3.06.2019

Od Irmy cd. Rekera

Od jakiegoś czasu nie widywałam Rekera na treningach ani na stołówce. Martwiłam się o niego bo to nie było do niego podobne. On nie lubił opuszczać treningów, zwłaszcza tych skokowych, choć owszem przyznam że ujeżdżania zawsze nienawidził ale i tak treningi były dla niego ważne... Owszem z początku się dąsał że musi tutaj się uczyć i szkolić ale zaczął się z czasem przyzwyczajać, a przynajmniej tak mi się wydawało. Dlatego w końcu postanowiłam do niego iść  kiedy nie pojawił się na kolejnym treningu, jednak wzięłam jeszcze tacę z jedzeniem. Kiedy mi otworzył drzwi, weszłam bez zaproszenia by mnie nie zbył pół słówkami i postawiłam tacę z jedzeniem na stolik, żądając wyjaśnień.
- Po prostu umieram - szepnął cicho co mnie zaskoczyło.
- Jak to? Co się dzieje? - zmartwiłam się bardzo jego słowami, lecz on jedynie na to westchnął i usiadł wyczerpany na swoim łóżku, na którym jeszcze niedawno leżał.
- Czuję że słabnę coraz bardziej Irmo - odparł cicho, patrząc się intensywnie w podłogę, jakby widział tam coś ciekawego niż tylko deski. Widząc jaki jest przygnębiony usiadłam obok niego i spojrzałam na niego, chcąc lepiej ocenić stopień jego załamania. Widziałam że jest źle... Był bardzo przygnębiony, miał worki pod oczami jakby jego organizm toczył walkę ze straszną chorobą... Owszem ja też wcale nie czułam się najlepiej, gdyż białaczka była u mnie bardzo silna i niestety moje wyniki znacznie się pogorszyły, mimo zastosowania chemioterapii, lecz chciałam jakoś walczyć o swoje życie. I choć każdego dnia czułam bardzo silny ból w ciele, przez który miałam ochotę płakać i skulić się na łóżku niczym mała dziewczynka, która miała zły sen, to zmuszałam się do wstawania. Za każdym razem był to dla mnie nie lada wyczyn i wciąż funkcjonowałam na bardzo silnych lekach przeciwbólowych, przez które moje nerki dostawały mocno w dupę, ale nie potrafiłam inaczej funkcjonować. Byłam pewna że Reker też odczuwa jakiś silny silny ból, lecz nie wiedziałam w czym tkwi problem, gdyż nigdy się na nic nie skarżył, nie chcąc zapewne wyjść na jakiegoś mięczaka.
- Ale dlaczego? - spytałam - Powiedz co się dzieje... nie jestem jasnowidzem - dodałam patrząc na niego zmartwionym wzrokiem.
- Mam chore serce... - powiedział wreszcie załamany.
- Bierzesz jakieś leki? - spytałam, na co skinął kila razy głową tak, jakby zaraz miała ona odpaść z zawiasów - I nic Ci nie pomagają?
- Na początku pomagały - przyznał - Ale ostatnio jest coraz gorzej... Nie mam siły na nic i boli mnie ciągle oraz gubi się w rytmie - dodał, nerwowo pocierając blade ręce.
- A mówiłeś już ojcu? - spytałam nieco niepewnie, gdyż ostatnio z nim darł nieco koty, a widząc jego spojrzenie, zmieszałam się - Może by Ci zmienili leki na jakieś inne czy coś... - dodałam pośpiesznie.
- Nie chce by wiedział - odparł krótko na co westchnęłam ciężko.
- No dobrze... ale przecież Ci się pogarsza - powiedziałam cicho i na tym nasza rozmowa się skończyła. Obiecałam że nikomu nic nie powiem, ale wiedziałam że to źle wróży na jego chore serce... Zaczynałam myśleć czy aby nie napisać list do jakiejś fundacji czy coś, ale z drugiej strony kto by mi na to odpisał? Reker sam powinien pójść do lekarza, a tego nie robił. Co by to w końcu dało że bym popytała w paru miejscach, skoro sam ukrywa swoje dolegliwości i nic nikomu nie mówi? Tylko by mnie wyśmiano albo stwierdzono że jestem jakąś wariatką! Martwiłam się o tego marudę, ale co ja mogłam?
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
Minął tydzień od czasu tamtej rozmowy. Pomagałam Rekerowi w odrabianiu lekcji, pilnowałam cz brał leki, no i jakoś w końcu zaciągnęłam go do lekarza, który co prawda podejrzanie na nas patrzył, widząc nastolatków bez opieki, ale zmienił leki na inne, po których chłopak dzięki boku nieco lepiej się czuł. Lekarz przestrzegł nas, że musi zrobić badania kontrolne, by wiedzieć czy dawkę leku należy zwiększyć, gdyż tak się ponoć po czasie robiło... Nie znałam się na tym, ale w każdym razie mu przytaknęliśmy i od trzech dni wszystko wydawało się normować. Reker miał co prawda parę niezaliczonych sprawdzianów, ale pomogłam mu uzupełnić notatki i w wolnej chwili uczyliśmy się razem z jego przyjacielem, który zdążył już wyjść ze szpitala. Nadal miał co prawda zakaz jazdy na koniu, ze względu na gojące się rany po wypadku, lecz humor mu dopisywał.
Szykowaliśmy właśnie swoje konie na trening skokowy, kiedy zobaczyliśmy na podjeździe jakiś w cholerę drogi samochód, z którego wysiadł najpierw jaki chłopak, a po chwili... po chwili poczułam jak uginają jej się nogi, bowiem ujrzałam tego samego mężczyznę, którego widziałam na zawodach i wtedy przed kwiaciarnią! Spokojnie Irma.... spokojnie... To na pewno TYLKO zbieg okoliczności, Reker ma rację, nie mogę popadać w paranoję - pomyślałam poprawiając Touch Down'owi popręg, a widząc już nauczyciela, szybko podążyliśmy ze swoimi koniami na zewnątrz na parkur otwarty. Idąc na parkur, kątem oka spojrzałam na tamtą dwójkę, która rozmawiała właśnie z jednym z właścicieli akademii, lecz gdy zobaczyłam jak ten ciemny typek na mnie spojrzał, poczułam jak ciarki przeszły mi po plecach. Momentalnie odwróciłam wzrok, by po chwili na komendę nauczyciela wsiąść na konia. Touch Down wyczuł moje zdenerwowanie momentalnie jakby przeszedł po nim prąd elektryczny przez jakiś połączony łańcuch, po czym zaczął lekko bić kopytem w ziemię.
- Cii... spokojnie - szepnęłam cicho, głaszcząc go delikatnie po muskularnej szyi, co nieco pomogło, a nauczyciel rozpoczął lekcje.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po skończonych zajęciach, które pamiętałam jak przez mgłę, zorientowałam się że zgubiłam swój naszyjnik z serduszkiem w którym było zdjęcie mojej młodszej siostry.
Przeszukałam dokładnie swój pokój i stołówkę, ale naszyjnik jakby rozpłynął się w powietrzu! Był dla mnie bardzo ważny, dlatego było mi smutno, gdyż wiedziałam że już go nie znajdę... Smutna poszłam do Rekera, gdzie mieliśmy się uczyć biologii na kolejny sprawdzian świrniętej nauczycielki, która wręcz kochała płazy i gdy tylko widziała jakąś żabę czy ropuchę, to musiała zaraz ją wziąć na ręce i zrobić jej zdjęcie! Masakra... Wchodząc, przywitałam się z nim, po czym usiadłam na krześle ciężko wzdychając.
- Co Ci jest? - spytał od razu wychodząc z łazienki, podczas gdy ja gapiłam się w sufit.
- Zgubiłam naszyjnik... - odparłam ze smutkiem.
- Który? - zmarszczył brwi.
- Ten z serduszkiem... Miałam w nim zdjęcie siostry - westchnęłam - Przeszukałam cały swój pokój i boks Touch Down'a, ale nic nie znalazłam. Chyba już przepadł na zawsze - dodałam otwierając grubą książkę od biologii.
- Znajdzie się może jak nie będziesz go szukać - stwierdził.
- Czy ja wiem? - westchnęłam - Był dla mnie ważny... Mam nadzieję jednak że będzie tak jak mówisz - dodałam przeglądając tematy jakich musieliśmy się nauczyć.
- Yyy... czego mamy się nauczyć? - spytał patrząc w gruby podręcznik.
- Budowa DNA, RNA itp - odparłam zaznaczając sobie odpowiednie tematy - I o czymś jeszcze ale to zaraz Ci powiem, jak sprawdzę w telefonie, bo mi Lidia wysłała - dodałam.
- Jaka Lidia? - zdziwił się unosząc swoje brwi ku górze.
- No ta z kółka biologicznego... Chodzi z nami do klasy, ta taka w okularach czarnych czy tam granatowych... - mówiąc to spojrzałam na niego, lecz widząc że nie kojarzy dodałam - To ta blondyna z kręconymi włosami.
- Aaaa.... To mów że to ta! - ożywił się nieco - Nie wiedziałem że się ze sobą kumplujecie - dodał zdziwiony.
- Daj spokój, nie kumplujemy się, tylko czasem piszemy do siebie żeby niczego nie zapomnieć czego mamy się uczyć, bo niestety czasem się wyłączam na tych lekcjach biologii, więc nie pamiętam nawet co do nas gadała - westchnęłam ciężko.
- Nie uważasz na lekcjach? Nie ładnie - odparł rozbawiony, na co przewróciłam oczami z lekki uśmiechem.
- Powiedział to ten, który śpi zawsze na zajęciach z fizyki - odparłam teraz ja rozbawiona, na co machnął niedbale ręką.
- Nie moja wina, same mnie usypiają - powiedział spokojnie otwierając książkę na wyznaczonej stronie - To co uczymy się? Nie chcę znowu by ta baba znowu wpadła w trans mówienia jacy my to nieodpowiedzialni jesteśmy z nauką - mruknął niezadowolony. Co jak co, ale miał rację, gdyż zawsze pani Kembricz widząc słabe oceny z swojego przedmiotu, zaczynała jak katarynka gadać, gadać i gadać o tym jak to było za jej czasów... Nikt nie chciał tego znowu słuchać, zwłaszcza że nie pozwalała nam wtedy wychodzić na przerwę gdy mieliśmy z nią łączone zajęcia, a tego bym już nie wytrzymała, gdyby miała by tak trajkotać przez bite dwie albo nie daj boże trzy godziny!
- Jasne - odparłam krótko, po czym zabraliśmy się do nauki tego przedmiotu "zła".
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Minęło kolejne parę dni, a my z Rekerem siedzieliśmy właśnie w samolocie, którym lecieliśmy aż do Europy! Czemu tak daleko i po co? Ano dowiedzieliśmy się że są tam organizowane tam zawody charytatywne tak jakby. Każda z prestiżowych akademii jeździeckich mogła się tam zgłosić by wystąpić i przeznaczyć określoną sumę pieniędzy za udział w nich. Część z tych pieniędzy miała pójść na zwycięzców zawodów, a część miała trafić w inne ręce. Wiedzieliśmy tylko że lecimy do Polski w.... Tatry! Tam miały gdzieś się odbyć zawody jeździeckie w dyscyplinie skoków na specjalnym parkurze stworzonym na tą imprezę. Pani Elena, właścicielka akademii leciała z nami i wydawała się być bardzo podekscytowana tym wydarzeniem, niczym małe dziecko. Szczerze mowiąc, to nigdy jej aż tak radosnej nie widzieliśmy, więc ten wylot musiał mieć jakieś głębsze znaczenie niż to co nam przekazano...
- Nieźle nie? - zagaiłam Rekera, który siedział przy oknie - Zboczymy te Tatry o których się tyle słyszy pięknych opowieści - dodałam.
- Nigdy nie widziałem Tatr, ale mam nadzieję że to wszystko co o nich mówią ludzie to prawda - odparł lekko zamyślony.
- Oj no nie bądź taki... Więcej optymizmu Ci nie zaszkodzi - odparłam z uśmiechem lekkim widząc przez okno piękne białe chmury gdzieniegdzie na niebie.
- Tia... - mruknął jedynie, na co lekko go szturchnęłam łokciem.
- Daj spokój, nie marudź tak - westchnęłam - Zawsze chciałam zobaczyć co to jest to morskie oko, to ponoć jedno z najładniejszych miejsc tam. I pójdziesz ze mną czy tego chcesz czy nie pierdoło - dodałam, na co uniósł zdziwiony brwi ku górze.
- Psssst! Gołąbeczki? Może by tak ciszej? - usłyszeliśmy za sobą, więc nieco się odwróciłam i zobaczyłam przyjaciela Rafaela, który patrzył na nas zmęczonym, aczkolwiek rozbawionym wzrokiem.
- Czemu? Przecież i tak nie śpisz - odparłam parząc na niego niezrozumiale - A poza tym to tylko zwiedzanie, więc niczego sobie w tej główce nie twórz - dodałam wiedząc co może mu chodzić po głowie.
- Uhu... a później będzie buzi, buzi - zarechotał cicho.
- Ty lepiej tam pilnuj swojej dziewuchy, bo niedługo na kolanach Ci będzie spać - mówiąc to chytrze się uśmiechnęłam, gdyż jedna z dziewczyn opierała się o niego głową śpiąc twardo jak kamień.
- Nic mnie z nią nie łączy - oburzył się lekko.
- Uhu... ale to że leży Ci już prawie na kolanach, to Ci się podoba - zarechotał tym razem Reker.
- Cicho siedź! - fuknął niezadowolony, na co jego przyjaciel jedynie się uśmiechnął pod nosem głupkowato, a ja na to przewróciłam teatralnie oczami. Tym tylko jedno w głowie - pomyślałam bardziej opierając się w swoim fotelu, przypominając sobie że gdy wrócimy z tej imprezy charytatywnej, to najprawdopodobniej będą już wyniki sprawdzianu z biologii, na który dość mocno się uczyłam z chłopakiem. Po wielu godzinach lotu, kiedy wysiedliśmy w końcu z samolotu, poczułam jak bardzo jestem zmęczona. Moje mięśnie były ociężałe, a przez białaczkę z którą toczyłam walkę, czułam się jeszcze bardziej osłabiona. Na szczęście w tym kraju było lato, więc nie musiałam się ubierać na cebulkę by było mi ciepło. Miałam tylko na sobie cieniutki sweterek, dzięki któremu nie było widać mojej opaski na ręce, która informowała że leczę się na to dziadostwo. Miałam jednak też oko na Rekera, którego pilnowałam z braniem leków bardzo, co go denerwowało, ale martwiłam się o niego, a poza tym po nich było mu znacznie lepiej, więc nie miał nic do gadania! Odebraliśmy swoje bagaże, a w tym czasie nasze wierzchowce zostały już transportowane o stajni prowizorycznych w miejscu zawodów, więc nie mogłam nawet sprawdzić jak Touch Down zniósł swoją podróż... Mogłam mieć tylko nadzieję że dobrze i że nie będzie się na mnie dąsać za to. Wynajętymi busami zostaliśmy wszyscy przewiezieni do ładnego hotelu, z którego było pięknie widać góry, co mnie bardzo ucieszyło, aczkolwiek po wyczerpującym locie marzyłam tylko o śnie.

< Reker? ;3 >
1950

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz