Odwróciłam się w stronę fotelu, na którym siedział pan "spierdolę sobie bez słowa, a kto mi zabroni". Obrzuciłam go wzrokiem i zauważyłam nowy tatuaż na szyi. Powróciłam do szafy gdzie przebrałam się w piżamę nie dbając o to, że miałam wciąż jego wzrok na sobie. Przebrana już zgasiłam światło w łazience i wywiesiłam ręcznik żeby wyschnął.W końcu odwróciłam się w stronę chłopaka, założyłam ręce i powiedziałam:
-Masz celibat za karę.
-Co?
-Celibat, za nie mówienie mi o wyjeździe.
-No chodź tu- wyciągnął ręce do przodu.
Podeszłam do chłopaka i usiadłam mu na kolanach wtulając się jak małpka.
-Jesteś dupkiem, wiesz?
-Wiem.
-Ale i tak cię kocham.
-Ja ciebie też.
-A teraz idź się umyć, bo śmierdzisz i idziemy spać.
Podniosłam się z kolan chłopaka i wsunęłam się pod kołdrę. Nie musiałam długo czekać, gdyż już po parunastu minutach poczułam jak kołdra się podnosi i żywy kaloryfer się do mnie przytula. Obróciłam głowę w jego stronę i lekko go pocałowałam mówiąc dobranoc. Na sen czekać długo nie musieliśmy.
***
Obudził mnie budzik, który niemiłosiernie głośno dzwonił. Znalazłam go na oślep i wyłączyłam. Delikatnie wyplątałam się z jego ramion i zaczęłam się ubierać. Chłopak oprócz tego, że obrócił się na drugi bok praktycznie w ogóle nic nie zrobił, nawet nie otworzył jednego oka. Ubrałam się w strój do jazdy i wyszłam z Taboulet z pokoju. Po chwili byłam na dworze i konsultowałam z Patrickiem co dzisiaj robimy. Stwierdziliśmy, że postawimy na trail. Osiodłałam Rimę i już po chwili byłam na hali. Trener akurat skończył wtaczać mostek na halę i zaczął mi tłumaczyć schemat. Na początek był slalom z lewej, następnie musiałam otworzyć i zamknąć bramkę, potem galop dookoła beczki, zatrzymanie i kłusem wjechać do L. Po L znowu robiliśmy kłusem koło dookoła beczki, a następnie side pass przez drąga. Po drągu miałam przejechać drągi w kłusie, na mostek stępem i na koniec obrót 360, a potem 270 w kwadracie. Na początku nie szło nam zbyt dobrze, gdyż ja byłam rozkojarzona przez co koń też. Jednak za drugim razem poszło już wszystko ładnie i gładko, jedynie z L miałyśmy problem. Jazdę zakończyłyśmy krótkim terenem, który był stępo-kłusem. Po nim rozsiodłałam klacz i odprowadziłam na łąkę. Już powoli robiło się ciepło i przyjemnie. Wiosna nadchodziła pełną parą co mnie cieszyło. Jedynym minusem jaki był to owady, które są wszędzie. Odłożyłam swój sprzęt na miejsce i wróciłam do pokoju. Zastałam tam Diego, który siedział na łóżku rozciągając się.
-Pan wstaje i się ogarnia. Jedziemy w teren.
-A miałem nadzieję na dzień cały w łóżku.
-Wstawaj i nie marudź- puściłam mu oczko.- Za pół godziny masz być w stajni.
Po tych słowach wyszłam z pokoju i wróciłam do stajni. Osiodłałam Caspera i wzięłam się za Asesino. Ogier jak zawsze na początku miał ze sobą problem, jednak po chwilowym szaleństwie w boksie się uspokoił. Po wyjściu z boksu również zaczął skakać jednak, gdy zobaczył drugiego konia, który stał grzecznie to lekko zszedł z tonu. Szybko go przeczyściłam i zaczęłam czyścić. Po dopięciu popręgu chłopak wszedł do stajni i podszedł do nas.
-Nic ci nie zrobił?- spytał.
-Grzeczny jak aniołek. Z resztą jak zawsze- prychnęłam.- Bierz go i jedziemy.
Brunet zapiął kask i wsiadł na konia co również uczyniłam. Wyjechaliśmy poza teren stajni i stępem przemierzaliśmy leśną ścieżkę.
-Jeździłaś go jak mnie nie było?
-Tak, śmieszny jest.
-W sensie?
-Jak zaczął brykać to nie zeskoczyłam i miał genialną minę.
-Mam nadzieję, że nie dał mocno popalić.
-Nie było źle, ale aniołkiem to on nie jest.
Przyśpieszyliśmy do kłusa, a Taboulet wyskoczyła do przodu nie patrząc na to, że zniknęła nam z pola widzenia.
-Wyspałeś się?
-Yup.
-O której wstałeś?
-Po dziesiątej jakoś.
-To musiałeś trochę poleżeć w łóżku.
-Na to wychodzi.
-Ścigamy się do końca łąki?- zaproponowałam.-Okej.
Policzyliśmy do trzech i rzuciliśmy się galopem. Konie szły w miarę równo, jednak to As był szybszy i przodował. Lecieliśmy szybkim tempem dość długi kawałek. Kończyła nam się łąka, więc krzyknęłam:
-Zwolnij, tam jest pastuch!
Chłopak skręcił konia i zaczął zwalniać tak, że po chwili był obok mnie. Obydwa konie były spocone, więc stwierdziliśmy, że im starczy i pora wracać. Oczywiście powrót nie był spokojny jak planowaliśmy. Nie obyło się bez galopów i kłusów. Dlatego po powrocie musieliśmy odziać wierzchowce w derki. Diego powiedział, że jeszcze zaliczy trening z masłem. Ja w tym czasie cofnęłam się do pokoju gdzie wzięłam szybki prysznic i ubrałam czyste ubrania. Położyłam się na łóżku i złapałam laptop, na którym odpaliłam jakiś horror. Niestety horrorem tego nazwać nie można było. Była to bardziej komedia romantyczna. Laska ciągle umierała powtarzając ten sam dzień i przy tym miała problemy z chłopakiem, rodziną i znajomymi. Chociaż się trochę uśmiałam choć nie to miałam na celu. Odłożyłam laptop na biurko i usłyszałam jak drzwi od pokoju się otwierają. Wszedł przez nie pan Diego i klapnął obok mnie. Rozpięłam mu koszulę lekko ją zsuwając i zaczęłam się przyglądać jego tatuażowi. Z daleka wyglądał ciekawie jednak z bliska przypominał Jezusa z pióropuszem. Przynajmniej miał fajną brodę. Skończyłam obczajać tatuaż i chwilę po tym zawibrował telefon. Spojrzałam na telefon i przypomniało mi się co miałam powiedzieć chłopakowi.
-Pamiętasz jak ci mówiłam o tym ślubie?
-Tak, co z nim?
-Jest w przyszłym tygodniu.
-Już? Myślałem, że później.
-Jakoś tak wyszło. A wiesz co to znaczy?
-Nie, chyba.
-To, że jedziemy jutro na zakupy.- uśmiechnęłam się.
Chłopak przewrócił na to oczami. Jednak coś czuję, że dłużej spędzimy czasu na szukanie garnituru, gdyż sukienkę już miałam namierzoną.
Diego?
906 słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz