Dot była zdecydowanie przeuroczą lisiczką. Podejrzewałem również, że była trochę bardziej ogarnięta od Flair. Zważyłem w dłoni mięso i popatrzyłem na futrzaka. Nie chciałem próbować niczego trudnego, ani nie wyjść na głupka przed Jeżozwierzem.
– No dobrze Dot. To nauczymy cię jak siadać. – Uśmiechnąłem się. – Także… siad.
***
– Jeszcze trochę z nią potrenujemy i będzie umiała grzecznie siadać. – Stwierdziłem, kiedy już po spacerze siedziałem u Noah w pokoju i głaskałem obydwie kulki, które leżały nad wyraz spokojnie na moich kolanach.
– Możliwe, Adam mówi, że jesteś magikiem. – Zaśmiała się i z impetem siadła na łóżku koło mnie. Uniosłem rękę i pozwoliłem, żeby dziewczyna się przytuliła.
– Dobra Podusia. – Dziewczyna ułożyła głowę na moim ramieniu. – Jesteś lepszy niż Leo.
– Nawet nie wiem, czy mogę odebrać to jako komplement. – Uniosłem kącik ust. – Ale i tak dziękuję.
– To był komplement. – Zamknęła oczy. – Moja Poduszka.
– No nie da się ukryć. – Zaśmiałem się. – Oglądamy coś?
– Nie, będę się do ciebie tulić na zapas. – Poprawiła swoje usadzenie.
– Na zapas? – Uniosłem brwi.
– Jadę do Sama na jakiś czas, więc muszę wykorzystać swoją Poduszkę, póki mogę. – Uśmiechnęła się zadowolona.
– Szkoda, myślałem, że coś porobimy w weekend. – Poprawiłem jej jeża.
– Następnym razem. – Uniosła kącik ust. – Właśnie! Zdejmij mi brokat!
Zaśmiałem się znowu, by po chwili wstać i podać dziewczynie śnieżną kulę. Oczywiście nie wierzyłem, że nie podsuwała sobie krzesła i jej nie brała, ale czasami trzeba było przymykać oczy. Dla dobra przyjaźni.
– Broooookat! – Patrzyła na kulę jak zahipnotyzowana.
Obserwowałem ją z uśmiechem i prawdopodobnie niewiele by się zmieniło, gdyby nie moja komórka.
– Ronan Chainsaw, tak? – Odebrałem, nie patrząc na to, kto dzwoni.
– Roooooonaaaaan. – Usłyszałem jęczącą Blue. – Masz samochód albo gratka?
– Nie nazywaj mojego motocykla gratem. – Uniosłem brwi. – Ale tak. Mam. Oba.
– Podwieziesz mnie do miasta? – Zapytała szybko.
– W jakim celu? – Potarłem skronie. Nawet Noah się na mnie spojrzała.
– Powiem ci, jak się uda, okej? – Pewnie przygryzła wargę.
– Masz co zrobić z Klio? – Zacząłem zakładać buty.
– Jedzie z nami i jej popilnujesz. – Chyba była zadowolona.
– Niech będzie. – Westchnąłem i rozłączyłem się bez słowa.
– Co? – Noah przekręciła głowę.
– Muszę podwieźć BB do miasta. – Popatałem dziewczynę po głowie. – Więc… kiedy się zobaczymy?
– Pewnie po weekendzie. – Zamachała nogami.
– Nie podejmuj żadnych głupich decyzji. – Pogroziłem jej palcem.
– Ja? No co ty… – Zrobiła niewinną minkę. – Przecież jestem odpowiedzialna!
– Oczywiście Blake. – Puściłem jej oczko. – Jedziesz sama, czy…
– Z Leonardem. – Przewróciła oczami.
– Aż tak go lubisz? – Parsknąłem śmiechem.
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Ale nie chce, żebym jechała sama.
– Cóż, rób jak uważasz, w swoim czasie. – Uniosłem kącik ust. – Wszystko przyjdzie, w swoim czasie, czyli wtedy, kiedy się tego nie spodziewasz.
– Jak ty i Adam? – Zaśmiała się.
– Adam jest trochę jak ty, też nie chce wiedzieć na czym stoi. – Podszedłem do drzwi. – Albo nie chce stać. – Uśmiechnąłem się. – Do zobaczenia?
– Papa! – I zniknęła za zamkniętymi drzwiami.
A ja podążyłem do wyjścia. W końcu czekała na mnie Blue.
***
Blake miała wrócić z rancza już dzisiaj. A dzięki małemu śledztwu podczas sprzątania kart lisków wiedziałem, że miała niedawno urodziny. Długo myślałem, czy czegoś jej nie kupić, ale uznałem, że to głupi pomysł. Sam jakichś wielkich zdolności plastyczno-artystycznych nie miałem, a granie na środku Akademii na skrzypcach byłoby niezręczne, więc poprosiłem młodego, żeby upiekł mi najlepsze babeczki, jakie potrafił. Dzięki temu stałem obok wejścia do stajni z babeczką i oczekiwałem, aż fioletowowłosa się zjawi.
– Noah! – Pomachałem dziewczynie, gdy tylko zauważyłem, jak idzie w moją stronę. – Chodź tutaj!
– Podusia! – Niemal zaczęła skakać i już miała się przytulić, ale zatrzymałem ją.
– Czekaj! – Wyciągnąłem ręce zza siebie i podstawiłem jej pod nos babeczkę ze świeczką. – Wszystkiego najlepszego!
– Oh! – Początkowy uśmiech zastąpił wyraz konsternacji. – Ja… nie obchodzę urodzin.
– Ou. – Popatrzyłem na boki. – Hmm… – Po chwili zastanowienia zdmuchnąłem świeczkę i szybkim ruchem wyrzuciłem ją z babeczki. – Więc smaczneeeego bez okazji! Babeczki są dobre. Cukier też. Spróbowałem jedną z tej partii i żyję.
– Cukier? – Zaśmiała się cicho.
– Nico eksperymentuje w kuchni. – Przewróciłem oczami. – Nie chcesz wiedzieć.
– Może lepiej… ale jak żyjesz, to zjem. – I wzięła babeczkę.
– W środku jest jadalny brokat. – Wyszczerzyłem zęby z zadowoleniem.
Dziewczynie niemal od razu zaświeciły się oczy z zachwytu. Potem szybko zjadła górę babeczki i gdy tylko dotarła do nadzienia, zakrzyknęła z pełnymi ustami.
– Brokat!
Zaśmiałem się i sięgnąłem do plecaka, w którym schowałem jeszcze kilka takich babeczek. Wiedziałam, że dziewczynie się to spodoba i zacznie wiercić mi dziurę w brzuchu o więcej. Nie pomyliłem się.
– Ale wszystkie są z brokatem? – Patrzyła na nie z zachwytem.
– Tak, wszystkie. – Uśmiechnąłem się. – Ta z fioletowym, tamta złotym, ta czerwonym i ostatnia z niebieskim.
Jej oczy błysnęły wesoło i po zjedzeniu pierwszej babeczki, zjadła kolejną. I kolejną. A potem nadjechał samochód z przyczepą dla konia i Noah popędziła w jego stronę. Zaintrygowany poszedłem za nią. Kiedy dziewczyna wyprowadziła dość… charakternego… konia i zaczęła go prowadzić do stajni, ruszyłem za nią. Potem wstawiła go do pustego boksu i wróciła przed stajnię, gdzie już czekał Windsor.
– Podbródek wyżej kochanie. – Zaśmiałem się.
– Mi też miło cię widzieć Chainsaw. – Westchnął.
– Noah moja droga. – Przeniosłem wzrok na dziewczynę. – Co to był za koń? Czy to nie ty mi wiecznie powtarzasz, że dotykanie cudzych zwierząt nie kończy się dobrze?
– Słowo klucz to cudzych Podusiu. – Zerknęła z uśmiechem na Leonarda.
Po chwili też na niego zerknąłem i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Kiedy już złapałem oddech popatrzyłem na dziewczynę.
– A tak na serio. – Spoważniałem. – Czyj to koń?
– Mój? Chyba? – Noah uśmiechnęła się niewinnie.
– Noah Blake. – Wziąłem oddech. – Czy ty myślisz?
– Tak? – Pytanie retoryczne. Po chwili, widząc mój wzrok dodała. – Nie?
– Koń to wydatki. – Założyłem ręce. – I czas. I w ogóle. Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Bo ja w to wątpię.
– Ale Roooonaaaan! – Jęknęła. – Lepiej żebym wzięła go ja, niż mieliby zrobić z niego kiełbaskę na grilla?
– Koniny raczej nie robią jako kiełbaski na grilla. – Prychnąłem.
– Nie ważne! Wiesz o co mi chodzi. – Otoczyła moją rękę. – Nie mogłam pozwolić, żeby ktoś go zjadł.
Westchnąłem i przewróciłem oczami. Dalsza część moich argumentów praktycznie nie istniała, bo – niestety, albo stety – zrobiłbym to samo. Żadne zwierzę, które nie jest przeznaczone z góry na taki los, nie powinno go dostać. Jeśli już coś ma jeździć, to niech jeździ. Każda inna opcja jest po prostu zła.
– Mam nadzieję, że nie będziesz żałować tej decyzji. – Popatrzyłem na nią. – Ani musieć brać z tego tytułu dodatkowej fuchy.
– Też mam taką nadzieję. – Dziewczyna uśmiechnęła się i poszła do stajni.
– Wiesz, że mogę jej pomóc, prawda? – Popatrzył na mnie szatyn.
– Wiesz, że ona tej pomocy nie przyjmie, prawda? – Uniosłem brwi. – Jest dumna.
– Może. – Rzucił Windsor i poszedł do niej.
A ja na drodze do stajni zauważyłem Adama. No i dzień znowu trochę pojaśniał.
Nołe? Opierdol raz xd
1078 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz