Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Isabela. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Isabela. Pokaż wszystkie posty

1.02.2019

Isabela – „Last Voyage III”

 Westchnęłam, patrząc na jedną ze stron mojej listy zakupów. Była zapełniona moimi krzywymi szlaczkami w stu procentach. Nie myślałam, że życie w cywilizacji wiąże się z tak wieloma potrzebnymi rzeczami. Co ciekawe największą cześć zajmowały różne rodzaje ubrań. Przed chwilą wyszłam z trzeciego butiku, więc odznaczyłam je z listy i odniosłam je na swój jacht.
 Wymiana stenwanty nie jest czasochłonnym zajęciem, więc bosman powoli kończył pracę. Jeden z pomagających mu chłopców spojrzał ukradkiem na licznik przebytej przeze mnie odległości.
 — Przebyła... — przerwał, gdy na mnie spojrzał. — Pani przepłynęła trzydzieści tysięcy mil i nie wymieniała want? Przecież to bardzo ważne.
 — Marco, nie przeszkadzaj pani. — odezwał się bosman. — A to była nowa wanta.
 Na ciemnej od słońca i genów twarzy chłopca ukazał się drobny smutek i strach.
 — Kurs kolizyjny w nocy z małym jachtem, nieoświetlonym. Na samym środku morza, zwyczajnie zły los.
 Chłopiec spojrzał na mnie, jakby nadal nic nie rozumiał. Uśmiechnęłam się lekko.
 — Jak pani dopłynęła do portu?
 — Na wprost, jakoś mi się udało. Gdy dotrzesz do brzegu, zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce uratować twoją łódź za pieniądze — uśmiechnęłam się, wzruszając ramionami. — À propos, muszę zostawić tutaj mój jacht, znajdzie się ktoś, kto go przecumuje z pirsu gościnnego, na dwudziesty pierwszy?
 Bosman kiwnął głową, nie spoglądając na mnie. Uznałam, że to dobry moment, aby się trochę poprzechwalać.
 — Tak naprawdę, przepłynęłam jakieś 230 tysięcy mil. Licznik szwankuje po stu.
 Zeszłam pod pokład, aby spakować do worka żeglarskiego niewielką ilość rzeczy, jaka tam była. Zastanawiałam się przez chwilę nad dziennikami jachtowymi. W końcu delikatnie ułożyłam grube bruliony w torbie. Na dnie leżały stare ubrania, bielizna. Nie zabierałam nic w swoją podróż, bo nic nie miałam.
 Niewiele zastanawiając się nad słusznością swojej decyzji, postanowiłam zacząć od nowa. Wyrzuciłam z worka wszystko i włożyłam tam jedynie rzeczy kupione przed chwilą.
 Wyjęłam drżącą ręką metalowy przedmiot z kieszeni spodni. Może mi się jeszcze przydać. Nie powinnam. Złączył wantę z pokładem, uratował mnie nie pierwszy raz.
 Ułożyłam go delikatnie pod blatem stołu, gdzie znajdowało się wiele innych przyborów przydatnych do nawigacji papierowej.
 Zarzuciłam worek na plecy i szybko wyszłam, zamykając za sobą zejściówkę, abym nie mogła zbyt szybko tam wrócić.
 Stałam niedaleko nowej wanty. Błyszczała o wiele jaśniej niż reszta. Zmatowieje od wiatru, zanim zdążę ponownie wejść na pokład.
 Zauważyłam nadlatującą Barbarossę. Pozwoliłam jej się oddalić, gdy przycumowaliśmy do brzegu. Ona też potrzebuje chwili na oswojenie się z sytuacją.
 Bosman pakował swoje narzędzia do skrzynki.
Odwróciłam się w kierunku lądu i oddalając się od masztu, postawiłam pewny krok. Mężczyzna złapał mnie za ramię. Jego uścisk był na tyle mocny, że mogłabym go nazwać bólem. Zacisnęłam oczy, zatrzymując się. Uścisk na mojej ręce oznaczał świadomość. Wiedział, że mogłabym się z łatwością wyrwać. Znałam tylko jedną osobę, która mnie nie lekceważyła.
 Odwróciłam się gwałtownie, porzucając jakikolwiek swój wdzięk i przeszukiwałam twarz starego marynarza. Na mojej ukazał się gniewny grymas – jego oczy były piwnej barwy. Byłam zła na siebie, na ciągłą nadzieję.
 Bosman zreflektował się, przepraszając i spojrzał na wantę.
 — Co się naprawdę stało? — patrzyłam na niego w milczeniu. Nie miało sensu udawanie zdziwienia. — Musisz mieć radar. Pływanie samemu bez radaru to samobójstwo. Jest Pani rozważna... i jeszcze teraz przerywa rejs?
 — Po pewnym czasie, każdy ma ochotę na samobójstwo.
 Spojrzał na mnie z głębokim zdziwieniem wyrytym na twarzy.
 — Ale ja nie. — uśmiechnęłam się lekko. — Zaczyna mnie to martwić.


~ ~ ~

 Cieszyłam się, że klacz była jeszcze na trawniku, gdy przyjechałam. Chciałam zobaczyć, jak wchodzi do przyczepki. I choć zakładałam jedną z gorszych wersji, przeliczyłam się.
 — Młody, wiesz, co to oznacza — mężczyzna z padoków powiedział do chudego chłopaka.
 — Przynajmniej wyjedzie stąd ten demon.
 Właściciel stajni popatrzył na niego surowo, prawdopodobnie dlatego, że byłam w zasięgu słuchu. Nie wpłynęłoby to jednak na moją decyzję.
 Ostatni raz widziałam konia pięć lat temu, ale również pięć lat temu potrafiłam z koniem rozmawiać. Znam wiele innych języków, ale tego nie pomylę z żadnym z nich.
 Postanowiłam nie być obiektem złego wspomnienia pięknej klaczy, więc ładowaniem jej do środka zajęła się ta dwójka.
 Okazało się to złym pomysłem, gdy zobaczyłam, że zabierają się do niej z ogromnym dystansem i siłą.N ieodpowiednim byłoby stwierdzenie, że klacz jest delikatna, ale przydałoby jej się parę pieszczot.
 Z całego zamieszania związanego ze wpychaniem konia do przyczepki chłopak miał zdartą skórę na lewej ręce, a właściciel był bliski pokopania, mimo to, nadal byłam pewna swojego wyboru.
 Poszliśmy do biura, a chłopak pilnował konia. Klacz prędzej mogłaby pilnować tego chłopaka, jednak nie to było istotne.
 Podpisałam, co miałam podpisać. Koń, jak na konia był tani. Najtańsze konie często okazują się najlepszymi. Są po prostu niepozorne. Potrafią nie tylko wygrać konkurs, ale też podbić serca widowni.
 Upewniłam się, że mój koń jest bezpieczny i zatrzasnęłam tylne drzwi auta, za którymi znalazł się mój worek. Obeszłam auto dookoła i usiadłam za fotelem kierowcy. Bardzo nie lubię jeździć z przodu.
 — Jak ma na imię? — powiedziałam, obawiając się, że mężczyzna nie dosłyszy mojego cichego pytania w związku z warkotem silnika. — Daliście jej imię, prawda?
 — Nie.
 Popatrzyłam na niego bez wyrazu, właściwie nie dziwiłam się temu tak bardzo, jak powinnam. Nie miała paszportu, była nic niewarta dla tych ludzi. W hodowli nie ma czasu na imiona.
 Nie miałam ochoty, ale zaczęłam kombinować nad jakimś imieniem. Koń, którego zostawiłam na Korsyce, nazywał się Sir Elton. To dobry partner dla damoisele Élisabeth. Ja do niego mówiłam Johnny, bo zachowywał się jak tancerz z filmu. Ruszał się z niebywałą gracją, płynąć gładko podczas ruchu każdej z nóg. Wyglądał obłędnie, ruszał się znakomicie i jeszcze skakał wysoko, ze znakomitym baskilem. W dodatku moja rodzina go uwielbiała, bo był prezentem urodzinowym od księcia brytyjskiego. Powiedziałam na którejś kolacji, dość nierozważnie, że chciałabym zbudować z jakimś koniem więź, żeby mieć z nim wspomnienia. „Osiągniesz to tylko z dzikim koniem. One szukają przewodnika. Wymaga to wiele pracy, ale one potrafią kochac” po raz pierwszy tamtego wieczoru odezwał się czternastoletni książę. Jedyny, który mnie zrozumiał, sprezentował mi dzikiego ogiera, a ja jakoś sobie z nim musiałam poradzić.
 Samochód zatrzymał się przed szeroką bramą. Mogliśmy wjechać głębiej, ale zważając na to, jak mało miałam rzeczy, nie stanowił dla mnie problemu krótki spacer. Założyłam również, że bezimienna klacz doceni możliwość obwąchania każdej kępki trawy po drodze.
 Weszłam do przyczepki, chcąc samodzielnie ją tutaj wyprowadzić. Obwąchała moją dłoń, zapewne kojarząc z tamtą Panią na padoku. Pozwoliła mi się pogłaskać po szyi. Ucieszył mnie fakt, że podobają jej się pieszczoty.
 Odwiązałam ją, jakby miała zamiar wyskoczyć z przyczepki, gdy ta tylko się otworzy. Tak się też stało, ale nie uciekła daleko. Wybiegłam za nią, a ona okrążyła mnie kilka razy z emocji. Pożegnała nagły przypływ energii i zaczęła się nerwowo rozglądać.
 Papuga, która po zatrzymaniu się auta poleciała zlustrować teren, wylądowała na moim ramieniu, co niespecjalnie spodobało się klaczy. Cieszę się, że jej poprzedni właściciel był na tyle mądry, aby zostawił mi klacz na lonży. Koń dwukrotnie wspiął się i nacierał na mnie, co spowodowało również niespokojne zachowanie Barbarossy.
 — Ay caramba — skwitowała, choć nic wielkiego się nie stało... 
 Mężczyzna podał mi mój worek, który zarzuciłam na plecy i po chwili odjechał. Klacz parsknęła, patrząc w stronę auta.
 — Ja też nigdy tu nie byłam. — powiedziałam do niej, czego najwyraźniej się nie spodziewała, bo postawiła uszy. — Spędzimy tu sporo czasu. Jesteś zdana na mnie.
 Klacz zarżała wesoło, a ja wskazałam jej palcem, aby przeszła przez zdobione wrota.
 Zgodziła się na to i podążyłyśmy we trzy dość długą ścieżką w kierunku jasnej willi wyglądającej na centrum ośrodka.
 Naprzeciw wyszła mi kobieta pewnie stąpająca w dół schodów. Wyciągnęła do mnie rękę, a ja odwzajemniłam gest, odkładając wcześniej worek na ziemię.
 — Witam, nazywam się Elena — na jej twarzy widniał przyjazny uśmiech, ale jej oczy powędrowały w stronę Barbarossy. — Jestem właścicielką Magic Horse Academy. Rozumiem, że to z Panią rozmawiałam wcześniej przez telefon?
 — Owszem — potwierdziłam. — Oto... no właśnie, przez pięć lat nikt jej nie nadał imienia.
 — Doprawdy? — spojrzała na klaczkę, ukrywając niepewność. — Czyli najpierw musimy się skierować do stajni. Słyszałam, że przybywa Pani z wybrzeża?
 — Do wybrzeża raczej mi daleko. To wszystko jeden wielki przypadek, ale wygląda na to, że trochę tutaj zabawię.


~ ~ ~

 Klaczka zaczęła się robić bardziej nerwowa, gdy zbliżyliśmy się do stajni. Usłyszałam rżenie kilku koni, gdy jej kopyta zastukały w beton. Szliśmy wzdłuż boksów z pięknej budowy rasowymi holsztynami, hanowerami, oldenburgami, a nawet American Pinto i AQH.
 Spojrzałam na moją klacz, która była krzyżówką bezsensowną. Przytłumione wieczorne światło nadało jej idealnie białej barwy i blasku.
 — Wyglądasz jak śnieg. Jak lód. Nieskazitelny.
 Przerzuciłam wzrok na inne konie, zauważając, że żaden z nich nie jest w ten sposób rozjaśniony.
 — North-West Passage. To najtrudniejszy szlak morski, przez piękną i mroźną Arktykę — uśmiechnęłam się do klaczy, głaszcząc ją za uchem. — Ty będziesz dla mnie większym wyzwaniem.
 Trafiłyśmy do boksu, gdzie zdjęłam jej kantar I zamknęłam za sobą drzwi.
 Pani Elena zaproponowała mi kawałek kredy, którym napisałam ozdobne litery na drzwiach:
„ NW Passage
Uwaga ~ posiada mrożące spojrzenie
nie zbliżać rąk i jedzenia”
 — Będę ją sama karmić — powiedziałam do właścicielki. — Niech się oswoi z tym miejscem. Mogłaby mnie Pani zaprowadzić do pokoju? Właściwie ostatniej nocy praktycznie nie spałam.


~ ~ ~

 Spojrzałam w górę, zauważając jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie znałam. Strop nie leżał nade mną płasko, lecz formował dwuspadowy klin, wsparty pięcioma belkami. Ponadto z jednej z nich zwisała huśtawka – po porzuceniu worka przy drzwiach bez wahania ułożyłam się na niej, nie ściągając nawet butów.
 Nie należę do najlepiej śpiących osób, od kiedy wyszłam z pałacu i do niego nie wróciłam. Wcześniej sypiałam całe dnie, ostatnio nierzadko się zdarza, że nie zmrużę oka w ciągu doby. Co najciekawsze nie wpłynęło to na moje samopoczucie w żaden sposób.
 Odepchnęłam się lekko nogą i zasnęłam.
 Pewnie odziedziczyłam to po Napoleonie. 

Partie 3 de 3

11.20.2018

Isabela – „Last Voyage II”

Gdy zeszłam na ląd po pierwszym dniu żeglugi, cieszyłam się, widząc, że ląd stał się morzem. Do falowań można się bardzo szybko przyzwyczaić, ale w drugą stronę nie ma lekko. Utrzymanie jakiekolwiek równowagi zaczyna sprawiać duże trudności, a trap przechodzi nad zimną wodą i nie jest szeroki.
Po połowie roku nieprzerwanej żeglugi było dużo gorzej. Każdy krok sprawiał mi ból głowy, po każdym czułam, że się przewracam. Wsunęłam chłodne z niewiadomego powodu palce między włosy, odczuwając dzięki temu drobną ulgę. Ostatni raz odetchnęłam głęboko, uniosłam głowę i rozpoczęłam bardziej świadomy ruch do przodu. Wyciągnęłam lewą nogę i prawie całkowicie ją wyprostowałam po spotkaniu się mojej pięty z żelbetowym pirsem. Gdy stopa w większości oparta była stabilnie na podłożu oderwałam nogę prawą i wykonałam nią podobne czynności. Zebrałam do kupy przeponę i zastanowiłam się jeszcze, czy przypadkiem nie zbliżam się do krawędzi sztucznej wyspy. Na moje szczęście port był duży, więc i nabrzeże do którego przycumowałam mój jacht nie było bardzo wąskie. Postój ustanowiła w jednym z mniej znanych portów w Winnington. Nie łatwo jest manewrować między wielkimi tankowcami z spełni sprawnym jachtem na silniku, a co dopiero jednym halsem pod żaglami.
Wydostałam się na brzeg w miarę jednostajnym i prostoliniowym ruchem. Słońce raziło moje zmęczone oczy, ale dojrzałam portowa tawernę. Nad szyldem wisiała duża żółwia skorupa, więc uznałam to za odpowiednie miejsce. Wśrodku zastał mnie bardzo miły widok. Z radością stwierdziłam, że tawerna w większości jest zapełniona miejscowymi rybakami. To dobrze świadczy o lokalu. Z lamp zaaranżowanych na liny i sieci sączyło się ciepłe światło. Posunęłam niesłusznie wgłąb. Zasiadłam na wysokim stołku przy jeszcze wyższym stoliku, który współgrając z moim niskim wzrostem pozwolił mi się na sobie wręcz położyć. Nie miałam najmniejszej ochoty, aby usiąść porządnie, więc pozostałam w ten sposób przez kilka minut. Rozbudziłam się na widok stawianej przede mną szklanki. Uniosłam się niechętnie, aby spojrzeć w brązowe oczy. Kelner uśmiechnął się wyrozumiale
i przekazał mi jedną z najważniejszych informacji w
tamtym momencie – przede mną stał rum. Podniosłam się do
pionu, ale nie byłam w stanie uśmiechnąć się dopóki nie przyłożyłam zimnego
szkła do ust. Lekkie poruszenie szklanką wywołało słodki aromat złocistego napoju. Przechyliłam nieco naczynie, aby miód przelał się do mojego gardła. Piękną barwę zawdzięczał zapewne mahoniowej beczce, w której leżał. Smak również uległ zmianie, oczywiście na dobre, ze względu na dojrzewanie w szlachetnym drewnie.
Kelner widocznie bez natłoku pracy o tak dziwnej porze postanowił ze mną porozmawiać. Wyraził zdziwienie dowiedziawszy się, gdzie znajduje się port macierzysty mojej łajby – i jak dawno z niego wypłynęłam. Opowiedział mi o swojej podróży, wymieniliśmy się też doświadczeniami spod Przylądka. Zamówiłam  więcej rumu, który może w smaku nie był wybitny, ale wyróżniał się w działaniu. Dzięki niemu po chwili byłam w stanie wstać, a nawet z łatwością się przechadzać. Wyszłam tylnymi drzwiami, żeby złapać jeszcze promienie słoneczne. Była tam zaaranżowana ścieżka wzdłuż płotu. Po jej lewej stronie co jakiś czas ukazywały się wysokie klony. Postanowiłam sprawdzić co znajduje się na jej końcu. Prosty biały płot po mojej prawej przypadł mi do gustu. Mówiąc szczerze - właśnie tak wyglądała dla mnie Ameryka. Złote palczaste liście zsuwały się z warstw powietrza, przy całkowitym braku jakiegokolwiek powiewu. Zebrałam trzy liście w bukiet, dla czystej przyjemności. Nie widziałam liści przez wiele miesięcy. Odrzuciłam je po chwili na bok i utrzymywałam równy krok, co wciąż wymagało ode mnie pewnego zaangażowania. Ścieżka zaczęła się powoli rozmywać, a drzewa mijały mnie coraz rzadziej. w końcu skończył się i płot, a raczej został przecięty przez prostopadły murek sięgający mi do brzucha. Wsparłam się nieco na nim wyglądając za pagórek zamykający się za horyzontem. Słońce przesuwało się powoli kryte przez poszarpane Cirrusy. W tych okolicach chyba świadczy to o przyszłym deszczu.
Poczułam w głowie coś znajomego, choć nic nie zakłucało widoku sielanki. Wpatrywałam się intensywniej w horyzont, aby dociec, a co chodzi. Po chwili poczułam wibracje gruntu. Natomiast zza górki wyłoniła się chmurka kurzu otaczającą pędzące stadko miejscowych koni. Ich budowa wskazywała na dużą wytrzymałość, zwrotność i żwawy galop. Zauważyłam, że nigdy nie obserwowałam na żywo stada Americano. Dojrzałam na końcu wyróżniającego się konia. Klacz była wyższa, ale nadal zachowała proporcje "w dół" według westernowych preferencji. Zapewne była wynikiem uszlachetnienia tego stadka. Z łatwością wyprzedziła kolejnych członków rodziny obejmując prowadzenie. Konie przygalopowały na rozległą łąkę na zboczu wyżyny. Rozlokowały się do zajadania trawy, ale jasna klacz nie spoczęła. Obiegła kilkukrotnie swoje stado wkoło brykając i pokazując wszystkim kopytka od spodu. Niespodziewanie skierowała się w moją stronę, ale nie usunęłam się z jej drogi. Zatrzymała się przysiadając zgrabnie na zadzie. Zarzuciła lekko łbem parskając i oddychając głęboko.
Uniosłam zamkniętą dłoń w jej stronę, aby mogła wybrać, jak zareaguje. Przystawiła nosek o różowej skórze do mojej ręki i ogrzała ją powietrzem ze swoich płuc.
 — Czyż nie jest piękna?
Uśmiechnęłam się, powoli chowając marznącą kończynę do kieszeni. Spojrzałam kątem oka na mężczyznę stojącego obok. Był niewysoki i dość masywny, ale twarz miał nader poczciwą. Uśmiechał się, pewnie rzadko widując tutaj ludzi.
 — Sąsiad nam ją oddał, bo powstała przez nieszczelny płot. Bob American Quater Horse hoduje od lat, a jedną z najlepszych klaczy ogier Angielski sobie zachachmęcił— skinął głową na konia. — Nie wiem co z nią będzie, próbujęmy ją sprzedać od dawna, ale właściwie za dopłatą nikt jej nie chce.
Klacz postanowiła pokazać nam co sądzi na ten temat i zajęła się przeżuwaniem, odwracając do nas tyłem. Ja więc, aby dodać rozmowie odrobiny kultury zwróciłam się do adresata słów z zapytaniem o przyczynę takiego stanu rzeczy.
 — Jest bardzo szybka i zwinna. Ale nikt nie ryzykuje, bo może jej się ani w westernie ani w klasycznej jeździe nie powieść, a trudna jest, nawet bardzo. Nie zajeżdżali jej, ale ni podejść się dało, ot co. Gdyby to kopała, ona całym ciałem bije, tak agresywna.
 — Przewieziecie mi ją do innej stadniny? — powiedziałam niespiesznie. Jasna koninka uniosła lekko łeb i spojrzała na mnie, a jej chrapki chwilowo zamarły. Oczekiwałam przez pewien czas odpowiedzi mężczyzny.
 — Oczywiście. Ale ma pani doświadczenie, tak?
Pokiwałam głową, wciąż niepewna tej decyzji. Wychowałam się na koniu, lecz nie to mnie martwiło. Musiałabym oddać ją komuś, aby wrócić na morze, a z tego co widzę, nie będzie chętna do szkółki jeździeckiej.
Klacz uniosła lekko łeb, spoglądając na mnie. Spojrzałam w jej oko, jasne i niebieskie. Błysnęło.
Klacz zarżała wesoło i odwróciła się, podskakując lekko na przodzie.
Byłam pewna.
 — Znam bardzo dobra stadninę, pół godziny drogi stąd. Jest akademią, na pewno znajdzie się tam ktoś kto będzie mógł Pani z nią pomóc.
 — Pozwoli Pan, że pójdę na zakupy. Gdy wrócę, zajmiemy się papierami, a kiedy będzie Pan miał czas pojedziemy tam. Właściwie, mógłby Pan mi podać ich numer telefonu?

Partie 2 de 3

11.11.2018

Isabela — „Last Voyage”

Ciepłe słońce grzało w mój policzek, gdy poczułam na nim kilka kropel zimnej, słonej wody. Zmrużyłam oczy, wypełniając płuca wiatrem, którego zapach wywołał u mnie pewną nostalgię. Potarłam czule ster kciukiem i spojrzałam na piękne, nadęte żagle mojego jachtu. Przepłynęłam nim cały świat — od wypłynięcia z Bałtyku pokonał równik pięciokrotnie, dzielnie mnie wyciągnął z niebezpiecznych wiatrów wokół Hornu, a pewnie się na nim czułam również w okolicy Arktyki. Był niezwykle oddany przez te kilka lat, gdy żyliśmy wspólnie.
Nie mogłam do końca zrozumieć powodu moich przemyśleń. Ustawiłam automat względem wiatru na sterze, by pójść na fordek, wykorzystać ciepłe promienie. Biała sukienka powiewała na mnie w delikatnym wietrze złagodzonym jeszcze bardziej przez obrany kurs. Położyłam się na półpokładzie, jeszcze raz głaszcząc łódkę i obserwowałam piękne chmury typu Cumulus. Dzielny jacht miękko spływał z każdej fali, która w porównaniu z doświadczeniami nocy nie miała dla mnie żadnej wysokości. Byliśmy obecnie na pełnym morzu, po horyzont tylko woda. Choć był to dla mnie niezwykle częsty widok, odczuwałam radość. Niedługo ukażą się brzegi Ameryki znanej Kolumbowi i stracę swoją sielankę. Na Atlantyku mam w końcu upragniony spokój, a bliżej kontynentu zaczynają się krzątać rybacy i turyści. Gdy trwałam w półśnie, wstrząsnął mną skrzekliwy okrzyk „Człowiek za burtą”, za który zganiłam po raz milionowy Barbarossę i oddałam się pełni odpoczynku.

~   ~   ~

Niepewnie otworzyłam oczy, ze względu na niepokojący mnie sen. Nie wspominam z radością mojej przeszłości. Przeciągnęłam się lekko, rozkoszując ciepłymi kolorami zachodu słońca. Wróciłam do kokpitu z pewnego rodzaju ociąganiem. Papuga postanowiła podlecieć i spocząć na moim ramieniu. Podskubała lekko moje ucho. Sprawdziłam kurs na przyrządach. Wynikało na to, że wiatr nadal mi sprzyja, a kurs dzięki temu niemalże się nie zmienił i dalej celuję w wyspy Ameryki Łacińskiej. Ziewnęłam, zgrabnie zakrywając usta. Żałowałam, że nie skorzystam z okazji do dłuższego snu. W następnych dniach może być z tym różnie.
Księżyc był obecnie w ostatniej kwadrze, więc po zajściu słońca panował niemalże mrok.
Nie byłam w stanie zaobserwować żadnych świateł w linii Oceanu, więc byłam w tym terenie zupełnie sama.
Z pokładowego zegarka wyczytałam kilka minut po osiemnastej.
Wyciągnęłam pokładowy dziennik, by zrobić cogodzinny wpis. Zapisałam przebytą odległość, marną siłę wiatru i prędkość. Temperatura była dość wysoka, tak samo, jak widoczność.
Przesunęłam wzrok w prawo, by sczytać wilgotność.
Kątem oka ujrzałam światłość.
Prosto we mnie celowała łódka, której imię będę mieć na ustach w godzinach śmierci.
„Ster lewo na burt” powiedziałam doniośle, prawie w chwili wykonania przeze mnie tej komendy.
Poczułam konsekwencje ratowania się w całym ciele.
Łódka wyprostowała się do poziomu i przechylała coraz bardziej w przeciwnym kierunku.
Z całych sił chciałam ją ratować zakrętem w prawo, ale poskutkowało to jedynie większym przechyłem.
Usłyszałam, a nawet poczułam trzask poprzedzony uderzeniem.
Znałam ten dźwięk.

~   ~   ~

Nie modliłam się, nie było to w moim zwyczaju.
Zaraz po uderzeniu łódka przechyliła się tak, że straciłam równowagę i wylądowałam niedaleko od sztormrelingów, czując na ramionach ucisk szelek asekuracyjnych. Poczułam napływającą do mózgu krew. Odetchnęłam ciężko. Jacht bez problemu wrócił do pozycji równowagi, ale wiedziałam, że moja sytuacja nie jest dobra.
Mimo to się cieszyłam. Nie sądzę, by motywowała mnie myśl o powrocie na ląd. Raczej tak realny widok jasnego jachtu wzbudził we mnie takie uczucia.
Nie musiałam sprawdzać, by wiedzieć, że zerwała się jedna z want podtrzymujących maszt. Podniosłam się, roztarłam prawe ramię i usiadłam za jednym z kół sterowych. Barbarossa przyleciała i usiadła na nim, przeklinając w zwyczaju dawno przeze mnie porzuconym. Spojrzałam na instrumenty. Jestem w stanie dopłynąć do portu jednym halsem, o ile warunki się dramatycznie nie zmienią, co jest normalne dla tych okolic. Jeśli przerzucę żagle na drugą stronę, maszt musiałby się oprzeć na lewych wantach, a brak jednej najprawdopodobniej spowoduje jego złamanie. Odwrócenie się wiatru spowoduje tyle, że będę musiała zawrócić. Może w końcu się zwróci do lądu, jeśli nie, może będę na tyle blisko, by zdobyć holownik.




Partie 1 de 3

11.10.2018

Myśl o rozwiązaniu, nie o problemie.

Wizerunek: Angelina Jolie
Imię i nazwisko: Demoiselle Isabela de Vratislavia
Wiek: 23
Głos: Dido 
Płeć: Kobieta
Ranga: Débutant
Grupa: I
Imię konia: NW Passage
Pokój: 16
Charakter: Najważniejszymi cechami Isabeli są spokojne usposobienie, niebywała cierpliwość i niezdrowy perfekcjonizm. Wyróżniają ją również nienaganne maniery, savoir vivre wpojono jej zanim nauczyła się chodzić, więc zawsze dokładnie wie jak należy się zachować. Wzrok błękitnych oczu przetacza się po pomieszczeniu powoli, kontemplując otoczenie. Wydaje się i jest to prawdą, że Isie po prostu wszystko sprawia przyjemność - każdy widok, dźwięk czy dotyk. Spędzenie dwóch lat samotnie na morzu, kolejnego roku w towarzystwie papugi odbiło na niej swoje piętno, a nie jest to skrajna chęć do przebywania z ludźmi. Wręcz przeciwnie, ceni sobie samotność i ciszę. Jest ponadto niebywale uparta, przyjemność sprawia jej prowadzenie długich dyskusji, a największą wagę mają dla niej argumenty. Matematyka i fizyka to jej trzecie miłości, zna się również bardzo dobrze na geografii i atmosferze. Bawi ją przewidywanie pogody i obserwacja gwiazd. Jeśli uzna jakąś czynność za niepotrzebną, niezwykle trudno będzie ją przekonać do wykonania jej. Kulturalnie odmówi. To wyniosła raczej z domu - taki mały wyniosły foszek. Oczywiście nie zachowuje się przy tym głupio, skreśleniu nie podlega wiele rzeczy. Ludzi ocenia jedynie według honoru, a raczej własnych obserwacji pod tym kątem. Ma niebywały dar do nauczania, jest wymagającym nauczycielem, ale skutecznie przekazuje wiedzę. Niewątpliwie za wadę można uznać jej pewnego rodzaju melancholię. Widać, że pomimo drobnych radości wciąż gnębi ją obraz przeszłości.
Aparycja: Obserwacja Isy z odległości przekonuje do jej arystokratycznego pochodzenia. Demoiselle porusza się spokojnie, z naturalną i wrodzoną gracją. Głowę zawsze ma uniesioną przy nie przesadnie prostych plecach i powściągliwej pracy przepony. Jest szczególnie niska, niezbyt muskularnej budowy, choć posiada twarde mięśnie. Nie kieruje się modą, a posiada własny styl - jej ubiór jest jasny i zwiewny. Po chwili można zauważyć, że błękit wspaniale podkreśla jej głębokie jak morska toń oczy, a brązy komponują się z włosami. Jej twarz przez długie lata ogrzewana była słońcem, a schładzana wiatrem, dzięki czemu utrzymuje niesamowity, ciepły blask. Przez długi czas żeglugi jej włosy wyjaśniały, mieniąc się obecnie jasnymi pasmami, układającymi się w zgrabne spirale i fale. Skóra Isabeli ozdobiona jest niewielkimi tatuażami dokumentującymi dalekie podróże. 
Historia: Urodzona jako potomkini francuskiego szlacheckiego rodu o imieniu Elisabeth d'Ornano, miała przed sobą niełatwe zadanie powrócenia do łask na Korsyce. Z arystokratycznego życia wyniosła umiłowanie do koni i dobre maniery, które są jedynym jej Korsykańskim atutem. Przebyła długą drogę na wschód, przemieszczając się stopem, powiększając i tak ogromną skarbonkę. Wszystko z jednego powodu - pomimo, że mieszkała na wyspie, jej miejsce było na uroczystych kolacjach czy stypach - a morze wołało ją z całych swoich sił. Posłuchała tego głosu, aby spakować w plecak kartę kredytową, kupić małą żaglówkę o wdzięcznym imieniu "Echapper au Vent" i uczyła się podczas jednokierunkowej podróży do Włoch. Błądziła po Europie przez dłuższy czas bez celu, ani zmartwień. Nie z własnych funduszy, ale uzyskała transoceaniczny statek, którym okrążyła glob dwa razy - raz tradycyjną drogą, raz w przeciwnym kierunku. Potem kręciła się w co po ładniejszych okolicach i przypadkowo zahaczyła o port w Wilmington. Niedaleko wybrzeża zauważyła szyld małej stajni. Wspomnienia wróciły. Intuicja podpowiedziała jej, że budowa tej urodziwej klaczy galopującej śmiało przez pastwiska jest idealna. Powiedziała, że jest piękna, a właściciel nie bez powodu złożył jej nieobciążającą specjalnie ofertę. Dowiedziała się, gdzie mogłaby z nią mieszkać w dobrych warunkach i dotarły w miejsce akademii.
Rodzina: Posiada matkę, ojca oraz dwie młodsze siostrzyczki, co powoduje tak istotną rolę jej zamążpójścia. Od rodziny uciekła parę lat temu, wygląda na to, że tego nie żałuje. Wierząc, że gdy o nich zapomni, oni zapomną o niej nie snuje żadnych opowieści związanych z dawną przeszłością.
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Partner: Właściwie ma już wybranych trzech potencjalnych partnerów, ale póki nikt jej nie rozpozna ma szczęście określać się singielką.
Inne: Jej oczy wydają się szare, jedynie w pobliżu morza stają się pełne koloru i życia. Z oceanicznego życia wyniosła również papugę o imieniu Barbarossa, będącą ostatnią przedstawicielką rasy Karolińskiej. Jest energicznym osobnikiem o zamiłowaniu do abordaży i mocnej muzyki. Isa belę cechuje również kompletny brak odczuwania głodu. Posiada spory tatuaż klasycznie przedstawiający jaskółkę. Znajduje się niewiele nad lewą piersią i często można dojrzeć jej głowę i skrzydło wystające nad koszulę. Jej nowa klacz sprawia wiele problemów, z którymi Isabela nie potrafi jeszcze sobie do końca poradzić.
Właściciel: FearlessTree

Imię: NW Passage
Rasa: SP - krzyżówka xx i AQH
Wiek: 5 lat
Płeć: Klacz
Charakter: Po angielskim ojcu odziedziczyła charakter - nie jest to łatwa klacz. Stara się wykorzystać swoją dzienną porcję energii w stu procentach, więc jej ulubionym zajęciem są galopady po trawie. Zdecydowanie nie ma ochoty na spokojną pracę z człowiekiem. Jest typem kombinatorki, która dodatkowo lubi kopnąć, a czasem nawet ugryźć. Jednak jeśli ktoś potrafi postawić na swoim i do klaczy pożądnie podejść staje się najbardziej oddanym koniem na świecie. Za jedną osobą skoczyła już w ogień, niestety nie zdążyła - stąd jej dystans do ludzi. 
Dyscyplina: Można by powiedzieć, że NW nie nadaje się do niczego - ni to westernowa budowa Quater Horse, ni wyścigowa Pełnej Krwi; póki co musi popracować nad uniwersalnymi podstawami.
Należy do: Isabela de Vratislavia