Co prawda nie byłem specjalistą w dziedzinie tresowania psów (w sumie w tresowaniu czegokolwiek…), ale – jeśli wierzyć wszystkim książkom mamy – psy nie powinny warczeć. Ewentualnie… jeśli się przestraszyły lub wyczuły zagrożenie. Ale dlaczego miałyby czuć się zagrożone przez Adama. Albo jego Kelpie. Szczególnie, że były przyzwyczajone do koni. Tak podejrzewałem. Chociaż… były psami obronnymi. Może to był jakiś inny tryb szkolenia… nie ważne.
Adam siedział na koniu, który zdecydowanie był zdenerwowany. Parskał, ruszał łbem i lekko grzebał przednimi kopytami w ziemi. Z kolei Adam wyglądał jakby z całych sił trzymał się siodła. Podejrzewałem, że jego biała jak śnieg karnacja też nie wróży nic dobrego. Powoli podszedłem do konia z wyciągniętą ręką, niczym Czkawka w pierwszej części swoich przygód i delikatnie położyłem ją na łbie konia.
– Spokojnie, nic się nie dzieje. – Powiedziałem cicho i pogłaskałem go. – Adam? Możesz zejść?
– Może najpierw użyjesz swoich magicznych sztuczek na tych dwóch chole… psach. – Wyglądał na, delikatnie mówiąc, spiętego.
– Wybacz Mały Demonie, moje sztuczki działają tylko na koty. – Uniosłem lekko kącik ust, ale odwróciłem się do Wiktora. – Mógłbyś je zabrać? Koń Adama jest jeszcze młody i nie przywykł do… piesków.
Chłopak pokiwał lekko głową i wołając psy, odszedł kawałek. Podejrzewałem, że wrócił na mostek, na którym siedzieliśmy wcześniej.
– Teraz zejdziesz? Czy mam ci obiecać, że będziesz mógł pogłaskać Nyx? – Zerknąłem na niego lekko.
Kruk z zadowoleniem załopotał skrzydłami. Reagował na każde „pogłaskać”.
– Tylko Nyx? – Wyglądało na to, że ciśnienie spadło, bo przynajmniej się uśmiechnął.
– Zobaczymy. – Zaśmiałem się cicho. – Nieładnie będzie tak zostawić Wiktora samego.
– Myślę, że nie zaszkodziłoby mu, gdyby potrenował ze swoimi pieskami ich… posłuszeństwo. – Prychnął.
– No dalej Adam, nie wierzę, że boisz się psów! – Przewróciłem oczami. Chłopak wymownie milczał. – Ty… serio się boisz psów? Ou. – Pogłaskałem szyję konia.
– Też byś się bał, gdyby jeden prawie cię zagryzł. – Rzucił niby obojętnie.
Podszedłem do niego i położyłem dłoń na jego dłoni.
– Spokojnie. To się nie powtórzy. – Uniosłem kącik ust. – Jedź do stajni. Przyjdę później do ciebie i pójdziemy do mamy. Może da nam jakąś mądrą radę.
– Tak bardzo chcesz się mnie stąd pozbyć? – Zapytał z wesołymi ognikami w oczach.
– Nie, ale wypada wrócić do Wiktora, skoro z nim rozmawiałem. – Uniosłem jego dłoń do ust i lekko musnąłem, jednocześnie łaskocząc. – Więc się mnie posłuchaj, okej? Obiecałem, że przyjdę później.
– Tylko jeśli nagrodzisz później moją cierpliwość. – Wyszczerzył się i odjechał. A ja wróciłem do Wiktora.
– Znacie się? – Chłopak popatrzył na mnie uważnie, gdy znowu siadłem obok.
– Coś w ten deseń. – Uniosłem kącik ust. – Ale na pewno znam go lepiej niż ciebie.
– Miałem wrażenie, że cóż… jesteście kimś więcej. – Popatrzył na mnie.
– Nie! – Zaśmiałem się. – Znamy się parę dni! Znaczy, jasne… jest hot. Ale… no nie. On… nie chce nic więcej niż… przyjaźń.
– Okej, nie ważne. – Popatrzył na swoje psy. – Ja chyba go nie przekonałem.
– Podejrzewam, że z dużymi, warczącymi psami to nie będzie łatwe. – Przesadziłem Nyx na kolano i pogłaskałem jej skrzydła. – Ma uraz. Pies. Zęby. On. Nic pozytywnego.
– Nie wspominał. – Zmarszczył brwi.
– Nie lubi przyznawać się do porażek. Tak sądzę. – Zamyśliłem się. – Nikt nie lubi.
W tym momencie Hespero poruszył uszami i chrapami. Podszedłem do niego i pogłaskałem po szyi. Potem popatrzyłem tam, gdzie on.
– Nicholas! – Założyłem ręce. – Czy ty nie powinieneś być w szkole?
Wiktor wstał i podszedł do mnie patrząc na Nico.
– A ty jak zawsze… jesteś gorszy niż mama. – Podszedł i zatkał mi usta ręką. – Albo tata.
– Serio? W lesie? Sam? – Odciągnąłem jego dłoń. – Miałeś dziś sprawdzian z matmy!
– Nie ważne! – Popatrzył na mnie i na Wiktora. – Wyrywasz coraz więcej ludzi. Blue, potem ta laska z jeżem, potem ten Japończyk, o którym mówiła mama, a teraz ten?
– Wiktor – powiedziałem. – I, dla twojej wiadomości, laska z jeżem to Noah, a Japończyk to Adam.
– To twój brat? – Wiktor postanowił się dołączyć.
– Niestety. – Powiedzieliśmy razem, a Nico oberwał między żebra.
– Ale on jest za mały do Akademii, więc czasem tu pomaga. – Uniosłem lekko kącik ust. – Chociaż czuję, że po dzisiejszej ucieczce może mieć szlaban!
– Zdraaajacaaaa! – Zawołał młody.
– Jasne, jasne. – Przewróciłem oczami. – Lepiej się zmywaj, może zdążysz na sprawdzian.
Nico prychnął i z wielką obrazą majestatu ruszył w stronę Akademii.
– Hej, młody! – Zawołałem.
– Co?! – Krzyknął, bo był już kawałek dalej.
– Podwieźć cię? – Poklepałem siodło Hespero.
– Okej! – Zrobił się jakby weselszy.
– Ciekawa rodzina… – zauważył Wiktor w międzyczasie.
– Całkiem. – Pokiwałem głową i poczekałem na brata.
Rodzina sobie pomaga, prawda?
Wiktor? Niestety musieliśmy wyjść z lasu :C
710
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz