12.31.2019

Od Leonarda cd. Noah

- Yhym. - Przetarłem zaropiałe oko. - Długo jechaliśmy? - Odpiąłem sztywny pas.
- Z 18 godzin? - Poszła w moje ślady. - Nie martw się, nie odczujesz tego. Spałeś jak zabity przez cały ten czas. - Opuściła czerwonego pickupa. Wzdychając na to cicho, przeciągnąłem zastałe mięśnie, a następnie zerknąłem w stronę nadjeżdżającego Forda. No tak. Nowy koń Noah. Pewnie kabanos dostanie i tak więcej miłości niż ja. - pomyślałem z lekkim rozczarowaniem. Nie chcąc sprawiać problemu, wyślizgnąłem się z obłoconego pojazdu. Cóż, gorzej już raczej nie będzie… Prawda? 
***
- Wyglądam w tym koszmarnie. - Mruknąłem, przeglądając się w lustrze. - Nie przysłali niczego innego? - Ściągnąłem przyciasnawą koszulę. Znowu zły rozmiar. Dlaczego ci Amerykanie muszą sobie wszystko utrudniać? Czwórka nigdy nie będzie dwójką, a dziesiątka ósemką! Ugh. Bezsens.
- Niestety nie. - Madeleine przejęła niepasujące odzienie. - Reklamacja? - Poprawiła roztrzepane włosy. 
- Tak. - Skinąłem głową. - Jak nie przyjmą, to wyślij to Jamesowi. - Naciągnąłem na siebie granatową bluzę. Przynajmniej w tym mogłem poczuć się chociaż na chwilę swobodnie. 
- Dobrze. - Wzięła do ręki karton. - A, właśnie. - Zatrzymała mnie w drzwiach. - Dzwonili ze stajni. Twój trening został przeniesiony na osiemnastą czterdzieści pięć. Wypadałoby się tam pojawić. 
- Jasne, jasne. - Ziewnąłem. - Postaram się być na czas. 
***
Pod stajnia znalazłem się kilka minut po godzinie szóstej. Nie chcąc marnować cennego czasu, poszedłem od razu pod boks Attacka, który nie był dzisiaj w dobrym humorze.
- Wiem, wiem. - Pociągnąłem go za kantar. - Poćwiczymy przez godzinę i wrócisz do spania. - Podpiąłem do kółka poprzecierany, w niektórych miejscach uwiąz. Uważając na długie zęby ogiera, ruszyłem żwawym krokiem w stronę przypisanego mi stanowiska. Ku memu zdziwieniu, nie spotkałem tam żadnej, żywej duszy. Może to i dobrze. Przynajmniej nikt nie będzie się we mnie zaczepiał. - Zostań. - Zatrzymałem gniadosza na środkowej macie. 
- Leo, koń to nie pies. - W korytarzu pojawiła się zmęczona Noah. 
- Wiem, ale on to rozumie. - Wymieniłem drobny karabińczyk z jego większym odpowiednikiem. - Myślałem, że poszłaś już spać. - Ściągnąłem z Life'a derkę. 
- Jest za wcześnie. - Zmarszczyła brwi. - Mamy dzisiaj święto, że zjawiasz się na treningu? 
- Nie. - Wziąłem do ręki zgrzebło. - Nudziło mi się w domu, więc jestem. - Skupiłem się na szorowaniu szyi olbrzyma. 
- Jasneeee. - Zajrzała do otwartej skrzynki. - Mogę to? I to? - Wskazała paczkę świeżych smaczków oraz nieodpakowaną szczotkę do rozczesywania ogona i grzywy. 
- Jeśli chcesz. - Pozbyłem się niechcianej sklejki. - Tylko uważaj, bo można nią łatwo wyrwać włosy. - Ostrzegłem ją.
- Zapamiętam. - Przeglądała dalej mój inwentarz. - Nudy. - Podniosła się z ziemi.
- Wiem. - Przesunąłem plastikiem po grzbiecie wierzchowca. - Ze mną zawsze są nudy. 
- Nie powiedziałam tego. - Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. - Więc się mnie nie czepiaj. - Zaszeleściła opakowaniem "cukierków". 
- Nie czepiam się. - Zabrałem się za czyszczenie kopyt. - Stwierdzam fakty. 
- Głupek. - Przewróciła oczami.
- Książę nudy i głupców? - Uniosłem brew, a na jej twarz wpełzł leniwy uśmiech. - Tak w ogóle to jak idzie ci z Testem? - Zmieniłem temat naszej rozmowy. - Wszystko okej? Chętnie ci pomogę, jeśli czegoś potrzebujesz. 

Noah?

457 

12.30.2019

Od Ganseya cd. Skylar

Automaty, automaty, automaty. Potrzebowałem kofeiny albo cukru. Na gwałt. Jeśli chciałem tu zostać i coś z tego wynieść, trzeba było się doładować. Jak na złość przy automatach uformowała się całkiem długa kolejka. Zgrzytnąłem zębami, bo akurat pan Greywaren, potocznie zwany również Ronanem, zmienił się w Aniołka i pofrunął do swojego kochasia. Nie żebym się dziwił. W końcu Adam Mikaelson był jego chłopakiem i pewnie robili ciekawe rzeczy, ale samotność robiła swoje. Westchnąłem cicho i ustawiłem się w kolejce, może trochę krótszej niż w kawiarni. Potem poczułem te szczególne perfumy. Przyjrzałem się głowie osobnika przede mną i z zadowoleniem stwierdziłem, że to Sky. Nie mogło być lepiej! Z lekkim wyszczerzem rzuciłem lekko:
- Liczyłem, że tu będzie mniejszy tłok niż w kafejce. Cześć. - Uśmiechnąłem się, kiedy dziewczyna się odwróciła.
- Hej. - Jej kąciki ust powędrowały do góry. Słodka. - Jest sobota, zbliża się osiemnasta trzydzieści. Wszyscy potrzebują kofeiny. - Dłuższą chwilę skupiłem się na jej palcach, które z gracją poprawiały okulary.
- Ale to kiepska kofeina! - Parsknąłem śmiechem i lekko przymknąłem oczy.
- Jest tańsza. No i znacznie szybsza. - Dziewczyna znalazła kolejne plusy.
- To akurat prawda. - Musiałem przyznać jej rację.
I na tym stanęło. Nie do końca wiedziałem, co dalej, no i lepiej było znaleźć jakieś drobne. Ostatnio karta odmawiała współpracy, więc liczyłem, że portfel przybędzie mi z pomocą. Kiedy już znalazłem odpowiednią kwotę (a przynajmniej miałem taką nadzieję), usłyszałem pytanie:
- O której kończysz?
- Dobre pytanie. - Zamyśliłem się, delikatnie pocierając krawędź jednej z monet. - Mam jeszcze dwa wykłady po czterdzieści pięć minut i przerwa dziesięć. Co daje nam 100 minut, czyli godzina czterdzieści.
- Dobrze, ja kończę za dwie. - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. - I może gdzieś wyskoczymy? Tak w ramach kolacji?
- Z tego co wiem, Blue ma dziś zmianę w barze, więc jeśli chcesz zniżkę na najlepsze drinki, to mogę to załatwić. - Akurat zwolniły się dwa automaty, więc zgodnie ku nim ruszyliśmy.
Kiedy już zakupiłem swoją dawkę cukru (bo czekolada wydała mi się lepszym wyborem niż kawa), podszedłem do dziewczyny. Potem ruszyliśmy pod jej salę, popijając gorące napoje.
- Możemy iść najpierw coś zjeść, a potem do baru. - Podjęła temat.
- Podoba mi się ten plan. - Pokiwałem głową.
- Mogę mieć dziwne pytanie? - Uroczo zatrzepotała rzęsami. Chyba nawet ciutkę nieświadomie.
- O ile nie będę cię musiał potem zabić, czy coś, śmiało. - Puściłem jej oczko.
- Dlaczego mówicie na Blue, Blue? - Uniosła kubek do ust.
- To akurat bardzo łatwe pytanie. - Zaśmiałem się szczerze. - Otóż imię Blue to, uwaga, uwaga… Blue.
- Nie nabijaj się ze mnie! - Pacnęła mnie w ramię. - Serio pytam.
- A ja serio odpowiadam! - Uniosłem rękę, w której nie miałem kubka. - To naprawdę jej imię! Blue Jane Branwell!
- Nie kłamiesz? - Uniosła brew.
- Jak mamę kocham! - Opuściłem dłonie.
- Jej mama musi lubić niebieski. - Zaśmiała się melodyjnie.
- Ano. - Zawtórowałem jej. - Albo ona urodziła się niebieska…
***
- Wow, nie wiedziałam, że zwykłe tosty mogą być takie dobre! - Sky chyba zasmakowało.
Uśmiechnąłem się tylko, bo akurat jadłem i nie chciałem wyjść na kogoś bez dobrych manier. Nie ładnie było mówić z pełnymi ustami. Więc kiedy przełknąłem, odparłem:
- Tu są pyszne. I duże. I tanie.
- Idealne dla studentów. - Zachichotała dziewczyna i znowu poprawiła okulary.
- Podziwiam cię. - Pokręciłem głową, gdy zjadłem kolejnego kęsa. - Ja nie wytrzymuję w okularach dłużej niż kilka godzin.
- Czemu? Są mniej irytujące niż soczewki. - Przekrzywiła uroczo głowę.
- Jak dla mnie nie. - Znów wgryzłem się w tosta i odezwałem, gdy już połknąłem jedzenie. - Osuwają się, trochę ważą i ograniczają pole widzenia.
- Pf. - Zaśmiała się cicho. - Ale zakładasz je w sekundę!
- Oj tam. - Przewróciłem oczami i się uśmiechnąłem.
Potem nie rozmawialiśmy, aż nie zjedliśmy tostów. Nie żeby cisza mi przeszkadzała. Ze Sky wszystko było przyjemne. Tak przynajmniej podejrzewałem.
- To co? Bar, czy jednak nie? - Zapytałem, kiedy wyszliśmy na zewnątrz.

Sky? Gotowa na dalszą część?
602 słowa

Od Noah cd Leonarda

Po powrocie z cmentarza Sam pozwolił mi ukryć się w swoim pokoju na tak długo, jak będę tego potrzebować. A ja nawet nie wiem kiedy zasnęłam zwinięta w kłębek na jego łóżku. Płakanie przez cały dzień najwyraźniej też potrafiło człowieka wykończyć. Obudziłam się dopiero po drugiej i zobaczyłam Sama siedzącego na krześle przy biurku i najwyraźniej obserwującego mnie od dłuższego czasu. Podniosłam się i przetarłam oczy.
- Czemu mnie nie obudziłeś? - Ziewnęłam.
- Przyda ci się trochę snu, tak dla odmiany. - Zauważył. - Oboje wiemy, że w Karolinie praktycznie nie sypiasz.
- Bo nie mam na to czasu. - Westchnęłam. - Poza tym sen jest dla słabych. - Zaśmiałam się, a Sam też się uśmiechnął. Zwykle to on mi to powtarzał.
- Ale nie możesz się rozbić na jakimś drzewie na poboczu, tylko dlatego że zaśniesz za kierownicą. - Upomniał mnie. - Jesteś pewna, że chcesz już wyjeżdżać? - W jego głosie słychać było nutę nadziei.
- Powinnam. - Zamknęłam oczy. - Wystarczy mi już kompromitacji przed Leo, mam wrażenie, że on się tu nudzi. No i lekcje w Akademii są już opłacone tak czy inaczej, a w pracy też muszę się pojawić.
- Jeszcze jeden dzień? - Sam zamrugał śmiesznie. - Zawsze też możesz po prostu wykopać stąd księcia. Ja też po cichu planuję jak się ciebie stąd pozbyć i odzyskać łóżko. - Wzruszył ramionami.
- Ale ja się nigdzie nie wybieram! - Ponownie opadłam na materac. - Tu jest ciepło i miękko.
- Chciałabyś. - Roześmiał się. - Chłopak na ciebie czeka, Tylko zjedz coś po drodze.
- To nie jest mój chłopak. - Skrzywiłam się. - To tylko znajomy. I miałam nadzieję, że odpocznę tu od nadopiekuńczości Ro.
- Kto to Ro? - Zainteresował się.
- Przyjaciel? - Odparłam, zastanawiając się nad tym. - Chyba… Lubię go, ale zmusza mnie do jedzenia i każe spać - kontynuowałam. - Jak ty. - Sam uśmiechnął się, gdy oskarżycielsko wskazałam na niego palcem. - Poza tym jest wygodną Poduszką, a jego chłopak pozwala mi go przytulać.
- To dobry przyjaciel. - Zauważył. - Ale teraz naprawdę powinnaś już iść spać.
- Ty też. - Przypomniałam mu, wstając. - Sam? - Spojrzał na mnie. - Dziękuję. Że jesteś.
- Zawsze będę. - Obiecał i przytulił mnie mocno.
Gdy weszłam do swojego pokoju, zastałam Leo siedzącego na podłodze i czytającego przy niemalże zerowym świetle jakąś książkę, której nie potrafiłam rozpoznać oraz śpiącą w moim łóżku Lily. Mała musiała się wymknąć ze swojego pokoju tak, że ani Sara, ani Jake tego nie zauważyli, ale postanowiłam pozwolić jej tu spać, a po krótkiej wymianie zdań z Leonardem położyłam się obok dziewczynki, przytulając ją i po chwili również zasypiając.
***
Pobudka o piątej rzadko kiedy była przyjemna, ale z biegiem lat można było się do tego przyzwyczaić. W zasadzie i tak całe życie wstawałam o poranku. A teraz miałam dodatkową motywację w postaci powrotu do akademii. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, do pewnego stopnia tęskniłam za tym miejscem. A może raczej za Ronanem i Blue. Chociaż równocześnie doskonale wiedziałam też, że będę tęsknić za Samem, gdy tylko minę bramę rancha. Czy nie dało się w jakiś cudowny sposób zebrać wszystkich fajnych ludzi w jednym miejscu?
Leo wciąż uparcie czytał książkę, ale trudno było mi powiedzieć czy był to ten sam egzemplarz co wcześniej. Wymruczałam niewyraźne “cześć”, mijając go, kiedy wychodziłam z pokoju, ale nie odpowiedział, o ile w ogóle to zarejestrował. Wyglądał na dość nieprzytomniego. Ja natomiast miałam proste zadania. Ubrać się. Zejść na dół. Zabrać mięso. Nakarmić lisy i psy. Mniej więcej wtedy powinnam się już obudzić na tyle, by być w stanie pomóc Jake’owi i Sarze przy koniach. Zwłaszcza przy wprowadzaniu mojego nowego wierzchowca do przyczepy.
***
Ku mojemu zachwytowi Leonard był na tyle zmęczony, że w samochodzie po prostu zasnął, dzięki czemu nie musiałam chociaż martwić się o podtrzymywanie jakiejś rozmowy. Dwa praktycznie dzikie lisy, które nie zawsze dobrze sobie radziły z długimi podróżami w klatce (zwłaszcza Flair, która wciąż nie czuła się najlepiej w aucie) i praktycznie dziki koń, zamknięty w ciasnej przyczepie, ciągniętej przez jadącego za nami czarnego Forda dostarczały mi wystarczającej dawki stresu.
- Leo? - Dotknęłam lekko jego ramienia, budząc go. - Jesteśmy na miejscu. - Wyjaśniłam, gdy spojrzał na mnie zdezorientowany.
Minęłam bramę akademii i niecałą minutę później zatrzymałam się na parkingu.

Leo?
664 słowa

12.29.2019

Od Arleny cd. Sebastiana

Szczerze mówiąc zdziwiłam się tym iż chłopak tak bardzo chciał przeszukiwać te wielkie kosze jabłek, tylko po to by dać je koniowi w nagrodę, ale może się jeszcze tak nie znałam na koniach iż uważałam że to coś dziwnego... Szczerze mówiąc to jego konisko też było dziwne, bo ciągle kuliło uszy po sobie gdy ktoś inni się do niego zbliżał niż sam chłopak, więc wolałam raczej trzymać się bardziej z daleka, aby czasem to wielkie konisko mnie nie użarło. Z drugiej zaś strony, takie szukanie idealnego jabłka idealnie odwracało moją uwagę od problemów rodzinnych, które niestety dalej mnie trzymały po wczorajszym dniu. W dodatku dopadł mnie dzisiaj jeden z nauczycieli, który chciał sprawdzić moje umiejętności jeździeckie nim mnie przypisze do odpowiedniej grupy w jakimś swoim tam notatniku, tej podstawowej, średniej lub średnio-zaawansowanej bo na inne grupy to na pewno się nie nadawałam. Co prawda grup takich nie było w akademii ale Pol zawsze sobie zapisywał w swoim notatniku coś takiego, by lepiej orientować się z kim i co ma potrenować i jak ocenia umiejętności danego jeźdźca. W sumie to mu się nie dziwiłam, bo weź tu spamiętaj wszystkich uczniów w całej akademii! Była jeszcze zaawansowana i doświadczona grupa u niego, lecz ja już takowymi się nie interesowałam, a z resztą to jemu było potrzebne, a ja tam skupiałam się na sobie by poprawić swoją technikę jazdy.
W tamtych grupach znajdowały się tylko osoby które już na prawdę na fest umiały jeździć konno, a nie taka szara myszka jak ja co to sobie pojeździła parę razy na koniu po łąkach. Nie potrafiłam tak na prawdę za dobrze jeździć mimo iż przeczytałam wiele książek o koniach i o tym jak powinno się jeździć, no i byłam tam na kilkunastu lekcjach jazdy konnej, ale nawet nie wiedziałam czy to były takie dobre lekcje nauki jazdy konnej, gdyż to było u prywatnych ludzi, dla których konie są pasją lecz niestety bardziej zarobkiem. Dlatego też byłam pewna że nie potrafię za dobrze jeździć i szczerze mówiąc to cud, że udało mi się natrafić na swoje konisko, które było takie spokojne i ani razu mnie jeszcze nie zrzuciło, choć zdawałam sobie sprawę iż pewnie nie jeden upadek w życiu mnie z jego grzbietu będzie czekać.
- Znalazłam - odezwałam się w końcu po dziesięciu minutach poszukiwań idealnego dla koniska jabłka.
- Ja też - oznajmił wyciągając także ładny owoc z wiklinowego koszyka.
- To dasz mu dwa? - spytałam na co lekko wzruszył ramionami.
- Mógłbym ale jeśli dam mu za dużo jabłek to może dostać kolki, a tego nie chcę - odparł na co skinęłam lekko głową. Obiło mi się o uszy, że kolka dla koni może byś śmiertelna, nie tak jak dla człowieka. Nigdy czegoś takiego nie widziałam i miałam nadzieję że nigdy nie zobaczę, gdyż wolałabym nie patrzeć jak jakieś zwierze w ten sposób cierpi.
- To gdzie Ci to zostawić jedno byś miał na jutro niego? - spytałam spokojnie, trzymając w ręce jabłko.
- Zaraz je spakuję do kieszeni, więc połóż tam na sianie - odparł wskazując, wielką belę siana niedaleko nas. Tak jak chciał, tak zrobiłam, po czym poszłam z nim do jego koniska, któremu chłopak dał upragnioną nagrodę konisku, które bardzo szybko zadowolone z nagrody skonsumowało jabłko. Nie chcąc mu przeszkadzać, stercząc tak nad nim ciągle, podeszłam do swojego koniska, którego boks znajdował się na przeciwko boksu należącego do chłopaka. Evening ciekawsko wyglądał ze swojego boksu, patrząc czy aby czasem też nie mam czegoś dla niego i wtem przypomniałam sobie o kosteczkach cukru które miałam w kieszeni swojej niebieskiej bluzy. Rozpinając zamek i sięgając ręką wyciągnęłam po chwili trzy kosteczki cukru, które zaraz podsunęłam pod jego pysk. Siwy zadowolony z takiego obrotu spraw uniósł lekko swoje wargi w uśmiechu, pokazując przy tym woje białe zęby, a następnie zaczął konsumować kaloryczne przysmaki z mojej otwartej dłoni.
- Łakomczuch, gruby będziesz - powiedziałam cicho do konia, który w ogóle nie przejął się moimi słowami i otrzepał się po zjedzeniu wszystkiego z mojej dłoni, lekko przy tym parskając.
- Idziemy? - usłyszałam nagle zza pleców.
- Jasne już idę - mówiąc to, pożegnałam się z białym jak śnieg koniskiem, które bardzo przypominało mi strony moich dziadków, gdzie leży mnóstwo śniegu i poszłam z Sebastianem w stronę biblioteki. Prawdę mówiąc akademia bardzo opustoszała w tak krótkim czasie, gdyż wiele uczniów wyjeżdżało już wcześniej na wigilie na święta, mimo iż przerwa świąteczna miała być dopiero za jakieś dwa tygodnie. Prawdę mówiąc patrząc na mój przypadek, to nie codzienna sytuacja iż podczas gdy inni wyjeżdżając z akademii na święta, ja zostałam przywieziona. Eh... po co w ogóle o tym wspominać? Najwidoczniej tak miało być iż zostanę w święta sama, ale grunt to to by moja babcia wyzdrowiała - pomyślałam idąc jedną z drużek z chłopakiem.
Niedaleko przeszliśmy też obok udekorowanych już i także na dworze choinek, co było miłym widokiem i na chwilę się na to uśmiechnęłam. Musiało bardzo dużo czasu zająć to komuś kto to wszystko dekorował i cierpliwości, znając ową zabawę z rozplątywaniem kolorowych światełek, które jak co roku mimo wszelkich starać na następną wigilię i tak były całe poplątane i nie chciały za grosz współpracować. Gdy wreszcie dotarliśmy do biblioteki, byłam zachwycona jej wyglądem ogromem, a miejsca do czytania były bardzo fajne zrobione. Styl był pomieszany ze starym i nowoczesnym ale za razem bardzo przytulnym. Mocno różni się od bibliotek jakie spotykałam w Nowym Jorku - pomyślałam wchodząc z Sebastianem do środka.
- Ładnie tu - szepnęłam cicho, na co chłopak nie zareagował w ogóle, albo po prostu nie widziałam gdyż szłam za nim i widziałam tylko jego plecy.
- Czego konkretnie szukasz? - spytał i przystanął na chwilę.
- Jakiś przygodowych.... kryminalnych, sama dokładnie nie wiem - odparłam zgodnie z prawdą.
- Kryminalne masz tam po lewej, przygodowe po prawej, a do nauki są na wprost - wytłumaczył na co skinęłam lekko głową i mniej więcej wiedziałam już gdzie się kierować - Trafisz sama do pokoju? - spytał jeszcze.
- Tak dziękuję za pomoc - odparłam z wdzięcznością, a chłopak poszedł w swoją stronę biblioteki, a ja natomiast w swoją. Szczerze to wolałam wybrać jakieś romansidło niż czytać teraz jakieś książki kryminalne, dlatego więc poszłam w stronę przygodową, gdzie na ogół zaraz obok były jakieś takie książki z tej dziedziny. Szukałam troszkę czasu lecz żadna książka nie przypadła mi do gustu, więc miałam się już poddawać, gdy wtem zobaczyłam pewną książkę fantasty pomieszaną z przygodową, a była to pierwsza część książki John'a Flanagana pod tytułem "Zwiadowcy", przeczytałam opis który nawet mnie zachęcił, dlatego też przeczytałam pierwsze pięć stron niemalże jednym tchem, tak mnie wciągnęła! Zdając sobie sprawę iż to jest ta książka której szukałam błądząc tak po wszystkich działach biblioteki, wzięłam jeszcze drugą cześć na wszelki wypadek by mi jej ktoś nie wypożyczył, a następnie udałam się do pani która zaczęła na kartce zapisywać kto wypożycza książki i jaki uczeń. Co jak co ale nigdy w każdej szkole nienawidziłam tych głupich i bezsensownych obiegówek przez wystawianiem ocen i miałam nadzieję iż tutaj czegoś takiego nie ma, choć mogłam się grubo mylić. Kiedy czekałam tak przed ladą, zobaczyłam że Sebastian także sobie wybrał jakąś książkę do poczytania i stanął zaraz obok mnie.
- Widzę że coś sobie wybrałaś - zauważył znowu mówiąc tonem od niechcenia, a jego wzrok utkwił w drugim tomie książki owego pisarza.
- Tak, wyszło że idę jednak w fantastykę - odparłam spokojnie, a wtedy pani z biblioteki pozwoliła mi zabrać książki i zajęła się szybko Sebastianem którego miała już wpisanego w rejestr uczniów, wiec zajęło jej to z nim tylko dosłownie chwilę. Kiedy już wychodziliśmy oboje z biblioteki i miałam iść w stroją stronę akademika, przystanęłam i spojrzałam jak chłopak skręca w prawo na swoją część akademika.
- Sebastian? - zaczęłam niepewnie, dzięki czemu przystanął i spojrzał na mnie kątem oka.
- Hm? - spytał.
- Dzięki za pomoc... Wiem że pewnie Cię wnerwia to że ciągle coś od Ciebie chcę - powiedziałam trzymając na klatce piersiowej swoje dwie wypożyczone książki - Dzięki za cierpliwość do nowicjusza - dodałam jeszcze, po czym odwróciłam się i ruszyłam w swoją stronę, nie wiedząc jak w zasadzie do końca dokończyć tą nagłą przemowę, dlatego też postanowiłam odejść, tak właśnie ją zakańczając. Chciałam by chłopak wiedział, że wiem iż go denerwuje takim zagadywaniem co chwilę, ale że cenię sobie bardzo jego pomoc i cierpliwość do mnie. Prawda byłą taka że nie za bardzo miałam kogo innego prosić o pomoc, gdyż inni raczej mnie zbywali i nie chcieli się tak ze mną zakolegować. Niestety jak to mówią, nowy zawsze ma przerąbane, zwłaszcza iż nie wiadomo do jakiej grupy miał mnie przydzielić jakiś tam nauczyciel Pan Pol. Ciekawe czy w ogóle znajdę tutaj jakiś przyjaciół przez wigilią i nowym rokiem pomyślałam wchodząc do swoich czterech ścian.

Sebastian? 
1328 słów

12.28.2019

Od Nino

- Stresujesz się, Nino?
Przeniosłam wzrok z widoków za oknem na mamę siedzącą obok. Czule trzymała mnie za lewą dłoń, delikatnie się uśmiechając.
Jechałyśmy do Impossible Horse Academy, same. No, może jeszcze z naszym szoferem i Haną śpiącą na moich kolanach. Drugie auto wiozące Golden Smile'a wyruszyło przed nami, bo samo wyciąganie go z przyczepy zajęłoby dużo czasu. Jeden z mężczyzn wynajętych do bezpiecznego przewiezienia i zaopiekowania się nim na czas „przeprowadzki” nie chciał zaakceptować faktu, że jeśli pojechalibyśmy w tym samym czasie, to pomogłabym z ogierem i poszłoby dwa razy szybciej. Za żadne skarby nie chciał mnie słuchać i już chciałam na niego nakrzyczeć, gdy mama mnie od tego powstrzymała.
- Ale tą całą akademią, czy tym, jak sobie poradzą z Goldenem? - odpowiedziałam, odwzajemniając jej uśmiech. Kobieta się zaśmiała.
- Tym i tym – powiedziała. Kąciki jej oczy delikatnie się zmarszczyły pod wpływem śmiechu.
- No to szkołą nie za bardzo. Szkoła, jak szkoła, albo mi pójdzie, albo nie. Za to dalej nie trawię tego, że mnie nie słuchali w sprawie Goldena. Przecież może zrobić sobie krzywdę w akcie paniki…
- Wszystkie będzie dobrze, Nino – Ścisnęła moją dłoń, jakby chcąc dodać mi otuchy. Znowu odpowiedziałam uśmiechem, po czym przeniosłam swoją uwagę na Hane, trochę wiercącą się podczas snu. Podniosłam prawą dłoń i zaczęłam delikatnie gładzić ją palcem po grzbiecie. Od razu się uspokoiła, a ja powróciłam do mijanych przez nas lasów.
Minęło zaledwie kilka dni, odkąd wyleciałam z Japonii, ale już tęskniłam za Naokim. Chciałam, żeby pojechał ze mną, przynajmniej mnie odwieźć, ale ojciec… Aż szkoda opowiadać. „Obiecuję, że będę do ciebie dzwonić co dwa dni!” - tak mówił mój brat. Ciekawe, jak długo dotrzyma tej obietnicy… Czułam w sercu całą tę naszą rozłąkę i powoli zaczynałam się obawiać, czy to jednak dobry pomysł, żeby wyjechać do szkoły jeździeckiej. No ale tego chciałam. W pewnym momencie myślałam, że Naoki każe mi odpuścić, ale ten bardzo mnie do tego zachęcał. Tak samo, jak zresztą mama.
Po godzinie jazdy mijaliśmy już bramę akademii. Wtedy poczułam skurcz w brzuchu, oznajmiający albo zbliżający się okres, albo w końcu początek stresu. Obstawiałam to drugie.
Wysiadłam z czarnego mercedesa, pomagając wejść szczurkowi na moje ramię. Otrzepałam jasnoniebieskie dżinsy i poprawiłam szary sweter. Zaczęłam rozglądać się po okolicy. Stanęliśmy przed dużym, szarym budynkiem posiadającym takie mini rondo. Po drugiej stronie stała przyczepa, bardzo przypominająca tą, w której miał jechać mój koń.
- Nino – usłyszałam za sobą głos mamy, na co się odwróciłam. Dzisiaj o dziwo miała na sobie swoje ulubione granatowe kimono, imitujące rozgwieżdżone niebo. Z opowiadań wynikało, że dostała je, gdy mój tata postanowił jej się oświadczyć. - Muszę pogadać jeszcze z kadrą, a ty może sprawdzisz, jak radzą sobie z Goldenem? Stoi tu jego przyczepa.
A więc jednak. Od razu ruszyłam z miejsca do pojazdu i z lekkim spięciem stwierdziłam, że Goldiego w środku nie było. Może jednak im się udało go wyprowadzić bez problemu…?
Ujrzałam przed sobą otwarte drzwi, więc podeszłam do nich i zerknęłam do środka. Ukazało mi się wejście do stajni i… duże zwierzę w kolorze złota siedzące na podłodze. No wiedziałam, że tak będzie!
Zrobiłam dwa kroki do środka i dostrzegłam jak znany mi wierzchowiec strzyga uszami. Mężczyźni rozmawiający kawałek dalej od siedzącego stworzenia zaprzestali swojej czynności i również mnie zauważyli.
Wtem Golden Smile gwałtownie wstał z ziemi i się odwrócił, a potem podszedł do mnie. Delikatnie dotknęłam jego chrap, gładząc go po pysku.
- Jednak się nie dałeś, co Goldie? - szepnęłam do niego, a on jakby w odpowiedzi do mnie mrugnął.
- Przepraszamy panią bardzo, już go odprowadzamy do boksu! - ktoś szarpnął za kantar i odciągnął ode mnie ogiera. Zdążył się on tylko obrócić, po czym zaparł się kopytami i ani śniło mu się ruszyć z miejsca. Dlaczego ludzie mnie nie słuchają!
Mężczyzna próbował mocniej pociągnąć konia, więc ten w końcu spanikował, stanął dęba, po czym ruszył kłusem w głąb stajni. No pięknie, teraz trzeba go gonić!

Ktoś?
650 słów

Od Leonarda cd. Ronana

Wredne ptaszysko - pomyślałem, rozmasowując rozbolałe knykcie, które od kilku, niezbyt delikatnych dziobnięć, zaczęły lekko krwawić. Lubiłem zwierzęta, ale kiedy w grę wchodziła ich agresja, zaczynałem patrzeć na nie w nieco innym świetle. Dusząc w sobie zbędne emocje, wciągnąłem na dłonie lateksowe rękawiczki, co było pierwszym krokiem do spełnienia polecenia pana Chainsawa. Chociaż Sokołowi niezbyt podobała się nowa pozycja, to dzięki mojej upartości, zdołał wytrzymać w niej aż dwanaście minut.
- Tyle wystarczy. - Stwierdził weterynarz. - Teraz potrzebuje sporo odpoczynku. Zobaczycie, raz dwa wróci do zdrowia. - Wpuścił zwierzę do sporej woliery.
- To ja już pójdę. - Wyrzuciłem do kosza zużyte rękawiczki. - Nie będę przeszkadzać.
- Nie przeszkadzasz. - Rzekł uśmiechnięty Ro. - Możesz zostać z nami tak długo, jak tylko chcesz. - Wrócił do szorowania dłoni.
- Yhym. - Poprawiłem skórzaną kurtkę. - Wolałbym jednak wrócić do domu. Nie lubię sprawiać problemów. - Zrobiłem krok w stronę wyjścia z lecznicy. - Dziękuję za pomoc i dowiedzenia. - Pożegnałem się, a następnie opuściłem przestronny gabinet. Ignorując wibrujący w kieszeni telefon, zdecydowałem się wrócić do samochodu okrężną drogą, prowadzącą przez stajnie dla prywatnych koni. Pomimo dnia pełnego wrażeń, byłem zobowiązany zobaczyć się z Attackiem i Royalem, którzy w okresie wczesnej wiosny, potrzebowali szczególnej opieki. Nietrudno teraz o grudę, kolkę, czy nawet zatrucie pyleńcem pospolitym. Chyba nigdy nie darowałbym sobie, gdyby jeden z tych osłów padł. W końcu byli dla mnie pewnego rodzaju rodziną. Końską rodziną.
****
- Leo wstawaj! - Wrzasnął rozbudzony James. - Obiecałeś, że zabierzesz mnie do akademii. - Wskoczył na mój spięty brzuch.
- James wyjdź. - Zepchnąłem go na ziemię. - Jest dopiero piąta. Potrzebuję spać. - Zakryłem się kołdrą. Co robił tutaj ten młotek? Nasi kochani rodzice stwierdzili, że Aleksandrowi przydadzą się wakacje i wysłali go do mnie. Przecież na tym zadupiu idzie się nauczyć tylu przydatnych rzeczy! Jednym z minusów jego przybycia było to, iż nikt nie wytłumaczył mu na czym polegają strefy czasowe. Cholerny gówniarz zawsze budził mnie jeszcze przed brzaskiem. - Idź pooglądać bajki czy coś. - Dodałem, gdy próbował ponownie wdrapać się na łóżko.
- Mogę? - Uderzył dłońmi w materac.
- Tak, ale nie rób zbyt dużego hałasu. - Przekręciłem się na brzuch. - Bądź grzeczny i niczego nie popsuj. - Wróciłem do zasłużonej drzemki.
****
- Tylko się nie oddalaj. - Chwyciłem go za dłoń. - Idziemy do stajni, osiodłamy wierzchowce, jedziemy w teren i wracamy do rezydencji. Wszystko jasne? - Nie obdarowałem go nawet najkrótszym spojrzeniem.
- Taaak. - Westchnął, naciągając czapkę na uszy. - Musisz być taki formalny? To męczy.
- Nie jestem formalny. - Wzruszyłem ramionami. - Po prostu chcę, żebyś poznał nasz plan dnia. - Minęliśmy pierwsze pastwisko, zarezerwowane dla ogierów. Kątem oka zauważyłem brykającego tam Hespero, co oznaczało, że w każdym momencie możemy wpaść na Ronana i jego kruczy gang.
- Mhm. - Zmrużył oczy. - Daleko jeszcze? - Zmienił temat naszej rozmowy.
- Jeszcze kawałek. - Przyznałem, widząc wyłaniający się z mgły budynek. - Mamy dużo czasu, nie musimy się spieszyć. - Przetarłem wolną ręką oko, pragnące jeszcze pięciu minut snu. Nie przejmując się naburmuszona miną dzieciaka, w moim tempie dotarliśmy pod boksy rudej i gniadej chabety. - Bierzesz Royala. - Zdecydowałem, podchodząc do przydzielonej mi szafki, w której znajdowała się pokaźna liczba akcesoriów, służących do czyszczenia owych kabanosów. - Granatowa skrzynia jest jego. Sprzęt jest podpisany więc raczej się nie pomylisz. - Podniosłem z ziemi wspomniany kufer, ale kiedy chciałem podać go chłopcu, zorientowałem się, że nigdzie go nie ma ma. - James? - Obróciłem się dookoła własnej osi. - Zajebie cię gówniarzu. - Zacisnąłem szczękę. Czas zacząć polowanie.

Ro? 
Dzieciak zwiał xd 
536 słów

Uśmiechaj się do świata, a świat uśmiechnie się do ciebie

Jin Soul
Imię i nazwisko: Nino Tayuki
Wiek: 18 l.
Płeć: kobieta
Ranga: Intermédiairem
Grupa: II
Imię konia: Golden Smile
Praca: Przyjaciółka z gimnazjum Sachiko nieraz wykorzystuje głos Nino do swoich „projektów”. Nagrywa dla niej jakieś chórki do piosenek, choć zdarzają się i ich duety. Zawsze coś od niej dostaje jako fatygę w pomocy.
Miejsce zamieszkania: Mieszka w akademiku w pokoju numer 17.
Charakter: Blondynka to osoba nad wyraz pozytywna, optymistycznie patrząca na świat. Jej humor nie zna granic i jest w stanie śmiać się z byle głupoty jak potknięcie, przejęzyczenie się czy nawet kiepski (naprawdę suchy) żart. Trzeba przyznać, że kiedy ona się śmieje, to i wszyscy wokół, ale nie dlatego, że coś śmiesznego dopowiedziała. Po prostu jej śmiech jest zaraźliwy i głupio brzmi. Kiedyś padło określenie, że śmieje się jak zebra lub hamujący traktor, a bibliotekarka ze szkoły myślała, że się dusi i chciała wzywać karetkę. Ot, takie sobie przygody z jej humorem.
Jest też raczej miłą dziewczyną, zawsze do innych odzywa się z „Dzień dobry”, nawet jak jest godzina dwudziesta trzecia. Kulturalna z niej osoba, nienawidzi, jak ktoś komuś przeszkadza i wchodzi w słowo. Sama zawsze czeka, aż ktoś skończy mówić, żeby mogła zabrać głos. A jak jest to coś pilnego, to podnosi rękę w górę. Co się zatem dzieje, jak ktoś jest nieznośny i zaczyna ją irytować? Sama staje się wredna. Nie słucha, mówi o czymś innym, odcina się, rzuca sarkazmem lub ironią i w ogóle przeciwieństwo prawdziwej Tayuki. Dodać jednak trzeba, że nie jest dobra w docinkach, ripostach i kłótniach. W ogóle nie ma do tego ani głowy, ani wyobraźni.
Mówiąc o irytowaniu jej – co najbardziej denerwuje czarnooką? Naprawdę małe drobnostki i szczegóły. Najczęściej jak ktoś mówi jej o niskim wzroście i się z niej naśmiewa. Nie znosi tego.
Jednak co z jej odwagą? Wbrew pozorom to odważna kobieta i istnieje naprawdę mało rzeczy, których się boi. Horror o pierwszej w nocy? Z chęcią. Pająk w łazience? Zaadoptowałaby go. Spacer do opuszczonego domu? Jak najbardziej. Nadmienić muszę, że to wszystko znika, gdy w grę wchodzi Golden Smile i Hana. Często się o nich martwi, niepotrzebnie.
Dodać trzeba, że Aniołek to rozgadany człowiek. Kiedy ma okazję i pozwolenie, nawija niczym katarynka. I to nie tak, że mówi bardzo szybko czy niezrozumiale, wręcz przeciwnie. Każde słowo płynnie wypada z jej ust i rzadko zdarza jej się plątać język. Ponadto lubi poznawać nowe osoby, rozmawiać z nimi. Pytać się co u nich, jakie mają zainteresowania, jak w rodzinie i tym podobne. Każde słowo chłonie niczym gąbka. No i tu dowiadujemy się o jej perfekcyjnej wręcz pamięci. Nie no, żartuję – jej pamięć nie jest taka doskonała jak każdego zresztą. Ale za to ma prawdziwy talent do zapamiętywania twarzy i imion, tu już nie żartuję.
Niekoniecznie urodzona aktorka. Zawsze, kiedy próbuje skłamać, zaczyna się uśmiechać ze stresu lub się śmieje.
Jasnowłosa to kobieta rzetelna, zawsze z mocą przykładająca się do wszelkich zadań. Nie lubi robić coś na pół gwizdka. Jak się przyłożyć, to porządnie, prawda? Sprawia to też, że częściowo jest perfekcjonistką, choć nie zawsze to ukazuje. No i uparta z niej osoba. Postanowi sobie coś – musi to zrobić. I nie ma żadnych „ale”! Wtedy ciężko ją od czegokolwiek odciągnąć.
Aparycja: Nino to filigranowe dziewczę. Posiada zaledwie sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu przy wadze czterdziestu siedmiu kilo, a jej ciało, o dziwo, jest dosyć umięśnione. Kendo nieźle wpłynęło na mięśnie jej rąk, a jazda konna na nogi. Sprawia to, że wymiata wręcz w szpilkach, a każde buty są dla niej niczym kapcie. Dodać też trzeba, że płaski brzuch wygląda bardzo dobrze w zgraniu z niezłym tyłkiem i średniej wielkości biustem.
Z natury jest to blondynka, choć w sekrecie przed wszystkimi rozjaśniła jeszcze swoje delikatnie falowane włosy. Obecnie sięgają jej bioder, ale sama chce, żeby były długie go pupy.
Zamiast oczu posiada dwa węgle z iskierkami w środku. Zwykle ozdobione są eyelinerem i tuszem do rzęs, więcej makijażu nie jest jej do szczęścia potrzebne.
Styl dziewczyny jest dosyć powszechny, choć nadmienić muszę, że bardzo lubuje się w swetrach, zwłaszcza w tych z golfem. No i jako jeden z niewielu wyjątków lubi chodzić w spódnicach, zmieniając je dopiero w pokoju na ukochane dresy. Jeśli o buty chodzi, to w zwyczaju ma nie rozłączać się ze swoimi starymi biało-czarnymi Nike’ami, ale czasem znajduje lepiej pasujące obuwie i z nich rezygnuje.
Kolejnym jej małym sekretem jest zrobienie sobie tatuażu. Załatwiła jej go była przyjaciółka z gimnazjum, która otworzyła swój własny salon. Tatuaż znajduje się na karku i przedstawia trzy czarne motylki.
Historia: Ciemnooka całe swoje życie spędziła w Japonii, nie wyjeżdżała nawet poza okręg Tokio. Wzorowa uczennica i była przewodnicząca samorządu szkolnego w gimnazjum. Dla ciekawskich, należała do klubu idolek i ze swoją grupą wygrała kilka ważniejszych konkursów. Zwykle była nierozłączna ze swoim bratem, lubiła się z nim bawić, ten jednak często był zabierany przez tatę w celu nauki zostania następcą rodziny.
W wieku czternastu lat dostała prezent na urodziny w postaci… konia. Golden Smile wraz ze swoim starszym bratem Jadeitem do Japonii przyleciał z siostrą Kamihiko, która zajmowała się hodowlą koni ze swoim mężem. Oba ogiery zostały sprezentowane bliźniętom. Jednak szybko po tym Jadeit został sprzedany, a Golden zaskarbił sobie miłość i Eriki i blondynki. Tayuki zaczęła uczyć się jazdy konnej, cierpliwie czekając, aż złotawy źrebak wyrośnie na tyle, aby zacząć na nim jeździć.
Czarnooka uczyć się jeździectwa dalej. Przyjaciółka Eriki znalazła stronę ze szkołą IHA. Aniołek postanowiła zaryzykować i spróbować.
Rodzina:
Kamihito Tayuki – ojciec, rozsądny i wpływowy mężczyzna z Tokio. Przywódca tokijskiej yakuzy i niekoniecznie idealny ojciec. Jasnowłosa praktycznie nie spędzała z nim czasu, więc go nie zna. Widywała go sporadycznie, gdy przychodził po Naokiego, a ona była przy nim.
Erika Tayuki – (z domu Yukichi) matka i zarazem „siostra” dziewczyny. Nie rozstawały się praktycznie nigdy, „córeczka mamusi”. Od mamy nauczyła się wszystkiego. Uwielbiała, gdy kobieta śpiewała jej kołysanki do snu.
Naoki Tayuki – może zabrzmieć to dziwnie, ale jest bratem bliźniakiem ciemnookiej. Kompletne przeciwieństwo, ale co najwyżej z wyglądu. Wysoki i czarnowłosy, z charakteru kropla w kroplę z siostrą. Od zawsze nazywał swoją bliźniaczkę „Aniołkiem” przez kolor włosów.
Orientacja seksualna: biseksualna
Partner/ka: brak
Pupil: Hana
Inne:
- Śpiewa pod prysznicem.
- Do dzisiaj utrzymuje kontakt z właścicielem Jadeita.
- Przed jazdą konną trenowała kendo.
- Ponoć geniusz w ikebanie (układaniu kwiatów).
- Lubi bawić się swoimi policzkami, gdy się nudzi.
- Kiepsko wychodzi jej posługiwanie się nożem i widelcem, zdecydowanie woli pałeczki.
- Podobno ma przepiękny uśmiech.
- Uczulona na imbir.
- Wypije kawę, ale tylko z mlekiem i trzema łyżeczkami cukru, poza tym zdecydowanie woli herbatę.
Właściciel: ZlotyPies

Od Adama cd Blue

Po wyjściu Jane, zwyczajnie wstałem z krzesła, zrobiłem kilka kroków na przód i padłem twarzą na łóżko. Pozytywny nastrój, w jaki wpędziła mnie wczorajsza randka oraz noc spędzona z Aniołkiem, zupełnie mnie opuścił, a wraz z nim odeszły też chęci na cokolwiek. Co było złego w traktowaniu relacji z innymi na równi z zabawą? Dopóki obie osoby czerpią z tego przyjemność, wszystko powinno być ok, prawda? Przecież rozmawiałem już z Ronanem o swoim podejściu do związków. Mówiłem mu, że nie chcę się angażować, a on nie wydawał się mieć nic przeciwko, nie naciskał na mnie, nawet się nie wkurzył, choć taka reakcja była jak najbardziej uzasadniona. Ale skoro tak… Dlaczego czułem się jak kompletny dupek, kiedy dziewczyna wygarnęła mi moje debilne, lekkomyślne zachowanie? Cholera, jeśli coś jej nie pasowało, mogła zabronić mi kontaktu ze swoim przyjacielem, a nie pomagać mi w poderwaniu go.
- Dlaczego dziewczyny są jakieś dziwne? - spytałem Yurio, który postanowił, że w ramach “pomocy” wskoczy mi na plecy. Ważył na pewno ponad pięć kilo, bo wbił mnie tym w materac, aż wypuściłem z płóc powietrze.
Niestety jedyną odpowiedzią jaką uzyskałem było głośne miauknięcie i miarowe ugniatanie przestrzeni między moimi łopatkami.
- Ałaaa… - Jęknąłem przeciągle, czując haczyki ostrych pazurów, wbijające się w moją skórę. - Cholera, już wstaję!
Obróciłem się na bok, strącając tym z siebie wredne zwierzę, po czym niemrawo przerzuciłem nogi przez krawędź łóżka i usiadłem, łapiąc się za skronie. Parę wdechów, wydechy…
- No dobra, zróbmy coś do jedzenia - oznajmiłem, po czym wstałem, ale zamiast do kuchni, skierowałem swe kroki w stronę łazienki. Tak, gorący prysznic był tym, czego potrzebowałem, by pozbyć się uciążliwych myśli i rozluźnić ciało.
***
Po dłuższym pobycie w łazience, już odświeżony i z wciąż wilgotnymi włosami, przebrałem się w wygodne dresy oraz za dużą bluzę, po czym wyszedłem z pokoju. Nie zdziwiło mnie, że Yurio podążył moim śladem, pewnie oczekując przysmaków, jakie mogły mu przypaść podczas przyrządzania obiadu. Tak właściwie, chyba powinien otrzymać też coś więcej, bo od wczorajszego poranka, nikt go nie karmił.
- Sorki, mały. - Posłałem mu pełne skruchy spojrzenie. - Zaraz znajdę ci trochę surowego kurczaka. Chyba, że wolisz szynkę? Albo kiełbasę?
Odpowiadały mi odgłosy pośrednie między miauczeniem i pomrukami, ale wyglądało na to, że wszytskie opcje brzmiały dla kota zachęcająco.
Kiedy dotarłem do kuchni od razu zajrzałem więc do lodówki i wydobyłem z niej zapakowaną w papier szynkę, którą następnie pokroiłem na małe kawałki. Nie całą, ale wystarczająco, by zadowolić zwierzaka na czas, gdy kurczak będzie rozmrażał się w mikrofali. Yurio przyjął przekąskę z entuzjazmem, a ja zająłem się gromadzeniem składników na jakiś pożywny obiad. Nie miałem ochoty na nic skomplikowanego, więc szybko mój wybór padł na prosty omurice z kurczakiem oraz warzywami, po czym zabrałem się do pracy.
Kiedy gotowałem mogłem skupić się na wykonywanych czynnościach, nie myśląc o niczym i mając na uwadze jedynie staranne ruchy oraz odmierzanie składników. Nastawić wodę na ryż, umyć warzywa, pokroić, zeszklić cebulę, przyrządzić mięso… Od czasu do czasu, rzucałem coś zachłannemu kotu, ale poza tym moja uwaga była skupiona jedynie na idealnym przygotowaniu obiadu. Do takiego stopnia, że zauważyłem Jane dopiero, gdy podebrała mi kawałek marchewki z miski.
- Możemy mieć gościa na obiedzie?
- Jeżeli dalej będziesz podbierać mi składniki, to… - Odwróciłem się i mój wzrok od razu padł na stojącego przy stole blondynka. - Co ty tu robisz? Nie miałeś odpoczywać w domu?
- Zmienił zdanie. - Dziewczyna machnęła ręką i zabrała kolejny składnik, lecz tym razem był to kawałek mięsa. - Okazuje się, że można jeździć też z gipsem.
- Na pewno wszystko w porządku? Nie boli cię? - Odsunąłem miskę od Jane, zanim podebrała więcej kurczaka i zwróciłem się do chłopaka  z raczej zaniepokojonym wyrazem twarzy.
- Wszystko okej. - Uśmiechnął się lekko i sam wykorzystał okazję, by podebrać marchewkę. - Inaczej by mnie tu nie było. Ja, w odróżnieniu od innych, jestem odpowiedzialny.
- Z tym się spierać nie będę - odparłem, bo cóż, dobrze zdawałem sobie sprawę ze swojego braku zaangażowania w cokolwiek. - Okej, jak poczekasz jeszcze chwilę to skończę obiad. Jane, ty się na coś przydaj i wymieszaj te wszystkie składniki z ryżem, gdy będę smażyć omlety - zdecydowałem, po czym zanim zdążyła zaprotestować wcisnąłem jej w ręce łyżkę.
- Ja to wezmę. - Aniołek przejął łyżkę. - Byłem świadkiem jak spaliła mleko i garnek. Nie powinna gotować.
- Nawet nie zbliżyłaby się do palnika - odparłem, bo przecież wystarczyło wsypać wszystko do miski i połączyć, ale nie zaprotestowałem. Jeżeli chłopak chciał mi pomóc, nie miałem nic przeciwko, tylko… - Na pewno dasz radę tylko z jedną ręką? - Zwykle w jednej dłoni trzymałem łyżkę, a drugą przytrzymywałem naczynie.
W odpowiedzi chłopak poruszył palcami i zacisnął je na uszku garnka.
- Mam unieruchomiony nadgarstek, a nie palce. - Uniósł kącik ust. - A dla naszego bezpieczeństwa naprawdę będzie lepiej, jeśli ona nie będzie się zbliżać.
- No dzięki, wiesz? - Westchnęła. - Zamieszać składniki raczej potrafię.
- Nie jestem pewien. - Blondynek popatrzył na nią przenikliwie. - Przypomnieć ci, gdzie skończyła ostatnio nasza sałatka z kurczakiem?
- W brzuchu Klio? - Popatrzyła na nas niby niewinnie.
- Dokładnie. - Ronan pacnął ją po głowie zdrową ręką. - Nasza umowa, że trzymasz się z dala od robienia żarcia ciągle obowiązuje.
- Okej, okej. Jane posiedź sobie przy stole i nie przeszkadzaj - nakazałem dziewczynie, po czym zabrałem się za mieszanie jajek.
Kątem oka zerkałem na stojącego obok chłoapaka, sprawdzając jak sobie radzi, ale wyglądało na to, że nie potrzebował pomocy. Sprawnie usmażyłem więc pierwszego omleta na tyle, by jego spód się ściął, a góra wciąż pozostała lekko płynna, a następnie wyłożyłem wymieszany ryż na talerz i przykryłem go żółtym kocykiem. Powtórzyłem to jeszcze z dwoma porcjami i na koniec ozdobiłem je uśmiechniętymi buźkami z ketchupu. Postawiłem wszystkie talerze na stole, razem z łyżkami i usiadłem przed jednym z nich, po czym wskazałem już niecierpliwej Jane, że w końcu może jeść.
- Mogą być trochę pikantne - ostrzegłem.
- Mamy colę? - Dziewczyna chwyciła łyżkę i popatrzyła na mnie z zainteresowaniem.
- Albo mleko? - Dodał Aniołek.
- Zachowujecie się tak, jakbym wrzucił tam całą łyżkę chili - stwierdziłem ze śmiechem. - Ale tak, coś powinno być w lodówce.
Blue radosnym krokiem udała się do urządzenia i wyjęła sobie colę i blondynowi mleko. Po chwili postawiła też trzy szklanki na stole.
- Nie wiem, co będziesz pił ty. - Po czym zjadła pierwszą łyżkę dania.
- Itadakimas… - Powiedziałem cicho, składając dłonie, po czym sam spróbowałem własnego dania. Wcale nie zaskoczyło mnie, że było dobre jak zawsze. Trudno było cokolwiek spieprzyć w tak prostym przepisie.
- Dobre. - Westchnęła zadowolona Jane. - Bardzo dobre.
- Cieszę się, że doceniasz ten darmowy obiad - rzuciłem z uśmiechem, po czym przeniosłem uwagę na Aniołka. - Jest okej?
Pokiwał z uśmiechem głową, pewnie dlatego, że akurat połykał swoją porcję.
- Dobre. - Wziął kolejną łyżkę i zjadł. - Uwielbiam jajka!
- Serio? - Uśmiechnąłem się szeroko. - W takim razie mogę je robić częściej. Jest dużo japońskich dań z jajkami.
- Więcej jajek, lepiej dla mnie. - Zaśmiał się Ronan i wrócił do jedzenia. Lubiłem, gdy innym smakowały zrobione przeze mnie dania, ale komplement od niego chyba szczególnie mnie ucieszył. Choć gdybym wiedział, że Jane go tu ściągnie zrobiłbym coś bardziej specjalnego, bo hej, co było złego w chęci popisania się?
- Masz jakieś plany na dziś? - spytałem zupełnie bez żadnych intencji.
- Nie, chyba nie. - Zmarszczył brwi. - Ale nie wiem, czy Blue nic nie planuje.
- Jane? - Zerknąłem na nią, oczekując odpowiedzi.
- Mam ochotę wyciągnąć go na miasto. - Wyszczerzyła się zadowolona. - Może do tego baru, gdzie można przychodzić ze zwierzętami…
- Brzmi fajnie. Nie macie nic przeciwko, bym poszedł z wami, prawda? W końcu to nie tak, że idziecie na randkę - rzuciłem z rozbawieniem, ale mimo wszystko posłałem Ro pytające spojrzenie. Jak nie chciał mnie w pobliżu, nie zamierzałem się narzucać. A przynajmniej nie jakoś bardzo.
- Zawsze możesz dołączyć. - Uśmiechnął się blondyn, co od razu wywołało podobny uśmiech na mojej twarzy. WIęc jednak nie miał dość mojego towarzystwa po wczorajszej randce.
- O ile nie będzie macania. - Założyła ręce dziewczyna. - Poza tym, skąd wiesz, że nie mamy rocznicy?
- A siedzielibyście tu wtedy ze mną? Bez urazy Jane, ale sądziłem, że akurat ty masz dobry gust, gdy trzeba zorganizować coś specjalnego - odparłem, opierając podbródek na dłoni.
Dziewczyna przewróciła oczami i oparła się o blondyna.
- Dawaj, możemy iść. - Popatrzyła na Ronana. - Prowadzisz?
- A niby jak się tu dostałem? - odparł, śmiejąc  się. - Chodźcie.
- Siadam z przodu! - zadeklarowała szatynka, już zrywając się z krzesła, ale powstrzymałem ją i blondynka, zanim zdążyli pobiec do auta.
- Moment, stop. Przecież nie mogę wyjść do baru w dresie - zauważyłem, wskazując na swój definitywnie mało wyjściowy strój. - I ktoś musi umyć te naczynia, więc ty się tym zajmij… - Skinąłem na dziewczynę. - ...a ja pójdę się szybko ogarnąć.

1387 słów
Jane?

Od Ronana cd. Noah

Dot była zdecydowanie przeuroczą lisiczką. Podejrzewałem również, że była trochę bardziej ogarnięta od Flair. Zważyłem w dłoni mięso i popatrzyłem na futrzaka. Nie chciałem próbować niczego trudnego, ani nie wyjść na głupka przed Jeżozwierzem.
– No dobrze Dot. To nauczymy cię jak siadać. – Uśmiechnąłem się. – Także… siad.
***
– Jeszcze trochę z nią potrenujemy i będzie umiała grzecznie siadać. – Stwierdziłem, kiedy już po spacerze siedziałem u Noah w pokoju i głaskałem obydwie kulki, które leżały nad wyraz spokojnie na moich kolanach.
– Możliwe, Adam mówi, że jesteś magikiem. – Zaśmiała się i z impetem siadła na łóżku koło mnie. Uniosłem rękę i pozwoliłem, żeby dziewczyna się przytuliła.
– Dobra Podusia. – Dziewczyna ułożyła głowę na moim ramieniu. – Jesteś lepszy niż Leo.
– Nawet nie wiem, czy mogę odebrać to jako komplement. – Uniosłem kącik ust. – Ale i tak dziękuję.
– To był komplement. – Zamknęła oczy. – Moja Poduszka.
– No nie da się ukryć. – Zaśmiałem się. – Oglądamy coś?
– Nie, będę się do ciebie tulić na zapas. – Poprawiła swoje usadzenie.
– Na zapas? – Uniosłem brwi.
– Jadę do Sama na jakiś czas, więc muszę wykorzystać swoją Poduszkę, póki mogę. – Uśmiechnęła się zadowolona.
– Szkoda, myślałem, że coś porobimy w weekend. – Poprawiłem jej jeża.
– Następnym razem. – Uniosła kącik ust. – Właśnie! Zdejmij mi brokat!
Zaśmiałem się znowu, by po chwili wstać i podać dziewczynie śnieżną kulę. Oczywiście nie wierzyłem, że nie podsuwała sobie krzesła i jej nie brała, ale czasami trzeba było przymykać oczy. Dla dobra przyjaźni.
– Broooookat! – Patrzyła na kulę jak zahipnotyzowana.
Obserwowałem ją z uśmiechem i prawdopodobnie niewiele by się zmieniło, gdyby nie moja komórka.
– Ronan Chainsaw, tak? – Odebrałem, nie patrząc na to, kto dzwoni.
– Roooooonaaaaan. – Usłyszałem jęczącą Blue. – Masz samochód albo gratka?
– Nie nazywaj mojego motocykla gratem. – Uniosłem brwi. – Ale tak. Mam. Oba.
– Podwieziesz mnie do miasta? – Zapytała szybko.
– W jakim celu? – Potarłem skronie. Nawet Noah się na mnie spojrzała.
– Powiem ci, jak się uda, okej? – Pewnie przygryzła wargę.
– Masz co zrobić z Klio? – Zacząłem zakładać buty.
– Jedzie z nami i jej popilnujesz. – Chyba była zadowolona.
– Niech będzie. – Westchnąłem i rozłączyłem się bez słowa.
– Co? – Noah przekręciła głowę.
– Muszę podwieźć BB do miasta. – Popatałem dziewczynę po głowie. – Więc… kiedy się zobaczymy?
– Pewnie po weekendzie. – Zamachała nogami.
– Nie podejmuj żadnych głupich decyzji. – Pogroziłem jej palcem.
– Ja? No co ty… – Zrobiła niewinną minkę. – Przecież jestem odpowiedzialna!
– Oczywiście Blake. – Puściłem jej oczko. – Jedziesz sama, czy…
– Z Leonardem. – Przewróciła oczami.
– Aż tak go lubisz? – Parsknąłem śmiechem.
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Ale nie chce, żebym jechała sama.
– Cóż, rób jak uważasz, w swoim czasie. – Uniosłem kącik ust. – Wszystko przyjdzie, w swoim czasie, czyli wtedy, kiedy się tego nie spodziewasz.
– Jak ty i Adam? – Zaśmiała się.
– Adam jest trochę jak ty, też nie chce wiedzieć na czym stoi. – Podszedłem do drzwi. – Albo nie chce stać. – Uśmiechnąłem się. – Do zobaczenia?
– Papa! – I zniknęła za zamkniętymi drzwiami.
A ja podążyłem do wyjścia. W końcu czekała na mnie Blue.
***
Blake miała wrócić z rancza już dzisiaj. A dzięki małemu śledztwu podczas sprzątania kart lisków wiedziałem, że miała niedawno urodziny. Długo myślałem, czy czegoś jej nie kupić, ale uznałem, że to głupi pomysł. Sam jakichś wielkich zdolności plastyczno-artystycznych nie miałem, a granie na środku Akademii na skrzypcach byłoby niezręczne, więc poprosiłem młodego, żeby upiekł mi najlepsze babeczki, jakie potrafił. Dzięki temu stałem obok wejścia do stajni z babeczką i oczekiwałem, aż fioletowowłosa się zjawi.
– Noah! – Pomachałem dziewczynie, gdy tylko zauważyłem, jak idzie w moją stronę. – Chodź tutaj!
– Podusia! – Niemal zaczęła skakać i już miała się przytulić, ale zatrzymałem ją.
– Czekaj! – Wyciągnąłem ręce zza siebie i podstawiłem jej pod nos babeczkę ze świeczką. – Wszystkiego najlepszego!
– Oh! – Początkowy uśmiech zastąpił wyraz konsternacji. – Ja… nie obchodzę urodzin.
– Ou. – Popatrzyłem na boki. – Hmm… – Po chwili zastanowienia zdmuchnąłem świeczkę i szybkim ruchem wyrzuciłem ją z babeczki. – Więc smaczneeeego bez okazji! Babeczki są dobre. Cukier też. Spróbowałem jedną z tej partii i żyję.
– Cukier? – Zaśmiała się cicho.
– Nico eksperymentuje w kuchni. – Przewróciłem oczami. – Nie chcesz wiedzieć.
– Może lepiej… ale jak żyjesz, to zjem. – I wzięła babeczkę.
– W środku jest jadalny brokat. – Wyszczerzyłem zęby z zadowoleniem.
Dziewczynie niemal od razu zaświeciły się oczy z zachwytu. Potem szybko zjadła górę babeczki i gdy tylko dotarła do nadzienia, zakrzyknęła z pełnymi ustami.
– Brokat!
Zaśmiałem się i sięgnąłem do plecaka, w którym schowałem jeszcze kilka takich babeczek. Wiedziałam, że dziewczynie się to spodoba i zacznie wiercić mi dziurę w brzuchu o więcej. Nie pomyliłem się.
– Ale wszystkie są z brokatem? – Patrzyła na nie z zachwytem.
– Tak, wszystkie. – Uśmiechnąłem się. – Ta z fioletowym, tamta złotym, ta czerwonym i ostatnia z niebieskim.
Jej oczy błysnęły wesoło i po zjedzeniu pierwszej babeczki, zjadła kolejną. I kolejną. A potem nadjechał samochód z przyczepą dla konia i Noah popędziła w jego stronę. Zaintrygowany poszedłem za nią. Kiedy dziewczyna wyprowadziła dość… charakternego… konia i zaczęła go prowadzić do stajni, ruszyłem za nią. Potem wstawiła go do pustego boksu i wróciła przed stajnię, gdzie już czekał Windsor.
– Podbródek wyżej kochanie. – Zaśmiałem się.
– Mi też miło cię widzieć Chainsaw. – Westchnął.
– Noah moja droga. – Przeniosłem wzrok na dziewczynę. – Co to był za koń? Czy to nie ty mi wiecznie powtarzasz, że dotykanie cudzych zwierząt nie kończy się dobrze?
– Słowo klucz to cudzych Podusiu. – Zerknęła z uśmiechem na Leonarda.
Po chwili też na niego zerknąłem i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Kiedy już złapałem oddech popatrzyłem na dziewczynę.
– A tak na serio. – Spoważniałem. – Czyj to koń?
– Mój? Chyba? – Noah uśmiechnęła się niewinnie.
– Noah Blake. – Wziąłem oddech. – Czy ty myślisz?
– Tak? – Pytanie retoryczne. Po chwili, widząc mój wzrok dodała. – Nie?
– Koń to wydatki. – Założyłem ręce. – I czas. I w ogóle. Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Bo ja w to wątpię.
– Ale Roooonaaaan! – Jęknęła. – Lepiej żebym wzięła go ja, niż mieliby zrobić z niego kiełbaskę na grilla?
– Koniny raczej nie robią jako kiełbaski na grilla. – Prychnąłem.
– Nie ważne! Wiesz o co mi chodzi. – Otoczyła moją rękę. – Nie mogłam pozwolić, żeby ktoś go zjadł.
Westchnąłem i przewróciłem oczami. Dalsza część moich argumentów praktycznie nie istniała, bo – niestety, albo stety – zrobiłbym to samo. Żadne zwierzę, które nie jest przeznaczone z góry na taki los, nie powinno go dostać. Jeśli już coś ma jeździć, to niech jeździ. Każda inna opcja jest po prostu zła.
– Mam nadzieję, że nie będziesz żałować tej decyzji. – Popatrzyłem na nią. – Ani musieć brać z tego tytułu dodatkowej fuchy.
– Też mam taką nadzieję. – Dziewczyna uśmiechnęła się i poszła do stajni.
– Wiesz, że mogę jej pomóc, prawda? – Popatrzył na mnie szatyn.
– Wiesz, że ona tej pomocy nie przyjmie, prawda? – Uniosłem brwi. – Jest dumna.
– Może. – Rzucił Windsor i poszedł do niej.
A ja na drodze do stajni zauważyłem Adama. No i dzień znowu trochę pojaśniał.

Nołe? Opierdol raz xd
1078 słów

12.27.2019

Od Sebastiana cd. Arleny

- No nie wiem. - Podrapałem się po głowie. - Teoretycznie to ja na ciebie wpadłem, nie ty na mnie. - Dodałem, widząc niepewność, malująca się na jej twarzy.
- No dobrze… - Westchnęła cicho. - Wiesz, gdzie jest biblioteka? Chciałabym przeczytać jakąś książkę, ale prędzej się zgubię, niż coś znajdę. - Przyznała, wbijając wzrok w pobliskie okno.
- Wiem. - Rzekłem automatycznie. - Jest już zamknięta, więc lepiej będzie, jeśli pojawisz się tam po dziewiątej. - Dałem jej radę, którą najwidoczniej przyjęła. - Idź spać. Powinnaś wypocząć przed jutrzejszymi treningami. - Ziewnąłem, odczuwając niewielkie zmęczenie.
- Tobie też przyda się sen. - Stwierdziła, obserwując moja reakcję. - To do jutra? - Zapytała, gdy miała zmierzać w kierunku swojego pokoju.
- Jeśli mnie znajdziesz. - Wzruszyłem ramionami. - Nie zapomnij długopisu. Musisz założyć nową kartę. - Rzuciłem przez ramię, czego raczej już nie dosłyszała. Uh, co za roztrzepane dziecko. Nie dość, że wpada na wszystkich dookoła, to jeszcze nie słucha starszych. Oj, wyjdzie jej to kiedyś na złe! Jeszcze się o tym przekona.
***
Cisza - pomyślałem, głaszcząc gniadego ogiera po muskularnej szyi. Ze względu na zbliżającą się wigilię, coraz większą liczbą uczniów opuszczała mury IHA, aby spędzić ten czas z rodziną. Niezbyt się tym przejmując, postanowiłem skupić się na potrzebach mojego czterokopytnego durnia. 
Dzisiejsza noc (o dziwo) nie przyniosła żadnych strat. Derka, jaką założyłem Glassowi wczorajszego dnia, pozostała w takim samym stanie, w jakim ostatnią ją widziałem. Zadowolony z jego zachowania, zdecydowałem, że podaruję mu czerwone jabłko, będące ulubioną nagrodą ośmiolatka. Poszukując najładniejszego okazu, zaglądałem do obszernych koszy, rozstawionych na stajennych korytarzach. Czemu są takie poobijane? - odłożyłem kolejny, nie podobający się mojemu oku, owoc.
- Pomóc ci? - Znajomy głos “zaatakował” moje uszy.
- Nie trzeba. - Otrzepałem okurzone spodnie. - Jak ty właściwie się nazywasz? Spotykamy się już chyba czwarty raz, a ja nawet nie znam twojego imienia. - Zmierzyłem szatynkę obojętnym wzrokiem. 
- Arlena. - Odparła po chwili namysłu. - A ty?
- Sebastian. - Kiwnęła głową. - Byłaś już w tej bibliotece? - Spytałem z czystej ciekawości. 
- Nie. - Stuknęła obcasem sztybletów. - Może pójdziemy tam teraz? - Zaproponowała.
- Jak tylko znajdę odpowiednie jabłko. - Mruknąłem, podchodząc do kolejnego kosza. - Dlaczego to takie trudne…
- Chyba jednak potrzebujesz pomocy. - Kucnęła obok mnie. - Jak ma wyglądać? 
- Dobrze. - Przewróciłem oczami. - Nie może mieć żadnych robaków, ani ciemnych plam. - Wytłumaczyłem ze szczegółami. 
- Okeeej. - Wzięła do ręki kilka sztuk glosterów. - To będzie trudne zadanie.
- Wiem. - Skinąłem głową. - Ale jeśli się postarasz, to szybko stąd wyjdziemy. - Skupiłem się na zadaniu.

Arlena? 
Pomożesz?
377 słów.

12.26.2019

Od Leonarda cd. Noah

- Jasne. - Ścisnąłem w dłoni czarne kluczyki. - Będę za wami czy coś. - Dodałem, ale oni zdawali się tym nie przejmować. Wzdychając na to cicho, ponownie spojrzałem na przystrojony nagrobek Tony’ego. Więc to ty jesteś bratem Noah - pomyślałem, nie mając ochoty ciągnąć dalej tego tematu. Nie chciałem skrzywdzić niczym Blake, ale widać, że znowu wyszło, jak wyszło. - Szkoda, że nie mogę oddać ci swojego życia. Z tobą byłaby szczęśliwsza. - Przeżegnałem się, a następnie nie wydając żadnego dźwięku, ruszyłem w stronę pickupa. Dopiero w nim mogłem przeczytać wszystkie SMS-y, które wysłała mi Madeleine. Z jednej strony to słodkie, że tak się o mnie martwi, z drugiej natomiast robi to, ponieważ z góry jej zapłacono. Nie chcąc narazić się na jej gniew, wysłałem jej krótką wiadomość tekstową, a po upływie kilku minut, udałem się w drogę powrotną na ranczo.
****
To tylko chwilowe - spojrzałem w lustro, ukazujące moją niezbyt wyraźną twarz. Noah od czterech godzin siedziała wraz z Samem w jego pokoju i nie dawała znaku życia. Nie chcąc im przeszkadzać, robiłem to co wychodziło mi najlepiej, czyli rozmyślałem nad sytuacjami, o których powinienem już dawno temu zapomnieć.
- Może ja serio wszystkich zawiodłem? - Usiadłem na wygodnym materacu. - Czyżby rodzice znowu mieli rację? - Poprawiłem wilgotne włosy, które od kilku dni wyglądały gorzej niż podczas mojego pobytu we Francji. Chyba powinienem się obciąć. Wyrzucając tę myśl z głowy, powoli zamknąłem swoje oczy, aby następnie szybko je otworzyć. - Em, proszę? - Rzuciłem w stronę drzwi, będących winowajcą cichego pukania.
- Leo? - Drobna dziewczynka pojawiła się w progu mojego tymczasowego pokoju. - Śpisz? - Zamknęła za sobą drzwi.
- Nie. - Przeciągnąłem się. - Chyba dzisiaj w ogóle nie zasnę… A ty, co tutaj robisz?
- Jest jeszcze wcześnie, a sen jest głupi. - Usiadła obok mnie. Oh, zatęsknisz jeszcze za tym dziecko. - Poopowiadasz mi o księżniczkach? I zamku? I królowej? - Zaczęła zasypywać mnie masą pytań.
Jeśli chcesz. - Zrobiłem jej więcej miejsca. - Kto najbardziej cię interesuje?
- Wszyscy! - Podskoczyła na łóżku. - Musi być ci fajnie mieszkać u Kró.. Kró.. - Nie mogła się wysłowić.
- Królowej? - Pokiwała twierdząco głową. - W zasadzie mieszkałem bardziej u swoich rodziców. Mamy piękny dworek w Bagshot Park. Wszędzie jest dużo drzew, krzewów, kwiatów… Po ogrodzie biegają często nasze psy. Uwielbiałem przebywać tam szczególnie latem. Niezapomniane przeżycie. - Wróciłem myślami do czasów swojego dzieciństwa. Szczerze mówiąc, trochę mi tego brakowało. Chciałbym wrócić do czasów kiedy moim jedynym zmartwieniem była przerwana kreskówka lub kończące się słodycze. Ah, piękne czasy.
- Cemu tam nie wrócis? - Ziewnęła, wpatrując się w moją postać.
- Bo mam “karę”. - Pstryknąłem ją w nos. - Dlatego bądź grzeczna i zawsze słuchaj się rodziców. - Pokiwała twierdząco głową. Mam nadzieję, że jej nie przestraszyłem.
- To smutne. - Przyznała. - Ale wrócisz do domku prawda?
- Kiedyś na pewno. - Nasunąłem na jej głowę kaptur jednorożcowego kigurumi. - Jest po dwudziestej trzeciej. Czas spać. O księżniczkach opowiem ci jutro. - Zdecydowałem, co spotkało się z jej ogromnym grymasem.
- Ale obiecujesz? - Skinąłem głową. - Na mały paluszek? - Wyciągnęła w moją stronę dłoń.
- Na mały paluszek. - Dokonaliśmy “paktu” ostatecznego. - A teraz uciekaj spać.
- A nie mogę tutaaaaj? - Zrobiła szczenięce oczka. - Proszeeeeeeee. - Rozłożyła się na całym posłaniu.
- No dobrze, ale jak wróci Noa to musisz się trochę przesunąć. - Okryłem ją puchatą kołdrą. - Jasne? - Zapytałem dla pewności.
- Tak. - Zatopiła twarz w poduszce. - Dobranoc.
- Dobranoc Lily. - Usiadłem na zimnej podłodze. - Dobranoc.
****
Zatopiony w kolejnym tomie przygód Falcia, Kesta i Brastiego, nawet nie zauważyłem, gdy zegar zaczął powoli wskazywać godzinę trzecią nad ranem. Powiadomił mnie o tym dopiero cichy skrzyp podłogi, wywołany wtargnięciem do lokum przemęczonej Noły.
- Idź spać. - Wskazałem w połowie zajęte łóżko.
- Powinieneś zrobić to samo. - Rozpuściła włosy. - Nie wstaniesz na śniadanie.
- Nie jestem zmęczony. - Przerzuciłem szorstką kartkę. - Najważniejsze, żebyście wy wypoczęły. - Strzeliłem palcami. Cóż, jak już wspominałem, nie zamierzałem wypytywać ją o sprawy związane z jej bratem. To zdecydowanie zbyt bolesne mówić o stracie ukochanej osoby. Jeśli będzie gotowa sama mi o tym powie, nic na siłę.
- Leo… - Westchnęła, nie mając na nic już siły.
- Też cię kocham. - Chyba znowu ją zamurowało. - Rano możemy sobie posłodzić słońce. - Tykanie zegara ponownie wypełniało ciszę. - Kolorowych - Dodałem, słysząc cichy skrzyp sprężyn. Nie dostając żadnej odpowiedzi, przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej, co pomogło mi zachować więcej ciepła. Przynajmniej się starałem - podrapałem się kciukiem w okolicy lewej skroni, tylko po to, aby wyrzucić z oka niechcianą łzę. Jestem facetem, nie mogę się mazać - stwierdziłem, wracając wzrokiem do czasów magii, braterstwa oraz nieustannych wojen, mających zakończyć się pod koniec czwartego tomu.

Noah? 
Spać. 
714

12.24.2019

Wesołych Świąt!

Wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia 
spędzonych w ciepłej, rodzinnej atmosferze 
oraz spełniania marzeń w nadchodzącym roku 2020,
 życzy cała administracja IHA.

12.23.2019

Od Skylar cd Ganseya

- Nie mogę powiedzieć, że tego nie zauważyłam. - Uśmiechnęłam się. - Choć raczej nie spodziewałam się, że cię tu spotkam… Nie sprawiasz wrażenia osoby, która jeździ konno.
- Bo w zasadzie nie jeździłem. Przynajmniej do niedawna. - Przyznał. 
- Zasługa siostry? - Zgadłam, zakładając że to właśnie nastolatka zapragnęła trenować ten sport. 
- Raczej Ronana. - Sprostował. - Poznaliśmy się na uniwersytecie, całkiem nieźle się dogadujemy i tak jakoś wyszło. - Streścił całą historię do raptem jednego zdania. - Ale ty na razie nie pochwaliłaś się istnieniem siostry, która wkręciłaby cię w jeździectwo. - Przekierował rozmowę na mnie. - Więc jak tu trafiłaś?
- Właściwie to właśnie wina siostry. - Roześmiałam się. - Kiedy miałyśmy osiem czy dziewięć lat Cassie uznała, że chcemy jeździć konno i już nie było odwrotu. - Uśmiechnęłam się na wspomnienie dnia, w którym Cas zagroziła wyrzuceniem mojej figurki Applejack, jeśli przy rodzicach nie poprę jej pomysłu. - To uzależnia, więc kiedy zobaczyłam na uczelni plakat, uznałam, że mogę spróbować. 
***
Co prawda przez kolejny tydzień spotykałam Ganseya (zwykle w towarzystwie Ronana i nieznanej mi szatynki, którą z jakichś powodów przezywali “Blue”), jednak ponieważ jeździliśmy w różnych grupach, a nasze treningi miały miejsce bezpośrednio po sobie, nie mieliśmy czasu na wymienienie czegokolwiek poza “cześć”. Nie mogę powiedzieć, żeby mi się to podobało, ale nie posiadłam jeszcze ani umiejętności zaginania czasoprzestrzeni, ani bilokacji. Dopiero w weekend spotkaliśmy się w nieco mniej zabieganych okolicznościach - stojąc w kolejce do automatu z napojami na uczelni.
- Liczyłem, że tu będzie mniejszy tłok niż w kafejce. - Usłyszałam za sobą głos Ganseya i odwróciłam się. - Cześć. - Uśmiechnął się.
- Hej. - Odpowiedziałam tym samym, zauważając że jest sam. - Jest sobota, zbliża się osiemnasta trzydzieści. - Poprawiłam okulary, które powoli zjeżdżały mi z nosa. - Wszyscy potrzebują kofeiny. 
- Ale to kiepska kofeina! - Roześmiał się.
- Jest tańsza. - Zauważyłam. - No i znacznie szybsza. - Przesunęliśmy się o krok do przodu, kiedy kolejna osoba zdobyła swój gorący napój.
- To akurat prawda. - Przyznał i znów się uśmiechnął. Cholernie uroczo.
Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że stoimy w ciszy (jeśli nie liczyć trzech pracujących non stop automatów i rozmów studentów dookoła).
- O której kończysz? - Odezwałam się w końcu, zastanawiając się jak duże są szanse, że Gansey zgodzi się ze mną gdzieś wyskoczyć po zajęciach. 

Gansey? 
352 słowa 

Fortes fortuna adiuvat.

Alex Høgh Andersen
Imię i nazwisko: Lukas Mille Tore
Wiek: 24 l.
Płeć: mężczyzna
Ranga: Intermédiaire
Grupa: I
Imię konia: Black Pearl
Praca: Jest fotografem, zaocznie studiuje grafikę na uniwersytecie w Durham.
Miejsce zamieszkania: Jest właścicielem mieszkania w centrum miasta.
Charakter: Zachowanie Lukasa w dużej mierze zależy od tego, z kim ma doczynienia. Co prawda zwykle stara się być miły i nie zaczynać żadnych zbędnych konfliktów, ale nie ma też w zwyczaju udawać, że kogoś lubi, jeśli tak nie jest. Po prostu za bardzo ceni sobie szczerość. Może właśnie dlatego uważa się za realistę? Nie potrafi robić sobie nadziei, że "wszystko będzie dobrze", woli raczej miło się zaskoczyć.
Jest dobrym słuchaczem i obserwatorem, co w połączeniu z faktem, że stara się zrobić co tylko może, by nie zawieść zaufania bliskich mu osób, sprawia, że świetnie nadaje się na przyjaciela. Najbliższych wspiera w każdej sytuacji i zrobi dla nich wszystko. Grono to jednak nie jest zbyt liczne, ponieważ z jakiegoś powodu Luke niezbyt łatwo przywiązuje się do ludzi. Lubi wiele osób, ale tylko mały procent z nich określiłby słowem "przyjaciel" - to nic osobistego, taki już po prostu jest.
Lukas jest inteligentny, zorganizowany, pewny siebie. Nie ma problemu z byciem w centrum uwagi (choć sam jej raczej nie szuka), czy odezwaniem się do obcej osoby. Nie ma w zwyczaju się poddawać i cokolwiek robi, daje z siebie wszystko. Potrafi też jednak doceniać piękno nawet najdrobniejszych rzeczy. Raczej lubi przebywać wśród ludzi, ale czasem jak każdy potrzebuje chwili, by odpocząć. Bez względu na wszystko, najlepiej zawsze czuje się za aparatem.
Aparycja: Zwykle pierwszą rzeczą, na którą inni zwracają uwagę są intensywnie niebieskie oczy Lukasa. Proste, ciemnobrązowe włosy co prawda niedawno ściął, ale nadal trudno nazwać je całkiem krótkimi. Zwykle odgarnięte do tyłu, choć jak przystało na dłuższe włosy, czasem będą uparcie wpadać w oczy. Biorąc pod uwagę, że ma 182 centymetry wzrostu, spokojnie można powiedzieć, że jest wysoki. Prowadzi raczej aktywny tryb życia i lubi odwiedzać siłownię, nie jest więc wielkim zaskoczeniem, że jest wysportowany, a jego mięśnie są dość wyraźnie zarysowane.
Historia: Lukas nie posiada jakiejś zapierającej dech w piersi historii. Ot, jeszcze jeden zwykły człowiek, jakich chodzi po ziemi już kilka milionów. Urodził się i dorastał w Kalifornii, w Mieście Aniołów. Tam też po raz pierwszy przyszedł mu do głowy pomysł, by spróbować jazdy konnej, co okazało się jednym z tych zajęć, z których do tej pory nie potrafi zrezygnować. W samym Durham znalazł się w zasadzie przypadkiem, jednak miasteczko okazało się na tyle urocze, że postanowił zostać tu na dłużej. Nie od razu trafił też do IHA. Początkowo jeździł w stajni w sąsiednim mieście, dopiero przyjaciółka ze studiów uświadomiła go o istnieniu ośrodka jeździeckiego nieco bliżej.
Rodzina:
Adrian Tore - ojciec, jest prawnikiem, prowadzi własną kancelarię. Jest chłodnym perfekcjonistą, każdego dnia spędzającym w pracy długie godziny. Do tego bardzo lubi stawiać na swoim, czym często doprowadza do bezsensownych kłótni. Bardzo kocha swoją rodzinę i mimo że nie jest najlepszy w okazywaniu tego, wszyscy doskonale o tym wiedzą.
Heidi Tore - matka, pracuje jako aktorka teatralna. Jest bardzo miłą, ale jednocześnie bardzo wymagającą (zarówno od siebie jak i od innych) osobą. Zawsze stara się jednak być możliwie najlepszym wsparciem dla całej rodziny i to właśnie ona jest ogniwem najmocniej łączącym wszystkich jej członków.
Aron Tore - starszy o dwa lata brat, który poszedł w ślady ojca i obecnie pracuje w jego kancelarii. Jest bardzo poważny, dojrzały i odpowiedzialny, lub jak częściej określa go Lukas, sztywny. Starają się utrzymywać stały kontakt, a w razie potrzeby zawsze mogą na siebie liczyć. 
Orientacja seksualna: heteroseksualna
Partnerka: brak
Pupil: Riley, Leia, Ash
Inne:
- Na codzień porusza się czarnym Range Roverem.
- Zarówno Adrian jak i Heidi pochodzą z Danii, więc od urodzenia był przez nich uczony duńskiego.
- Całkiem dobrze radzi sobie w kuchni.
- Prawdopodobnie już dawno uzależnił się od kofeiny. Pije bardzo dużo kawy. 
Właściciel: remembered

Od Blue cd. Adama

Łeb bolał mnie niemiłosiernie, oczy się zamykały, a całe ciało napierdalało w każdym możliwym miejscu. Na domiar złego, nie pamiętałam większości tej jebanej nocy. Ugh, nigdy więcej tyle nie piję. A przynajmniej nie z Mikaelsonem. Tak sam na sam. Nigdy więcej. Jedyne, co mogłam teraz zrobić, to trzymać kciuki za niego i Amorka, bo w końcu randka to randka. No i przypomnieć sobie kto to, do chuja pana, jest Jasper…
***
– I jak ci poszło? – Zapytałam chłopaka, gdy tylko zauważyłam jego czuprynę wysiadającą z samochodu ojca Ro. – I dlaczego nie ma z tobą naszego kochanego blondyneczka?
- Pytasz czy zaliczyłem? - odparł pytaniem na pytanie, ale uśmiechał się jak debil. Nie, żeby było w tym coś dziwnego. 
- Ronana? Proszę cię, nie ma szans. - Zaśmiałam się szczerze. - Prędzej znowu pocałujesz Morningstara niż zaliczysz swojego Aniołka.
- Na pewno nie jest taki łatwy jak ty - rzucił milutkim tonem, z dłońmi w kieszeniach, kierując się ku drzwiom akademika.
- Ja przynajmniej nie całuję się z nieznajomymi. - Wystawiłam mu język. - Jaki drink pił wcześniej ten chłopak?
- Jaki chłopak? - Albo udawał, albo naprawdę nie pamiętał, ale logicznym było obstawiać to drugie. Założyłabym się, że nawet nie spytał o imię.
- Może ten Jasper, o którym mi mówiłeś. - Założyłam ręce i weszłam z nim do pokoju, a on… Zatrzymał się w drzwiach, a wyraz twarzy miał co najmniej nieciekawy. Jakbym zabiła mu kota czy coś. Normalnie byłoby mi go szkoda, gdybym nie miała takiej satysfakcji z dręczenia go.
- Skąd… - Zaciął się, a w jego oczach widoczna była panika, niezrozumienie i cień bólu. Czyżbym przesadziła? Westchnęłam.
- Nie ważne. Byłeś pijany. - Machnęłam ręką. - Miałeś mi powiedzieć jak ci poszło z Ro. Bo na razie wiem, że nie zaliczyłeś. I zaliczysz na święte nigdy.
- Założymy się? - spytał z udawanym uśmiechem, kierując się prosto do mini lodówki, z której wyciągnął niedobitki sody i duszkiem wypił pół butelki.
- O butelkę wina? - Wyciągnęłam rękę.
- Czerwone słodkie? - upewnił się i przyjął zakład. - Stoi.
- Cudnie. - Wyszczerzyłam się. - Jak tam pierwsze wrażenie co do Nico?
- Gdyby nie był bratem Aniołka, zacząłbym się poważnie martwić - wyznał ze śmiechem. - Młody zdecydowanie za dużo naoglądał się tego durnego serialu.
- Po prostu go lubi. - Wyszczerzyłam się. - Mówiłam ci, że pisze fanfiction? Słabe, bo słabe, ale pisze.
Usiadłam na łóżku chłopaka i od niechcenia chwyciłam za kartkę, która na nim leżała. Wyglądało to trochę jak komiks, ale jak dla mnie, niedokończony. Popatrzyłam się uważniej. Tych loczków nie dało się pomylić z niczym innym. Zastanawiałam się, co Adam powie, kiedy Amorek w końcu pójdzie do fryzjera i je zetnie.
- Ten aniołek  serio wygląda jak Ro. - Odłożyłam kartkę. - Masz obsesję.
- Ma ładną twarz - rzucił, wzruszywszy ramionami, po czym zabrał mi kartkę. - Jeszcze nie skończyłem - dodał i odłożył rysunek na już i tak pogrążone w chaosie biurko. Wiedziałam, że gdzieś w tym bałaganie ma też inne komiksy, szkice, plany… A jednak choć wciąż coś dodawał, nigdy nie pokazał mi czegoś, co faktycznie wyglądałoby na skończone.
- Cały jest ładny. - Siadłam u niego na łóżku. - Więc opowiadaj o randce i czemu nie było cię całą noc.
- Rodzice Aniołka nalegali, bym został, bo zrobiło się późno, a ja… Wiesz jak wyglądałem - wyjaśnił ze śmiechem, siadając na obrotowym krześle. - No i skończyło się na nocy w łóżku z Ronanem, choć nie, nie zaliczyłem. Ale na brak rozrywki narzekać nie mogę. - Uśmiechnął się jak debil. 
- Wasz związek wkroczył na nowy poziom? - Uniosłam zabawnie brew.
- Zaczął się od sesji całowania na moim łóżku, więc co miałoby się stać po kilku kolejnych? - spytał, odpychając się od mebla, by obrócić się wraz z krzesłem. 
- Cóż, idąc tym tropem rozumowania… gdzie skończymy my? - Zatrzymałam stopą ruch obrotowy jego krzesła.
- Masz jakieś sugestie? - Oparł brodę na oparciu. - Jestem otwarty na propozycje. 
- Sorki, już mi Ronan obiecał, że się ze mną chajtnie jak nikogo sobie nie znajdziemy. - Udałam rozczarowanie. - Ale wiesz. Zawsze możesz zadzwonić do Arthura…
- Albo pójść do randomowego klubu. Mniejsze prawdopodobieństwo, że dostanę w twarz - oznajmił, krzywiąc się jakby go to obchodziło.
- Wydawało mi się, że ten tęczowy chłopiec patrzy na ciebie baaaardzo przychylnym wzrokiem. - Ułożyłam się na brzuchu i oparłam brodę na ręce. - I to nie tylko wtedy, gdy chodziły kamery... 
- Błagam, tylko nie ty… - Jęknął cierpiętniczo, wznosząc oczy ku niebu to jest sufitowi. - Czemu wy, dziewczyny, uwielbiacie bawić się w shipy? Bycie yaoistką macie w genach, czy co?
- Może mamy szósty zmysł? - Zamyśliłam się. - Ale wybacz. Sceny pocałunków, które nagrywaliście, były równie niewinne co twoje pocałunki z Amorkiem…
- To się nazywa aktorstwo, Branwell - odparł krótko. 
- Nie sądzę. - Przekrzywiłam głowę. - Przynajmniej nie ze strony Morningstara.
- Arthur i ja jesteśmy… byliśmy tylko przyjaciółmi, jasne? Gdyby było inaczej to chyba by powiedział, nie? Poza tym i tak nic, by z tego nie było - wyjaśnił, odwracając wzrok w stronę kota, który postanowił właśnie opuścić szafę i przeciągał się rozespany.
- O, przynajmniej temu udał się coming out - parsknęłam.
- Więc powinienem oficjalnie ogłosić jego związek z Hammerem? - zastanowił się chłopak, wtórując mi śmiechem. 
- Zróbcie im imprezę z tuńczykiem, czy coś. - Znowu się przekręciłam. - Ale wracając do tematu… pamiętaj, że umiem złamać rękę w trzech miejscach. Tak na wszelki wypadek.
- A mówisz mi to, bo? 
- Bo ostatnią osobą, na której to trenowałam był ex Ronana. - Uśmiechnęłam się miło.
- Twoje groźby stają się powoli nudne, wiesz? - Odpowiedział na uśmiech tym samym. 
- Po prostu cię uprzedzam. - Przewróciłam oczami. - Rozumiesz. Czasami mamy księcia i rycerkę w lśniącej zbroi.
- Spokojnie, Jane. Schowaj te pazurki - rzucił, znowu kręcąc się wokół własnej osi, czy raczej osi krzesła. - To tylko zabawa, a nie pole bitwy. Nikt nie zginie.
Wolnym i gustownym (o ile taki istnieje) krokiem i zatrzymałam fotel, przypierając do niego Adama, by uderzyć oparciem o biurko. Potem zatrzepotałam uroczo rzęsami i zbliżyłam swoją twarz do jego.
- Obiecuję ci, że jeśli Ronan skrzywi się chociaż raz z twojego powodu, tylko dlatego, że uznajesz to za “zabawę”, ja postaram się przybliżyć ci termin sterylizacja w praktyce. - Sugestywnie zerknęłam między jego nogi. - I wtedy żadne zbliżenie nie będzie przyjemnością.
- Oh… - Jeśli moja groźba podziałała, to dobrze to ukrywał, bo nie wydawał się bardzo przejęty. - Traktujesz, Ronana jak jakąś nieświadomą niczego księżniczkę, która potrzebuje ochrony, ale hej, nie jest nią. Z resztą już z nim o tym rozmawiałem. O twoim podejściu i tej naszej “zabawie”, więc wyluzuj trochę. Jeśli go skrzywdzę, sam mi o tym powie, lecz jak na razie oboje wiemy na czym stoimy i dopóki tak zostanie, nie musisz brudzić sobie tych ładnych rączek - był poważny, choć jego ton brzmiał raczej lekko. - I uwierz, lub nie, nie zamierzam umyślnie go zranić. Ale z zupełnie innego powodu, niż strach przed sterylizacją.
- Chyba nigdy nie miałeś prawdziwych przyjaciół. - Odsunęłam się i wróciłam na łóżko. - Ale dobrze. Niech wam będzie. Ja będę robiła swoje. Tak, czy inaczej. - Adam jeszcze nie wiedział, że to największa groźba, jaka do tej pory wyszła z moich ust. I miałam nadzieję, że nie będzie musiał się dowiadywać.
- Miałem przyjaciół ale, niespodzianka, spieprzyłem sprawę - oznajmił z krótkim śmiechem pozbawionym prawdziwej wesołości. - A skoro skończyłaś już tryb kazań i gróźb, może zajmiemy się czymś pożytecznym i obejrzymy kolejne odcinki Voltrona, co?
- Mówisz z sensem. - Zmrużyłam oczy. - Ale nie mamy słodyczy i alkoholu. I w sumie to mamy zajęcia.
- Zajęcia? - Po jego minie wiedziałam, że kompletnie nie łapał o co chodzi. 
- Konie, patataj, skoku skoku? - Pokręciłam głową. - Tam jest staaajnia. No i Ronan pewnie zaraz tu będzie. Chociaż nie. Czekaj. Pewnie nie będzie jeździł z gipsem...
- No i właśnie moja motywacja do ruszenia się z pokoju przepadła - odarł z cierpiętniczym westchnięciem. 
- A te pieniądze, które przepadają z każdą twoją nieobecnością? - Uniosłam lekko brwi.
Nie sądziłam, by ruszyło to kogoś oprócz mnie, Ro i Noah. Reszta dzieciaków, które tu się uczyły raczej nie znała pojęcia “kłopoty finansowe”. A to tylko przypomniało mi, że powinnam w końcu porozsyłać swoje CV… god damn it! Życie to sucz.
- To pieniądze moich rodziców, a cała ta jazda konna to tylko wymówka, by trzymać mnie z dala od miasta, klubów, dragów… - Machnął ręką. - ...i reszty rzeczy potencjalnie niebezpiecznych, lub prowadzących do skandalu. ich nie obchodzi co robię, dopóki nie muszą odebrać mnie z komisariatu, albo szpitala - wyjaśnił z rozbawieniem, które nijak nie pasowało mi do przybliżonej sytuacji.
- W sumie to zapomniałam, że gadam z chłopakiem, który był w stanie wynająć lodowisko od ręki. - Przewróciłam oczami. - Właśnie dlatego nie rozumiem, co Ronan w tobie widzi. - Westchnęłam. - Nie ważne. Ważne, że ja nie mogę sobie pozwolić na takie marnotrawstwo, więc wybacz, ale idę na zajęcia. Może potem wpadnę. - I wolnym krokiem zaczęłam zbliżać się do drzwi.
- Powodzenia tam - rzucił, znów kręcąc się na tym głupim meblu. - I nie tylko ty nie ogarniasz gustu Aniołka - dodał ze śmiechem. - Może ogarnę obiad… Chcesz obiad? 
- Darmowe żarcie? - Uniosłam brwi. - A czy istnieje inna odpowiedź niż tak?
- To widzimy się później - oznajmił, odsłaniając zęby w uśmiechu. 
Wyszłam z pokoju kręcąc głową. Każdy facet był taki sam. Cokolwiek miało to podsumować.
***
- Och piękna Roszpunko, co ty tu do cholery robisz? - Zapytałam, kiedy w końcu wysoka sylwetka przybrała kształt Amorka. Powinnam zainwestować w okulary…
- Cześć. - Uśmiechnął się blondyn. - Podejrzewam, że powód mamy podobny.
- Pieniądze wydane na lekcje nie pozwalają ci ich przepierdolić? - Parsknęłam. - U ciebie pewnie by dało się to jeszcze jakoś załatwić.
- Mogę jeździć z gipsem. - Wzruszył ramionami. - Tylko muszę uważać.
- Jak chcesz. - Westchnęłam. - Uważać na siebie potrafisz w każdej sytuacji z wyjątkiem uczuciowej.
- Prawdopodobnie. - Rzucił pogodnie i wspiął się na konia. - Ale za to mnie kochasz.
- I dlatego nie szukam faceta. - Wsiadłam na Kaliope. - Kto pierwszy na miejscu, czy truchtamy razem?
- Truchtamy. Moja ręka nie pozwala na wyścigi - westchnął.
Trudno. Pościgamy się następnym razem.

Adam? Jak tam obiad?
1564

Od Arleny cd. Sebastiana

Super zaczynasz znajomości Arlena – pomyślałam już po wszystkim gdy oddaliśmy znalezione słuchawki do sekretariatu. Chłopak błyskawicznie się ulotnił, nim zdążyłam mu podziękować, mimo iż jego zachowanie było niestety troszkę nie miłe… Ale czego można było się spodziewać? Nowy zawsze miał przechlapane, bo był ten dziwny i niezbyt mile widziany. Tutaj były już zawiązane pewne relacje między uczniami, a ja w zasadzie nagle dołączyłam do tej szkoły i to tuż przed samymi świętami! Zazwyczaj takich uczniów się nie przyjmuje, zwłaszcza iż taki uczeń ma sporo nauki do nadrobienia. Cóż przynajmniej dano mi szansę, ale doskonale zdawałam sobie sprawę że będą na mnie kładzione większe naciski bym nie odstawała od grupy jak piąte koło u wozu. Wzdychając na to wszystko lekko, jakoś ruszyłam w stronę akademika, gdzie pomogły mi dotrzeć oznaczenia w postaci tabliczek informacyjnych.
Docierając wreszcie do swojego pokoju, opadłam ciężko na swoje pościelone elegancko łóżko, po czym wyjęłam z kieszeni swój telefon, czyli Samsung A40. Doskonale zdawałam sobie sprawę iż to nie jest najnowszy model, bo istniały dużo bardziej zaawansowane niż mój, ale ja o bardzo lubiłam bo był szybki i nie zawieszał się tak przez coraz to nowsze aktualizacje które automatycznie pobierał mając dostęp do bezpiecznego łącza internetowego. Poza tym robił piękne zdjęcia, co też miało dla mnie ogromne znaczenie. Szybko odblokowując ekran jednym pociągnięciem palca, weszłam w zieloną słuchawkę i wybrałam od razu numer kierunkowy do swoich dziadków, a raczej do babci, do domu, gdyż dziadek wciąż jeszcze był w dalekiej podróży by wrócić. Ku mojemu zdziwieniu babcia nie odbierała, co było do niej kompletnie nie podobne! Zawsze niemalże czatowała przy telefonie stacjonarnym by móc w każdej chwili ode mnie odebrać połączenie gdy gdzieś wyjeżdżałam, a tu nagle ona nie odbierała…
Może po prostu poszła do toalety? Tak może gorzej się poczuła, zadzwonię później – pomyślałam, uspokajając nieco swoje nerwowe myśli. Żeby nieco rozwiać czarne chmury nad moją głową, wstałam z łóżka i podeszłam do swojej zielonej walizki, skąd wyjęłam swojego laptopa. Z sekretariatu dowiedziałam się jakie jest tutaj hasło i login do Wi-Fi, więc dość szybko zaczęłam przeglądać różne strony internetowe, od butów po jakieś fajne błyskotki. Sprawdzenie tego wszystkie zajęło mi dość sporo czasu, dzięki czemu też mój brzuch bardzo dobitnie zaczął się upominać o jakieś jedzenie.
Czas coś zjeść – zadecydowałam, po czym nieco niepewnym krokiem wyszłam ze swojego pokoju i pytając się spotkanych po drodze uczniów gdzie tu jest jakaś kuchnia, wytłumaczyli mi jasno drogę, tak więc udałam się za ich wskazaniami. Gdy już dotarłam w wyznaczone przez siebie miejsce, zaczęłam przeglądać ku mojemu zdziwieniu ogromnemu pełną lodówkę przeróżnych produktów w poszukiwaniu czegoś ciekawego do zjedzenia.
Na twarożek nie mam ochoty, na pasztet też nie… Jajka mi się już znudziły… Może zjem…Hmm… O tak! Zjem sobie kanapki z serem żółtym z keczupem! - pomyślałam zadowolona ze swojego planu, po czym zaczęłam sobie spokojnie robić swój posiłek. Kiedy już wszystko było prawie gotowe, nagle do kuchni wparowała jakaś dziewczyna i już poznany mi wcześniej chłopak. Dziewczyna była tak energiczna że ciężko było za nią nadążyć. Najpierw coś mówiła iż jestem nowa i się z tego powodu dziwi, a później nagle urwała ten temat i zaczęła mówić o jedzeniu, by zaraz po kolejnej chwili przeszukiwać lodówkę w poszukiwaniu swojego wyznaczonego w głowie celu. Zaskoczona taką szybkością i zmiennością zdania oraz działania dziewczyną, postanowiłam iż lepiej się nie odzywać, tylko po prostu zrobić swoje i cichutko się ulotnić. Z resztą po wcześniejszej reakcji chłopaka na moją prośbę o pomoc, wnioskowałam iż nie chce on ze mną się znowu użerać w postaci lepszego zapoznania się… Nie mówiąc o tym iż miał już swoja towarzyszkę, tak więc wolałam im obojgu nie przeszkadzać. Tak więc kiedy nie patrzyli, ulotniłam się cicho z kuchni z talerzem kanapek do swojego pokoju.
**
- Czemu nie odbierasz babciu? - zaczęłam do siebie cicho mówić, gdy po raz kolejny nie mogła się do niej dodzwonić. Dzwoniłam już ósmy raz! I wciąż w słuchawce nikt mi nie odpowiadał… Miałam coraz to gorsze przeczucia, przez co nie potrafiłam już wysiedzieć w miejscu. Byłam już pewna iż coś się musiało stać, gdyż takie zachowanie do mojej babci nie było po prostu podobne! No mógł jeszcze jej się zepsuć telefon, ale szczerze w to wątpiłam, gdyż jakiś czas temu babcia specjalnie jechała wraz z dziadkiem do miasta by kupić nowy telefon, gdyż po prostu stary się zepsuł. Do dziadka nawet nie miałam jak zadzwonić, gdyż on nigdy nie nosił przy sobie swojego telefonu komórkowego, bo zawsze jak on sam mawiał, jemu to jest do życia nie potrzebne. Więc zawsze zostawiał go w domu i nie było możliwości by się z nim normalnie skontaktować. Było to bardzo kłopotliwe, ale cóż jak widać starsi ludzie tak po prostu mieli… Czując frustrację, postanowiłam wybrać numer do najbliższych sąsiadów moich dziadków, czyli państwa Roberts. Byli to też starsi ludzie, ale najbardziej się przyjaźnili z moimi dziadkami i w razie potrzeby zawsze można było liczyć na ich wsparcie bez żądania niczego w zamian. Tak jak się spodziewałam, zaraz po trzech sygnałach nastąpiło połączenie.
- Halo? - usłyszałam kobiecy głos.
- Dzień dobry Pani Roberts, tu Arlena Moss, wnuczka państwa sąsiadów – przedstawiłam się lepiej by mogła wiedzieć kim jestem. Oszustów było pełno, tak więc starsza pani bywała bardzo ostrożna co do swoich rozmówców.
- A dzień dobry kochana! - usłyszałam w słuchawce, więc kobieta musiała mnie rozpoznać, gdyż ostatnio była u nas na cieśnie i herbacie przed moim wyjazdem – Coś się stało? - spytała zaraz widząc na swoim zegarze późną porę.
- Cóż… nie jestem do końca pewna pani Roberts… Chodzi o moją babcię, nie mogę się z nią skontaktować, a dzwoniłam już naprawdę wiele razy i wciąż nie mam z babcią żadnego kontaktu, a dziadek jest w podróży, gdyż zawiózł mnie do pewnej akademii jeździeckiej, a babcia została sama w domu – wyjaśniłam jej na szybko – To do niej nie podobne żeby tyle czasu nie odbierała telefonu, boję się że może jest chora, albo coś złego się stało. Czy mogłaby Pani sprawdzić czy u niej wszystko dobrze? Może za bardzo się martwię, bo może telefon się zepsuł ale sygnał połączenia jest, no nie wiem już sama – mówiłam chaotycznie.
- Spokojnie kochana, spokojnie! - uspokoiła mnie wchodząc mi w słowa – Ile razy dzwoniłaś kochana? - spytała po chwili gdy się nieco uspokoiłam.
- No dzwoniłam już dziewięć razy w różnych odstępach czasowych, ale nadal nie mogę złapać z babcią kontaktu – wyjaśniłam.
- To faktycznie dziwne, to do Tatiany nie podobne… Posłuchaj no kochana! Zaraz tam do niej podjedziemy i wszystko sprawdzimy, dam Ci znać gdy już będzie wszystko wiadomo dobrze? Póki co się nie denerwuj… - mówiła spokojnie, próbując uspokoić moje już prawie zszargane ze zmartwienia nerwy.
- Dobrze, będę czekać na telefon, dziękuję bardzo Pani Roberts – podziękowałam kobiecie.
- Nie ma za co, to do usłyszenia kochaniutka! - usłyszałam jeszcze, po czym nastąpiło koniec połączenia, przez rozłączenie się starszej kobiety po drugiej stronie słuchawki. Poczułam się znowu samotna pośród tej przejmującej wokoło mnie ciszy. Powoli rękami mi opadła na udo, mocno wciąż trzymając w dłoni telefon, a wzrok wodził po całym pokoju jakby miało mi to coś pomóc. Miałam w duszy nadzieję że nic poważnego się nie stało, lecz wciąż czułam ten straszny niepokój w sobie. Nie wiem nawet ile czekałam na telefon, ale gdy w końcu zadzwonił, to prawie wypadł mi telefon z ręki! Szybko się pozbierawszy, szybko przeciągnęłam zieloną słuchawkę w bok, dzięki czemu nastąpiło połączenie z rozmówcą po drugiej stronie.
- Halo? - spytałam szybko, denerwując się w środku cała.
- To ja kochana… Byliśmy u Twojej babci – mówiła urwanie i dziwnym głosem, co mi się nie podobało.
- Wszystko z nią w porządku? Co się stało? - pytałam w stresie, chcąc szybkiej odpowiedzi.
- Nie za dobrze kochana… Twoją babcię zabrało pogotowie, miała prawdopodobnie udar – usłyszałam, przez co zamarłam całkowicie. UDAR?! Jak to udar?!!! Babcia była zawsze w świetnej kondycji fizycznej jak na swój wiek! Jak to się mogło stać? - myślała nerwowo, nie mogąc pozbierać myśli w całość. Dodatkowo przerażał ją fakt iż jej babcia leżała pewnie tak nie wiadomo gdzie tyle czasu sama, nie mogąc otrzymać od nikogo wsparcia! Poczuła momentalnie jak robi jej się niedobrze, a serce wali jak oszalałe.
- Twoja mama już o wszystkim wie skarbie! Będzie dobrze zobaczysz! Twoja babcia jest bardzo silną kobietą! - próbowała podnieść mnie na uchu, słysząc iż się w ogóle nie odzywam, mimo iż połączenie ciągle trwało. Zaraz też zaczęłam myśleć o dziadku, który o niczym zupełnie nie wiedział i jechał tak niczego nie świadom do domu, myśląc iż babcia będzie na niego czekać jak zawsze w domu cała i zdrowa!
- Nie martw się, powiemy Twojemu dziadkowi co się stało, gdy przyjedzie – powiedziała jeszcze, odgadując moje myśli momentalnie.
- Dobrze… Dziękuję Pani Roberts – odezwałam się w końcu drżącym lekko głosem, gdyż zbierało mi się na łzy.
- Będzie dobrze kochana zobaczysz! Zajmiemy się wszystkim tutaj, a teraz jedyne co możesz zrobić dla swojej babci, to trzymać za nią kciuki i nadal pilnie się uczyć! Ona by tego chciała… - powiedziała, co sprawiło iż nieco poczułam się lepiej. Miała rację, była przyjaciółką mojej babci, więc znała ją doskonale i wiedziała że zawsze trzymała mocno za mnie kciuki. To sprawiło ze nieco się pozbierałam w sobie. Nie chciałam zawieźć babci, mimo iż w głowie nadal kotłowało mi się od czarnych myśli.
- Dobrze. Jeszcze raz dziękuję za wszystko pani Roberts – podziękowałam jej, wpatrując się otumanionym wzrokiem w swoją pościel.
- Nie ma za co kochana… Trzymaj się! - odparła kobieta, po czym się rozłączyła.
**
Nie mogąc dłużej wysiedzieć w miejscu, postanowiłam się przejść po akademii i nieco pozwiedzać. Nadal było mi smutno z tego czego się dowiedziałam, a w dodatku przez nagłe zachorowanie babci o wigilii nie było nawet mowy. Nie chodziło mi tu o prezenty, lecz o spędzenia wspólnie czasu z rodziną. Uwielbiałam piec z babcią ciasta i przeróżne inne potrawy, pomagając jej w kuchni. To był magiczny czas… Niestety na te myśl zrobiło mi się jeszcze gorzej i nie pomagały tu nawet kolorowe światełka, które wisiały niemalże wszędzie na korytarzach. Oczy bolały mnie już od płaczu, który dość długo trzymał mnie gdy jeszcze wcześniej przebywałam w swoim pokoju. Teraz nie miałam już siły na płacz, a jedynie chciałam odwrócić swoje myśli od ciągłego zamartwiania się o starszą kobietę, która była mi tak bliska sercu. W pewnym momencie tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam osoby która szła prosto na mnie i tak oto się zderzyliśmy tak, że wylądowałam tyłkiem na podłodze, która skutecznie i szybko mnie ocuciła. Potrząsając lekko głową na lepsze ocucenie, podniosłam zaraz lekko głowę i jak się okazało, był to znowu ten sam chłopak, którego widziałam wtedy w stajni i w kuchni!
- Przepraszam – cofnął się – Nic Ci się nie stało? - spytał zmartwiony, podczas gdy ja podniosłam się jakoś z podłogi. Cóż… plus był taki iż wylądowałam tyłkiem na dywanie, więc za bardzo nie odczuwałam tak owego upadku na cztery litery.
- Nie nic… Ja też powinnam przeprosić, zamyśliłam się – odparłam spokojnie, nie chcąc żadnego konfliktu.

1820 słów :-)
Jest smutna ;c