źle. – Stwierdził tata. – Myślę, że wystarczy zwyczajne usztywnienie. Za dwa tygodnie powinien wrócić do sprawności. – Popatrzył na Leonarda. – Załóż rękawiczki i przytrzymaj skrzydło, żeby Ronan mógł pójść po bandaże.
– Oczywiście. – Pokiwał głową i już za chwilę mogłem zacząć buszować po półkach.
Za to lubiłem pracę rodziców. Mogła cię pozytywnie zaskoczyć.

LeŁoś? Czy to cię satysfakcjonuje?
1187

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz